Nowy porządek
-
- Posty: 53
- Rejestracja: 12 lis 2014, 16:19
- Lokalizacja: Wrocław
Nowy porządek
NOWY PORZĄDEK
Rewolucja, której krwawy płomień w minionym wieku ogarnął kraj, prócz zmiany ustroju przyniosła głębokie przemiany obyczajowe oraz w sferze kultury. Na proste pytanie, kiedy ludziom żyło się lepiej, po Rewolucji, czy może jednak przed, nie ma łatwej ani jednoznacznej odpowiedzi. Nie dziwi zatem, że zdania samych zainteresowanych bywają krańcowo różne. W tej złożonej sytuacji, w której brak jasności, nie przychodzi też z pomocą ważna gałąź sztuki, jaką jest literatura, bowiem chociaż od transformacji ustrojowej upłynęło prawie dziesięć lat, to jednak nie powstała dotąd znacząca powieść, która by udźwignęła temat i dogłębnie i rzetelnie naświetliła owe dwa okresy historyczne we wzajemnych związkach oraz syntetycznym porównaniu. Nie pojawił się również obraz filmowy, który by uczciwie i rzeczowo zgłębił tę problematykę. Od początku po zwycięstwie Rewolucji oficjalna propaganda wpajała ludziom wyższość nowego porządku społecznego nad starym i ukazywała jedynie same zalety transformacji. Zresztą przy różnych okazjach czyni tak nadal. Na poprzednim ustroju nie pozostawia przysłowiowej suchej nitki, skupia się wyłącznie na negatywach i punktuje zło, którego się dopuścili dawni możnowładcy, jednocześnie przemilcza wszystkie pozytywne strony życia społecznego we wcześniejszym okresie, których nie brakowało. W szczególności podczas uroczystych obchodów kolejnych rocznic zwycięstwa Rewolucji i obalenia reżimu piętnuje się stary porządek i wychwala nowy. Dzień Zwycięstwa to od kilku lat najważniejsze święto państwowe w ojczyźnie. Na pryncypalnej ulicy stołecznego miasta, przy której pobudowano monumentalną trybunę, na której wraz z innymi najważniejszymi dygnitarzami w państwie stoi Główny Przewodniczący rządzącej partii, odbywa się uroczysta defilada. Chwila jest niezwykła i podniosła. W paradnym szyku maszerują różne formacje wojsk. Przemarszowi towarzyszy pokaz najnowocześniejszego sprzętu będącego na wyposażeniu armii. Przejeżdża batalion czołgistów wsparty ciężką artylerią, przetaczają się amfibie. Wysoko ponad trybuną przelatuje dywizjon bombowców, który poprzedza eskadra myśliwców. Wiwaty i głośne okrzyki zgromadzonych tłumów wzlatują pod niebo. Serca ludzi rosną. Do czegóż to nie jest zdolny człowiek! Pomny na biblijny nakaz, czyni sobie ziemię poddaną. Jednocześnie zmienia oblicze kraju, własnej ojczyzny. Ale dzieje się tak za sprawą i pod kierownictwem rządzącej partii. Bez niej postęp nie byłby możliwy.
Co roku od pamiętnego zwycięstwa Rewolucji powszechny entuzjazm utrwala jej chwałę. Okrągła liczba dziesięciu lat istnienia Republiki przypadnie 15-go maja i już od paru miesięcy rząd czyni przygotowania do godnego i uroczystego świętowania Zwycięstwa i uczczenia pamięci poległych za Sprawę.
Licho nie śpi a propagandziści nie próżnują. Na swoich posterunkach czuwają dzień i noc. Osobliwie nie mogą się uwolnić od przeszłości. Nie przebierając w słowach, na łamach prasy, czy też w szeroko pojętych środkach masowego przekazu dawny ustrój nazywają systemem zbrodniczym, zaś samo państwo – państwem policyjnym. Istotnie. Nowy ustrój z pozoru i oficjalnie wyrzekł się przemocy. Nie oznacza to jednak, że jej w nowym państwie nie ma. Ponad wszelką wątpliwość jest, tylko o wiele bardziej zakamuflowana. Dziś zło wyrządza się w majestacie prawa i w białych rękawiczkach. Metody propagandy i ogłupiania ludzi stały się o wiele bardziej wyrafinowane. I w tej sztuce na pewno nowy ustrój przoduje. Ale gdyby było możliwe policzenie wszystkich krzywd i cierpień, jakich doznali i wciąż doznają poszczególni obywatele pod rządami porewolucyjnej władzy, to wcale nie jest pewne, że byłoby tego mniej, niż za panowania generałów, i że bilans strat i zysków byłby korzystniejszy. To prawda. Junta krwawo rozprawiała się z zapiekłymi wrogami, aktywnymi przeciwnikami politycznymi. Jednocześnie zwykły obywatel czuł się w państwie bezpiecznie. Miał zapewnioną pracę i dach nad głową. Czego więcej trzeba? – retoryczne pytanie stawiają prości ludzie. I nie sposób odmówić im racji. To dopiero nowy ustój wygenerował bezdomnych i tych, co pożywienia szukają w śmietnikach. Z dnia na dzień praca stała się deficytowa i po Rewolucji, wedle różnych szacunków, za chlebem wyjechało z kraju od dwóch i pół do z górą trzech milionów obywateli. Są to przeważnie ludzie młodzi. Kto policzy szkody wynikające z takiego stanu rzeczy?! Na jakiej szali odmierzyć frustrację młodego pokolenia pozbawionego perspektyw i możliwości urządzenia się we własnym kraju?!
Widać gołym okiem, że w nowym ustroju władza jest wyłącznie od rządzenia i za nic nie czuje się odpowiedzialna. Każdy obywatel sam się musi zatroszczyć o własną egzystencję i zapewnić sobie jaki taki byt. Tymczasem coraz więcej rodzin żyje w skrajnym ubóstwie. Na ile to możliwe, władze ukrywają niewygodne dane i oficjalnie nie prowadzi się statystyk osób, które pozbawione pracy i środków do życia, wybierają samobójczą śmierć. Niestety nie są to przypadki odosobnione. Niejednokrotnie w akcie rozpaczy szaleniec zabija najpierw własne dzieci, a potem samego siebie. Już sam ten fakt wstrząsa sumieniami prawych ludzi i kładzie się cieniem na przejawy samozadowolenia przedstawicieli władzy oraz fachmanów od propagandy. Jest oskarżeniem przeciwko wszystkim tym, którzy utrwalają i sankcjonują niesprawiedliwy system społeczny, chociaż obciążony jest on tak licznymi wadami. Systematycznie rośnie liczba wszelkiego rodzaju przestępstw i gwałtów, w tym również takich, o jakich nikt nie słyszał w poprzedniej epoce. Tylnymi drzwiami do szkół weszła przemoc i narkotyki. Niedawna strzelanina w jednej ze szkół, w wyniku której śmierć poniosło ośmiu uczniów i trzech nauczycieli, wstrząsnęła opinią publiczną i na nowo wszczęła dyskusję o potrzebie ograniczenia dostępu do broni. Żeby zapobiec powtórzeniu się podobnych przypadków, rodzice wymogli na władzach oświatowych, że przy wejściu do każdej szkoły, czy to podstawowej czy średniej, postawiono dwóch ochroniarzy uzbrojonych w broń maszynową. Mają oni za zadanie monitorować otoczenie i rewidować każdą podejrzaną osobę wchodzącą na teren szkoły. Jest to bardzo przykry i przygnębiający widok, zwłaszcza gdy ma się w pamięci szkoły przed Rewolucją, wolne od jakichkolwiek zagrożeń i nieskalane przemocą. Nie oszukujmy się. Źródła owej przemocy upatrywać należy w niesprawiedliwych stosunkach społecznych i zepsuciu moralnym. Oczywiście rzecz nie dotyczy wyłącznie placówek oświatowych. Przemoc czai się na rogu niemal każdej ulicy. Stąd większość gmachów użyteczności publicznej oraz wielkopowierzchniowe sklepy, będące w rękach obcego kapitału, pilnują uzbrojeni po zęby ochroniarze. Jak by tego było mało, mnożą się w kraju tajemnicze zniknięcia pojedynczych osób. Słupy od lamp ulicznych są najlepszym tego świadkiem. Niemal codziennie można zobaczyć nowe ogłoszenia, wielokrotnie powielone i rozplakatowane na tychże słupach przez rodzinę osoby, która właśnie zaginęła. Na ogłoszeniu widnieje zawsze zdjęcie zaginionej osoby, jak również zamieszczona jest krótka informacja, gdzie i w jakim czasie była ona ostatnio widziana. W ten sposób zaniepokojona czy wręcz zrozpaczona rodzina na własną rękę próbuje odnaleźć bliską osobę, bowiem podobnych zniknięć jest tak dużo, że generalnie policja się nimi nie zajmuje.
Państwo nie działa sprawnie chociażby dlatego, że jest skorumpowane na wszystkich szczeblach władzy. Nie jest od niego wolna również policja oraz sądownictwo. Generalnie państwo jest słabe. Jednak żeby sobie zrekompensować ten niedostatek, reżim swoją siłę pokazuje przede wszystkim w stosunku do swoich najsłabszych obywateli. W tym przypadku aparat ucisku jest dobrze zorganizowany i działa sprawnie. I tak na bruk wyrzuca się z mieszkań lokatorów, którzy, nie mogąc związać końca z końcem, zalegają z czynszem. Rodziców, którzy nie z własnej winy utracili pracę i wraz z dziećmi żyją w skrajnym ubóstwie, pozbawia się praw rodzicielskich, odbiera im latorośle i wysyła do Domu Dziecka, zamiast wesprzeć nieszczęśników finansowo. To tylko dwa przykłady absurdalnych i krzywdzących decyzji podejmowanych przez czynniki państwowe w majestacie prawa. Można by je mnożyć. Do wielu niedomagań i grzechów obecnego systemu wolno ponadto dodać spustoszenie moralne i obyczajowe, jakie za przyzwoleniem państwa czynią media. Odbija się ono zwłaszcza na młodym pokoleniu. Podkopywanie dawnych i sprawdzonych zasad moralnych idzie przez kraj szerokim frontem. Równolegle z tą akcją na różne sposoby atakuje się i podważa autorytet Kościoła, tradycyjnie będącego strażnikiem wartości i ostoją prawdziwego porządku moralnego. Tak zwane „parady równości”, które toleruje porewolucyjna władza, sankcjonują wszelkiego rodzaju seksualne wynaturzenia i dewiacje. Nie ma jednak siły, która by mogła powstrzymać i odwrócić niekorzystne tendencje i procesy. Wzory bowiem do takiej polityki „kulturalnej” z jednej strony czerpane są od mocarstwa, wobec którego kraj popadł w wasalną zależność, z drugiej zaś narzucane są przez ideologów pewnego sztucznego, ponadnarodowego i ponadpaństwowego tworu, w którego struktury tenże kraj wszedł dobrowolnie. Koniec końców zmienili się jedynie gracze. Dawny system był wiernopoddańczy w stosunku do jednego z hegemonów, podczas gdy obecny reżim też służy, tylko że innemu suwerenowi i innym mocarzom.
Nieco inną zmorą dzisiejszych czasów jest przeliczanie wszystkiego na pieniądze. W porewolucyjnym państwie wszystko więc stało się towarem. Poczynając od rzeczy materialnych i kończąc na duchowych. I nie może być wyjątków. Każdy dowolny przedmiot i wytwór ducha czy intelektu, a w szczególności książka lub jakiekolwiek inne dzieło sztuki, posiadają wartość jedynie taką, jaką przypisze im rynek. Tenże rynek jest wszechmocnym bogiem, a jego widzialnym znakiem i ucieleśnieniem – bożek pieniądz.
Skupiając się na aspekcie kulturowym, powiedzmy od razu, że nikt nie umie wyjaśnić specyficznej mody na uprawianie poezji, jaka zapanowała tuż po Rewolucji i trwa nadal. Owego osobliwego fenomenu nie udaje się racjonalnie wytłumaczyć ani filozofom, ani socjologom. Oczywiście my tym bardziej nie podejmujemy się zinterpretowania zjawiska i będziemy je jedynie opisywać. Tak więc otwarte pozostaje jedno z kluczowych pytań, które można sformułować następująco: Jak to się dzieje, że kiedy wszystkie badania wskazują na spadek czytelnictwa w społeczeństwie, to jednocześnie przybywa poetów. Zaznaczmy w tym miejscu, że mówiąc o poetach uwzględniamy jednocześnie obie płcie, więc wszystkie opinie, jakie w dalszym toku sformułujemy odnośnie wierszokletów, w równym stopniu dotyczyć będą pań trudniących się układaniem wierszy. Napisać wiersz to jedno, a upublicznić go to drugie. Przed Rewolucją poeci mieli możność zamieszczania swoich tekstów w czasopismach literackich i magazynach, których było nadspodziewanie dużo, zważywszy liczbę wierszokletów w owym czasie. W okresie transformacji dawne przybytki sztuki zniknęły. Niewidzialna ręka rynku krok po kroku unicestwiła czasopisma i magazyny poświęcone literaturze. Jak wiadomo życie nie znosi próżni. Stąd też w ich miejsce powstały nowe podmioty. Przyjęło się nazywać je targopolami. Pojawiły się nagle, jak grzyby po deszczu. Na dzień dzisiejszy jest ich w całym kraju około pięciuset i liczba ta cały czas rośnie. Targopola powstały w miastach, miasteczkach, a nawet można je spotkać w niektórych większych wsiach. Na targopolach poeci prezentują swoje utwory i sprzedają je. Przy czym termin „sprzedają” należy rozumieć bardziej metaforycznie niż dosłownie. Jakkolwiek poezja po Rewolucji stała się towarem, o czym już wyżej wzmiankowaliśmy, to jednak nie cieszy się ona dużym wzięciem i wypada dość blado na tle wszystkich innych produktów, jakie oferują targowiska i bazary, będące, by się tak wyrazić, starszymi braćmi targopól, lub, jeśli ktoś woli, targopoli. Obie odmiany uznawane są i honorowane przez językoznawców. Krótko mówiąc, wyżyć z poezji to praktycznie rzecz niemożliwa. Dobrze jest mieć jakiś konkretny fach w ręku, który aspirantowi zapewni środki do życia, by mógł bez reszty poświęcić się Muzie, jeśli już sobie umyślił, by nie powiedzieć ubrdał, że jego powołaniem jest poezja.
Targopola są prywatnymi posiadłościami. W kraju, gdzie po Rewolucji większość gałęzi gospodarki sprywatyzowano, targopola, które zrodziły się jako całkowicie nowe twory, wcześniej nieznane, nie mogą być czym innym, jak tylko podmiotami prywatnymi. Właściciel zarządzający targopolem jest na swoim terytorium kimś w rodzaju króla. To niewątpliwie dyktator. On sam ustalił prawa, które winien przestrzegać każdy gość przybywający do jego dominium. Tylko on może je dowolnie zmieniać i moderować w zależności od bieżącej sytuacji, wyłącznie on wyznacza linię interpretacyjną owych praw. Tylko on jako suwerenny właściciel obiektu, w razie potrzeby czy też według własnego widzimisię, stanowi nowe prawa obowiązujące w dominium. Ostatnio na przykład jedno z targopól wprowadziło dla swoich użytkowników opłatę w formie wolnych datków. Z pewnością pozostałe targopola niebawem podchwycą ten pomysł, a może nawet go lekko zmodyfikują i targowe stanie się obowiązkowe. Ktoś zapyta, jaki w ogóle interes ma właściciel otwierając dla użytkowników darmowe targopole. Odpowiedź jest prosta. Korzyści dla owego przedsiębiorcy są absolutnie wymierne. Jest to bowiem najlepszy i sprawdzony sposób, by skutecznie promować własną twórczość. A na dodatek, co nie jest bynajmniej bez znaczenia, w całym przedsięwzięciu daje się upust swojej potrzebie czy też rządzy władzy. Targopole to czy inne, jako w dużym stopniu samodzielny byt, w zależności od zasobów ludnościowych oraz obszaru, który kontroluje i objęło swoją jurysdykcją, jawi się jako większe lub mniejsze państewko na terytorium całego porewolucyjnego kraju. Jeśli jest państewko i jest Król, to zawsze znajdą się dworzanie i wszelkiego rodzaju sługusy i podlizywacze, choćby nawet byli poetami. To spośród nich rekrutują się najwyżsi dygnitarze sprawujący określone funkcje w złożonym organizmie. To oni czerpią wymierne korzyści z istnienia państewka, przede wszystkim ich twórczość jest promowana, to ich udziałem są wszelkiego rodzaju honory i zaszczyty. Cała reszta poetów, którzy bardziej lub mniej regularnie odwiedzają to czy inne targopole, stanowi tło dla owej wąskiej grupy uprzywilejowanych i skupionych wokół monarchy. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś ze zwykłych targopolan odważył się skrytykować jakiś wiersz samego Króla, który z oczywistych względów jest przecież poetą, i to poetą najwyższej klasy. Ale podobnie jest z całym dworem i rzeszą sługusów, którzy go otaczają. Ich poezja wyłożona na straganach tuż obok monarchy znajduje natychmiastowych nabywców, to nią się wszyscy zachwycają, jest, by się tak wyrazić, sprzedawana na pniu. Oczywiście sam Król, jako najwyższy guru, jest ponad wszystkimi i jego wiersze są poza wszelką krytyką i konkurencją.
