Przekonał o tym eksperyment znanego z okrucieństwa, średniowiecznego Cesarza Niemiec i Królestwa Sycylii, Fryderyka II(1194-1250)
Zapragnął poznać prastary język ludzkości i poddał próbie siedem noworodków, którymi bez porozumienia się dźwiękiem i dotykiem opiekowały się specjalne mamki. Eksperyment miał udowodnić, że istnieje język, którym dzieci samoczynnie przemówią. Po trzech miesiącach wszystkie dzieci zmarły.
Słowa są potrzebne do życia, jak woda. Na szczęście dorośli nie umierają z powodu braku słów, lecz trafiają w "ślepy uchyłek nocy" i wtedy też coś w nich umiera. Nawet nagość nie będzie surogatem, ani nawet afrodyzjakiem dla odróconych plecami uczuć.
Słowa, podobnie, jak pożywienie, smakują bardziej, lub mniej. Są wyszukane, nasączone uczuciem, czy nawet blichtrem kolorytu, którego każdy używa, jak umie, żeby zaprząc rumaki działań do czynu.
Słowo można z powodzeniem zastąpić dotykiem, pod warunkiem, że chce się być dotykanym.
Chłód, który bije z wiersza, mrozi nawet bezinteresownych czytelników. Wiersz miał być transparentny, żeby czytelnik mógł sobie poszukać swoich znaczeń, ale niestety peelka posuwa się jak cień za czytającym i nawet kiedy już myśli, że chwycił Ariadnę za rękę, żeby wyjść z labiryntu domysłów - dostaje od każdego wersu po globusie i ma wrażenie, że znalazł się na Titaniku poetyckich meandrów, katakumby niespełnionych zamierzeń.
Parole, parole, parole, a wydawałoby by się, że język wymyślił strach przed milczeniem. Strach ma też pełne portki strachu, jak nie może nikogo przestraszyć.
Rozgadałem się, a przecież nie chciałem.
Karbidówa stoi na piwnicznej półce. Ma nieco zakopcone szybki i wydaje się, że światło ją razi, a wystarczy kawałek karbidu i kilka łez i zacznie na nowo świecić, jak dawniej... tylko kto podpali tę ogniopalną mieszankę? Na przypadek nie ma co liczyć. Tam do tej piwnicy nikt chyba już nie trafi.
Wisi kłódka z napisam: ostrożnie z ogniem, już kiedyś się wypaliłam.
To tyle i aż tyle od zwykłego, tramwajowego ocieraka
