#1
Post
autor: Sokratex » 05 lut 2013, 0:04
- Na bezdrożach zgubiony wieczorem słyszałem,
jak kołatki dzięciołów dziewosłęby niosły;
w brązie lelek kozodój krusząc szponkiem skałę,
czarną nocy polewkę wtryskiwał nad sosny.
Hu! hu! ha! - rechotały pójdźki i puchacze,
wznosząc włos zatrwożony w zaplątanym echu;
opadałem pobladły w posłanie tułacze,
pełne traw obrzydliwych, zawiłych glist grzechu.
Ja! - co świty pijałem z białymi anioły,
włóczęgą wyczerpany karmiłem brzuch cieniem,
błotem wozów bluzgany, kiedy gwiezdne woły
natrafiały na ostre galaktyk kamienie.
Czy uwierzysz, człowiecze? - łudziłem się jeszcze,
że ta droga łotrowska do brzasku dobije,
ale zamiast jutrzenki targały mną dreszcze,
gdy na głowę deszcz spadał jak boskie pomyje.
Znowu ludzie się zdziwią (znów się dziwiliśmy)
na te skrzydła przydrożne, wiatry pełne śliny,
na te pióra błękitne ptaka skrzące liśćmi...
- Umarł anioł? - pomyślą (Anioł spadł! - myślimy).