Rzecz jasna trafiają się na targopolach dobrzy poeci, by tak rzec, z prawdziwego zdarzenia. Są to jednak absolutne wyjątki potwierdzające regułę, a reguła jest taka, że króluje miernota. Owi prawdziwi poeci prawie nigdy nie znajdują uznania i poklasku na targopolach. W najlepszym razie ich wiersze zbywane są milczeniem. Najczęściej natomiast w perfidny sposób atakowane. Nie dziwota. Z wyroków nieba Królowi przysługuje tytuł Pierwszego Poety w Państwie. To tytuł nadany mu prze Radę Królewską raz na zawsze i cieszy się nim po wsze czasy. Dodatkowo paru szczęśliwców z najbliższego otocznia Króla autorytatywnie uznaje się za najwybitniejszych poetów kraju. No a dla całej reszty twórców przeznaczony jest wyścig szczurów. Rodzi to łatwe do przewidzenia konsekwencje, których moralna strona bywa dość żałosna i w złym świetle stawia cały poetycki przemysł. Tak więc rywalizacja, często ta w najostrzejszej formie, ma miejsce na co dzień, już przez sam fakt wystawiania na sprzedaż swoich produktów. Niezależnie od tego, ażeby urozmaicić życie targopola, przy tym pamiętając, by rywalizacji nadać miłą dla oka postać, królewscy włodarze organizują konkursy poetyckie. To domena wielu targopól, by nie powiedzieć, że prawie wszystkich. Określony pomysł konkursowy, który zrodził się na danym targopolu, często jest potem powielany w innych tego typu przybytkach. Czasem ten pierwotny pomysł jedynie się trochę modyfikuje. Niektóre z konkursów weszły już do stałego repertuaru danego targopola. Na przykład konkursy związane z porami roku i wymagające napisania wiersza o takiej tematyce. Jeśli mamy wiosnę, to o wiośnie, jeśli lato – o lecie, i tak dalej. Na jednym z targopoli dużym powodzeniem cieszy się konkurs pod nazwą Różowa Podwiązka. Nazwa wzięła się stąd, że nagrodą dla zwycięzcy jest właśnie Różowa Podwiązka Królowej, Małżonki Króla. W konkursie tym chodzi o napisanie erotyku. Jest też konkurs odnoszący się do święta zmarłych i nawiązujący do kultury anglosaskiej. A więc słynne Halloween. Nawiasem mówiąc, wszystkim zabawom i imprezom związanym z tym świętem przeciwstawia się Kościół. No ale jest to zrozumiałe. Zarówno oswajanie ze śmiercią, jak i wizje drugiego świata w obu przypadkach są krańcowo różne i wzajemnie się wykluczają. Wracając do konkursów, są takie, w których wymaga się użycia w wierszu pewnego z góry zadanego zestawu słów. Są też inne, gdzie należy popisać się stworzonymi przez siebie neologizmami. To tylko przykłady, oczywiście nie wyczerpiemy listy najróżniejszych pomysłów konkursowych.
Zwycięzca konkursu poetyckiego wyłaniany jest w drodze głosownia. Przy czym zgłosić do konkursu swój wiersz, a na nieswój utwór oddać głos może każdy użytkownik targopola. Ponieważ jednak generalnie tak liczba zgłoszonych wierszy, jak i oddawanych w konkursach głosów, jest znikomo mała w porównaniu z liczbą targopolan (praktycznie zgłaszają do konkursu swoje wiersze i oddają głosy wyłącznie sami dworzanie), stąd zwycięzcą tego czy innego konkursu poetyckiego jest zwykle Król lub ktoś z jego najbliższego otoczenia.
Nie powiedzieliśmy jeszcze, że na wielu targopolach regularnie wybierany jest tak zwany Wiersz Miesiąca. Ale i tutaj liczba głosów w zasadzie ogranicza się do ogólnej liczby dworzan, a wiec poetów z najbliższego otoczenia Króla. Dlaczego przeciętni targopolanie nie biorą udziału w konkursach? Otóż z góry wiedzą, że werdykt będzie niesprawiedliwy. Po pierwsze, ta znikoma liczba osób głosujących, praktycznie ograniczająca się do liczby dworzan, obiektywnie nie weryfikuje wierszy. Inaczej mówiąc, końcowy werdykt prawdziwie nie odzwierciedla faktycznego poziomu i wartości poszczególnych wierszy. Po drugie zaś, istnieje uzasadniona obawa, że ostateczne wyniki dodatkowo jeszcze są sfałszowane tak, by odpowiadały zapotrzebowaniom czy też interesom Króla i jego świty.
Tak czy inaczej są to wszystko zabawy, które nie prowadzą do powstawania naprawdę dobrej poezji. Tej na targopolach jest jak na lekarstwo.
Inną atrakcją targopoli jest huczne obchodzenie Imienin Króla oraz Jego Małżonki. Zaszczytu dionizyjskiego świętowania Imienin dostępują też najwyżsi dygnitarze państewka. Leje się szampan, przechylają puchary, od smakowitego jadła uginają stoły, pod gołym niebem ustawione w długie rzędy. Dworzanie, sługusy i podlizywacze rozpływają się w okazywanych Solenizantowi serdecznościach. Oczywiście część z tych serdeczności podszyta jest fałszem. W przypadku Imienin Króla, tenże ma zwyczaj, z okazji swojego święta, anulować resztę kary czasowo wyrzuconemu poza państewko niepokornemu poecie, który dopuścił się określonej przewiny, w jakimś punkcie przekroczył Regulamin i, jak to się nazywa w środowisku, został okresowo zbanowany. Na okoliczność swojego święta Król takiemu delikwentowi darowuje resztę kary. Wspaniałomyślność Suwerena nie sięga jednak tak daleko, by przywracał do łask dożywotnio zbanowanego przestępcę. Banita ów jest bowiem bezprzykładnym zbrodniarzem, któremu winy nie zostaną darowane ani w tym, ani w przyszłym życiu. Tenże nieszczęśnik wygnany jest więc poza granice państewka i tym samym nie ma więcej wstępu na targopole, prywatne dominium Monarchy.
W dalszej części naszej opowieści opiszemy codzienny trud i tułaczkę jednego z wielu poetów tego kraju, którzy wraz z innymi zaludniają ziemię. Dla odróżnienia od reszty poetów będziemy go nazywać Poetą (przez duże P.). Właśnie zmierza na jedno ze średniej wielkości targopól w południowo-zachodniej części kraju. Droga pnie się pod górę, przeto żeby ulżyć słabemu koniowi zszedł z furmanki i podąża pieszo. Ma na sobie długi fioletowy płaszcz, który właśnie rozpiął, gdyż zbliża się południe i jesienne słońce mocno przygrzewa. W miejscach, gdzie szlak wznosi się bardziej stromo, Poeta chwyta za jedną z przednich krzywaczek (tę lewą, ponieważ kroczy po lewej stronie) i popycha wóz. Chuda szkapa mimo to ciężko dyszy. Z jej zapadłych boków spływa pot. Z każdym kolejnym krokiem stary wóz skrzypi, nienasmarowane osie piszczą. Takich podjazdów będzie więcej, bo droga przed nimi długa.
Poeta wędrujący przez kraj na furmance i zdążający na jedno z targopól, gdzie będzie mógł wyłożyć swój towar, przypomina drobnego handlarza, a może nawet dawnego kupca, który bynajmniej nie jest rekinem w branży handlowej. Ta skromna furka, na której nie widać żadnych kosztowności, zaprzęgnięta w chudą szkapę, najlepiej świadczy o jego skromnej kondycji. Kiedy zatrzyma się w jakiejś przydrożnej karczmie, by się trochę posilić i odpocząć, to zamawia jedynie kubek gorącej kawy. Z chlebaka wyjmuje kanapkę zawiniętą w gazetę i to jest cały jego posiłek. Kanapkę stanowią dwie kromki posmarowane margaryną lub smalcem i złożone we dwoje. Już bardziej dba o swoją szkapę niż o siebie. Dzieli się z nią ostatnim kęsem chleba. Innym razem wydaje swój ostatni grosz i u karczmarza zamawia dla konia suty obrok.
Każda podróż, którą Poeta-kupiec podejmuje, jest nie tylko wyczerpująca fizycznie, ale i niebezpieczna. W porewolucyjnym państwie zbójcy czyhają na gościńcach, w lasach, wąwozach i przełęczach. Nie brak ich także na rozstajnych drogach. Ale i w bliskości zwykłych ludzi podróż nie zawsze jest miła. Kiedy szlak wiedzie przez miasta, wsie i osiedla, uszy Poety-kupca puchną od szczekania psów zarówno łańcuchowych, jak i tych bezpańskich.
Mógłby ktoś zapytać, kim są zbójcy. Otóż zbójcy to poeci. A nazywamy ich zbójcami dlatego, że kierują się zbójeckim prawem. Stosują je wobec swoich bliźnich czy też braci. Nie byłoby to możliwe, gdyby na takie postępowanie nie zezwalały wątpliwe moralnie, niesprawiedliwe i drakońskie prawa, którymi rządzą się targopola i które ustanowione zostały przez mocodawcę, Jego Wysokość Króla. Poetów jest na świecie stanowczo za dużo, rozmnożyli się niczym szczury. Parę lat temu pewien uczony mąż, który zajmował się problemem czytelnictwa, opublikował na ten temat dane statystyczne. Otóż z jego badań wynikało, że na jednego normalnego człowieka przypada statystycznie 17,349 poety. Słownie: siedemnaście i trzysta czterdzieści dziewięć tysięcznych poety. Ponieważ tendencja jest wzrostowa, więc dziś to już być może jakieś 19,172 poety. Tytułem wyjaśnienia dodajmy, że za normalnego człowieka uważa się takiego, który nic nie pisze i prawie wcale nie czyta. Wniosek z tego prosty, że poeci nie mają zwyczajnie zwykłych czytelników, jak drzewiej bywało. Kiszą się we własnym sosie, gryzą i podgryzają i sami muszą być dla siebie czytelnikami. Ale im czytanie już też dawno zbrzydło, zresztą nigdy nie należeli do przodowników. Najczęściej nie czytają cudzych wierszy, owszem, delektują się lekturą swoich własnych utworów. Nie czytają więc cudzych, albo co najwyżej czytają po łepkach, ale to im nie przeszkadza, żeby mieć o nich złe zdanie i zwalczać konkurencję.
Kiedy myśli się o tym ogromnym przemyśle poetyckim, którego swoistym ucieleśnieniem są targopola, otwarte przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, trudno właściwie o optymizm. Fabryki pracują dzień i noc i dostarczają na rynek wciąż nowy towar. Dostarczają klientowi. Nawiasem mówiąc, to jedyne rodzime fabryki, które można dziś zobaczyć i które powstały na gruzach tych prawdziwych fabryk, sprzed Rewolucji. Tylko jaki z nich pożytek?! – wciąż zadajemy sobie niewygodne pytanie. Powiedzieliśmy: „dostarczają klientowi”. Ale na dobrą sprawę, prawdziwych klientów też już nie ma. Są co najwyżej wirtualni. Niczego prawdziwego już właściwie nie ma. Nie tylko Cyganów, jak w tej piosence sprzed lat. Od dłuższego już czasu żyjemy w sztucznym świecie, świecie pozorów, blichtru i iluzji, i wszystko zdaje się nierzeczywiste.
Z natury rzeczy psy zwykle pierwsze zwietrzą Poetę-kupca podróżującego wozem, który ciągnie z wolna stary koń. Psy łańcuchowe szczekają przez chwilę, dopóki zaprzęg nie przejedzie koło zagrody i na dobre nie zniknie z pola widzenia. Natomiast psy wałęsające się po okolicy towarzyszą w całej drodze skrzypiącej furmance i szczekają jak najęte. Nic dziwnego, że głośne szczekanie i ujadanie psów rychło zwabia zbójców. Co koń wyskoczy stawiają się na miejscu i zaczyna się prawdziwy horror. Uzbrojeni w pałki zbójcy przewracają wóz Poety-kupca i wysypują z niego całą lichą zawartość. Ich zbójeckie prawo pozwala im praktycznie na wszystko. Jak już dokonają dzieła zniszczenia – wypatroszą nie swój towar i wywrócą na nice, trefne według nich resztki podpalą, a w następstwie owego oplują bezradnego Poetę-kupca i pozbawią godności, napotkanym po drodze ludziom, którzy go szanowali, powiedzą, że to krętacz i zdzierca, łotr i rabuś – zabierają się i odjeżdżają w galopie, by znaleźć sobie następną ofiarę do pastwienia się i poniewierania. W takiej przygodzie gustują, ona jest ich powszednim chlebem, to zarazem misja, w ich mniemaniu walczą przecież o Sprawę, o dobro poezji, która jawi im się jako cel najwyższy. W istocie skrzętnie skrywają, że na niecnym i haniebnym procederze, tanim krytykanctwie, usiłują budować swój autorytet znawców poezji i czynnych poetów pierwszego szeregu. Nigdy też nie przyznają się nawet sami przed sobą, jak często źródłem ich niechęci, by nie powiedzieć nienawiści do określonego twórcy, jest ich własna nieudolność i zżerająca ich zawiść.
Tymczasem oddalają się z miejsca zniszczenia i pożogi, a biedny Poeta-kupiec własnymi siłami musi postawić na nogi przewrócony wóz, naprawić uszkodzone części, po czym zgarnąć do koszyka resztki ocalałego towaru i udać się w dalszą podróż. I tak Opatrzność nad nim czuwała, że nie ukradziono mu konia i tym samym nie udaremniono całego przedsięwzięcia. Choć to pewnie głównie dlatego, że stara i chuda szkapa na niewiele się już może przydać. No, ale jak Bóg da, pomału dotrze na targopole. Po drodze na nowo przepisze dwa wiersze, które rozwścieczeni zbójcy podarli na drobne kawałki, podeptali i opluli. Z tych resztek nie da się już nic odczytać, będzie musiał odtworzyć swoje utwory z pamięci. A nuż ktoś je kupi, kiedy już dotelepie się na miejsce. Jego towar nic nadzwyczajnego, ale może tym razem będzie miał trochę szczęścia. Są gorsze produkty, a sprzedają się znakomicie.
Nie po raz pierwszy przytrafił mu się ten pogrom. Bandy zdziczałych poetów z braku lepszego zajęcia grasują po kraju i bezlitośnie tępią konkurencję. Dla rozpuszczonych hord nie ma żadnego tabu, nie ma czegoś takiego jak moralność, kodeks honorowy, i każdy chwyt jest dla nich dozwolony. Kiedy z łaski Opatrzności Poeta-kupiec, mimo tak wielu przeszkód i niepowodzeń dociera do celu, zbójcy pouczają go, która rzecz na straganie powinna stać koło której, która posiada jaką taką wartość, a która jest do wyrzucenia. Często jakiś cenny dla Poety-kupca przedmiot wedle nich nie nadaje się nawet na recykling i depczą go i poniewierają nim. Czyż trzeba dodawać, że to zbójcy ustalają ceny poszczególnych towarów? Poeta-kupiec, choć towar jego, nie ma tu nic do powiedzenia.
Nie lepsi od zwykłych rzezimieszków są wysocy dygnitarze królewscy, którzy oczywiście też są zbójcami. Bez podawania powodów mogą w każdej chwili zdjąć ze straganu dowolny towar Poety-kupca, skonfiskować go i skazać na niebyt.
Grzeszyłby naiwnością ktoś, kto by sądził, że w tej wołającej o pomstę do nieba, przykrej sytuacji, nasz Poeta winien zwrócić się po sprawiedliwość do organów ścigania. Owszem, próbował to czynić, a nawet wielokrotnie. Jednak na jego prośby nie było odzewu. W końcu zrozumiał, że w porewolucyjnym państwie nie jest osobą, obywatelem, który by się cieszył estymą i poważaniem u władz. Przeciwnie. Zresztą ma świadomość, że sam sobie na to zapracował. Powiedzmy wprost. Władze państwowe nie mają żadnego interesu w tym, by go chronić. Jest ich zdeklarowanym wrogiem. Jego wiersze nazbyt często godzą w obecny system polityczno-społeczny i Służby Specjalne pracują nad tym, by go zlikwidować. Odniosą podwójne zwycięstwo, jeśli stopniowa eliminacja z życia publicznego, której finałem będzie fizyczne unicestwienie Poety-kontestatora, buntownika, dokona się rękami jego tak zwanych kolegów po piórze.
Znienawidzonemu Poecie minął właśnie miesięczny okres zbanownia, kiedy to miał zakaz wstępu na wspomniane targopole, znajdujące się w południowo-zachodniej części kraju, więc dziś zmierza do celu ze swoimi nowymi wierszami. Rymowanym i białym. Są one krańcowo różne w swoim charakterze. Wiersz rymowany, który napisał w czasie odsiadywania kary, jest swego rodzaju ripostą. Oczyma wyobraźni już widzi, jak sfora psów rzuci mu się do gardła z powodu tego utworu. Nagle staną się gorącymi patriotami i popadną w święte oburzenie, że kala narodowe świętości. Ogarnie ich histeria. Ale w ten sposób będą chcieć odwrócić uwagę od sedna sprawy, że wiersz jest o nich i tylko o nich, że jest gorzką satyrą skierowaną przeciwko ich zwyrodnieniu i bezprawiu. Po swojemu więc będą mu dokuczać i psuć krew. I w tym celu preparować nieuzasadnione i pozbawione racji zarzuty.
Jak się wydaje, nie ma też widoków na to, by ktoś z targopolan poznał się na drugim z jego wierszy, mianowicie na wierszu białym, i by dostrzegł wartość niekonwencjonalnego utworu. Potrzebna byłaby do tego spora poetycka wyobraźnia i wyjątkowo czułe ucho. Ale gdyby nawet znalazł się ktoś taki, to marne szanse, żeby zechciał dać wyraz swojemu entuzjazmowi i szczerze pochwalił wiersz. Taka jest prawda.
Za zgodą autora, dla zainteresowanego czytelnika, na końcu tej naszej opowieści zamieszczamy oba utwory.
Niezależnie od riposty w postaci wiersza, Poeta będzie chciał w publicznym dyskursie (o ile mu się na to pozwoli) odpowiedzieć na złośliwe, pokrętne i niesprawiedliwe zarzuty sformułowane pod jego wcześniejszym utworem przez nieprzyjaznych mu i zdziczałych poetów od lat zagnieżdżonych na targopolu i czujących się jak ryby w wodzie. Czują się tak tylko tam, w tamtym miejscu, by użyć metafory, w tamtym stawie. Bo tak w ogóle nie są rybami. Ani grubymi, ani nawet płotkami. Zdziczenie ich poszło tak daleko, że wykształcili w sobie cechy szczurów i stali się mutantami prawdziwych ludzi. Targopole, na którym się gromadzą, pasuje więc nazwać Republiką Szczurów. Na czele Republiki Szczurów stoi Główny Zarządca i Prawodawca, można go nazwać Królem Szczurów. Podobnie jak możnowładcy innych tego typu dominiów, otoczony jest zgrają popleczników i lizusów. To spośród nich wybiera najgorliwszych i namaszcza na najwyższe urzędy w swoim państewku. W Republice Szczurów szczególnie dobrze rozbudowane są trzy instytucje. A mianowicie Departament Wywiadu, Departament Prowokatorów oraz Departament Donosicielstwa.
Osobna kategoria drani w Republice to ci, którzy mogliby się uczyć od niego, prawdziwego Poety, a tymczasem wciąż go pouczali, jak się powinno pisać.
