autor: skaranie boskie » 22 lut 2017, 10:15
W ostatnim czasie weszła w życie "reformująca" ustawa o ochronie środowiska, ktorej skutkiem stała się masowa, absolutnie niekontrolowana wycinka drzew. To, że "pod topór" idą całe połacie lasow (to z mojej wiejskiej okolicy), to drobiazg w porownaniu z masową przebudową wielkomiejskich parków i skwerów w atrakcyjne tereny pod zabudowę.
Zacznę od wsi. W tym roku znacznie spadły ceny drewna opałowego. To ma swój plus w walce ze smogiem, rzecz jednak w tym, że na wsiach smogu nie ma. Dotąd na ścięcie drzewa, nawet w prywatnym lesie, właściciel musiał uzyskać pozwolenie z właściwego nadleśnictwa. Teraz tnie na żywioł, zdaje sobie bowiem sprawę, że ten stan nie potrwa wiecznie i trzeba się obłowić, póki można. Czymś takim, jak ponowne zalesienie, nikt już sobie głowy nie zawraca.
Co oznacza wycinka wiekowych drzew w miastach, chyba nawet mówić nie trzeba. Dotąd stanowiły jedyną, choć znikomą, ochronę przed wszędobylskim dziś trującym powietrzem. W samej Warszawie w ciągu miesiąca zniknęło bezpowrotnie chyba więcej drzew, niż w ciągu ostatniej dekady.
Jak widać, ustawa jest zła i nawet jej poprawienie nie przywróci usuniętego drzewostanu.
Ponieważ nie chcę zostać ponownie okrzyknięty obrońcą usuniętych od koryta, pozwolę sobie wysnuś przypuszczenie, że zawiniło tu gradobicie i koklusz. Może jeszcze kilku cyklistów przesiadlo się na pilarki spalinowe i to ich należałoby pociągnąć do odpowiedzialności.
Całe szczęście, że mamy w Polsce "dobrego cara", który wczoraj aż zakrzyknął z przerażenia, gdy dowiedział się o działaniach wspomnianych czynników i wspaniałomyślnie ogłosił, że tak dalej być nie może, że ustawę tych parszywych cyklistow należy natychmiast zmienić. W jego ślady bez ociągania poszła samodzielnie decydijąca pani Premierzyca, a nawet taki brzydki facet, co to szefem jakiegoś klubu w nareszcie wolnym parlamencie jest.
I tu jawi się cały dowcip.
Ktoś (nie wiadomo kto) pisze i uchwala ustawę o ochronie drzew przez wycinkę, potem władza, która tę ustawę ma wcielać w życie krzyczy, że jest zła. Projekt firmuje minister, o którym jego szefowa twierdzi, że jest bardzo dobry, ten zaś upiera się, że kto drzewo posadził, ten ma prawo je wyciąć na swojej ziemi, bez pytania nikogo o zdanie, bo prawo własności święte jest i basta.
No to ja się teraz pytam, gdzie ów pan minister widział choćby jednego z sadzących niemal stuletnie drzewa, który by teraz biegał wokół nich z pilarką? To już nie jest zwykły idiotyzm mówiącego, to jest liczenie na objawy idiotyzmu u słuchających.
Pani Szydło zaś potwierdza moje obawy o przemożny wpływ cyklistów na polskie prawodawstwo, mówiąc, że gdyby opozycja nie protestowała w grudniu, tylko zgłosiła poprawki, to nikt by dziś drzew nie wycinał. Nie wiem, mam się jeszcze śmiać, czy już płakać? Oczywiście z żalu za wyciętymi drzewami.
W ostatnim czasie weszła w życie "reformująca" ustawa o ochronie środowiska, ktorej skutkiem stała się masowa, absolutnie niekontrolowana wycinka drzew. To, że "pod topór" idą całe połacie lasow (to z mojej wiejskiej okolicy), to drobiazg w porownaniu z masową przebudową wielkomiejskich parków i skwerów w atrakcyjne tereny pod zabudowę.
Zacznę od wsi. W tym roku znacznie spadły ceny drewna opałowego. To ma swój plus w walce ze smogiem, rzecz jednak w tym, że na wsiach smogu nie ma. Dotąd na ścięcie drzewa, nawet w prywatnym lesie, właściciel musiał uzyskać pozwolenie z właściwego nadleśnictwa. Teraz tnie na żywioł, zdaje sobie bowiem sprawę, że ten stan nie potrwa wiecznie i trzeba się obłowić, póki można. Czymś takim, jak ponowne zalesienie, nikt już sobie głowy nie zawraca.
Co oznacza wycinka wiekowych drzew w miastach, chyba nawet mówić nie trzeba. Dotąd stanowiły jedyną, choć znikomą, ochronę przed wszędobylskim dziś trującym powietrzem. W samej Warszawie w ciągu miesiąca zniknęło bezpowrotnie chyba więcej drzew, niż w ciągu ostatniej dekady.
Jak widać, ustawa jest zła i nawet jej poprawienie nie przywróci usuniętego drzewostanu.
Ponieważ nie chcę zostać ponownie okrzyknięty obrońcą usuniętych od koryta, pozwolę sobie wysnuś przypuszczenie, że zawiniło tu gradobicie i koklusz. Może jeszcze kilku cyklistów przesiadlo się na pilarki spalinowe i to ich należałoby pociągnąć do odpowiedzialności.
Całe szczęście, że mamy w Polsce "dobrego cara", który wczoraj aż zakrzyknął z przerażenia, gdy dowiedział się o działaniach wspomnianych czynników i wspaniałomyślnie ogłosił, że tak dalej być nie może, że ustawę tych parszywych cyklistow należy natychmiast zmienić. W jego ślady bez ociągania poszła samodzielnie decydijąca pani Premierzyca, a nawet taki brzydki facet, co to szefem jakiegoś klubu w nareszcie wolnym parlamencie jest.
I tu jawi się cały dowcip.
Ktoś (nie wiadomo kto) pisze i uchwala ustawę o ochronie drzew przez wycinkę, potem władza, która tę ustawę ma wcielać w życie krzyczy, że jest zła. Projekt firmuje minister, o którym jego szefowa twierdzi, że jest bardzo dobry, ten zaś upiera się, że kto drzewo posadził, ten ma prawo je wyciąć na swojej ziemi, bez pytania nikogo o zdanie, bo prawo własności święte jest i basta.
No to ja się teraz pytam, gdzie ów pan minister widział choćby jednego z sadzących niemal stuletnie drzewa, który by teraz biegał wokół nich z pilarką? To już nie jest zwykły idiotyzm mówiącego, to jest liczenie na objawy idiotyzmu u słuchających.
Pani Szydło zaś potwierdza moje obawy o przemożny wpływ cyklistów na polskie prawodawstwo, mówiąc, że gdyby opozycja nie protestowała w grudniu, tylko zgłosiła poprawki, to nikt by dziś drzew nie wycinał. Nie wiem, mam się jeszcze śmiać, czy już płakać? Oczywiście z żalu za wyciętymi drzewami.