Hm, Wojaczek mnie nie rozłożył na łopatki, bo nigdy nie był poetą, którego chciałbym czytać.
Pierwsza zwiastuje dobry początek, ale to tylko zwiastun, jak okazuje się dalej.
Jest w tym wierszu rozmaitości, jak u perkich handlarzy dywanów.
Ostatnie trzy wersy pogłębiają u mnie niemożność poukładania witraży słów w sensowny obraz.
Trudno mi się odnieść, bo koktail poetycki, jakby stworzony na potrzeby samego autora.
Jeżeli mi wolno cuś pozmieniać, to tak bym to widział:
Litery stały się niewygodne dla stóp
jak kocie łby ułożone w gościniec.
Stukają o ziemię skamieniałe ptaki;
ta toccata już nie najczystszej próby.
Ostrza z obsydianu i brzuchate statuetki
spięły pokolenia wyciosane w powielonym
czasie. Przodkowie z dobrodziejstwem
inwentarza zeszli piętro niżej.
Współrzędne w gwiazdach przetrwania
te same dla każdego słowa odlanego z brązu,
przecinającego continuum, jak narodziny.
Pozdrowionka i ukłoniki
