…Tańcowała Mańka, tańcowali wszyscy,
zaczekajcie, chłopy, niech się Mańka wyjszczy…
Kuku, usłyszawszy, parsknęła śmiechem, i wychyliła się z balkonu, jednym okiem kontrolując lot zawiniętej w bibułkę „piątki” z rybakiem, wyrzuconej trzyletnią łapką Pępucha, a drugim lustrując grajków, którzy wydali jej się odziani zbyt wytwornie, jak na standardową kapelę podwórkową. Akordeonista nosił bowiem elegancki, jasny garnitur, białą koszulę ze stonowanym krawatem, zaś na głowie – regularną panamę, ozdobioną granatową wstążką, skrzypek miał równie szykowne ubranie, ale do koszuli założył wzorzysty fular, a na głowę - jasną Fedorę, zaś gitarzysta paradował w czarnych spodniach, marynarce w pepito na białej koszuli z kołnierzykiem Słowackiego i kraciastym kaszkiecie.
- I z czego tak rechoczesz, jak głupi do sera? – Za plecami Kuku objawiła się pani Łucja i argusowym wzrokiem obrzuciła muzykantów, którzy właśnie skończyli oznajmiać, że:
…Na Zwierzyńcu grają, na Krowodrzy słychać,
krowoderskie panny z żalu chcą pozdychać…
i gitarzysta zaczął informować sznapsbarytonem, iż:
…Jak kochać to Rumunkę w Bukareszcie…
- Pieniążek zrzucony? – zapytała pani Lucia.
- Ziuciony – sapnął Pępuch.
- To proszę do środka! Już! – Ponagliła, więc Kuku, nolens volens, ucapiła Pępucha za skrzyżowane na plecach szelki i wepchnęła do pokoju, po czym drzwi na balkon zostały starannie zamknięte, a babcia szparko ruszyła w głąb mieszkania.
- Helena! – krzyknęła. – Ja nie chcę nic mówić, ale ty wyjrzyj przez okno na tych muzykusów! Bo ja zobaczyłam Emila Gawrońskiego, Zbyszka Kornicza i chyba tego młodego „Szreniawę”, którego nazwiska nie pamiętam! A jeśli się nie mylę, to ty zrób z nimi porządek, bo tylko tymi swoimi śpiewami wstyd przynoszą i obrazę Boską!
Mama Lena wyszła z pokoju, gdzie w najlepsze bawili się imieninowi goście i podążyła na balkon w celu zleconego rekonesansu. W pokoju znów wyraźnie zabrzmiał schrypnięty głos, namawiający z żarem:
…Och, wyjdź na balkon, dziewico,
nie zważaj na mróz i chłód.
Na niebie gwiazdy się świcą,
pogoda będzie jak drut!...
- Jeśli to faktycznie Emil, to ja sobie porozmawiam z jego matką! – krzyknęła za Leną pani Lucia i skrzywiła się, jakby posmakowała octu siedmiu złodziei.
- Tylko nie wiem, czy mamusia pamięta, że pani Gawrońska zmarła w zeszłym roku – poinformowała Lena, pospiesznie przebiegając przedpokój i znikając za drzwiami. Kuku przesmyknęła się na paluszkach za babcinymi plecami i wsunęła do pokoju z gośćmi, zanurkowała pod firankę, gdzie zawisła na parapecie, obserwując z uwagą, jak matka serdecznie wita się z podwórkową orkiestrą, która rzetelnie dokończyła właśnie wykonywany kawałek, a gitarzysta rozpoczął zbieranie do kaszkietu papierowych zawiniątek z drobniakami.
- Pani Heleno, to pani nam zabiera kapelę na imieniny do was? – Przechodzący przez podworzec sąsiad z parteru postawił przy stopach ocynkowane wiadro na śmiecie, wyjął z kieszeni paczkę mazurów. – To niech państwo przynajmniej okna otworzą, żebyśmy i my mieli ubaw – poprosił.
