autor: Gloinnen » 27 paź 2012, 13:47
emelly pisze:PS: Chyba, że wliczymy w poczet wojen religijnych wszystkie konflikty zbrojne na tym tle, jakie rozegrały się na świecie - bez wyszczególniania KK. Wtedy ok. Ofiar jest mnóstwo. A już na pewno warto przypomnieć wszystkie mordy dokonywane, począwszy od ostatniej dekady XVIII w., przez ateistów i deistów na chrześcijanach. Wtedy dopiero słupki poszybują w górę.
A to jest wreszcie coś mądrego. Natomiast ostatnio antyklerykalizm przeżywa swój rozkwit, co widać chociażby i tutaj, na naszym poletku. Wykorzystuje się ciemne karty w historii Kościoła po to, aby w gruncie rzeczy osłabić nie tyle instytucję, lecz to, co ona winna z racji swojego powołania reprezentować. W gruncie rzeczy mało kogo obchodzą ofiary prześladowań (Ameryka Łacińska, heretycy paleni na stosach, kazamaty Inkwizycji). Na dobrą sprawę bowiem każdy, stworzony przez człowieka system i każda instytucja, religijna czy też nie - funkcjonuje adekwatnie do tego, jaki jest w gruncie rzeczy człowiek - słaby, popełniający błędy, ulegający instynktom, relatywny moralnie, głupi, chciwy i egoista. Te cechy bardzo łatwo jest wyzwolić, wystarczy tylko uśpić sumienie odpowiednią podbudową doktrynalną. I tu chyba tkwi istota problemu dobra i zła.
Co do antyklerykalizmu - moim zdaniem jest to dokładnie to samo - wydobywanie z ludzi pokładów nienawiści, wykorzystując demagogię, podsuwając rzekomo szlachetne idee, które mają te ataki usprawiedliwić. W gruncie rzeczy jednak, moim zdaniem, widzę tu ogromną analogię pomiędzy współczesnością, a okresem sprzed 2000 lat, gdy Chrystus nauczał na Ziemi. Źródło nienawiści do chrześcijaństwa nie zmieniło się - nadal chodzi przede wszystkim o wpływy, o władzę, o pieniądze, o rząd dusz.
Chrześcijaństwo głosi, zgodnie z nauką Chrystusa, że "Królestwo Boże jest nie z tego świata". Jak więc ma się to więc do dzisiejszych realiów, gdy absolutnie wszystkim ośrodkom opiniotwórczym, decyzyjnym, sprawującym jakąkolwiek władzę (media, politycy, instytucje finansowe, korporacje) chodzi o to, aby człowieka maksymalnie do "tego świata" przywiązać. Ludzie całkowicie uzależnieni od dóbr materialnych, od konsumpcyjnej rzeczywistości, od kasy, od hedonizmu w najróżniejszych odsłonach - są doskonałym targetem. Łatwo nimi sterować, podsuwając kolejne perspektywy dostąpienia "raju na ziemi". Nauka Kościoła jest o tyle niewygodna, że usiłuje ludzi od tego materializmu oderwać. Uświadamianie im istnienia wartości wyższych to ciągłe zagrożenie i wrzód na dupie tych, którzy chcą na ludziach po prostu zarabiać.
Oczywiście natychmiast rzucony zostanie dyżurny kontrargument o tym, jak to panowie w sutannach niezłą kasę trzepią na oszukiwanych owieczkach. Porównajmy jednak Kościół - z punktu widzenia czysto ekonomicznego - do mediów. Przyjrzyjmy się, w jakie luksusy opływają dziennikarze, z jakich korzystają przywilejów - a działalność w sumie opiera się na czymś podobnym - na głoszeniu określonych idei. Porównajmy te idee - każdy dla siebie, skoro uważamy się za ludzi myślących.