Mamy wszelkie dane po temu, by przypuszczać, że pośród bandy zdziczałych poetów, którzy po drodze napadli na Poetę-kupca, byli najwyżsi rangą funkcjonariusze z Republiki Szczurów. Choć dla niepoznaki założyli kominiarki, rozpoznał ich po charakterystycznym kształcie szczurzych pysków. Były wśród nich bodaj cztery Szczury, zawołani poeci i wysocy dygnitarze w szczurzej Republice, były też dwie czy trzy Szczurzyce z pierwszego szeregu dam, a pośród nich gwiazda pierwszej wielkości w resorcie poezji białej. Jak wpadli na jego trop? Otóż dzięki sprawnie działającemu wywiadowi przewidziano, którymi drogami przemieszczać się będzie Poeta-kupiec i co jest jego celem, dlatego dwojono się i trojono, by mu udaremnić dotarcie na targopole, a przynajmniej skutecznie uprzykrzyć podróż. Nie chciano, by przybył z nowym towarem, mimo tego, że formalnie czas jego kary minął. Ich wywiadowcy wywęszyli, że towar, który wiezie, nie będzie im w smak.
Wielokrotnie zastanawiał się, dlaczego go tak nienawidzą. I nie ma na to prostej odpowiedzi. Na pewno zaszedł im za skórę swoją bezkompromisowością. Mówił i pisał to, co uważał za słuszne i sprawiedliwe i jednocześnie nie pozwolił się ukształtować na ich obraz i podobieństwo. A tak bardzo chcieli zrobić z niego szczura. By był jak oni i nie kierował się indywidualnym myśleniem i działaniem, lecz żeby powodował nim instynkt stadny. A stado? - wiadomo. Gdy poczuje krew, natychmiast rzuca się na ofiarę i rozszarpuje. Nie chciał nikogo kąsać ani rozszarpywać. Przeciwnie, spieszył z pomocą i występował w obronie słabszych. Nigdy nie był agresorem, nie atakował pierwszy. Wojny, w których uczestniczył, były zawsze wojnami obronnymi. Prowadził je wbrew sobie i nie z własnej woli, wikłał się w nie dlatego, że został napadnięty albo on sam, albo zaatakowano jakąś inną słabszą osobę, a jego naturalną reakcją było, by jej pomóc i ją chronić.
Znienawidzili go, ponieważ nie pozwalał, by pod jego wierszami pozostawiali ślady swoich brudnych rąk.
Generalnie poeci-szczury, zaludniający to czy inne targopole, nie grzeszą ani inteligencją, ani rozumem. Jak na potrzeby twórcze, dysponują niezwykle ubogą wyobraźnią. Nadto nie posiadają słuchu językowego, a więc rzeczy, bez której nie może się obejść każdy dobry poeta. Brak im również oczytania. Praktycznie nie zdarza się, by ktoś z nich wspomniał kiedyś, czy też w jakiś sposób nawiązał do któregoś z ważnych dzieł literatury zarówno rodzimej, jak i obcej. A jeśli jakimś cudem taka rzecz zaistnieje, to za sprawą tej czy innej szczurzycy, która z racji swojego filologicznego wykształcenia coś tam liznęła z literatury. Nie tylko niczego nie czytają, ale także nie oglądają wybitnych filmów z kinematografii światowej. Są głusi na zew jakiejkolwiek opowieści, historii i dobrze poprowadzona narracja jest dla nich rzeczą zupełnie obcą. Ograniczają się wyłącznie do poetyckich dyrdymałów, wygrywanych na pojedynczej strunie lub wyśpiewywanych na jedną melodię, i poetyckiego bełkotu, w którym często upatrują głębię. Powiedzmy wprost. Są intelektualnymi karłami. Jakiś czas temu były robione badania ilorazu inteligencji w poszczególnych grupach zawodowych i kategoriach społecznych. Następnie wyniki porównano ze sobą. I co się okazało. Otóż poeci usytuowali się na szarym końcu tej listy. Zresztą co tu dużo mówić. Dla przytłaczającej większości z nich nawet coś, co bezpośrednio łączy się z ich poetycką aktywnością, to czarna magia. Mamy tu na myśli ojczysty język, jego poprawną pisownię oraz interpunkcję. Zupełnie nie są w stanie nauczyć się i opanować tego podstawowego narzędzia każdego literata.
Przodują natomiast w intrygach, zawiści, wszelkiego rodzaju podłościach. No i są ignorantami wyjątkowo odpornymi na wiedzę. Wielokrotnie nasz Poeta owym szczurom, tak licznie rozsianym na targopolach, próbował tłumaczyć rzecz zgoła oczywistą, że w poezji nie ma kryteriów pozwalających jednoznacznie ocenić dany utwór. W zasadzie wszystko jest subiektywne, jest kwestią gustu. A szczury dalej swoje. Dalej swoją śpiewkę o rytmice i średniówce. Z tej średniówki przebrzydłe gryzonie zrobiły swojego boga i modlą się do niego. I w zakutych szczurzych łbach nie zaświta myśl, że wiersz może pomijać średniówkę i też może być dobry, a często bywa nawet lepszy od tego z regularną średniówką. Co z tego że jakiś wierszonek ma zachowaną średniówkę, gdy nie posiada lekkości, a jego potoczystość, płynność pozostawiają wiele do życzenia. Pojęcie rytmiki jest względne. To co jeden czy drugi szczur uważa za nierytmiczne, dla ludzi niespaczonych przez średniówkę okazuje się czymś zgoła przeciwnym. Krótko mówiąc, szczury mają wypaczone pojęcie rytmu. Ta cała średniówka to wosk, który zalega w ich uszach i uniemożliwia dobre słyszenie.
Zresztą nie chodzi tylko o średniówkę. Jest cała masa rzeczy, których nie rozumieją. Wielu z nich myśli, że jak wzięli na warsztat „podniosły” temat, dobrali ładnie brzmiące „poetyckie” słowa to tym samym ich wiersz wzniósł się na poetyckie wyżyny. Nic bardziej błędnego niż takie mniemanie. Ale niechby sobie nawet tak myśleli i tkwili w błędzie! Zło powstaje dopiero wtedy, gdy zaślepieni w swoim mniemaniu, patrzą spode łba na utwór Poety, który zastosował całkiem odmienną estetykę. I podczas gdy on przechodzi obojętnie obok ich produktu i, by im nie sprawiać przykrości, nie wyraża swojej opinii, ci mają czelność krytykować jego wiersz. Nie rozumieją, że dla dobrego poety każde słowo jest dobre i każdy temat. Bo nie rzecz w tym, by jedynie estetyzować. Słowa więc mogą być zaczerpnięte również z języka potocznego, włącznie z wyrazami wulgarnymi.
Niektórzy z nich wciąż nie rozumieją, że o wartości wiersza nie przesądza sama jego forma, a więc to, czy mamy do czynienia z wierszem rymowanym, czy białym. Zarówno jeden, jak i drugi, może być dobry bądź zły. A weźmy choćby kwestię rymów. Też nasz Poeta milion i jeden raz wtłaczał do zakutych łbów, że rymy to sprawa gustu. I nie można jednych rymów promować kosztem drugich. Czy też deprecjonować jedne i rozpływać się z zachwytu nad drugimi. Inaczej mówiąc, doznawać orgazmu przy konsonansach i brzydzić się rymami dokładnymi. To znaczy dla własnych potrzeb i w ramach indywidualnych celów pewnie i można to robić. Ale należy mieć nieustannie w pamięci, że to tylko nasze prywatne odczucia i emocje. I nie wolno tej swojej prywatnej estetyki wynosić pod niebiosa i czynić z niej obowiązującą normę! Zresztą wiersz nie jest dla samych rymów. Często ważniejsza jest treść, myśl i przesłanie, jakie można w nim znaleźć. Swój wywód, płomienną mowę Poeta zakończył słowami: „Rzygać się chce na to wasze szczurze, wieczne czepianie się rymów dokładnych. No to weźcie, obmierzłe kreatury, i skreślcie i spalcie, w ramach swojego szczurzego programu przewartościowania poezji, dziewięćdziesiąt procent klasyki polskiej! Bo tam też rymy w większości bardzo słabe, wedle waszych szczurzych, wyrafinowanych gustów.”
Dowiedzieliśmy się ostatnio, że zespół szczurów, które szczególnie nie znoszą rymów dokładnych (każdy taki rym stoi im ością w gardle), utworzył Kolegium Redakcyjne. Celem Kolegium jest stworzyć Wielki Słownik Rymów Częstochowskich. Wedle wstępnych szacunków ma liczyć dwadzieścia cztery pokaźne tomy. Będzie to jedyne w swoim rodzaju dzieło, póki co nieznane w innych obszarach językowych. Jednocześnie dzieło życia członków Kolegium, wszystkich razem i każdego z osobna, a na dzieło to z wytęsknieniem już czekają wszyscy rymotwórcy. Wreszcie ich poetycki trud i mozół zostanie w dużym stopniu pomniejszony. Wystarczy zajrzeć do Słownika i już będzie się wiedziało, czy dany rym godzi się użyć w wierszu. Jeśli go w Słowniku nie będzie, to znaczy, że można. Jeśli natomiast rym, którego miało się chęć zastosować w utworze, znajdzie się w Wielkim Słowniku Rymów Częstochowskich, to broń Boże po niego sięgać! Chyba że poeta jest samobójcą. Wiersz z takim rymem automatycznie sam się deprecjonuje i stawia na bocznym torze.
Ale oto Poeta-kupiec na swej furmance przed bramą prowadzącą na targopole Republiki Szczurów. Dwóch uzbrojonych po zęby ochroniarzy każe mu zejść z wozu i wylegitymować się. Dostali wcześniej informacje z Departamentu Wywiadu i spodziewali się go. Czekali na swoim posterunku od samego rana. Po okazaniu przez niego dokumentów, nie wpuszczają go jednak na teren targopola. W swojej dobrze zsynchronizowanej, jednogłośnej wypowiedzi informują Poetę, że ponieważ notorycznie łamał prawa suwerennego państwa, do którego przybywał i z którego hojnej gościnności darmowo korzystał, najwyższe władze raz jeszcze przemyślały jego wysoce naganne zachowanie i zdecydowały o wydaniu mu wilczego biletu, co jest równoznaczne z dożywotnim zakazem wjazdu na teren Republika Szczurów. Dwaj ochroniarze, w postawie na baczność, dobitnie i głośno, tak jak przewiduje Regulamin, z pamięci wykrzyczeli przed nim formułę zakazu, przez co miał wrażenie, że bardziej szczekają niż mówią.
Cóż miał robić pojedynczy słaby człowiek znalazłszy się wobec bezdusznej i niesprawiedliwej machiny zorganizowanej przemocy. Od samego początku był na przegranej pozycji i powinien się z tym liczyć. No i liczył. Niemniej jednak, gdy nadszedł koniec, był nie tyle zaskoczony, co zniesmaczony takim obrotem sprawy. Spojrzał po raz ostatni na warowne mury szczurzego państewka, strzelił z bata i odjechał.
Zawróciwszy spod bram Republiki Szczurów, gdzie mu odmówiono wjazdu, Poeta udał się w drogę powrotną. Na równym trakcie chuda szkapa ciągnęła wóz lekko, bez wysiłku. Koń szedł stępa, ale woźnica nie zamierzał go poganiać. Nigdzie się zresztą nie spieszył. Siedząc na koźle myślał o tym, co go spotkało przez ostatnie lata. Swoją pełną dramatyzmu i rozczarowań przygodę z poezją Poeta rozpoczął siedem, osiem lat temu. Wtedy to zawitał na jedno z powstałych niedawno targopól. Miejsce owo odwiedzał potem mniej lub bardziej regularnie przez dobre trzy lata. Jednak od samego niemal początku musiał walczyć z trzema psami rottweilerami, którzy się tam zadomowili i przy każdej okazji rzucali mu się do gardła. W końcu mu to obrzydło i odszedł z niegościnnego miejsca. Podkreślmy, że odszedł sam, nie został wyrzucony. Owszem, był tam parę razy okresowo banowany.
Kiedy po przykrej przygodzie złe wspomnienia nieco zbladły, pełen nadziei i dobrych intencji trafił na targopole, które, jak się wkrótce okazało, było Republiką Szczurów. Szczury-prowokatorzy niebawem dali znać o sobie i robili wszystko, by mu obrzydzić pobyt. Węszyli pod jego tekstami i szukali dziury w całym. Przewodziła im rasowa Szczurzyca, przez którą zdecydował się opuścić szczurze państewko. Sądził wówczas, że odchodzi na zawsze i już nigdy jego stopa nie stanie na tamtej, nieludzkiej ziemi.
Po jakimś czasie, gdy trochę ochłonął, zaczął poszukiwać dla siebie nowego miejsca i tak zawędrował na kolejne targopole. Podobnie jak na tamtym pierwszym, tutaj też rządziły psy i raz po raz rzucały mu się do gardła. Szczególnie dały mu się we znaki dwa rottweilery i dwie wredne suki tej samej rasy. Dotkliwie zraniony przez jedną z nich, użył słów, na jakie zasługiwała. Ale skończyło się tym, że go wyrzucono na zbity pysk. Dostał więc bana dożywotniego. Ale nie była to jedyna kara. Rottweilery, zarządzające tym dominium, z zemsty wykasowały całą jego twórczość, jaką sukcesywnie prezentował w kolejnych odsłonach. Doprawdy żałosne.
Po dłuższym czasie od tamtego przykrego incydentu, gdy znowu osiągnął względną równowagę ducha, trafił na nowe targopole. Ale i tutaj nie zagrzał długo miejsca. Sprowokowała go jedna z wysokiej rangi funkcjonariuszek. Była hermafrodytą, ucieleśniała w swojej istocie skrzyżowanie Ariadny z Herodem. I była przy tym wyjątkowo złośliwa i podła. Puściły mu nerwy, powiedział, co o niej myśli, no i spotkał go ten sam los. Poszczuto psami i został przegnany z tamtego miejsca raz na zawsze. Na tym się jego kara jednak nie skończyła. Z zemsty włodarze tamtego targopola pozbawili go rangi Portrecisty, którą zdobył stając do konkursu pod nazwą „Portret Damy”. Odwołując się do znanych kobiecych postaci z literatury światowej, należało stworzyć własny, słowem malowany portret którejś z owych wielkich dam. On w swoim opowiadaniu, zatytułowanym Listy Heloizy do Abelarda, namalował portret właśnie Heloizy. Ale gdy na targopolu popadł w niełaskę, pozbawiono go tego zaszczytnego tytułu Portrecisty.
Tułając się po świecie, po paru chudych latach zdecydował się powrócić do Republiki Szczurów. Odpuścił winy tamtej poetce, która bez zdania racji podważała wartość jego tekstów, i otworzył nową kartę. Ale nie na długo się to zdało. Przez lata, kiedy go nie było w Republice Szczurów, w tym miejscu obok starych pojawiły się nowe gryzonie. Szczury-prowokatorzy i szczurzyce-prowokatorki. Ale i u tamtej zasiedziałej poetki wkrótce odezwała się natura gryzonia, znów zaczęła węszyć, perfidnie atakować i powróciła do swojej fałszywej gry. I to ona przysłużyła się wydatnie do tego, o czym już słyszeliśmy, że go przegnano z Republiki Szczurów już na amen. Dostał bana bez możliwości powrotu. Dodajmy, że w Republice Szczurów, jak do tej pory, usunięto jeden jego wiersz i parę niewygodnych komentarzy-ripost. Ale przyjdzie czas, że będzie można jeszcze coś skasować, czy po prostu zlikwidować całą jego twórczość, by imię Poety na zawsze zostało wymazane z pamięci tamtejszych targopolan.
Przez ten kilka lat trwający okres przygód i perturbacji było jeszcze parę targopól, gdzie Poeta przelotnie zagościł. Nie zawsze było miło, raczej zwykła codzienna szarpanina i udręka, a na niektóre z owych miejsc miał okresowy zakaz wjazdu.
A teraz, kiedy tak jechał swoją skrzypiącą furmanką i wracał we wspomnieniach do przeszłości, myślał też o zwykłych ludziach, których spotykał w czasie swoich wieloletnich podróży. Zasiadał z nimi w jakiejś przydrożnej karczmie i długo gawędzili. Zdarzało się, że potem współziomków gdzieś podwoził swoim staroświeckim środkiem lokomocji. Byli to ludzie różnych profesji i w różnym wieku. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Wśród nich chłopcy i młode dziewczęta. Jeśli chodzi o tych ostatnich, spotkani po drodze, wesoło i z młodzieńczym wdziękiem wskakiwali na furmankę. Zwykle udawali się do pobliskiego miasteczka na mecz piłkarski lub do sąsiedniej wsi na wieczorną potańcówkę. Z takimi osobami momentalnie nawiązywał przyjaźń, łatwo powstawała między nimi nić porozumienia i wzajemnej sympatii. On ufał im, a oni jemu. Pokrewieństwo dusz stawało się czymś realnym i namacalnym. Wszystko to byli ludzie prawdziwi, jak się to mówi, osoby z krwi i kości.
Jakże inaczej na tym tle przedstawiają się poeci (oczywiście uwzględniamy obie płcie). O osobach z tej kategorii można powiedzieć wiele, tylko nie to, że są prawdziwe. To nie prawdziwi ludzie, to jakieś marionetki, sztuczne kreatury, mutanty prawdziwych ludzi. Brak im autentyzmu, nie są sobą, wciąż kogoś udają. Nic u nich nie jest szczere, nie jest prawdziwe. Ani gesty, ani słowa, ani ich śmiech, ani płacz. Wiec jak może być prawdziwa ich poezja?! Jest pozą, sztucznością, fałszem i kłamstwem. Nie bierze się z prawdziwych emocji i prawdziwych przeżyć, owszem, jest wykwitem wielkich aspiracji, ale ubogiej wyobraźni i malutkiego talentu.
