autor: skaranie boskie » 13 cze 2014, 0:02
Muzyka towarzyszy mi od dawna i dość intensywnie.
Głownie ze względu na moje zamiłowanie do włóczęgi, którą odbywam zazwyczaj na kołach.
Wspaniałą rzeczą jest słuchanie dobrej muzyki w podróży, ona jest - że użyję cytatu - jak piąty bieg.
Koncert.
To takie coś, co wymyślili spece od marketingu. Mam na myśli współczesny koncert, właściwie trasę koncertową, odbywaną przez muzyków w celu promocji płyty i traktowaną przez nich, jak zło konieczne. Uwierzcie mi, że oni wszyscy woleliby nagrać płytę i spokojnie kasować tantiemy. Niestety, gawiedź, zwłaszcza ta młodsza, bardzo pragnie zobaczyć, a najlepiej dotknąć swojego idola.
Po koncercie, pod hotelem,
jak zmoknięty czeka psiak,
aż idol z gitarą
wreszcie da jej znak...
Też to przerabiałem kilkadziesiąt lat temu, więc nie mam gawiedzi tego za złe. Pamiętam jeszcze atmosferę koncertów, falujący tłum, chóralny śpiew (nie zawsze piękny, ale zawsze wyjątkowo głośny), przemycany alkohol...
Ktoś dostał w nos,
to popłakał się ktoś...
Coś działo się.
Są jeszcze koncerty muzyki poważnej.
Też bywałem na takich. Słuchałem, patrzyłem i ze zdumieniem stwierdziłem, że ich bywalcy traktują je, jak okazję do wyspania się. Jakiekolwiek oznaki ożywienia przejawiali wyłącznie przy zajmowaniu miejsc na sali, kiedy witali się z obecnymi znajomymi, odhaczając w pamięci, którzy z nich zaliczyli koncert, na którym należało się pokazać, żeby nadal uchodzić za człowieka kulturalnego. Do tych koncertów też się z czasem zniechęciłem.
Dziś, z czystym sumieniem, mogę powiedzieć, że jednak wolę słuchać muzyki w słuchawkach, w radiu, bądź w gronie przyjaciół, na jakiejś relaksacyjnej imprezie. To przywilej wieku i skutek zrozumienia istoty koncertów.
Muzyka towarzyszy mi od dawna i dość intensywnie.
Głownie ze względu na moje zamiłowanie do włóczęgi, którą odbywam zazwyczaj na kołach.
Wspaniałą rzeczą jest słuchanie dobrej muzyki w podróży, ona jest - że użyję cytatu - jak piąty bieg.
Koncert.
To takie coś, co wymyślili spece od marketingu. Mam na myśli współczesny koncert, właściwie trasę koncertową, odbywaną przez muzyków w celu promocji płyty i traktowaną przez nich, jak zło konieczne. Uwierzcie mi, że oni wszyscy woleliby nagrać płytę i spokojnie kasować tantiemy. Niestety, gawiedź, zwłaszcza ta młodsza, bardzo pragnie zobaczyć, a najlepiej dotknąć swojego idola.
[i]Po koncercie, pod hotelem,
jak zmoknięty czeka psiak,
aż idol z gitarą
wreszcie da jej znak...[/i]
Też to przerabiałem kilkadziesiąt lat temu, więc nie mam gawiedzi tego za złe. Pamiętam jeszcze atmosferę koncertów, falujący tłum, chóralny śpiew (nie zawsze piękny, ale zawsze wyjątkowo głośny), przemycany alkohol...
[i]Ktoś dostał w nos,
to popłakał się ktoś...
Coś działo się.[/i]
Są jeszcze koncerty muzyki poważnej.
Też bywałem na takich. Słuchałem, patrzyłem i ze zdumieniem stwierdziłem, że ich bywalcy traktują je, jak okazję do wyspania się. Jakiekolwiek oznaki ożywienia przejawiali wyłącznie przy zajmowaniu miejsc na sali, kiedy witali się z obecnymi znajomymi, odhaczając w pamięci, którzy z nich zaliczyli koncert, na którym należało się pokazać, żeby nadal uchodzić za człowieka kulturalnego. Do tych koncertów też się z czasem zniechęciłem.
Dziś, z czystym sumieniem, mogę powiedzieć, że jednak wolę słuchać muzyki w słuchawkach, w radiu, bądź w gronie przyjaciół, na jakiejś relaksacyjnej imprezie. To przywilej wieku i skutek zrozumienia istoty koncertów.