autor: 411 » 19 cze 2013, 19:13
Nilmo pisze:A skala poważania u kumpli wzrosła mi niemiłosiernie, bo choć mi na początku nie uwierzyli, to on debil potwierdził, sam rozpytując gdzie jest ten sk... co mu w czapkę naszczał.
Wierze. Pamietam tamte czasy doskonale, wladze absolutna kazdego "kraweznika", o majestacie dzielnicowego juz nie wspominajac. Pamietam tez kuzynke, która poklóciwszy sie moim starszym bratem (akurat byl na przepustce z woja), chwycila pierwsze co jej wpadlo w reke i ciepla przez otwarte okno balkonowe (lato bylo). Z drugiego pietra. Tym czyms byla czapka. Z orzelkiem. Bez korony. Zatrzymala sie radosnie na krzaku, gdy juz trajektoria dorównala nie byle jakiemu bumerangowi (tzn w polowie, bo nie wrócila).
Trudno sobie wyobrazic ten wielokopytny galop po fanta, ale... balismy sie straszliwie (potem smialismy do lez). Cóz, balkon znajdowal sie od strony wielgasnego, nieprzyzwoicie uczeszczanego skrzyzowania. Oj, byly czasy.
Ayalen pisze:Odnosnie sytuacji ekstremalnych, zastanawiam sie od jakiego momentu staja sie uzaleznieniem od adrenaliny, poszukiwaniem wyzwan by poczuc ten jedyny niepowtarzalny smak. Czasami na krawedzi ryzyka, bez wzgledu na cene?
Mysle, ze jest to zalezne od wielu rzeczy - psychiki "pacjenta", kondycji, ciekawosci swiata, swobody finansowej (dalej, wyzej, szybciej), ale przede wszystkim od luksusu posiadania wolnego czasu. Moze nie w nadmiarze, ale chocby akuratnie, by sie zdrowo do pasji przylozyc.
Na swoim przykladzie moge tylko powiedziec, ze moja adrenalina to byla zlosc na sama siebie - ze nie umiem, ze nie dotrzymuje kroku, ze fizycznosc szwankuje, bo zakwasy itepe, itede. Zlosc przychodzila zawsze. Zawsze sie na nia czekalo. Motywowala.
Ale uzaleznienie faktycznie jest. Bo jak go nie ma, to nie ma bodzca. Nie ma potrzeby, ani checi.
Z drugiej strony - kim, na jakim etapie jako cywilizacja bylibysmy dzisiaj, gdyby nie ci wszyscy postrzeleni, zwariowani?
[quote="Nilmo"]A skala poważania u kumpli wzrosła mi niemiłosiernie, bo choć mi na początku nie uwierzyli, to on debil potwierdził, sam rozpytując gdzie jest ten sk... co mu w czapkę naszczał.[/quote]
Wierze. Pamietam tamte czasy doskonale, wladze absolutna kazdego "kraweznika", o majestacie dzielnicowego juz nie wspominajac. Pamietam tez kuzynke, która poklóciwszy sie moim starszym bratem (akurat byl na przepustce z woja), chwycila pierwsze co jej wpadlo w reke i ciepla przez otwarte okno balkonowe (lato bylo). Z drugiego pietra. Tym czyms byla czapka. Z orzelkiem. Bez korony. Zatrzymala sie radosnie na krzaku, gdy juz trajektoria dorównala nie byle jakiemu bumerangowi (tzn w polowie, bo nie wrócila).
Trudno sobie wyobrazic ten wielokopytny galop po fanta, ale... balismy sie straszliwie (potem smialismy do lez). Cóz, balkon znajdowal sie od strony wielgasnego, nieprzyzwoicie uczeszczanego skrzyzowania. Oj, byly czasy.
[quote="Ayalen"]Odnosnie sytuacji ekstremalnych, zastanawiam sie od jakiego momentu staja sie uzaleznieniem od adrenaliny, poszukiwaniem wyzwan by poczuc ten jedyny niepowtarzalny smak. Czasami na krawedzi ryzyka, bez wzgledu na cene?[/quote]
Mysle, ze jest to zalezne od wielu rzeczy - psychiki "pacjenta", kondycji, ciekawosci swiata, swobody finansowej (dalej, wyzej, szybciej), ale przede wszystkim od luksusu posiadania wolnego czasu. Moze nie w nadmiarze, ale chocby akuratnie, by sie zdrowo do pasji przylozyc.
Na swoim przykladzie moge tylko powiedziec, ze moja adrenalina to byla zlosc na sama siebie - ze nie umiem, ze nie dotrzymuje kroku, ze fizycznosc szwankuje, bo zakwasy itepe, itede. Zlosc przychodzila zawsze. Zawsze sie na nia czekalo. Motywowala.
Ale uzaleznienie faktycznie jest. Bo jak go nie ma, to nie ma bodzca. Nie ma potrzeby, ani checi.
Z drugiej strony - kim, na jakim etapie jako cywilizacja bylibysmy dzisiaj, gdyby nie ci wszyscy postrzeleni, zwariowani?