

Dziś Cię zaprowadzę, jutro możesz wejść,
do Ysanaaru, leku na zwątpienia.
To nie bajanie, ekstaza na chwil kilka,
to ląd niezamokły. Choć w magii głębinie.
Nadzieja zgaszona, czy tląca się iskierką,
kiedy jesteś blisko, rozgorzeje nagle.
Jak dzięki gwieździe, co wschodzi gdy padasz,
lub leci na pomoc, jeśli strach wznieść oczęta...
a teraz czeka nawet, można na nią popłynąć.
To wszystko na ziemi bliźniej naszej Ziemi,
wyspie, co jak światełka nocne
ma rogi, ramiona, którymi chce otulać.
Ostre brzegi, serce kochające jak mateczka.
Tu stwory rozmaite, w ich oczach wieczny ogień.
Budzący na początek lęków masę bez powodu,
później zaś dobroci, uczynności sterty.
Na czele sylwanowie, co bez gniewu się obchodzą.
W trawę spozierasz, widzisz zieleń wyrazistą,
gdy nagle z monotonii wymsknie się twarz zielona.
A kiedy innemu minie kąpiel w matczynym żywiole,
wyjdzie sobie na brzeg ciało calutkie w błękicie.
Mój, już nasz, Ysanaar, szatę z liści noszący,
zawsze będzie ze mną, niech przetrwa mój kres.
Przybądź, jeśli dobro gaśnie, milknie prąd nadziei...
bo tak łatwo, miło, tak cudownie przecież.
Znowu poprawka:)
„Moja, nasza ziemia.”
Dziś Cię zaprowadzę, jutro możesz wejść,
do Ysanaaru, leku na zwątpienia.
To nie bajanie, ekstaza na chwilę,
bo ląd niezamokły. Choć w magii głębinie.
Nadzieja zgaszona, czy tląca się iskierką,
kiedy jesteś blisko, rozgorzeje nagle.
Jak dzięki gwieździe, co wschodzi gdy padasz,
lub leci na pomoc, jeśli strach wznieść oczęta...
a teraz czeka nawet, można na nią popłynąć.
To wszystko na ziemi bliźniej naszej Ziemi,
wyspie, co jak światełka nocne
ma rogi, ramiona, którymi chce otulać.
Ostre brzegi, serce kochające jak mateczka.
Tu stwory rozmaite, w ich oczach wieczny ogień.
Budzący na początek lęków masę bez powodu,
później zaś dobroci, uczynności sterty.
Na czele lifowie, co bez gniewu się obchodzą.
W trawę spozierasz, widzisz zieleń ostrą,
gdy z monotonii wymsknie się twarz zielona.
Innemu minie kąpiel w matczynym żywiole,
wyjdzie sobie na brzeg ciało calutkie w błękicie.
Mój, już nasz, Ysanaar, szatę z liści noszący,
zawsze będzie ze mną, niech przetrwa mój kres.
Przybądź, jeśli dobro gaśnie, milknie prąd nadziei...
bo tak łatwo, miło, tak cudownie przecież.