autor: refluks » 02 mar 2017, 20:44
W maju 2015 roku jakiś szczoch uszkodził mi karoserię świeżo przez mła zakupionego i wypieszczonego przez znajomego mistrza mechanicznego Rovera 75 (odkąd w liceum ś.p. pani profesor Maria Dziub odkryła przede mną tajemnice języka angielskiego i urok Wielkiej Brytanii chciałem mieć coś z tego świata i najbardziej Rovera.)
Akurat przed markietem w bankomacie wyssałem sto złotych resztek z mego akurat wtedy chudego konta, zasiadłem za kierownicą, a wspomniany szczoch jebudu mi po karoserii z przodu czymś. Zaraz po tym wlazł do markietu.
Żem wysiadł i mało żem nie zszedł na okoliczność widzenia zarysowania. Wysiadł ze mną i zobaczył to świadek, ale bólu, takiego jak ja nie miał. Wszedłem z nim do markietu, zlokalizowałem bandytę, palcem wskazałem i jąłem drzeć mordę, żeby ochrona wylazła, bo gnój auto mię zniszczył. W momencie uruchomił się w stojących w kolejce obowiązek obywatelski i zwarli się tak, że uciec nie mógł.
Kolega mój zawezwał policję, ochrona markietu zatrzymała szkodnika.
Przybyła policja, spisała szczocha. Jego tatuś próbował tego samego dnia wieczorem poszczekać na mnie do słuchawki, informując między innymi, że synuś ma pięciu świadków, że tego nie zrobił, ale grzecznie poprosiłem, żeby spierdalał i on mnie posłuchał.
Obdzwoniłem lakierników i każden powiedział mnie, że odrestaurowanie mnie kosztować będzie minimum 500 złotych.
Poszedłem na policję w celu zgłoszenia, odsiedziałem na poczekalni swoje, ale pretensji nie mam, są sprawy ważniejsze. W końcu jakiś pan policjant miał czas i mnie przyjął i wyskoczył ze mną na parking przez komendą i foty trzasnął i materiał z aparatu przekazał swemu koledze, który w obroty mię wziął.
Mało się nie zesrałem w gacie. Ja! Poszkodowany.
A on, samozwańczy ekspert policyjny, wycenił na rzut oka szkodę na 150 złotych, co zapisał w papierach i kazał mnie je podpisać. Odmówiłem. I usłyszałem, że mnie warsztaty w konia robią kosztami i winienem podpisać. Poprosiłem o przerwę w celu wykonania telefonu. Dryndłem do oblatanego w prawie znajomego. „Ni chhuja tego nie podpisuj!” usłyszałem. Nie podpisałem.
Pan policjant sporządził nowy protokół, bez samozwańczej oceny, ja go podpisałem. Dwa lata wkrótce miną, ja Rovera już sprzedałem, inne auto kupiłem, a sprawy w sądzie jak nie było widać, tak nie widać. Dziś rano wezwali na przesłuchanie pana, który ze mną w aucie siedział i widział jak mi auto porysowano. I żeśmy se jęli przypominać kiedy to było i w ogóle, i o co chodziło. No nikt nie pielęgnuje w pamięci zdarzeń sprzed dwu lat.
Ja zaś zakupy robię w osiedlowym sklepie, który w bloku sąsiadującym z moim, parking je dzieli.
I chodzę z reklamówkami uważając na lusterka i karoserię zaparkowanych aut.
Pierdolnięty jestem szanując czyjąś własność.
W maju 2015 roku jakiś szczoch uszkodził mi karoserię świeżo przez mła zakupionego i wypieszczonego przez znajomego mistrza mechanicznego Rovera 75 (odkąd w liceum ś.p. pani profesor Maria Dziub odkryła przede mną tajemnice języka angielskiego i urok Wielkiej Brytanii chciałem mieć coś z tego świata i najbardziej Rovera.)
Akurat przed markietem w bankomacie wyssałem sto złotych resztek z mego akurat wtedy chudego konta, zasiadłem za kierownicą, a wspomniany szczoch jebudu mi po karoserii z przodu czymś. Zaraz po tym wlazł do markietu.
Żem wysiadł i mało żem nie zszedł na okoliczność widzenia zarysowania. Wysiadł ze mną i zobaczył to świadek, ale bólu, takiego jak ja nie miał. Wszedłem z nim do markietu, zlokalizowałem bandytę, palcem wskazałem i jąłem drzeć mordę, żeby ochrona wylazła, bo gnój auto mię zniszczył. W momencie uruchomił się w stojących w kolejce obowiązek obywatelski i zwarli się tak, że uciec nie mógł.
Kolega mój zawezwał policję, ochrona markietu zatrzymała szkodnika.
Przybyła policja, spisała szczocha. Jego tatuś próbował tego samego dnia wieczorem poszczekać na mnie do słuchawki, informując między innymi, że synuś ma pięciu świadków, że tego nie zrobił, ale grzecznie poprosiłem, żeby spierdalał i on mnie posłuchał.
Obdzwoniłem lakierników i każden powiedział mnie, że odrestaurowanie mnie kosztować będzie minimum 500 złotych.
Poszedłem na policję w celu zgłoszenia, odsiedziałem na poczekalni swoje, ale pretensji nie mam, są sprawy ważniejsze. W końcu jakiś pan policjant miał czas i mnie przyjął i wyskoczył ze mną na parking przez komendą i foty trzasnął i materiał z aparatu przekazał swemu koledze, który w obroty mię wziął.
Mało się nie zesrałem w gacie. Ja! Poszkodowany.
A on, samozwańczy ekspert policyjny, wycenił na rzut oka szkodę na 150 złotych, co zapisał w papierach i kazał mnie je podpisać. Odmówiłem. I usłyszałem, że mnie warsztaty w konia robią kosztami i winienem podpisać. Poprosiłem o przerwę w celu wykonania telefonu. Dryndłem do oblatanego w prawie znajomego. „Ni chhuja tego nie podpisuj!” usłyszałem. Nie podpisałem.
Pan policjant sporządził nowy protokół, bez samozwańczej oceny, ja go podpisałem. Dwa lata wkrótce miną, ja Rovera już sprzedałem, inne auto kupiłem, a sprawy w sądzie jak nie było widać, tak nie widać. Dziś rano wezwali na przesłuchanie pana, który ze mną w aucie siedział i widział jak mi auto porysowano. I żeśmy se jęli przypominać kiedy to było i w ogóle, i o co chodziło. No nikt nie pielęgnuje w pamięci zdarzeń sprzed dwu lat.
Ja zaś zakupy robię w osiedlowym sklepie, który w bloku sąsiadującym z moim, parking je dzieli.
I chodzę z reklamówkami uważając na lusterka i karoserię zaparkowanych aut.
Pierdolnięty jestem szanując czyjąś własność.