eka pisze: ↑11 paź 2017, 23:35
jeśli potrafisz
idź za mną tej jednej nocy
i przez ciemny horyzont
ściskaj moją myśl mocno
aż wytrącisz
krzyk
że przestaję być
Kilka razy „podchodziłam” do tego wiersza. W tak zwanym „międzyczasie” pojawiły się komentarze i każdy z nich zawiera część prawdy o tekście.
Dla mnie kluczem do niego jest pierwszy wers:
jeżeli potrafisz
Odbieram go jak wyzwanie – właśnie - bardziej wyzwanie niż prośbę.
A, że śmierć i miłość często są ze sobą związane, zapętlone, to od wieków uświadamia także sztuka. Wielka sztuka. By nie sięgać zbyt głęboko, wystarczy przypomnieć sobie cykle obrazów Jacka Malczewskiego, u którego w malarskiej wizji dobrotliwe anioły zamieniały się w anioły śmierci, np: „Thanatos”, „Zatruta studnia”. No cóż, w pewnym stopniu była to także konsekwencja nastrojów Młodej Polski.
Ewo pozwól, że zacytuję wiersz Stanisława Brzozowskiego
O przyjdź, jesienią -
W chwile zmierzchu, senna, niepewna -
I dłonie
Twe przejrzyste, miękkie, woniejące
Na cierpiące
Połóż mi skronie -
O śmierci...
A „poeta śmierci” Antoni Lange wprost tak zaczyna jeden z (moich ulubionych) wierszy:
Kocham to swoje ciche marzenie cmentarne
Jak anioł białoskrzydły śmierć mi się uśmiecha...
No, ale to był taki okres w sztuce rządzony dekadenckimi hasłami i czarnym pesymizmem. Ten klimat obaw i niepokoju bliski był symbolizmowi zawartemu w „Cieplarniach” Maurycego Maeterlincka – „pana mroków i cieniów”, bo tak go nazywano.
A Kazimierz Przerwa-Tetmajer to wprost zwracał się do śmierci, jak do ukochanej, wytęsknionej osoby:
… twoje ciało pełne, wspaniałe...
Wracając do Malczewskiego, to temat śmierci był mu wyjątkowo bliski, bowiem już we wczesnej młodości stracił kolejno; brata, matkę, ojca. To pozostawiło w jego psychice niezatartą rysę, a nawet można rzec obsesję, która spowodowała, że w całej swojej twórczości odwoływał się do śmierci, ba często mówił: -
Jestem już na drugiej stronie pagórka, idę ku zachodowi - prawda, że pięknie? oraz wprost: -
Niech śmierć nadejdzie.
Znalazłabym jeszcze więcej tego typu zdań, wypowiadanych przez malarza przy rożnych okazjach.
A jak się powyższy wywód ma do wiersza Ewy?
Ano ma, bowiem odnajduję w wierszu pokrewny, prawie namiętny związek pomiędzy pragnieniem śmierci i tak wielkiej miłości, która potrafi ją urealnić – tu i teraz.
Wiersz można odebrać wielorako, np. jako głos w sprawie eutanazji. Eutanazji wspomaganej szlachetnym uczuciem miłości współczującej, altruistycznej.
Ale także jako erotyk, opis miłości nieco wynaturzonej, poszukującej nowych wrażeń... granicznych wrażeń. Jest nudno;
mamy wszystko, prawie wszystkiego już próbowaliśmy, rutyna powtarzalnych gestów miłosnych stępiła doznania... to może właśnie tak... na granicy niebezpieczeństwa? Tym samym zakładamy i godzimy się na ryzyko z tym związane.
Oczywiście, można także odwołać się do ”Sił Najwyższych”, do Boga, ale wtedy całkowicie oddajemy się w jego ręce, a raczej wolę, bezbronni, licząc na miłosierdzie, odpuszczenie i łaskę.
Ewo, sama widzisz na ile sposobów można ten okruch odczytać. Mogłabym sięgnąć także i do średniowiecznej sztuki, ale obawiam się, że to moje "rozgadane filozofowanie" znudzi ewentualnego czytelnika, więc... basta.
I jeszcze raz, sama widzisz, że dobry tekst (nawet składający się tylko z 22 wyrazów – o wyszło „perskie oczko”) potrafi skłonić do przemyśleń szare komórki i uruchomić palce na klawiaturze.
Ewo, pozdrawiam
Lu