A ta ich niebywała powściągliwość, to namaszczone cedzenie słów i odmierzanie pochwał na aptekarskiej wadze, gdy ich czasem przymuszą okoliczności i wypada powiedzieć coś dobrego o wierszu autora, który nie jest z ich towarzystwa! Jak trudno im wówczas przychodzi wydusić z siebie najprostsze choćby słowo! Wiją się wtenczas jak piskorz. Ileż się muszą nagimnastykować i nabiedzić, by w tej swojej skąpej i nad wyraz oszczędnej opinii przypadkiem nie przechwalić delikwenta. Więc najlepiej mówić tak, żeby nic nie powiedzieć. Ani konkretnego, ani sensownego, a zarazem, żeby wyszło na to, jakimi są wytrawnymi znawcami poezji. Najczęściej jednak najlepszy nawet wiersz, jeśli jego autorem nie jest osoba z ich półświatka, zbywają milczeniem. Często solidarne milczenie to istna zmowa milczenia i jest formą bojkotu skierowanego przeciwko nastręczającemu kłopoty autorowi. Bez wątpienia. Za każdym razem rozwiązują im się języki i pieją z zachwytu nad wierszem osoby zaprzyjaźnionej, z Kółka Wzajemnej Adoracji. I nieważne, że wiersz kompana jest z gruntu słaby.
Jak tylko Poeta tułacz znalazł się za miastem, zjechał z głównego traktu w stronę lasu. Był strudzony całą podróżą i chciał trochę odpocząć. Do ogólnego zmęczenia dodało się niepowodzenie, że nie został wpuszczony na targopole Republiki Szczurów, w wyniku czego udaremniono mu obronę, pozbawiono możliwości odpowiedzi na wcześniejszy perfidny atak, co dobitnie świadczy o barbarzyńskich prawach panujących w państewku. Czuł się trochę jak skazaniec, któremu nie pozwolono wypowiedzieć swojego ostatniego słowa.
Podjechał do miejsca, gdzie koń mógł skubać bujną zieloną trawę, zatrzymał furmankę i zsiadł z wozu. W pobliżu szemrał strumyk. Do emaliowanego wiadra, które woził ze sobą, zaczerpnął wody dla konia i sam też się napił. Była popołudniowa pora, dzień jasny, słoneczny. Na skraju lasu jesienne słońce prześwitywało przez korony drzew. Świergotały ptaki. Wszedł na furmankę i na wiązce słomy, którą zgarnął pod posiwiałą, pełną strapień głowę, położył się na wozie. Był zmęczony i momentalnie zasnął. Miał osobliwy sen. Śniło mu się, że nagle nadszedł koniec świata. Wszechmogący Bóg dość już miał nieprawości i wszelkiego zła, jakie panoszy się na ziemi, i postanowił dać temu kres. Na pierwszy ogień poszli poeci. Postanowił wygubić wszystkich, niezliczoną rzeszę złych oraz garstkę dobrych. Podobnie rzecz się miała z innymi kategoriami ludzi. Jednak niezawinione cierpienie tych dobrych nie było daremne. Stało się zaczynem, podwaliną dla nowego świata i nowego porządku, który powstał na gruzach starego. I oto zrodził się nowy świat, nieporównanie lepszy od starego, bez podłości i wszelkiego zła, świat, na którym ludzie już zawsze mieli żyć w zgodzie i pokoju.
Kiedy nasz Poeta się przebudził, uśmiechnął się pod nosem i powiedział sam do siebie, że chyba już czas umierać, skoro nawiedzają go takie sny.
Przetarł oczy, usiadł w wozie i zobaczył, że przez ten czas, kiedy spał, koń skubiąc trawę przeciągnął furmankę w trochę inne miejsce. Słońce za lasem zachodziło i powoli robiła się szarówka. Poeta usiadł na koźle, zawrócił swój powóz w stronę głównego traktu i ruszył w dalszą drogę.
Czujemy się w obowiązku poinformować czytelnika, że Poeta wyraził zgodę na zamieszczenie w niniejszej publikacji swoich dwóch wierszy. Są nimi: My, Szczurza Brygada oraz przebłyskobrazkowe pierwiastki znaczeń. Oto one:
My, Szczurza Brygada
(Hymn Republiki Szczurów)
(na melodię: My, Pierwsza Brygada)
Nasz szczurzy los: pieśń pełna chwały,
Nasz szczurzy los: przygody czas,
Bo jako szczur jesteś wspaniały,
Pośród mieszkańców wsi i miast.
My, Szczurza Brygada,
Postrach i zagłada,
Na żer skręciliśmy nasz życia ster,
Na żer, na żer.
Nasza moralność to brak zasad,
Nasza idea – gryźć i pluć.
I z tą piosenką, co nie błaha,
Idziemy przez świat cnotę zmóc.
My, Szczurza Brygada…
W naszej drużynie nie brak szczurzyc,
Służysz w drużynie, jeśliś chwat.
Stary porządek chcemy zburzyć,
I ty też dołącz, boś nasz brat.
My, Szczurza Brygada…
Po co ci wierność czczym zasadom,
Na co czcze mrzonki, próżny trud,
O ileż prostszy świat, gdy cnotom
Powiesz adieu, bo zmógł cię głód.
My, Szczurza Brygada…
Lecz skąd dziś twa niepewna mina,
Przegryź na miazgę szpargał ten,
Którym się szczycił autorzyna,
Widząc w nim gwiazdy srebrnej rdzeń.
My, Szczurza Brygada…
Więc bez skrupułów bierz co twoje,
Przeżuj i wypluj szpargał ten,
Którym się chlubił poecina,
Śniąc swój podniebny, złoty sen.
My, Szczurza Brygada…
O, jakiż ból, jaka zgryzota,
W zębach ani strzępka wiersza,
Ale nie pękaj, bo miernota
Znów wypłynie na swych wersach.
My, Szczurza Brygada…
Jego imię: „chory osobnik”,
Każdy widzi, że to furiat,
Ale gdyś w biedzie, ten bojownik,
Rzuci kąsek w gardło szczura.
My, Szczurza Brygada…
Nie ma ni dnia bez awantury,
I sam widzisz, że to świrus,
Dość go już mają wszystkie szczury,
Zemstę knuje cwany szajbus.
My, Szczurza Brygada…
Czy to dzień jasny, czy pochmurny,
Szus szaleje bez powodu,
Więc dość już mają, bracia szczury,
Jego szaleństw i obłędu.
My, Szczurza Brygada…
Epilog
(recytatyw Chóru Szczurów)
My, Szczurza Brygada,
Wnet zniszczymy gada,
Który chce na nam wytruć
Starców, żony i młódź.
przebłyskobrazkowe pierwiastki znaczeń
tymczasem z nieszumu panny do wzięcia
na wpół wstydliwe
śmignięciem jaskółki
gdy bielą swych piersi
rozdziewicz skrywaną
w zielonook i białych policzkach przesłon
z gęstwiny miedzianego koloru pierścionków
na palcach w niewysłowiu
zielonych myśli
tamte z tajemn podmiejskich ogrodów
w oczach czarnych jak węgle
lub niebiesk w niedopościgłej dali
wyniosłych bogiń
jak zjawy ulotne wdziewczęta
ku bladozielonych sukien z obietnic
w ceglastoczerwonej burzy włosów
i spojrzeniu zbursztynu
niepokalane panny przeczyste
o pszenicz włosów w lazurze nieba
nie znające zmazy
i wniedospełnieniu zalotnice
igrające z miłością
na kształt z niedomiaru pragnienia
gdy w nieborozkwicie las
podnaturzając biel domów
słońce na skraju drogą
a ona w sukni w groszki
przechodząc z niewymierności
w skończoność
i wtuliwszy palców biel czystą
w jego rozmodloną dłoń
w małym starowiejskinie
to tamte na skrzydłach spadających
w kaskadzie wysmuk
i spódnic mini na podobieństwo
wniebogwiezdnych rakiet
po nagłym rozbłysku oddalają uśmiech
w przeczuciu niedosytu spełnienia
bądź w niedoparzystości
i niedwoistości powtórnie umierając
w ramionach wirtualnych kochanków
na przenigdy zaklęć
i wniebowiernego oddania
gdy cały w niedokontaktowaniu
i niewprawny w tworzeniu
jedne rozpękujące się w nadmiarze
hołdów
drugie posmutniałe w niedoklasku
opinii i ocen
te emanujące łagodnością
w samoświst nadchodzącej burzy
tamte w samochceniu
zawsze gotowe przeelektryzować
atmosferę piołunem goryczy
u tych dojrzewanie w nierozstaju
zielonych pastwisk
słoneczników stawu i tataraku
u tamtych w przemierzwionych
ciągach ulic i po stokroć
zunifikowanych szklanych domach
z żelbetu bądź czynszowych kamienicach
gdzie stłumiony oddech grzechu
w pościeli nad ranem
u jednych gdy wniebotulna
rozkosz grzech i zatracenie
u innych w nieposzumie fontann
biała konwalia przedwieczornej ciszy
blady księżyc w niewychmurzeniu nieba
wędrując donikąd
gdy stoją zagubione i samotne
w uczuć splątaniu serc nieukojeniu
dusz niepotępieniu
jeszcze u innych wniezlicz odcieniach
pomiędzy tęsknotą i samozdziwieniem
zmieniając nastrój w szelest liści
gdy wolno stąpają
poskończywszy lekcjach
z wyszkolnego niepowodzenia
w jesienną zwyczajność alei
rozpięknionej blaskiem nieba
i grafitowej czerni gumki
w płowych włosach jednej z nich
Rewolucja, której krwawy płomień w minionym wieku ogarnął kraj, prócz zmiany ustroju przyniosła głębokie przemiany obyczajowe oraz w sferze kultury. Na proste pytanie, kiedy ludziom żyło się lepiej, po Rewolucji, czy może jednak przed, nie ma łatwej ani jednoznacznej odpowiedzi. Nie dziwi zatem, że zdania samych zainteresowanych bywają krańcowo różne. W tej złożonej sytuacji, w której brak jasności, nie przychodzi też z pomocą ważna gałąź sztuki, jaką jest literatura, bowiem chociaż od transformacji ustrojowej upłynęło prawie dziesięć lat, to jednak nie powstała dotąd znacząca powieść, która by udźwignęła temat i dogłębnie i rzetelnie naświetliła owe dwa okresy historyczne we wzajemnych związkach oraz syntetycznym porównaniu. Nie pojawił się również obraz filmowy, który by uczciwie i rzeczowo zgłębił tę problematykę. Od początku po zwycięstwie Rewolucji oficjalna propaganda wpajała ludziom wyższość nowego porządku społecznego nad starym i ukazywała jedynie same zalety transformacji. Zresztą przy różnych okazjach czyni tak nadal. Na poprzednim ustroju nie pozostawia przysłowiowej suchej nitki, skupia się wyłącznie na negatywach i punktuje zło, którego się dopuścili dawni możnowładcy, jednocześnie przemilcza wszystkie pozytywne strony życia społecznego we wcześniejszym okresie, których nie brakowało. W szczególności podczas uroczystych obchodów kolejnych rocznic zwycięstwa Rewolucji i obalenia reżimu piętnuje się stary porządek i wychwala nowy. Dzień Zwycięstwa to od kilku lat najważniejsze święto państwowe w ojczyźnie. Na pryncypalnej ulicy stołecznego miasta, przy której pobudowano monumentalną trybunę, na której wraz z innymi najważniejszymi dygnitarzami w państwie stoi Główny Przewodniczący rządzącej partii, odbywa się uroczysta defilada. Chwila jest niezwykła i podniosła. W paradnym szyku maszerują różne formacje wojsk. Przemarszowi towarzyszy pokaz najnowocześniejszego sprzętu będącego na wyposażeniu armii. Przejeżdża batalion czołgistów wsparty ciężką artylerią, przetaczają się amfibie. Wysoko ponad trybuną przelatuje dywizjon bombowców, który poprzedza eskadra myśliwców. Wiwaty i głośne okrzyki zgromadzonych tłumów wzlatują pod niebo. Serca ludzi rosną. Do czegóż to nie jest zdolny człowiek! Pomny na biblijny nakaz, czyni sobie ziemię poddaną. Jednocześnie zmienia oblicze kraju, własnej ojczyzny. Ale dzieje się tak za sprawą i pod kierownictwem rządzącej partii. Bez niej postęp nie byłby możliwy.
Co roku od pamiętnego zwycięstwa Rewolucji powszechny entuzjazm utrwala jej chwałę. Okrągła liczba dziesięciu lat istnienia Republiki przypadnie 15-go maja i już od paru miesięcy rząd czyni przygotowania do godnego i uroczystego świętowania Zwycięstwa i uczczenia pamięci poległych za Sprawę.
Licho nie śpi a propagandziści nie próżnują. Na swoich posterunkach czuwają dzień i noc. Osobliwie nie mogą się uwolnić od przeszłości. Nie przebierając w słowach, na łamach prasy, czy też w szeroko pojętych środkach masowego przekazu dawny ustrój nazywają systemem zbrodniczym, zaś samo państwo – państwem policyjnym. Istotnie. Nowy ustrój z pozoru i oficjalnie wyrzekł się przemocy. Nie oznacza to jednak, że jej w nowym państwie nie ma. Ponad wszelką wątpliwość jest, tylko o wiele bardziej zakamuflowana. Dziś zło wyrządza się w majestacie prawa i w białych rękawiczkach. Metody propagandy i ogłupiania ludzi stały się o wiele bardziej wyrafinowane. I w tej sztuce na pewno nowy ustrój przoduje. Ale gdyby było możliwe policzenie wszystkich krzywd i cierpień, jakich doznali i wciąż doznają poszczególni obywatele pod rządami porewolucyjnej władzy, to wcale nie jest pewne, że byłoby tego mniej, niż za panowania generałów, i że bilans strat i zysków byłby korzystniejszy. To prawda. Junta krwawo rozprawiała się z zapiekłymi wrogami, aktywnymi przeciwnikami politycznymi. Jednocześnie zwykły obywatel czuł się w państwie bezpiecznie. Miał zapewnioną pracę i dach nad głową. Czego więcej trzeba? – retoryczne pytanie stawiają prości ludzie. I nie sposób odmówić im racji. To dopiero nowy ustój wygenerował bezdomnych i tych, co pożywienia szukają w śmietnikach. Z dnia na dzień praca stała się deficytowa i po Rewolucji, wedle różnych szacunków, za chlebem wyjechało z kraju od dwóch i pół do z górą trzech milionów obywateli. Są to przeważnie ludzie młodzi. Kto policzy szkody wynikające z takiego stanu rzeczy?! Na jakiej szali odmierzyć frustrację młodego pokolenia pozbawionego perspektyw i możliwości urządzenia się we własnym kraju?!
Widać gołym okiem, że w nowym ustroju władza jest wyłącznie od rządzenia i za nic nie czuje się odpowiedzialna. Każdy obywatel sam się musi zatroszczyć o własną egzystencję i zapewnić sobie jaki taki byt. Tymczasem coraz więcej rodzin żyje w skrajnym ubóstwie. Na ile to możliwe, władze ukrywają niewygodne dane i oficjalnie nie prowadzi się statystyk osób, które pozbawione pracy i środków do życia, wybierają samobójczą śmierć. Niestety nie są to przypadki odosobnione. Niejednokrotnie w akcie rozpaczy szaleniec zabija najpierw własne dzieci, a potem samego siebie. Już sam ten fakt wstrząsa sumieniami prawych ludzi i kładzie się cieniem na przejawy samozadowolenia przedstawicieli władzy oraz fachmanów od propagandy. Jest oskarżeniem przeciwko wszystkim tym, którzy utrwalają i sankcjonują niesprawiedliwy system społeczny, chociaż obciążony jest on tak licznymi wadami. Systematycznie rośnie liczba wszelkiego rodzaju przestępstw i gwałtów, w tym również takich, o jakich nikt nie słyszał w poprzedniej epoce. Tylnymi drzwiami do szkół weszła przemoc i narkotyki. Niedawna strzelanina w jednej ze szkół, w wyniku której śmierć poniosło ośmiu uczniów i trzech nauczycieli, wstrząsnęła opinią publiczną i na nowo wszczęła dyskusję o potrzebie ograniczenia dostępu do broni. Żeby zapobiec powtórzeniu się podobnych przypadków, rodzice wymogli na władzach oświatowych, że przy wejściu do każdej szkoły, czy to podstawowej czy średniej, postawiono dwóch ochroniarzy uzbrojonych w broń maszynową. Mają oni za zadanie monitorować otoczenie i rewidować każdą podejrzaną osobę wchodzącą na teren szkoły. Jest to bardzo przykry i przygnębiający widok, zwłaszcza gdy ma się w pamięci szkoły przed Rewolucją, wolne od jakichkolwiek zagrożeń i nieskalane przemocą. Nie oszukujmy się. Źródła owej przemocy upatrywać należy w niesprawiedliwych stosunkach społecznych i zepsuciu moralnym. Oczywiście rzecz nie dotyczy wyłącznie placówek oświatowych. Przemoc czai się na rogu niemal każdej ulicy. Stąd większość gmachów użyteczności publicznej oraz wielkopowierzchniowe sklepy, będące w rękach obcego kapitału, pilnują uzbrojeni po zęby ochroniarze. Jak by tego było mało, mnożą się w kraju tajemnicze zniknięcia pojedynczych osób. Słupy od lamp ulicznych są najlepszym tego świadkiem. Niemal codziennie można zobaczyć nowe ogłoszenia, wielokrotnie powielone i rozplakatowane na tychże słupach przez rodzinę osoby, która właśnie zaginęła. Na ogłoszeniu widnieje zawsze zdjęcie zaginionej osoby, jak również zamieszczona jest krótka informacja, gdzie i w jakim czasie była ona ostatnio widziana. W ten sposób zaniepokojona czy wręcz zrozpaczona rodzina na własną rękę próbuje odnaleźć bliską osobę, bowiem podobnych zniknięć jest tak dużo, że generalnie policja się nimi nie zajmuje.
