#1
Post
autor: Sokratex » 05 lut 2013, 0:12
- Fizjo kochał Logię miłością bezgrzeszną -
śpiewał jej piosenki, czasem sklecił sonet;
ta owszem, słuchała, lecz mówiła: wiesz no
Fizjo mój zielony, że ciało mam słone?
Z moich ciemnych oczu nie mniszka wygląda,
a i kiedy wzdycham, to nie ze wzruszenia -
Fizjo mój niewinny, niech cię wreszcie żądza
zmusi jak mężczyznę do - na mnie patrzenia!
Poczuj mnie jak słońce czuje się na brzuchu,
zanim da się ponieść w dal bałtyckiej fali,
krew mą usłysz w sobie, tak jak słyszysz w uchu
dźwięk, który wydaje saksofon w oddali...
Fizjo słuchał Logii, lecz zanim skończyła,
kolejny poemat składał o niej w głowie,
aż Logia - z miłości - kiedyś go zdradziła -
poczuł Fizjo Logię raz w trzeciej osobie.
I pożądał odtąd, wiersze do szuflady
poszły karmić na śmierć wychudzone mole;
zaś Logia szeptała: Fizjo, bez przesady,
to już cię takiego, jakim byłeś, wolę...