Media - kanały telewizyjne, prasa, witryny internetowe - wliczmy w to też Kościół - są na tym planie równe sobie. Utrzymują się z pieniędzy tych, którzy im wierzą, chcą słuchać/czytać. Co w tym złego? Jeśli ktoś dodatkowo wierzy, że postępowanie według głoszonych gdzieś tam zasad, hołdowanie określonym wartościom - da mu jakieś transcendentne korzyści - to jest jego prywatna sprawa i jego prawo. Ale oczywiście transcendencja stoi w sprzeczności z agresywnym, konsumpcyjnym ekonomicznym pragmatyzmem. Jeżeli już dawać ludziom wolność wyboru, niech wybierają to, co ich przykuje najrozmaitszymi więzami do "tego świata". Stąd postępująca inżynieria sumień, która ma przekonać ludzi do tego, że nie istnieją żadne wartości, żadne racje wyższe, żadne uniwersalne prawdy.
W gruncie rzeczy bowiem stała, mocna, moralna i światopoglądowa opoka jest największym wrogiem współczesności. Dzisiejsza rzeczywistość jest ze swej natury hybrydowa, drogowskazy ciągle się zmieniają. Kwestie natury moralnej, wydawałoby się - które powinny być bezdyskusyjne - podlegają modom. Wielkie autorytety zostały zastąpione sezonowymi idolami. W sprawach najwyższej wagi wyrocznią stają się celebryci, politycy... Jeśli bowiem oparte na Bożym prawie, a więc nie podlegające relatywizacji wartości zastąpimy jakimkolwiek innym systemie, to stanie się on zawsze zmienny i podległy ludzkiej percepcji, ludzkiemu postrzeganiu, skażony immanentnymi cechami ludzkiej natury. A więc każdą zasadę, każdą regułę, każde prawo będzie można podważyć w imię innej/innego, ponieważ humanizm jest bardzo niejednorodny. Ludzie się różnią, różnią się ich koncepcje, te odmienności generują dyferencjację systemów wartości, opartych na trendach humanistycznych.
A to już - doskonała pożywka dla wszelkich ośrodków, które tylko czyhają na powstanie takich rozdźwięków, rozbieżności, na relatywizację życia społecznego, rodzinnego... Największym wrogiem tych zjawisk są religie - cóż więc dziwnego, że budzą taką wrogość? Najgorsze i najżałośniejsze jest to, że antyklerykalizm wykorzystuje antagonizm religia/zdrowy rozsądek. Galopująca hipokryzja! Paradoksalnie, bowiem antyklerykałowie są tak samo zaślepieni, tylko że
innym bogom służą.
emelly pisze:I oto mam poważny dylemat - dyskutować z Wami, czy nie.
Oczywiście, że dyskutować! Kontrowersyjne tezy rzucane tutaj przez antyklerykałów mają na celu właśnie zniechęcenie do dyskusji, aby się "odechciało"... Takie prymitywne kabotyństwo, aby popisać się odwagą szargania świętości. Warto jest wykroczyć poza te powierzchowne przerzucanki stałymi, dyżurnymi zarzutami (krucjaty i stosy) i wkroczyć głębiej w istotę sporu. A myślę, że wbrew pozorom dyskusja ma dużo wspólnego z zagadnieniami dobra i zła.
Wspomniałam wcześniej, że dobro jest (najczęściej) przełamywaniem naturalnych instynktów, ukierunkowanych na przetrwanie/konkurencję/rywalizację (wynikających z tego, że mimo wszystko człowiekiem kierują przede wszystkim atawizmy). Ale, aby to było możliwe, potrzebne są jakieś wyższe racje, wyższe cele, nadrzędne imperatywy. Jeżeli wszystko złożymy w ręce człowieka, te nadrzędne imperatywy staną się umowne. W systemach religijnych takimi nie są. To również jest wysoce niewygodne dla dzisiejszych ośrodków władzy, które przecież wykorzystują właśnie płynność, zmienność, umowność, teorię moralnej względności. Zło w przebraniu dobra - to większe zagrożenie, niż czyste zło.
Glo.