Państwo nie działa sprawnie chociażby dlatego, że jest skorumpowane na wszystkich szczeblach władzy. Nie jest od niego wolna również policja oraz sądownictwo. Generalnie państwo jest słabe. Jednak żeby sobie zrekompensować ten niedostatek, reżim swoją siłę pokazuje przede wszystkim w stosunku do swoich najsłabszych obywateli. W tym przypadku aparat ucisku jest dobrze zorganizowany i działa sprawnie. I tak na bruk wyrzuca się z mieszkań lokatorów, którzy, nie mogąc związać końca z końcem, zalegają z czynszem. Rodziców, którzy nie z własnej winy utracili pracę i wraz z dziećmi żyją w skrajnym ubóstwie, pozbawia się praw rodzicielskich, odbiera im latorośle i wysyła do Domu Dziecka, zamiast wesprzeć nieszczęśników finansowo. To tylko dwa przykłady absurdalnych i krzywdzących decyzji podejmowanych przez czynniki państwowe w majestacie prawa. Można by je mnożyć. Do wielu niedomagań i grzechów obecnego systemu wolno ponadto dodać spustoszenie moralne i obyczajowe, jakie za przyzwoleniem państwa czynią media. Odbija się ono zwłaszcza na młodym pokoleniu. Podkopywanie dawnych i sprawdzonych zasad moralnych idzie przez kraj szerokim frontem. Równolegle z tą akcją na różne sposoby atakuje się i podważa autorytet Kościoła, tradycyjnie będącego strażnikiem wartości i ostoją prawdziwego porządku moralnego. Tak zwane „parady równości”, które toleruje porewolucyjna władza, sankcjonują wszelkiego rodzaju seksualne wynaturzenia i dewiacje. Nie ma jednak siły, która by mogła powstrzymać i odwrócić niekorzystne tendencje i procesy. Wzory bowiem do takiej polityki „kulturalnej” z jednej strony czerpane są od mocarstwa, wobec którego kraj popadł w wasalną zależność, z drugiej zaś narzucane są przez ideologów pewnego sztucznego, ponadnarodowego i ponadpaństwowego tworu, w którego struktury tenże kraj wszedł dobrowolnie. Koniec końców zmienili się jedynie gracze. Dawny system był wiernopoddańczy w stosunku do jednego z hegemonów, podczas gdy obecny reżim też służy, tylko że innemu suwerenowi i innym mocarzom.
Nieco inną zmorą dzisiejszych czasów jest przeliczanie wszystkiego na pieniądze. W porewolucyjnym państwie wszystko więc stało się towarem. Poczynając od rzeczy materialnych i kończąc na duchowych. I nie może być wyjątków. Każdy dowolny przedmiot i wytwór ducha czy intelektu, a w szczególności książka lub jakiekolwiek inne dzieło sztuki, posiadają wartość jedynie taką, jaką przypisze im rynek. Tenże rynek jest wszechmocnym bogiem, a jego widzialnym znakiem i ucieleśnieniem – bożek pieniądz.
Skupiając się na aspekcie kulturowym, powiedzmy od razu, że nikt nie umie wyjaśnić specyficznej mody na uprawianie poezji, jaka zapanowała tuż po Rewolucji i trwa nadal. Owego osobliwego fenomenu nie udaje się racjonalnie wytłumaczyć ani filozofom, ani socjologom. Oczywiście my tym bardziej nie podejmujemy się zinterpretowania zjawiska i będziemy je jedynie opisywać. Tak więc otwarte pozostaje jedno z kluczowych pytań, które można sformułować następująco: Jak to się dzieje, że kiedy wszystkie badania wskazują na spadek czytelnictwa w społeczeństwie, to jednocześnie przybywa poetów. Zaznaczmy w tym miejscu, że mówiąc o poetach uwzględniamy jednocześnie obie płcie, więc wszystkie opinie, jakie w dalszym toku sformułujemy odnośnie wierszokletów, w równym stopniu dotyczyć będą pań trudniących się układaniem wierszy. Napisać wiersz to jedno, a upublicznić go to drugie. Przed Rewolucją poeci mieli możność zamieszczania swoich tekstów w czasopismach literackich i magazynach, których było nadspodziewanie dużo, zważywszy liczbę wierszokletów w owym czasie. W okresie transformacji dawne przybytki sztuki zniknęły. Niewidzialna ręka rynku krok po kroku unicestwiła czasopisma i magazyny poświęcone literaturze. Jak wiadomo życie nie znosi próżni. Stąd też w ich miejsce powstały nowe podmioty. Przyjęło się nazywać je targopolami. Pojawiły się nagle, jak grzyby po deszczu. Na dzień dzisiejszy jest ich w całym kraju około pięciuset i liczba ta cały czas rośnie. Targopola powstały w miastach, miasteczkach, a nawet można je spotkać w niektórych większych wsiach. Na targopolach poeci prezentują swoje utwory i sprzedają je. Przy czym termin „sprzedają” należy rozumieć bardziej metaforycznie niż dosłownie. Jakkolwiek poezja po Rewolucji stała się towarem, o czym już wyżej wzmiankowaliśmy, to jednak nie cieszy się ona dużym wzięciem i wypada dość blado na tle wszystkich innych produktów, jakie oferują targowiska i bazary, będące, by się tak wyrazić, starszymi braćmi targopól, lub, jeśli ktoś woli, targopoli. Obie odmiany uznawane są i honorowane przez językoznawców. Krótko mówiąc, wyżyć z poezji to praktycznie rzecz niemożliwa. Dobrze jest mieć jakiś konkretny fach w ręku, który aspirantowi zapewni środki do życia, by mógł bez reszty poświęcić się Muzie, jeśli już sobie umyślił, by nie powiedzieć ubrdał, że jego powołaniem jest poezja.
Targopola są prywatnymi posiadłościami. W kraju, gdzie po Rewolucji większość gałęzi gospodarki sprywatyzowano, targopola, które zrodziły się jako całkowicie nowe twory, wcześniej nieznane, nie mogą być czym innym, jak tylko podmiotami prywatnymi. Właściciel zarządzający targopolem jest na swoim terytorium kimś w rodzaju króla. To niewątpliwie dyktator. On sam ustalił prawa, które winien przestrzegać każdy gość przybywający do jego dominium. Tylko on może je dowolnie zmieniać i moderować w zależności od bieżącej sytuacji, wyłącznie on wyznacza linię interpretacyjną owych praw. Tylko on jako suwerenny właściciel obiektu, w razie potrzeby czy też według własnego widzimisię, stanowi nowe prawa obowiązujące w dominium. Ostatnio na przykład jedno z targopól wprowadziło dla swoich użytkowników opłatę w formie wolnych datków. Z pewnością pozostałe targopola niebawem podchwycą ten pomysł, a może nawet go lekko zmodyfikują i targowe stanie się obowiązkowe. Ktoś zapyta, jaki w ogóle interes ma właściciel otwierając dla użytkowników darmowe targopole. Odpowiedź jest prosta. Korzyści dla owego przedsiębiorcy są absolutnie wymierne. Jest to bowiem najlepszy i sprawdzony sposób, by skutecznie promować własną twórczość. A na dodatek, co nie jest bynajmniej bez znaczenia, w całym przedsięwzięciu daje się upust swojej potrzebie czy też rządzy władzy. Targopole to czy inne, jako w dużym stopniu samodzielny byt, w zależności od zasobów ludnościowych oraz obszaru, który kontroluje i objęło swoją jurysdykcją, jawi się jako większe lub mniejsze państewko na terytorium całego porewolucyjnego kraju. Jeśli jest państewko i jest Król, to zawsze znajdą się dworzanie i wszelkiego rodzaju sługusy i podlizywacze, choćby nawet byli poetami. To spośród nich rekrutują się najwyżsi dygnitarze sprawujący określone funkcje w złożonym organizmie. To oni czerpią wymierne korzyści z istnienia państewka, przede wszystkim ich twórczość jest promowana, to ich udziałem są wszelkiego rodzaju honory i zaszczyty. Cała reszta poetów, którzy bardziej lub mniej regularnie odwiedzają to czy inne targopole, stanowi tło dla owej wąskiej grupy uprzywilejowanych i skupionych wokół monarchy. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś ze zwykłych targopolan odważył się skrytykować jakiś wiersz samego Króla, który z oczywistych względów jest przecież poetą, i to poetą najwyższej klasy. Ale podobnie jest z całym dworem i rzeszą sługusów, którzy go otaczają. Ich poezja wyłożona na straganach tuż obok monarchy znajduje natychmiastowych nabywców, to nią się wszyscy zachwycają, jest, by się tak wyrazić, sprzedawana na pniu. Oczywiście sam Król, jako najwyższy guru, jest ponad wszystkimi i jego wiersze są poza wszelką krytyką i konkurencją.
Rzecz jasna trafiają się na targopolach dobrzy poeci, by tak rzec, z prawdziwego zdarzenia. Są to jednak absolutne wyjątki potwierdzające regułę, a reguła jest taka, że króluje miernota. Owi prawdziwi poeci prawie nigdy nie znajdują uznania i poklasku na targopolach. W najlepszym razie ich wiersze zbywane są milczeniem. Najczęściej natomiast w perfidny sposób atakowane. Nie dziwota. Z wyroków nieba Królowi przysługuje tytuł Pierwszego Poety w Państwie. To tytuł nadany mu prze Radę Królewską raz na zawsze i cieszy się nim po wsze czasy. Dodatkowo paru szczęśliwców z najbliższego otocznia Króla autorytatywnie uznaje się za najwybitniejszych poetów kraju. No a dla całej reszty twórców przeznaczony jest wyścig szczurów. Rodzi to łatwe do przewidzenia konsekwencje, których moralna strona bywa dość żałosna i w złym świetle stawia cały poetycki przemysł. Tak więc rywalizacja, często ta w najostrzejszej formie, ma miejsce na co dzień, już przez sam fakt wystawiania na sprzedaż swoich produktów. Niezależnie od tego, ażeby urozmaicić życie targopola, przy tym pamiętając, by rywalizacji nadać miłą dla oka postać, królewscy włodarze organizują konkursy poetyckie. To domena wielu targopól, by nie powiedzieć, że prawie wszystkich. Określony pomysł konkursowy, który zrodził się na danym targopolu, często jest potem powielany w innych tego typu przybytkach. Czasem ten pierwotny pomysł jedynie się trochę modyfikuje. Niektóre z konkursów weszły już do stałego repertuaru danego targopola. Na przykład konkursy związane z porami roku i wymagające napisania wiersza o takiej tematyce. Jeśli mamy wiosnę, to o wiośnie, jeśli lato – o lecie, i tak dalej. Na jednym z targopoli dużym powodzeniem cieszy się konkurs pod nazwą Różowa Podwiązka. Nazwa wzięła się stąd, że nagrodą dla zwycięzcy jest właśnie Różowa Podwiązka Królowej, Małżonki Króla. W konkursie tym chodzi o napisanie erotyku. Jest też konkurs odnoszący się do święta zmarłych i nawiązujący do kultury anglosaskiej. A więc słynne Halloween. Nawiasem mówiąc, wszystkim zabawom i imprezom związanym z tym świętem przeciwstawia się Kościół. No ale jest to zrozumiałe. Zarówno oswajanie ze śmiercią, jak i wizje drugiego świata w obu przypadkach są krańcowo różne i wzajemnie się wykluczają. Wracając do konkursów, są takie, w których wymaga się użycia w wierszu pewnego z góry zadanego zestawu słów. Są też inne, gdzie należy popisać się stworzonymi przez siebie neologizmami. To tylko przykłady, oczywiście nie wyczerpiemy listy najróżniejszych pomysłów konkursowych.
Zwycięzca konkursu poetyckiego wyłaniany jest w drodze głosownia. Przy czym zgłosić do konkursu swój wiersz, a na nieswój utwór oddać głos może każdy użytkownik targopola. Ponieważ jednak generalnie tak liczba zgłoszonych wierszy, jak i oddawanych w konkursach głosów, jest znikomo mała w porównaniu z liczbą targopolan (praktycznie zgłaszają do konkursu swoje wiersze i oddają głosy wyłącznie sami dworzanie), stąd zwycięzcą tego czy innego konkursu poetyckiego jest zwykle Król lub ktoś z jego najbliższego otoczenia.
Nie powiedzieliśmy jeszcze, że na wielu targopolach regularnie wybierany jest tak zwany Wiersz Miesiąca. Ale i tutaj liczba głosów w zasadzie ogranicza się do ogólnej liczby dworzan, a wiec poetów z najbliższego otoczenia Króla. Dlaczego przeciętni targopolanie nie biorą udziału w konkursach? Otóż z góry wiedzą, że werdykt będzie niesprawiedliwy. Po pierwsze, ta znikoma liczba osób głosujących, praktycznie ograniczająca się do liczby dworzan, obiektywnie nie weryfikuje wierszy. Inaczej mówiąc, końcowy werdykt prawdziwie nie odzwierciedla faktycznego poziomu i wartości poszczególnych wierszy. Po drugie zaś, istnieje uzasadniona obawa, że ostateczne wyniki dodatkowo jeszcze są sfałszowane tak, by odpowiadały zapotrzebowaniom czy też interesom Króla i jego świty.
Tak czy inaczej są to wszystko zabawy, które nie prowadzą do powstawania naprawdę dobrej poezji. Tej na targopolach jest jak na lekarstwo.
Inną atrakcją targopoli jest huczne obchodzenie Imienin Króla oraz Jego Małżonki. Zaszczytu dionizyjskiego świętowania Imienin dostępują też najwyżsi dygnitarze państewka. Leje się szampan, przechylają puchary, od smakowitego jadła uginają stoły, pod gołym niebem ustawione w długie rzędy. Dworzanie, sługusy i podlizywacze rozpływają się w okazywanych Solenizantowi serdecznościach. Oczywiście część z tych serdeczności podszyta jest fałszem. W przypadku Imienin Króla, tenże ma zwyczaj, z okazji swojego święta, anulować resztę kary czasowo wyrzuconemu poza państewko niepokornemu poecie, który dopuścił się określonej przewiny, w jakimś punkcie przekroczył Regulamin i, jak to się nazywa w środowisku, został okresowo zbanowany. Na okoliczność swojego święta Król takiemu delikwentowi darowuje resztę kary. Wspaniałomyślność Suwerena nie sięga jednak tak daleko, by przywracał do łask dożywotnio zbanowanego przestępcę. Banita ów jest bowiem bezprzykładnym zbrodniarzem, któremu winy nie zostaną darowane ani w tym, ani w przyszłym życiu. Tenże nieszczęśnik wygnany jest więc poza granice państewka i tym samym nie ma więcej wstępu na targopole, prywatne dominium Monarchy.
W dalszej części naszej opowieści opiszemy codzienny trud i tułaczkę jednego z wielu poetów tego kraju, którzy wraz z innymi zaludniają ziemię. Dla odróżnienia od reszty poetów będziemy go nazywać Poetą (przez duże P.). Właśnie zmierza na jedno ze średniej wielkości targopól w południowo-zachodniej części kraju. Droga pnie się pod górę, przeto żeby ulżyć słabemu koniowi zszedł z furmanki i podąża pieszo. Ma na sobie długi fioletowy płaszcz, który właśnie rozpiął, gdyż zbliża się południe i jesienne słońce mocno przygrzewa. W miejscach, gdzie szlak wznosi się bardziej stromo, Poeta chwyta za jedną z przednich krzywaczek (tę lewą, ponieważ kroczy po lewej stronie) i popycha wóz. Chuda szkapa mimo to ciężko dyszy. Z jej zapadłych boków spływa pot. Z każdym kolejnym krokiem stary wóz skrzypi, nienasmarowane osie piszczą. Takich podjazdów będzie więcej, bo droga przed nimi długa.
Poeta wędrujący przez kraj na furmance i zdążający na jedno z targopól, gdzie będzie mógł wyłożyć swój towar, przypomina drobnego handlarza, a może nawet dawnego kupca, który bynajmniej nie jest rekinem w branży handlowej. Ta skromna furka, na której nie widać żadnych kosztowności, zaprzęgnięta w chudą szkapę, najlepiej świadczy o jego skromnej kondycji. Kiedy zatrzyma się w jakiejś przydrożnej karczmie, by się trochę posilić i odpocząć, to zamawia jedynie kubek gorącej kawy. Z chlebaka wyjmuje kanapkę zawiniętą w gazetę i to jest cały jego posiłek. Kanapkę stanowią dwie kromki posmarowane margaryną lub smalcem i złożone we dwoje. Już bardziej dba o swoją szkapę niż o siebie. Dzieli się z nią ostatnim kęsem chleba. Innym razem wydaje swój ostatni grosz i u karczmarza zamawia dla konia suty obrok.
Każda podróż, którą Poeta-kupiec podejmuje, jest nie tylko wyczerpująca fizycznie, ale i niebezpieczna. W porewolucyjnym państwie zbójcy czyhają na gościńcach, w lasach, wąwozach i przełęczach. Nie brak ich także na rozstajnych drogach. Ale i w bliskości zwykłych ludzi podróż nie zawsze jest miła. Kiedy szlak wiedzie przez miasta, wsie i osiedla, uszy Poety-kupca puchną od szczekania psów zarówno łańcuchowych, jak i tych bezpańskich.
Mógłby ktoś zapytać, kim są zbójcy. Otóż zbójcy to poeci. A nazywamy ich zbójcami dlatego, że kierują się zbójeckim prawem. Stosują je wobec swoich bliźnich czy też braci. Nie byłoby to możliwe, gdyby na takie postępowanie nie zezwalały wątpliwe moralnie, niesprawiedliwe i drakońskie prawa, którymi rządzą się targopola i które ustanowione zostały przez mocodawcę, Jego Wysokość Króla. Poetów jest na świecie stanowczo za dużo, rozmnożyli się niczym szczury. Parę lat temu pewien uczony mąż, który zajmował się problemem czytelnictwa, opublikował na ten temat dane statystyczne. Otóż z jego badań wynikało, że na jednego normalnego człowieka przypada statystycznie 17,349 poety. Słownie: siedemnaście i trzysta czterdzieści dziewięć tysięcznych poety. Ponieważ tendencja jest wzrostowa, więc dziś to już być może jakieś 19,172 poety. Tytułem wyjaśnienia dodajmy, że za normalnego człowieka uważa się takiego, który nic nie pisze i prawie wcale nie czyta. Wniosek z tego prosty, że poeci nie mają zwyczajnie zwykłych czytelników, jak drzewiej bywało. Kiszą się we własnym sosie, gryzą i podgryzają i sami muszą być dla siebie czytelnikami. Ale im czytanie już też dawno zbrzydło, zresztą nigdy nie należeli do przodowników. Najczęściej nie czytają cudzych wierszy, owszem, delektują się lekturą swoich własnych utworów. Nie czytają więc cudzych, albo co najwyżej czytają po łepkach, ale to im nie przeszkadza, żeby mieć o nich złe zdanie i zwalczać konkurencję.
