nie mam już siły
i nie mam nikogo
gdy gwiazdy plują mi w twarz
gdzieś nade mną gaśnie nadzieja
być może to nie był mój pociąg
skoro zapiłem kolejny odjazd
zostanę
będę pisał
malował i rzeźbił
strosząc pióra
najważniejsze byś wróciła
jeszcze raz pogładziła po twarzy
słowa okrywając w ciemnościach
znikła nad ranem wraz z lądem
moja ty
pierdolnięta
atlantyda
Re: atlantyda
Jarku, jak zwykle u Ciebie, przejmujace slowa, to rzadki dar w tak prostych slowach, bez pokracznych konstruktow myslowych oddac uczucia. Jesli moglabym po sasiedzku; z sasiedniej linii czasu, szepnac cos bohaterowi Twoich wierszy- gdyby w tej starej kurwie zobaczyc kobiete, moze i ona rozpoznalaby mezczyzne w starym pijaku, i odnalezliby te swoja Atlandyte. Zycze im tego z serca.