[quote="emelly"]PS: Chyba, że wliczymy w poczet wojen religijnych wszystkie konflikty zbrojne na tym tle, jakie rozegrały się na świecie - bez wyszczególniania KK. Wtedy ok. Ofiar jest mnóstwo. A już na pewno warto przypomnieć wszystkie mordy dokonywane, począwszy od ostatniej dekady XVIII w., przez ateistów i deistów na chrześcijanach. Wtedy dopiero słupki poszybują w górę.
[/quote]
A to jest wreszcie coś mądrego. Natomiast ostatnio antyklerykalizm przeżywa swój rozkwit, co widać chociażby i tutaj, na naszym poletku. Wykorzystuje się ciemne karty w historii Kościoła po to, aby w gruncie rzeczy osłabić nie tyle instytucję, lecz to, co ona winna z racji swojego powołania reprezentować. W gruncie rzeczy mało kogo obchodzą ofiary prześladowań (Ameryka Łacińska, heretycy paleni na stosach, kazamaty Inkwizycji). Na dobrą sprawę bowiem każdy, stworzony przez człowieka system i każda instytucja, religijna czy też nie - funkcjonuje adekwatnie do tego, jaki jest w gruncie rzeczy człowiek - słaby, popełniający błędy, ulegający instynktom, relatywny moralnie, głupi, chciwy i egoista. Te cechy bardzo łatwo jest wyzwolić, wystarczy tylko uśpić sumienie odpowiednią podbudową doktrynalną. I tu chyba tkwi istota problemu dobra i zła.
Co do antyklerykalizmu - moim zdaniem jest to dokładnie to samo - wydobywanie z ludzi pokładów nienawiści, wykorzystując demagogię, podsuwając rzekomo szlachetne idee, które mają te ataki usprawiedliwić. W gruncie rzeczy jednak, moim zdaniem, widzę tu ogromną analogię pomiędzy współczesnością, a okresem sprzed 2000 lat, gdy Chrystus nauczał na Ziemi. Źródło nienawiści do chrześcijaństwa nie zmieniło się - nadal chodzi przede wszystkim o wpływy, o władzę, o pieniądze, o rząd dusz.
Chrześcijaństwo głosi, zgodnie z nauką Chrystusa, że "Królestwo Boże jest nie z tego świata". Jak więc ma się to więc do dzisiejszych realiów, gdy absolutnie wszystkim ośrodkom opiniotwórczym, decyzyjnym, sprawującym jakąkolwiek władzę (media, politycy, instytucje finansowe, korporacje) chodzi o to, aby człowieka maksymalnie do "tego świata" przywiązać. Ludzie całkowicie uzależnieni od dóbr materialnych, od konsumpcyjnej rzeczywistości, od kasy, od hedonizmu w najróżniejszych odsłonach - są doskonałym targetem. Łatwo nimi sterować, podsuwając kolejne perspektywy dostąpienia "raju na ziemi". Nauka Kościoła jest o tyle niewygodna, że usiłuje ludzi od tego materializmu oderwać. Uświadamianie im istnienia wartości wyższych to ciągłe zagrożenie i wrzód na dupie tych, którzy chcą na ludziach po prostu zarabiać.
Oczywiście natychmiast rzucony zostanie dyżurny kontrargument o tym, jak to panowie w sutannach niezłą kasę trzepią na oszukiwanych owieczkach. Porównajmy jednak Kościół - z punktu widzenia czysto ekonomicznego - do mediów. Przyjrzyjmy się, w jakie luksusy opływają dziennikarze, z jakich korzystają przywilejów - a działalność w sumie opiera się na czymś podobnym - na głoszeniu określonych idei. Porównajmy te idee - każdy dla siebie, skoro uważamy się za ludzi myślących.