Kiedy myśli się o tym ogromnym przemyśle poetyckim, którego swoistym ucieleśnieniem są targopola, otwarte przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, trudno właściwie o optymizm. Fabryki pracują dzień i noc i dostarczają na rynek wciąż nowy towar. Dostarczają klientowi. Nawiasem mówiąc, to jedyne rodzime fabryki, które można dziś zobaczyć i które powstały na gruzach tych prawdziwych fabryk, sprzed Rewolucji. Tylko jaki z nich pożytek?! – wciąż zadajemy sobie niewygodne pytanie. Powiedzieliśmy: „dostarczają klientowi”. Ale na dobrą sprawę, prawdziwych klientów też już nie ma. Są co najwyżej wirtualni. Niczego prawdziwego już właściwie nie ma. Nie tylko Cyganów, jak w tej piosence sprzed lat. Od dłuższego już czasu żyjemy w sztucznym świecie, świecie pozorów, blichtru i iluzji, i wszystko zdaje się nierzeczywiste.
Z natury rzeczy psy zwykle pierwsze zwietrzą Poetę-kupca podróżującego wozem, który ciągnie z wolna stary koń. Psy łańcuchowe szczekają przez chwilę, dopóki zaprzęg nie przejedzie koło zagrody i na dobre nie zniknie z pola widzenia. Natomiast psy wałęsające się po okolicy towarzyszą w całej drodze skrzypiącej furmance i szczekają jak najęte. Nic dziwnego, że głośne szczekanie i ujadanie psów rychło zwabia zbójców. Co koń wyskoczy stawiają się na miejscu i zaczyna się prawdziwy horror. Uzbrojeni w pałki zbójcy przewracają wóz Poety-kupca i wysypują z niego całą lichą zawartość. Ich zbójeckie prawo pozwala im praktycznie na wszystko. Jak już dokonają dzieła zniszczenia – wypatroszą nie swój towar i wywrócą na nice, trefne według nich resztki podpalą, a w następstwie owego oplują bezradnego Poetę-kupca i pozbawią godności, napotkanym po drodze ludziom, którzy go szanowali, powiedzą, że to krętacz i zdzierca, łotr i rabuś – zabierają się i odjeżdżają w galopie, by znaleźć sobie następną ofiarę do pastwienia się i poniewierania. W takiej przygodzie gustują, ona jest ich powszednim chlebem, to zarazem misja, w ich mniemaniu walczą przecież o Sprawę, o dobro poezji, która jawi im się jako cel najwyższy. W istocie skrzętnie skrywają, że na niecnym i haniebnym procederze, tanim krytykanctwie, usiłują budować swój autorytet znawców poezji i czynnych poetów pierwszego szeregu. Nigdy też nie przyznają się nawet sami przed sobą, jak często źródłem ich niechęci, by nie powiedzieć nienawiści do określonego twórcy, jest ich własna nieudolność i zżerająca ich zawiść.
Tymczasem oddalają się z miejsca zniszczenia i pożogi, a biedny Poeta-kupiec własnymi siłami musi postawić na nogi przewrócony wóz, naprawić uszkodzone części, po czym zgarnąć do koszyka resztki ocalałego towaru i udać się w dalszą podróż. I tak Opatrzność nad nim czuwała, że nie ukradziono mu konia i tym samym nie udaremniono całego przedsięwzięcia. Choć to pewnie głównie dlatego, że stara i chuda szkapa na niewiele się już może przydać. No, ale jak Bóg da, pomału dotrze na targopole. Po drodze na nowo przepisze dwa wiersze, które rozwścieczeni zbójcy podarli na drobne kawałki, podeptali i opluli. Z tych resztek nie da się już nic odczytać, będzie musiał odtworzyć swoje utwory z pamięci. A nuż ktoś je kupi, kiedy już dotelepie się na miejsce. Jego towar nic nadzwyczajnego, ale może tym razem będzie miał trochę szczęścia. Są gorsze produkty, a sprzedają się znakomicie.
Nie po raz pierwszy przytrafił mu się ten pogrom. Bandy zdziczałych poetów z braku lepszego zajęcia grasują po kraju i bezlitośnie tępią konkurencję. Dla rozpuszczonych hord nie ma żadnego tabu, nie ma czegoś takiego jak moralność, kodeks honorowy, i każdy chwyt jest dla nich dozwolony. Kiedy z łaski Opatrzności Poeta-kupiec, mimo tak wielu przeszkód i niepowodzeń dociera do celu, zbójcy pouczają go, która rzecz na straganie powinna stać koło której, która posiada jaką taką wartość, a która jest do wyrzucenia. Często jakiś cenny dla Poety-kupca przedmiot wedle nich nie nadaje się nawet na recykling i depczą go i poniewierają nim. Czyż trzeba dodawać, że to zbójcy ustalają ceny poszczególnych towarów? Poeta-kupiec, choć towar jego, nie ma tu nic do powiedzenia.
Nie lepsi od zwykłych rzezimieszków są wysocy dygnitarze królewscy, którzy oczywiście też są zbójcami. Bez podawania powodów mogą w każdej chwili zdjąć ze straganu dowolny towar Poety-kupca, skonfiskować go i skazać na niebyt.
Grzeszyłby naiwnością ktoś, kto by sądził, że w tej wołającej o pomstę do nieba, przykrej sytuacji, nasz Poeta winien zwrócić się po sprawiedliwość do organów ścigania. Owszem, próbował to czynić, a nawet wielokrotnie. Jednak na jego prośby nie było odzewu. W końcu zrozumiał, że w porewolucyjnym państwie nie jest osobą, obywatelem, który by się cieszył estymą i poważaniem u władz. Przeciwnie. Zresztą ma świadomość, że sam sobie na to zapracował. Powiedzmy wprost. Władze państwowe nie mają żadnego interesu w tym, by go chronić. Jest ich zdeklarowanym wrogiem. Jego wiersze nazbyt często godzą w obecny system polityczno-społeczny i Służby Specjalne pracują nad tym, by go zlikwidować. Odniosą podwójne zwycięstwo, jeśli stopniowa eliminacja z życia publicznego, której finałem będzie fizyczne unicestwienie Poety-kontestatora, buntownika, dokona się rękami jego tak zwanych kolegów po piórze.
Znienawidzonemu Poecie minął właśnie miesięczny okres zbanownia, kiedy to miał zakaz wstępu na wspomniane targopole, znajdujące się w południowo-zachodniej części kraju, więc dziś zmierza do celu ze swoimi nowymi wierszami. Rymowanym i białym. Są one krańcowo różne w swoim charakterze. Wiersz rymowany, który napisał w czasie odsiadywania kary, jest swego rodzaju ripostą. Oczyma wyobraźni już widzi, jak sfora psów rzuci mu się do gardła z powodu tego utworu. Nagle staną się gorącymi patriotami i popadną w święte oburzenie, że kala narodowe świętości. Ogarnie ich histeria. Ale w ten sposób będą chcieć odwrócić uwagę od sedna sprawy, że wiersz jest o nich i tylko o nich, że jest gorzką satyrą skierowaną przeciwko ich zwyrodnieniu i bezprawiu. Po swojemu więc będą mu dokuczać i psuć krew. I w tym celu preparować nieuzasadnione i pozbawione racji zarzuty.
Jak się wydaje, nie ma też widoków na to, by ktoś z targopolan poznał się na drugim z jego wierszy, mianowicie na wierszu białym, i by dostrzegł wartość niekonwencjonalnego utworu. Potrzebna byłaby do tego spora poetycka wyobraźnia i wyjątkowo czułe ucho. Ale gdyby nawet znalazł się ktoś taki, to marne szanse, żeby zechciał dać wyraz swojemu entuzjazmowi i szczerze pochwalił wiersz. Taka jest prawda.
Za zgodą autora, dla zainteresowanego czytelnika, na końcu tej naszej opowieści zamieszczamy oba utwory.
Niezależnie od riposty w postaci wiersza, Poeta będzie chciał w publicznym dyskursie (o ile mu się na to pozwoli) odpowiedzieć na złośliwe, pokrętne i niesprawiedliwe zarzuty sformułowane pod jego wcześniejszym utworem przez nieprzyjaznych mu i zdziczałych poetów od lat zagnieżdżonych na targopolu i czujących się jak ryby w wodzie. Czują się tak tylko tam, w tamtym miejscu, by użyć metafory, w tamtym stawie. Bo tak w ogóle nie są rybami. Ani grubymi, ani nawet płotkami. Zdziczenie ich poszło tak daleko, że wykształcili w sobie cechy szczurów i stali się mutantami prawdziwych ludzi. Targopole, na którym się gromadzą, pasuje więc nazwać Republiką Szczurów. Na czele Republiki Szczurów stoi Główny Zarządca i Prawodawca, można go nazwać Królem Szczurów. Podobnie jak możnowładcy innych tego typu dominiów, otoczony jest zgrają popleczników i lizusów. To spośród nich wybiera najgorliwszych i namaszcza na najwyższe urzędy w swoim państewku. W Republice Szczurów szczególnie dobrze rozbudowane są trzy instytucje. A mianowicie Departament Wywiadu, Departament Prowokatorów oraz Departament Donosicielstwa.
Osobna kategoria drani w Republice to ci, którzy mogliby się uczyć od niego, prawdziwego Poety, a tymczasem wciąż go pouczali, jak się powinno pisać.
Mamy wszelkie dane po temu, by przypuszczać, że pośród bandy zdziczałych poetów, którzy po drodze napadli na Poetę-kupca, byli najwyżsi rangą funkcjonariusze z Republiki Szczurów. Choć dla niepoznaki założyli kominiarki, rozpoznał ich po charakterystycznym kształcie szczurzych pysków. Były wśród nich bodaj cztery Szczury, zawołani poeci i wysocy dygnitarze w szczurzej Republice, były też dwie czy trzy Szczurzyce z pierwszego szeregu dam, a pośród nich gwiazda pierwszej wielkości w resorcie poezji białej. Jak wpadli na jego trop? Otóż dzięki sprawnie działającemu wywiadowi przewidziano, którymi drogami przemieszczać się będzie Poeta-kupiec i co jest jego celem, dlatego dwojono się i trojono, by mu udaremnić dotarcie na targopole, a przynajmniej skutecznie uprzykrzyć podróż. Nie chciano, by przybył z nowym towarem, mimo tego, że formalnie czas jego kary minął. Ich wywiadowcy wywęszyli, że towar, który wiezie, nie będzie im w smak.
Wielokrotnie zastanawiał się, dlaczego go tak nienawidzą. I nie ma na to prostej odpowiedzi. Na pewno zaszedł im za skórę swoją bezkompromisowością. Mówił i pisał to, co uważał za słuszne i sprawiedliwe i jednocześnie nie pozwolił się ukształtować na ich obraz i podobieństwo. A tak bardzo chcieli zrobić z niego szczura. By był jak oni i nie kierował się indywidualnym myśleniem i działaniem, lecz żeby powodował nim instynkt stadny. A stado? - wiadomo. Gdy poczuje krew, natychmiast rzuca się na ofiarę i rozszarpuje. Nie chciał nikogo kąsać ani rozszarpywać. Przeciwnie, spieszył z pomocą i występował w obronie słabszych. Nigdy nie był agresorem, nie atakował pierwszy. Wojny, w których uczestniczył, były zawsze wojnami obronnymi. Prowadził je wbrew sobie i nie z własnej woli, wikłał się w nie dlatego, że został napadnięty albo on sam, albo zaatakowano jakąś inną słabszą osobę, a jego naturalną reakcją było, by jej pomóc i ją chronić.
Znienawidzili go, ponieważ nie pozwalał, by pod jego wierszami pozostawiali ślady swoich brudnych rąk.
Generalnie poeci-szczury, zaludniający to czy inne targopole, nie grzeszą ani inteligencją, ani rozumem. Jak na potrzeby twórcze, dysponują niezwykle ubogą wyobraźnią. Nadto nie posiadają słuchu językowego, a więc rzeczy, bez której nie może się obejść każdy dobry poeta. Brak im również oczytania. Praktycznie nie zdarza się, by ktoś z nich wspomniał kiedyś, czy też w jakiś sposób nawiązał do któregoś z ważnych dzieł literatury zarówno rodzimej, jak i obcej. A jeśli jakimś cudem taka rzecz zaistnieje, to za sprawą tej czy innej szczurzycy, która z racji swojego filologicznego wykształcenia coś tam liznęła z literatury. Nie tylko niczego nie czytają, ale także nie oglądają wybitnych filmów z kinematografii światowej. Są głusi na zew jakiejkolwiek opowieści, historii i dobrze poprowadzona narracja jest dla nich rzeczą zupełnie obcą. Ograniczają się wyłącznie do poetyckich dyrdymałów, wygrywanych na pojedynczej strunie lub wyśpiewywanych na jedną melodię, i poetyckiego bełkotu, w którym często upatrują głębię. Powiedzmy wprost. Są intelektualnymi karłami. Jakiś czas temu były robione badania ilorazu inteligencji w poszczególnych grupach zawodowych i kategoriach społecznych. Następnie wyniki porównano ze sobą. I co się okazało. Otóż poeci usytuowali się na szarym końcu tej listy. Zresztą co tu dużo mówić. Dla przytłaczającej większości z nich nawet coś, co bezpośrednio łączy się z ich poetycką aktywnością, to czarna magia. Mamy tu na myśli ojczysty język, jego poprawną pisownię oraz interpunkcję. Zupełnie nie są w stanie nauczyć się i opanować tego podstawowego narzędzia każdego literata.
Przodują natomiast w intrygach, zawiści, wszelkiego rodzaju podłościach. No i są ignorantami wyjątkowo odpornymi na wiedzę. Wielokrotnie nasz Poeta owym szczurom, tak licznie rozsianym na targopolach, próbował tłumaczyć rzecz zgoła oczywistą, że w poezji nie ma kryteriów pozwalających jednoznacznie ocenić dany utwór. W zasadzie wszystko jest subiektywne, jest kwestią gustu. A szczury dalej swoje. Dalej swoją śpiewkę o rytmice i średniówce. Z tej średniówki przebrzydłe gryzonie zrobiły swojego boga i modlą się do niego. I w zakutych szczurzych łbach nie zaświta myśl, że wiersz może pomijać średniówkę i też może być dobry, a często bywa nawet lepszy od tego z regularną średniówką. Co z tego że jakiś wierszonek ma zachowaną średniówkę, gdy nie posiada lekkości, a jego potoczystość, płynność pozostawiają wiele do życzenia. Pojęcie rytmiki jest względne. To co jeden czy drugi szczur uważa za nierytmiczne, dla ludzi niespaczonych przez średniówkę okazuje się czymś zgoła przeciwnym. Krótko mówiąc, szczury mają wypaczone pojęcie rytmu. Ta cała średniówka to wosk, który zalega w ich uszach i uniemożliwia dobre słyszenie.
Zresztą nie chodzi tylko o średniówkę. Jest cała masa rzeczy, których nie rozumieją. Wielu z nich myśli, że jak wzięli na warsztat „podniosły” temat, dobrali ładnie brzmiące „poetyckie” słowa to tym samym ich wiersz wzniósł się na poetyckie wyżyny. Nic bardziej błędnego niż takie mniemanie. Ale niechby sobie nawet tak myśleli i tkwili w błędzie! Zło powstaje dopiero wtedy, gdy zaślepieni w swoim mniemaniu, patrzą spode łba na utwór Poety, który zastosował całkiem odmienną estetykę. I podczas gdy on przechodzi obojętnie obok ich produktu i, by im nie sprawiać przykrości, nie wyraża swojej opinii, ci mają czelność krytykować jego wiersz. Nie rozumieją, że dla dobrego poety każde słowo jest dobre i każdy temat. Bo nie rzecz w tym, by jedynie estetyzować. Słowa więc mogą być zaczerpnięte również z języka potocznego, włącznie z wyrazami wulgarnymi.
Niektórzy z nich wciąż nie rozumieją, że o wartości wiersza nie przesądza sama jego forma, a więc to, czy mamy do czynienia z wierszem rymowanym, czy białym. Zarówno jeden, jak i drugi, może być dobry bądź zły. A weźmy choćby kwestię rymów. Też nasz Poeta milion i jeden raz wtłaczał do zakutych łbów, że rymy to sprawa gustu. I nie można jednych rymów promować kosztem drugich. Czy też deprecjonować jedne i rozpływać się z zachwytu nad drugimi. Inaczej mówiąc, doznawać orgazmu przy konsonansach i brzydzić się rymami dokładnymi. To znaczy dla własnych potrzeb i w ramach indywidualnych celów pewnie i można to robić. Ale należy mieć nieustannie w pamięci, że to tylko nasze prywatne odczucia i emocje. I nie wolno tej swojej prywatnej estetyki wynosić pod niebiosa i czynić z niej obowiązującą normę! Zresztą wiersz nie jest dla samych rymów. Często ważniejsza jest treść, myśl i przesłanie, jakie można w nim znaleźć. Swój wywód, płomienną mowę Poeta zakończył słowami: „Rzygać się chce na to wasze szczurze, wieczne czepianie się rymów dokładnych. No to weźcie, obmierzłe kreatury, i skreślcie i spalcie, w ramach swojego szczurzego programu przewartościowania poezji, dziewięćdziesiąt procent klasyki polskiej! Bo tam też rymy w większości bardzo słabe, wedle waszych szczurzych, wyrafinowanych gustów.”
Dowiedzieliśmy się ostatnio, że zespół szczurów, które szczególnie nie znoszą rymów dokładnych (każdy taki rym stoi im ością w gardle), utworzył Kolegium Redakcyjne. Celem Kolegium jest stworzyć Wielki Słownik Rymów Częstochowskich. Wedle wstępnych szacunków ma liczyć dwadzieścia cztery pokaźne tomy. Będzie to jedyne w swoim rodzaju dzieło, póki co nieznane w innych obszarach językowych. Jednocześnie dzieło życia członków Kolegium, wszystkich razem i każdego z osobna, a na dzieło to z wytęsknieniem już czekają wszyscy rymotwórcy. Wreszcie ich poetycki trud i mozół zostanie w dużym stopniu pomniejszony. Wystarczy zajrzeć do Słownika i już będzie się wiedziało, czy dany rym godzi się użyć w wierszu. Jeśli go w Słowniku nie będzie, to znaczy, że można. Jeśli natomiast rym, którego miało się chęć zastosować w utworze, znajdzie się w Wielkim Słowniku Rymów Częstochowskich, to broń Boże po niego sięgać! Chyba że poeta jest samobójcą. Wiersz z takim rymem automatycznie sam się deprecjonuje i stawia na bocznym torze.
