Podoba mi się klimat, choć ostatni wers jakiś taki jest... chyba za bardzo dopowiedziany. Zaletą Twojej poezji jest operowanie konkretami, tutaj jakoś tak zabrzmiało po pierwsze - sentymentalnie, po drugie - jak niepotrzebne, łopatologiczne dopełnienie obrazu. Wolałabym, aby zamiast takiej eksplikacji pojawił się jakiś trop, który naprowadzi na Twoją myśl...
Ale to tylko takie moje marudzenie.
Zastanawiam się, czy sami dla siebie nie jesteśmy widmami. Każde z nas ciągle staje się widmem, widmami zapełniona jest pamięć, nasza rzeczywistość bezustannie przechodzi w sferę nierzeczywistości. A gdzie jest ten moment realnego istnienia?
Jeżeli już mówimy o problemie czasu: paradoks teraźniejszości.
Nie istnieje nigdy, bo z chwilą zaistnienia staje się już przeszłością.
Jest wieczna i nieskończona, bo ciągle trwa.
Ale to tak przy okazji. Pozdrawiam,

Glo.