Kiedy tylko pozwolę, ożywa w ciszy słowem.
Deska solidna twarda, w niej Amen i Dlaczego.
Truskawki ze śmietaną, klucze rzucone w biegu.
Żurek plus Alleluja, pół litra tuż nad ranem.
Szkło rozbijane nie chcąc i marzenia strzaskane.
W rogu ślad od siekiery z miłości wyrąbany.
Zapachy bzów, konwalii, rączek umorusanych.
Sto lat w zdrowiu - toasty. Świeczki do zdmuchiwania.
Mleko - to przypalone, talia kart do rozdania.
Na środku dwa dodać dwa - nie więcej, tylko cztery.
Obok Ojczyzno moja - niewyraźne litery.
Kilka plam po morfinie, wywabić się nie dały.
Mocno wniknęły w drewno, zniszczyły. Blask zabrany.
Po prawej stronie Lulaj - na pasterkę do nieba.
Gdy pochylisz się niżej - zapach kawy, chleba.
Po lewej, bardziej w głębi... Szlag niech wszystko! Cholera!
To, co nie po kolei, na wierzch pełznie, wyziera.
Na skrawku bliżej okna - tam niezapominajki.
Lśnią same dobre ślady. Kubuś Puchatek, bajki.
Widzisz, deska matowa, lecz nogi jeszcze mocne.
Usiądę przy nim w ciszy... po dniu całym
Odpocznę
Dodano -- 28 sty 2016, 1:23 --
Wiersz napisany mniej więcej rok temu. Jeden z moich pierwszych (nie licząc wcześniejszych, typowo grafomańskich:)))
Pozdrawiam Państwa serdecznie