Ale oto Poeta-kupiec na swej furmance przed bramą prowadzącą na targopole Republiki Szczurów. Dwóch uzbrojonych po zęby ochroniarzy każe mu zejść z wozu i wylegitymować się. Dostali wcześniej informacje z Departamentu Wywiadu i spodziewali się go. Czekali na swoim posterunku od samego rana. Po okazaniu przez niego dokumentów, nie wpuszczają go jednak na teren targopola. W swojej dobrze zsynchronizowanej, jednogłośnej wypowiedzi informują Poetę, że ponieważ notorycznie łamał prawa suwerennego państwa, do którego przybywał i z którego hojnej gościnności darmowo korzystał, najwyższe władze raz jeszcze przemyślały jego wysoce naganne zachowanie i zdecydowały o wydaniu mu wilczego biletu, co jest równoznaczne z dożywotnim zakazem wjazdu na teren Republika Szczurów. Dwaj ochroniarze, w postawie na baczność, dobitnie i głośno, tak jak przewiduje Regulamin, z pamięci wykrzyczeli przed nim formułę zakazu, przez co miał wrażenie, że bardziej szczekają niż mówią.
Cóż miał robić pojedynczy słaby człowiek znalazłszy się wobec bezdusznej i niesprawiedliwej machiny zorganizowanej przemocy. Od samego początku był na przegranej pozycji i powinien się z tym liczyć. No i liczył. Niemniej jednak, gdy nadszedł koniec, był nie tyle zaskoczony, co zniesmaczony takim obrotem sprawy. Spojrzał po raz ostatni na warowne mury szczurzego państewka, strzelił z bata i odjechał.
Zawróciwszy spod bram Republiki Szczurów, gdzie mu odmówiono wjazdu, Poeta udał się w drogę powrotną. Na równym trakcie chuda szkapa ciągnęła wóz lekko, bez wysiłku. Koń szedł stępa, ale woźnica nie zamierzał go poganiać. Nigdzie się zresztą nie spieszył. Siedząc na koźle myślał o tym, co go spotkało przez ostatnie lata. Swoją pełną dramatyzmu i rozczarowań przygodę z poezją Poeta rozpoczął siedem, osiem lat temu. Wtedy to zawitał na jedno z powstałych niedawno targopól. Miejsce owo odwiedzał potem mniej lub bardziej regularnie przez dobre trzy lata. Jednak od samego niemal początku musiał walczyć z trzema psami rottweilerami, którzy się tam zadomowili i przy każdej okazji rzucali mu się do gardła. W końcu mu to obrzydło i odszedł z niegościnnego miejsca. Podkreślmy, że odszedł sam, nie został wyrzucony. Owszem, był tam parę razy okresowo banowany.
Kiedy po przykrej przygodzie złe wspomnienia nieco zbladły, pełen nadziei i dobrych intencji trafił na targopole, które, jak się wkrótce okazało, było Republiką Szczurów. Szczury-prowokatorzy niebawem dali znać o sobie i robili wszystko, by mu obrzydzić pobyt. Węszyli pod jego tekstami i szukali dziury w całym. Przewodziła im rasowa Szczurzyca, przez którą zdecydował się opuścić szczurze państewko. Sądził wówczas, że odchodzi na zawsze i już nigdy jego stopa nie stanie na tamtej, nieludzkiej ziemi.
Po jakimś czasie, gdy trochę ochłonął, zaczął poszukiwać dla siebie nowego miejsca i tak zawędrował na kolejne targopole. Podobnie jak na tamtym pierwszym, tutaj też rządziły psy i raz po raz rzucały mu się do gardła. Szczególnie dały mu się we znaki dwa rottweilery i dwie wredne suki tej samej rasy. Dotkliwie zraniony przez jedną z nich, użył słów, na jakie zasługiwała. Ale skończyło się tym, że go wyrzucono na zbity pysk. Dostał więc bana dożywotniego. Ale nie była to jedyna kara. Rottweilery, zarządzające tym dominium, z zemsty wykasowały całą jego twórczość, jaką sukcesywnie prezentował w kolejnych odsłonach. Doprawdy żałosne.
Po dłuższym czasie od tamtego przykrego incydentu, gdy znowu osiągnął względną równowagę ducha, trafił na nowe targopole. Ale i tutaj nie zagrzał długo miejsca. Sprowokowała go jedna z wysokiej rangi funkcjonariuszek. Była hermafrodytą, ucieleśniała w swojej istocie skrzyżowanie Ariadny z Herodem. I była przy tym wyjątkowo złośliwa i podła. Puściły mu nerwy, powiedział, co o niej myśli, no i spotkał go ten sam los. Poszczuto psami i został przegnany z tamtego miejsca raz na zawsze. Na tym się jego kara jednak nie skończyła. Z zemsty włodarze tamtego targopola pozbawili go rangi Portrecisty, którą zdobył stając do konkursu pod nazwą „Portret Damy”. Odwołując się do znanych kobiecych postaci z literatury światowej, należało stworzyć własny, słowem malowany portret którejś z owych wielkich dam. On w swoim opowiadaniu, zatytułowanym Listy Heloizy do Abelarda, namalował portret właśnie Heloizy. Ale gdy na targopolu popadł w niełaskę, pozbawiono go tego zaszczytnego tytułu Portrecisty.
Tułając się po świecie, po paru chudych latach zdecydował się powrócić do Republiki Szczurów. Odpuścił winy tamtej poetce, która bez zdania racji podważała wartość jego tekstów, i otworzył nową kartę. Ale nie na długo się to zdało. Przez lata, kiedy go nie było w Republice Szczurów, w tym miejscu obok starych pojawiły się nowe gryzonie. Szczury-prowokatorzy i szczurzyce-prowokatorki. Ale i u tamtej zasiedziałej poetki wkrótce odezwała się natura gryzonia, znów zaczęła węszyć, perfidnie atakować i powróciła do swojej fałszywej gry. I to ona przysłużyła się wydatnie do tego, o czym już słyszeliśmy, że go przegnano z Republiki Szczurów już na amen. Dostał bana bez możliwości powrotu. Dodajmy, że w Republice Szczurów, jak do tej pory, usunięto jeden jego wiersz i parę niewygodnych komentarzy-ripost. Ale przyjdzie czas, że będzie można jeszcze coś skasować, czy po prostu zlikwidować całą jego twórczość, by imię Poety na zawsze zostało wymazane z pamięci tamtejszych targopolan.
Przez ten kilka lat trwający okres przygód i perturbacji było jeszcze parę targopól, gdzie Poeta przelotnie zagościł. Nie zawsze było miło, raczej zwykła codzienna szarpanina i udręka, a na niektóre z owych miejsc miał okresowy zakaz wjazdu.
A teraz, kiedy tak jechał swoją skrzypiącą furmanką i wracał we wspomnieniach do przeszłości, myślał też o zwykłych ludziach, których spotykał w czasie swoich wieloletnich podróży. Zasiadał z nimi w jakiejś przydrożnej karczmie i długo gawędzili. Zdarzało się, że potem współziomków gdzieś podwoził swoim staroświeckim środkiem lokomocji. Byli to ludzie różnych profesji i w różnym wieku. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Wśród nich chłopcy i młode dziewczęta. Jeśli chodzi o tych ostatnich, spotkani po drodze, wesoło i z młodzieńczym wdziękiem wskakiwali na furmankę. Zwykle udawali się do pobliskiego miasteczka na mecz piłkarski lub do sąsiedniej wsi na wieczorną potańcówkę. Z takimi osobami momentalnie nawiązywał przyjaźń, łatwo powstawała między nimi nić porozumienia i wzajemnej sympatii. On ufał im, a oni jemu. Pokrewieństwo dusz stawało się czymś realnym i namacalnym. Wszystko to byli ludzie prawdziwi, jak się to mówi, osoby z krwi i kości.
Jakże inaczej na tym tle przedstawiają się poeci (oczywiście uwzględniamy obie płcie). O osobach z tej kategorii można powiedzieć wiele, tylko nie to, że są prawdziwe. To nie prawdziwi ludzie, to jakieś marionetki, sztuczne kreatury, mutanty prawdziwych ludzi. Brak im autentyzmu, nie są sobą, wciąż kogoś udają. Nic u nich nie jest szczere, nie jest prawdziwe. Ani gesty, ani słowa, ani ich śmiech, ani płacz. Wiec jak może być prawdziwa ich poezja?! Jest pozą, sztucznością, fałszem i kłamstwem. Nie bierze się z prawdziwych emocji i prawdziwych przeżyć, owszem, jest wykwitem wielkich aspiracji, ale ubogiej wyobraźni i malutkiego talentu.
A ta ich niebywała powściągliwość, to namaszczone cedzenie słów i odmierzanie pochwał na aptekarskiej wadze, gdy ich czasem przymuszą okoliczności i wypada powiedzieć coś dobrego o wierszu autora, który nie jest z ich towarzystwa! Jak trudno im wówczas przychodzi wydusić z siebie najprostsze choćby słowo! Wiją się wtenczas jak piskorz. Ileż się muszą nagimnastykować i nabiedzić, by w tej swojej skąpej i nad wyraz oszczędnej opinii przypadkiem nie przechwalić delikwenta. Więc najlepiej mówić tak, żeby nic nie powiedzieć. Ani konkretnego, ani sensownego, a zarazem, żeby wyszło na to, jakimi są wytrawnymi znawcami poezji. Najczęściej jednak najlepszy nawet wiersz, jeśli jego autorem nie jest osoba z ich półświatka, zbywają milczeniem. Często solidarne milczenie to istna zmowa milczenia i jest formą bojkotu skierowanego przeciwko nastręczającemu kłopoty autorowi. Bez wątpienia. Za każdym razem rozwiązują im się języki i pieją z zachwytu nad wierszem osoby zaprzyjaźnionej, z Kółka Wzajemnej Adoracji. I nieważne, że wiersz kompana jest z gruntu słaby.
Jak tylko Poeta tułacz znalazł się za miastem, zjechał z głównego traktu w stronę lasu. Był strudzony całą podróżą i chciał trochę odpocząć. Do ogólnego zmęczenia dodało się niepowodzenie, że nie został wpuszczony na targopole Republiki Szczurów, w wyniku czego udaremniono mu obronę, pozbawiono możliwości odpowiedzi na wcześniejszy perfidny atak, co dobitnie świadczy o barbarzyńskich prawach panujących w państewku. Czuł się trochę jak skazaniec, któremu nie pozwolono wypowiedzieć swojego ostatniego słowa.
Podjechał do miejsca, gdzie koń mógł skubać bujną zieloną trawę, zatrzymał furmankę i zsiadł z wozu. W pobliżu szemrał strumyk. Do emaliowanego wiadra, które woził ze sobą, zaczerpnął wody dla konia i sam też się napił. Była popołudniowa pora, dzień jasny, słoneczny. Na skraju lasu jesienne słońce prześwitywało przez korony drzew. Świergotały ptaki. Wszedł na furmankę i na wiązce słomy, którą zgarnął pod posiwiałą, pełną strapień głowę, położył się na wozie. Był zmęczony i momentalnie zasnął. Miał osobliwy sen. Śniło mu się, że nagle nadszedł koniec świata. Wszechmogący Bóg dość już miał nieprawości i wszelkiego zła, jakie panoszy się na ziemi, i postanowił dać temu kres. Na pierwszy ogień poszli poeci. Postanowił wygubić wszystkich, niezliczoną rzeszę złych oraz garstkę dobrych. Podobnie rzecz się miała z innymi kategoriami ludzi. Jednak niezawinione cierpienie tych dobrych nie było daremne. Stało się zaczynem, podwaliną dla nowego świata i nowego porządku, który powstał na gruzach starego. I oto zrodził się nowy świat, nieporównanie lepszy od starego, bez podłości i wszelkiego zła, świat, na którym ludzie już zawsze mieli żyć w zgodzie i pokoju.
Kiedy nasz Poeta się przebudził, uśmiechnął się pod nosem i powiedział sam do siebie, że chyba już czas umierać, skoro nawiedzają go takie sny.
Przetarł oczy, usiadł w wozie i zobaczył, że przez ten czas, kiedy spał, koń skubiąc trawę przeciągnął furmankę w trochę inne miejsce. Słońce za lasem zachodziło i powoli robiła się szarówka. Poeta usiadł na koźle, zawrócił swój powóz w stronę głównego traktu i ruszył w dalszą drogę.
Czujemy się w obowiązku poinformować czytelnika, że Poeta wyraził zgodę na zamieszczenie w niniejszej publikacji swoich dwóch wierszy. Są nimi: My, Szczurza Brygada oraz przebłyskobrazkowe pierwiastki znaczeń. Oto one:
My, Szczurza Brygada
(Hymn Republiki Szczurów)
(na melodię: My, Pierwsza Brygada)
Nasz szczurzy los: pieśń pełna chwały,
Nasz szczurzy los: przygody czas,
Bo jako szczur jesteś wspaniały,
Pośród mieszkańców wsi i miast.
My, Szczurza Brygada,
Postrach i zagłada,
Na żer skręciliśmy nasz życia ster,
Na żer, na żer.
Nasza moralność to brak zasad,
Nasza idea – gryźć i pluć.
I z tą piosenką, co nie błaha,
Idziemy przez świat cnotę zmóc.
My, Szczurza Brygada…
W naszej drużynie nie brak szczurzyc,
Służysz w drużynie, jeśliś chwat.
Stary porządek chcemy zburzyć,
I ty też dołącz, boś nasz brat.
My, Szczurza Brygada…
Po co ci wierność czczym zasadom,
Na co czcze mrzonki, próżny trud,
O ileż prostszy świat, gdy cnotom
Powiesz adieu, bo zmógł cię głód.
My, Szczurza Brygada…
Lecz skąd dziś twa niepewna mina,
Przegryź na miazgę szpargał ten,
Którym się szczycił autorzyna,
Widząc w nim gwiazdy srebrnej rdzeń.
My, Szczurza Brygada…
Więc bez skrupułów bierz co twoje,
Przeżuj i wypluj szpargał ten,
Którym się chlubił poecina,
Śniąc swój podniebny, złoty sen.
My, Szczurza Brygada…
O, jakiż ból, jaka zgryzota,
W zębach ani strzępka wiersza,
Ale nie pękaj, bo miernota
Znów wypłynie na swych wersach.
My, Szczurza Brygada…
Jego imię: „chory osobnik”,
Każdy widzi, że to furiat,
Ale gdyś w biedzie, ten bojownik,
Rzuci kąsek w gardło szczura.
My, Szczurza Brygada…
Nie ma ni dnia bez awantury,
I sam widzisz, że to świrus,
Dość go już mają wszystkie szczury,
Zemstę knuje cwany szajbus.
My, Szczurza Brygada…
Czy to dzień jasny, czy pochmurny,
Szus szaleje bez powodu,
Więc dość już mają, bracia szczury,
Jego szaleństw i obłędu.
My, Szczurza Brygada…
Epilog
(recytatyw Chóru Szczurów)
My, Szczurza Brygada,
Wnet zniszczymy gada,
Który chce na nam wytruć
Starców, żony i młódź.
przebłyskobrazkowe pierwiastki znaczeń
tymczasem z nieszumu panny do wzięcia
na wpół wstydliwe
śmignięciem jaskółki
gdy bielą swych piersi
rozdziewicz skrywaną
w zielonook i białych policzkach przesłon
z gęstwiny miedzianego koloru pierścionków
na palcach w niewysłowiu
zielonych myśli
tamte z tajemn podmiejskich ogrodów
w oczach czarnych jak węgle
lub niebiesk w niedopościgłej dali
wyniosłych bogiń
jak zjawy ulotne wdziewczęta
ku bladozielonych sukien z obietnic
w ceglastoczerwonej burzy włosów
i spojrzeniu zbursztynu
niepokalane panny przeczyste
o pszenicz włosów w lazurze nieba
nie znające zmazy
i wniedospełnieniu zalotnice
igrające z miłością
na kształt z niedomiaru pragnienia
gdy w nieborozkwicie las
podnaturzając biel domów
słońce na skraju drogą
a ona w sukni w groszki
przechodząc z niewymierności
w skończoność
i wtuliwszy palców biel czystą
w jego rozmodloną dłoń
w małym starowiejskinie
to tamte na skrzydłach spadających
w kaskadzie wysmuk
i spódnic mini na podobieństwo
wniebogwiezdnych rakiet
po nagłym rozbłysku oddalają uśmiech
w przeczuciu niedosytu spełnienia
bądź w niedoparzystości
i niedwoistości powtórnie umierając
w ramionach wirtualnych kochanków
na przenigdy zaklęć
i wniebowiernego oddania
gdy cały w niedokontaktowaniu
i niewprawny w tworzeniu
jedne rozpękujące się w nadmiarze
hołdów
drugie posmutniałe w niedoklasku
opinii i ocen
te emanujące łagodnością
w samoświst nadchodzącej burzy
tamte w samochceniu
zawsze gotowe przeelektryzować
atmosferę piołunem goryczy
u tych dojrzewanie w nierozstaju
zielonych pastwisk
słoneczników stawu i tataraku
u tamtych w przemierzwionych
ciągach ulic i po stokroć
zunifikowanych szklanych domach
z żelbetu bądź czynszowych kamienicach
gdzie stłumiony oddech grzechu
w pościeli nad ranem
u jednych gdy wniebotulna
rozkosz grzech i zatracenie
u innych w nieposzumie fontann
biała konwalia przedwieczornej ciszy
blady księżyc w niewychmurzeniu nieba
wędrując donikąd
gdy stoją zagubione i samotne
w uczuć splątaniu serc nieukojeniu
dusz niepotępieniu
jeszcze u innych wniezlicz odcieniach
pomiędzy tęsknotą i samozdziwieniem
zmieniając nastrój w szelest liści
gdy wolno stąpają
poskończywszy lekcjach
z wyszkolnego niepowodzenia
w jesienną zwyczajność alei
rozpięknionej blaskiem nieba
i grafitowej czerni gumki
w płowych włosach jednej z nich
Ostatnio zmieniony 20 sty 2017, 11:21 przez Waldemar Kubas, łącznie zmieniany 2 razy.
- lczerwosz
- Administrator
- Posty: 6936
- Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51
- Lokalizacja: Ursynów
Re: Nowy porządek
Zacząłem czytać z poczuciem, że ten tekst pasuje do innego działu. Że to wypowiedź w sprawie czyichś poglądów a nie literatura.
Mam jednak problem. Niby rzeczywistość, tu, nasza swojska. Udało Ci się opisać ją na tak ogólnym poziomie, że pomyślałem o Argentynie albo rewolucji francuskiej.
