Te, o lataniu z wiatrem są chyba powszechne.
Wiem, że odbiegam od meritum wiersza, ale pierwsza zwrotka
przywiodła mi na myśl mój sen, powtarzający się w niezmienionych obrazach od wielu lat.
Latam, wiatr niesie mnie wysoko, swobodnie. Jestem lekka i szczęśliwa.
Ziemia pode mną coraz mniejsza, choć nadal urzekająco piękna.
Kiedy jest już tylko niewielką kropką w otaczającym błękicie, ogarnia mnie zmęczenie.
Wracam, szybuję w stronę Ziemi. Rozróżniam kraje, miasta, wioski.
Znajduję miejsce przypisane mnie i pikuję w dół. Zbliżam się w wielką szybkością, bowiem brakuje mi sił. Ziemia pode mną robi coś dziwnego, jakby nie zgadzała się na mój powrót.
„Drutuje się”, to znaczy coraz szybciej, adekwatnie do mojego lotu, sieć trakcji elektrycznej, tramwajowej i innych napowietrznych instalacji robi się coraz gęstsza, natychmiast oplatając miejsca, gdzie staram się wylądować, tak ciasną siatką, iż wiem, że nie zmieszczę się w żadne jej oczko.
Mam też świadomość, że „ta plecionka” jest pod wysokim napięciem. Jeżeli jej dotknę – spłonę.
A kiedy dociera do mnie przekaz Ziemi – nie chcę cię, nie pozwolę na twój powrót – budzę się.
Po raz pierwszy ten sen przyśnił mi się w bardzo trudnym okresie życia, kiedy usłyszałam pewną diagnozę. Dzisiaj wiem, że trzeba walczyć i zwyciężać.
Jeżeli zechcesz, to na herbatkę zapraszam do uroczej kawiarni „mojego” muzeum Collegium Maius w Krakowie.
Pozdrawiam