Media - kanały telewizyjne, prasa, witryny internetowe - wliczmy w to też Kościół - są na tym planie równe sobie. Utrzymują się z pieniędzy tych, którzy im wierzą, chcą słuchać/czytać. Co w tym złego? Jeśli ktoś dodatkowo wierzy, że postępowanie według głoszonych gdzieś tam zasad, hołdowanie określonym wartościom - da mu jakieś transcendentne korzyści - to jest jego prywatna sprawa i jego prawo. Ale oczywiście transcendencja stoi w sprzeczności z agresywnym, konsumpcyjnym ekonomicznym pragmatyzmem. Jeżeli już dawać ludziom wolność wyboru, niech wybierają to, co ich przykuje najrozmaitszymi więzami do "tego świata". Stąd postępująca inżynieria sumień, która ma przekonać ludzi do tego, że nie istnieją żadne wartości, żadne racje wyższe, żadne uniwersalne prawdy.
W gruncie rzeczy bowiem stała, mocna, moralna i światopoglądowa opoka jest największym wrogiem współczesności. Dzisiejsza rzeczywistość jest ze swej natury hybrydowa, drogowskazy ciągle się zmieniają. Kwestie natury moralnej, wydawałoby się - które powinny być bezdyskusyjne - podlegają modom. Wielkie autorytety zostały zastąpione sezonowymi idolami. W sprawach najwyższej wagi wyrocznią stają się celebryci, politycy... Jeśli bowiem oparte na Bożym prawie, a więc nie podlegające relatywizacji wartości zastąpimy jakimkolwiek innym systemie, to stanie się on zawsze zmienny i podległy ludzkiej percepcji, ludzkiemu postrzeganiu, skażony immanentnymi cechami ludzkiej natury. A więc każdą zasadę, każdą regułę, każde prawo będzie można podważyć w imię innej/innego, ponieważ humanizm jest bardzo niejednorodny. Ludzie się różnią, różnią się ich koncepcje, te odmienności generują dyferencjację systemów wartości, opartych na trendach humanistycznych.
A to już - doskonała pożywka dla wszelkich ośrodków, które tylko czyhają na powstanie takich rozdźwięków, rozbieżności, na relatywizację życia społecznego, rodzinnego... Największym wrogiem tych zjawisk są religie - cóż więc dziwnego, że budzą taką wrogość? Najgorsze i najżałośniejsze jest to, że antyklerykalizm wykorzystuje antagonizm religia/zdrowy rozsądek. Galopująca hipokryzja! Paradoksalnie, bowiem antyklerykałowie są tak samo zaślepieni, tylko że [i]innym bogom służą.[/i]
[quote="emelly"]I oto mam poważny dylemat - dyskutować z Wami, czy nie.[/quote]
Oczywiście, że dyskutować! Kontrowersyjne tezy rzucane tutaj przez antyklerykałów mają na celu właśnie zniechęcenie do dyskusji, aby się "odechciało"... Takie prymitywne kabotyństwo, aby popisać się odwagą szargania świętości. Warto jest wykroczyć poza te powierzchowne przerzucanki stałymi, dyżurnymi zarzutami (krucjaty i stosy) i wkroczyć głębiej w istotę sporu. A myślę, że wbrew pozorom dyskusja ma dużo wspólnego z zagadnieniami dobra i zła.
Wspomniałam wcześniej, że dobro jest (najczęściej) przełamywaniem naturalnych instynktów, ukierunkowanych na przetrwanie/konkurencję/rywalizację (wynikających z tego, że mimo wszystko człowiekiem kierują przede wszystkim atawizmy). Ale, aby to było możliwe, potrzebne są jakieś wyższe racje, wyższe cele, nadrzędne imperatywy. Jeżeli wszystko złożymy w ręce człowieka, te nadrzędne imperatywy staną się umowne. W systemach religijnych takimi nie są. To również jest wysoce niewygodne dla dzisiejszych ośrodków władzy, które przecież wykorzystują właśnie płynność, zmienność, umowność, teorię moralnej względności. Zło w przebraniu dobra - to większe zagrożenie, niż czyste zło.
Glo.