Analiza targopoli w konwencji monarchistycznej jest świetna. Konsekwencje tego tekstu mogą pójść dale, niż opisałeś to sam. I zastanawiałem się nad rodzajem kary regulaminowej czy pozaregulaminowej, jaką by nałożyć na tego rodzaju poetę-anarchistę. Autora, prześmiewcę. Że niby analiza socjologiczna, a to podkop intelektualny i kontrrewolucja pierwszej wody. Godzenie w pryncypia.
под стену с нем. Albo
Gratuluję.
Wyrazy szacunku i podważania.
Mam jednak problem. Niby rzeczywistość, tu, nasza swojska. Udało Ci się opisać ją na tak ogólnym poziomie, że pomyślałem o Argentynie albo rewolucji francuskiej.
Analiza targopoli w konwencji monarchistycznej jest świetna. Konsekwencje tego tekstu mogą pójść dale, niż opisałeś to sam. I zastanawiałem się nad rodzajem kary regulaminowej czy pozaregulaminowej, jaką by nałożyć na tego rodzaju poetę-anarchistę. Autora, prześmiewcę. Że niby analiza socjologiczna, a to podkop intelektualny i kontrrewolucja pierwszej wody. Godzenie w pryncypia.

под стену с нем. Albo

Gratuluję.
Wyrazy szacunku i podważania.
-
- Posty: 53
- Rejestracja: 12 lis 2014, 16:19
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Nowy porządek
Ciekawe masz skojarzenia i wnioski w związku z moim opowiadaniem. Jako autor mogę się cieszyć. Cieszę się i jestem wdzięczny za wszystkie Twoje spostrzeżenia, refleksje i analizy.
Dziękuję i odwzajemniam wyrazy szacunku.
PS. A ta gilotynka to dla poety-anarchisty?, czy autora prześmiewcy?
Dziękuję i odwzajemniam wyrazy szacunku.
PS. A ta gilotynka to dla poety-anarchisty?, czy autora prześmiewcy?
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Nowy porządek
poczytałam, rozumiem, co Autor chciał rzec, bo przekaz - klarowny. Tan typ literatury był, jest i - miejmy nadzieje - nadal będzie się pojawiać. Tylko czemu ta proza jest tak nudna? Ona nie zachęca do refleksji. Ona zniechęca. W każdym razie - mnie zniechęciła.
Na poparcie mojej herezji w kwestii warsztatu, pozwolę sobie na taką małą wariację na temat pierwszego akapitu:
Rewolucja, której płomień w minionym wieku ogarnął kraj, przyniosła - prócz zmiany ustroju - przemiany obyczajowe i w sferze kultury. Na pytanie: kiedy ludziom żyło się lepiej, po Rewolucji, czy przed, nie ma odpowiedzi ani łatwej, ani jednoznacznej, więc nie dziwi, że zdania w tej materii bywają krańcowo różne. I nawet literatura nie udziela na nie odpowiedzi, gdyż choć od transformacji ustrojowej upłynęło prawie dziesięć lat, to dotąd nie powstała znacząca powieść czy obraz filmowy, zdolne udźwignąć temat oraz dogłębnie i rzetelnie naświetlić i porównać czasy przed- i porewolucyjne.
Gdy tylko Rewolucja otrąbiła zwycięstwo, oficjalna propaganda wpajała ludziom wyższość nowego porządku społecznego nad starym i ukazywała jedynie same zalety transformacji. Zresztą przy różnych okazjach czyni tak nadal, na poprzednim ustroju nie pozostawia suchej nitki, skupia się wyłącznie na negatywach i punktuje zło, którego się dopuścili dawni możnowładcy, przemilczając pozytywne strony życia społecznego we wcześniejszym okresie.
Szczególną okazją do afirmacji nowego ładu są obchody świąt państwowych, a szczególnie Dnia Zwycięstwa Rewolucji. Z tej okazji przy pryncypalnej ulicy stołecznego miasta stawia się monumentalną trybunę, na której staje Główny Przewodniczący rządzącej partii w otoczeniu dygnitarzy, a ulicą odbywa się defilada wojska, wyposażonego w najnowocześniejszy sprzęt. Przejeżdża więc batalion czołgistów wsparty ciężką artylerią, przetaczają się amfibie, nad trybuną przelatuje dywizjon bombowców, poprzedzany eskadrą myśliwców. W niebo biją wiwaty, serca rosną. Człowiek, pomny na biblijny nakaz, czyni sobie ziemię poddaną, zmienia oblicze ojczyzny, rzecz jasna za sprawą i pod kierownictwem rządzącej partii, bez której postęp nie byłby możliwy.
ale nie musisz się przejmować tym moim gryzmoleniem, bo ja się nie znam...
pozdrawiam serdecznie
Ewa
Na poparcie mojej herezji w kwestii warsztatu, pozwolę sobie na taką małą wariację na temat pierwszego akapitu:
Rewolucja, której płomień w minionym wieku ogarnął kraj, przyniosła - prócz zmiany ustroju - przemiany obyczajowe i w sferze kultury. Na pytanie: kiedy ludziom żyło się lepiej, po Rewolucji, czy przed, nie ma odpowiedzi ani łatwej, ani jednoznacznej, więc nie dziwi, że zdania w tej materii bywają krańcowo różne. I nawet literatura nie udziela na nie odpowiedzi, gdyż choć od transformacji ustrojowej upłynęło prawie dziesięć lat, to dotąd nie powstała znacząca powieść czy obraz filmowy, zdolne udźwignąć temat oraz dogłębnie i rzetelnie naświetlić i porównać czasy przed- i porewolucyjne.
Gdy tylko Rewolucja otrąbiła zwycięstwo, oficjalna propaganda wpajała ludziom wyższość nowego porządku społecznego nad starym i ukazywała jedynie same zalety transformacji. Zresztą przy różnych okazjach czyni tak nadal, na poprzednim ustroju nie pozostawia suchej nitki, skupia się wyłącznie na negatywach i punktuje zło, którego się dopuścili dawni możnowładcy, przemilczając pozytywne strony życia społecznego we wcześniejszym okresie.
Szczególną okazją do afirmacji nowego ładu są obchody świąt państwowych, a szczególnie Dnia Zwycięstwa Rewolucji. Z tej okazji przy pryncypalnej ulicy stołecznego miasta stawia się monumentalną trybunę, na której staje Główny Przewodniczący rządzącej partii w otoczeniu dygnitarzy, a ulicą odbywa się defilada wojska, wyposażonego w najnowocześniejszy sprzęt. Przejeżdża więc batalion czołgistów wsparty ciężką artylerią, przetaczają się amfibie, nad trybuną przelatuje dywizjon bombowców, poprzedzany eskadrą myśliwców. W niebo biją wiwaty, serca rosną. Człowiek, pomny na biblijny nakaz, czyni sobie ziemię poddaną, zmienia oblicze ojczyzny, rzecz jasna za sprawą i pod kierownictwem rządzącej partii, bez której postęp nie byłby możliwy.
ale nie musisz się przejmować tym moim gryzmoleniem, bo ja się nie znam...

pozdrawiam serdecznie
Ewa
- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Nowy porządek
Witaj Waldemarze!
Ja, podobnie jak Ewa, a nawet bardziej niż ona się nie znam, zatem zupełnie bez legitymizacji formalnej zarzucę tekstowi uchybienia interpunkcyjne i stylistyczne w kolejnych akapitach.
Ale zupełnie się tym nie przejmuj, wolność pisania - rzecz święta.
Portal nasz przyjaznym jest i wolność wypowiedzi tu każdemu dana, byle krytyka nie była ad personam. Dotyczyła wyłącznie tekstu.
Nowy porządek przedstawia w formie popularnej fantasy (smoki, smoczyce, szczurzyce) status quo literackich portali internetowych. Przyznaję, że niektóre prezentowane zarzuty są na rzeczy. Co do większości... wiesz, wydaje mi się, że najlepszym sposobem na zrozumienie ich funkcjonowania, taką szansą na obiektywne spojrzenie, byłoby dla Twego bohatera powołanie do życia własnej poetyckiej platformy. Przekonanie się, czym pachnie owa praca, czy jest celem do poczucia smaku władzy, czy może zupełnie czymś innym.
Bo tutaj, w Twoim opowiadaniu, mamy bardzo subiektywne spojrzenie na odbiór poezji i próbę jego uwiarygodnienia, autorytarnie, z pozycji - ja tam wiem najlepiej.
Pozdrawiam.


Ja, podobnie jak Ewa, a nawet bardziej niż ona się nie znam, zatem zupełnie bez legitymizacji formalnej zarzucę tekstowi uchybienia interpunkcyjne i stylistyczne w kolejnych akapitach.
Ale zupełnie się tym nie przejmuj, wolność pisania - rzecz święta.

Portal nasz przyjaznym jest i wolność wypowiedzi tu każdemu dana, byle krytyka nie była ad personam. Dotyczyła wyłącznie tekstu.
Nowy porządek przedstawia w formie popularnej fantasy (smoki, smoczyce, szczurzyce) status quo literackich portali internetowych. Przyznaję, że niektóre prezentowane zarzuty są na rzeczy. Co do większości... wiesz, wydaje mi się, że najlepszym sposobem na zrozumienie ich funkcjonowania, taką szansą na obiektywne spojrzenie, byłoby dla Twego bohatera powołanie do życia własnej poetyckiej platformy. Przekonanie się, czym pachnie owa praca, czy jest celem do poczucia smaku władzy, czy może zupełnie czymś innym.
Bo tutaj, w Twoim opowiadaniu, mamy bardzo subiektywne spojrzenie na odbiór poezji i próbę jego uwiarygodnienia, autorytarnie, z pozycji - ja tam wiem najlepiej.

Pozdrawiam.

- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Nowy porządek
Przeczytałem całość, choć wymagało to niezłego hartu ducha.
Z początku, podobnie, jak Leszek, pomyślałem, żeś pomylił działy i nam reportaż do opowiadań wrzucił. A przecież to jednak jest opowiadanie. Czy dobre? To jak z rymami - rzecz gustu. Mnie się nie spodobało, choć nie zarzucę mu absolutnej niedoskonałości. Myślę, że kierował Tobą dobry zamysł obśmiania pewnych, znanych nam wszystkim struktur, rzeczywiście mnożących się, jak króliki w ostatnich latach. Oczywiście posłużyłeś się sztuczką dość niskiego lotu, czyli przesadą. Ani onych tarogpól tak wiele, ani taki ogromny odsetek poetów, choćby i najsłabszych.
Właściwie cały utwór jest zbiorem gorzkich żali Prawdziwego Poety, adresowanym do targopól, które, w jego mniemaniu, sprzysięgły się, żeby ukryć przed światem Prawdziwą Poezję. Czytając, zastanawiałem się cały czas, co też ciągnie Poetę z taką siłą do tych przybytków miernoty i despotyzmu. Czy aż tak bardzo zależy mu na sprzedawaniu swojego towaru, a właściwie rozdawaniu go innym, gorszym poetom? Przecież sam twierdzi, że na targopolach jedynymi odbiorcami poezji są sami poeci. A może jest tak, że ów Poeta rzeczywiście pisze gnioty, a jego nerwowe reakcje na krytykę powodują, nieuzasadnione jego zdaniem, perturbacje dotyczące jego Wspaniałej Osoby, a będące skutkiem sprzysiężenia szczuropodobnej gwardii przybocznej władców tychże miejsc? Myślę, że jedyne, czego mógłbym radzić spróbować Poecie, to założenie własnego targopola. W państwie porewolucyjnym istnieją niezagospodarowane ugory, które nieodpłatnie udostępnia się wszystkim chętnym do zakładania targopól. Nie są one, co prawda, położone w tak atrakcyjnych miejscach, jak targopola płatne, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. Potem już tylko będzie Poeta sprzedawał swoje wiersze (prawdopodobnie sobie samemu), odkładał zarobki, aż dochrapie się własnego królestwa w którejś z bogatszych dzielnic naszego pięknego kraju. Będzie Królem Poetów, zbierze wokół siebie świtę, zacznie organizować konkursy i je wygrywać. Nic prostszego!
Wracając do literackich walorów tekstu, muszę z przykrością stwierdzić, że tylko wspomniany hart ducha i administracyjna powinność pozwoliły mi dobrnąć do ostatniego zdania tekstu. Moim zdaniem, zapewne różnym od twojego, Drogi Autorze, opowiadanie jest nudne, brakuje mu dobrze poprowadzonej narracji. Ale to zapewne wiesz, bo przecież coś o tym napisałeś w tekście. Wiele fraz się powtarza, w nieco tylko zmienionej formie. Całość to pasmo biadolenia, przetykane złośliwościami. Niestety, nawet im nie umiałeś nadać takiej formy, żeby czytając wyczuwało się pasję bohatera. Pasję w tym czuć, ale jedynie taką, jaka przyświeca osobie piszącej donos na sąsiada, albo paszkwil obciążający kolejarzy winą za to, że autor spóźnił się na pociąg.
A skoro już nasz ulubiony Poeta łaskawie zgodził się na opublikowanie pod utworem swoich dwóch wierszy, a Ty, drogi Autorze, tego dokonałeś, zaproponuj mu może, żeby opublikował je osobiście w miejscach, które są do tego przeznaczone. Wtedy, być może, uda mu się je komuś sprzedać. Tak, tak. Na targopolach to nie poeci decydują, gdzie ma leżeć ich towar. To organizator wystawy przydziela miejsca wystawiennicze, w trosce o harmonijny przebieg imprezy i wygodę zwiedzających.
Z początku, podobnie, jak Leszek, pomyślałem, żeś pomylił działy i nam reportaż do opowiadań wrzucił. A przecież to jednak jest opowiadanie. Czy dobre? To jak z rymami - rzecz gustu. Mnie się nie spodobało, choć nie zarzucę mu absolutnej niedoskonałości. Myślę, że kierował Tobą dobry zamysł obśmiania pewnych, znanych nam wszystkim struktur, rzeczywiście mnożących się, jak króliki w ostatnich latach. Oczywiście posłużyłeś się sztuczką dość niskiego lotu, czyli przesadą. Ani onych tarogpól tak wiele, ani taki ogromny odsetek poetów, choćby i najsłabszych.
Właściwie cały utwór jest zbiorem gorzkich żali Prawdziwego Poety, adresowanym do targopól, które, w jego mniemaniu, sprzysięgły się, żeby ukryć przed światem Prawdziwą Poezję. Czytając, zastanawiałem się cały czas, co też ciągnie Poetę z taką siłą do tych przybytków miernoty i despotyzmu. Czy aż tak bardzo zależy mu na sprzedawaniu swojego towaru, a właściwie rozdawaniu go innym, gorszym poetom? Przecież sam twierdzi, że na targopolach jedynymi odbiorcami poezji są sami poeci. A może jest tak, że ów Poeta rzeczywiście pisze gnioty, a jego nerwowe reakcje na krytykę powodują, nieuzasadnione jego zdaniem, perturbacje dotyczące jego Wspaniałej Osoby, a będące skutkiem sprzysiężenia szczuropodobnej gwardii przybocznej władców tychże miejsc? Myślę, że jedyne, czego mógłbym radzić spróbować Poecie, to założenie własnego targopola. W państwie porewolucyjnym istnieją niezagospodarowane ugory, które nieodpłatnie udostępnia się wszystkim chętnym do zakładania targopól. Nie są one, co prawda, położone w tak atrakcyjnych miejscach, jak targopola płatne, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. Potem już tylko będzie Poeta sprzedawał swoje wiersze (prawdopodobnie sobie samemu), odkładał zarobki, aż dochrapie się własnego królestwa w którejś z bogatszych dzielnic naszego pięknego kraju. Będzie Królem Poetów, zbierze wokół siebie świtę, zacznie organizować konkursy i je wygrywać. Nic prostszego!
Wracając do literackich walorów tekstu, muszę z przykrością stwierdzić, że tylko wspomniany hart ducha i administracyjna powinność pozwoliły mi dobrnąć do ostatniego zdania tekstu. Moim zdaniem, zapewne różnym od twojego, Drogi Autorze, opowiadanie jest nudne, brakuje mu dobrze poprowadzonej narracji. Ale to zapewne wiesz, bo przecież coś o tym napisałeś w tekście. Wiele fraz się powtarza, w nieco tylko zmienionej formie. Całość to pasmo biadolenia, przetykane złośliwościami. Niestety, nawet im nie umiałeś nadać takiej formy, żeby czytając wyczuwało się pasję bohatera. Pasję w tym czuć, ale jedynie taką, jaka przyświeca osobie piszącej donos na sąsiada, albo paszkwil obciążający kolejarzy winą za to, że autor spóźnił się na pociąg.
A skoro już nasz ulubiony Poeta łaskawie zgodził się na opublikowanie pod utworem swoich dwóch wierszy, a Ty, drogi Autorze, tego dokonałeś, zaproponuj mu może, żeby opublikował je osobiście w miejscach, które są do tego przeznaczone. Wtedy, być może, uda mu się je komuś sprzedać. Tak, tak. Na targopolach to nie poeci decydują, gdzie ma leżeć ich towar. To organizator wystawy przydziela miejsca wystawiennicze, w trosce o harmonijny przebieg imprezy i wygodę zwiedzających.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
-
- Posty: 5630
- Rejestracja: 01 lis 2011, 23:09
Re: Nowy porządek
Nieporozumienie kryje się chyba w samym założeniu tekstu, który
per analogiam próbuje ujednolicić różne rzeczywistości, w sposób charakterystyczny,
ale jednak chyba grubo nieuprawniony, bo nie można porównywać państwa,
do którego się należy "siłą rzeczy" jako byt obiektywny, z tym do którego
przystępuje się dobrowolnie pod hasłem - będę przestrzegać twoją konstytucję
bo chcę istnieć w twoich granicach. W pierwszym przypadku "żale" mogą
być uzasadnione, ale w drugim - zupełnie nie, bo przecież nic nie zatrzymuje
i można dalej szukać swojej ziemi obiecanej...

per analogiam próbuje ujednolicić różne rzeczywistości, w sposób charakterystyczny,
ale jednak chyba grubo nieuprawniony, bo nie można porównywać państwa,
do którego się należy "siłą rzeczy" jako byt obiektywny, z tym do którego
przystępuje się dobrowolnie pod hasłem - będę przestrzegać twoją konstytucję
bo chcę istnieć w twoich granicach. W pierwszym przypadku "żale" mogą
być uzasadnione, ale w drugim - zupełnie nie, bo przecież nic nie zatrzymuje
i można dalej szukać swojej ziemi obiecanej...