- Tak zrobimy, panie Józefie, tak zrobimy, choć panowie to nie żadna orkiestra podwórkowa, tylko moi koledzy, którzy…
- No, przecież to widać, pani Helu, że to nie fachmani, choć idzie im, że ho, ho! No, i poznać od razu, że swoje chłopaki! – Zdusił niedopałek rzucony na bruk, przydeptał, podniósł wiadro. Kuku zsunęła się z parapetu i osiągnęła przedpokój w chwili, kiedy zespół witał się z panią Łucją.
- Mamo, mogę iść na pole? – zagadnęła Helenę, bezbłędnie wyczuwając najlepszy moment, czyli chwilę, kiedy najwyższa domowa instancja była zajęta nowymi gośćmi.
- Aaaa, idź, tylko dziecko zabierz – Helena machnęła ręką. – I żeby cię nie trzeba było wołać, jak się zacznie ściemniać – przypomniała.
Kuku fuknęła jak wkurzony kot, ale szybko doszła do wniosku, że o wiele ciekawiej będzie pobyć ze dwie godziny poza domem, nawet z balastem w postaci Pępucha, niż tkwić na miejscu i każdym oddechem narażać się na strofowanie i bezsensowne uwagi. Porwała więc pętającego się pod nogami bąka za frak i pociągnęła go na korytarz, na schody, a stamtąd – na podworzec.
- Siedź tu i się baw! – Przykazała mu, wpychając go do piaskownicy. – I masz być jak trusia, bo ci tak do szmat nakopię, że ci uszami wyjdzie! – Przygroziła mu palcem, zanim oddaliła się z godnością w kierunku grupki kumpli, w gorącej atmosferze grających w „zechcyka”.
– Po ile dziś do „żyda”? - zagaiła, sięgając do kieszonki spódniczki po garść bardzo drobnego bilonu.
– Po 10 groszy – odpowiedział Masa, tasując karty. Maruś i Kępa przesunęli się, robiąc jej miejsce przy stoliku.
- Wchodzę! – Pańskim gestem rzuciła dziesięciogroszówkę do przykrywki „wecka”.
- No, masz dziś wychodne, bo u was – jubelek – uśmiechnął się Maruś. – Ci szarpidruty to jacyś wasi znajomi?
- Tak – Kuku „zafilowała” w karty. – Ten z basami – to wykładowca z uniwerku, ten ze smyczkiem – to radca prawny z jednej fabryki, a gitarzysta pracuje w tej samej firmie, co moja mama. Mama chodziła do liceum z siostrą jednego, drugiego poznała, jak studiowała, a trzeciego – w arbeicie. A ten ich występ – to taka zgrywa przecież. Dwadzieścia. – Zameldowała, pokazując stosowne karty.
- Kontra – brzęknął Kępa.
- Chyba w rowerze. – Masa rzucił dziesiątkę na damę Kuku. – Czterdzieści!
- Tak czy siak, „wodę” mam – stwierdziła Kuku, licząc „oczka” w swoich wziątkach.
- W kranie – wykrzywił się Masa.
- W kartach, przecież widać gołym okiem! – rozsądził Maruś. - Fajnie grają. Mają goście fantazję… - Spojrzał w kierunku okien Kuku, z których płynęła kolejna melodia. Na balkonach i w oknach pojawiało się coraz więcej głów z papierosami i rąk ze szklankami, co nie przeszkadzało owymż rękom bić brawo, gdy tercet instrumentalno-wokalny zakończył występ.
Ściemniało się coraz bardziej, więc, karciane bractwo zawiesiło rozgrywki z powodu niemal zerowej widoczności, co nie przeszkadzało w dalszej doskonałej zabawie, grupa została bowiem wsparta przez Krystę, Elzę i Martę, a „zechcyka” z powodzeniem zastąpiono snuciem planów na lipiec i sierpień oraz mrożącymi krew w żyłach i wywołującymi dreszcze historiami o duchach. Gdy zegar na pobliskiej kościelnej wieży wybił wpół do dziesiątej, podworzec zaświecił pustkami, gdyż odstępstwo od zwyczajowej polizeistunde, wyznaczonej w większości domów na godzinę maksymalnie dziewiątą, mogło – przy uwzględnieniu wyjątkowych okoliczności w postaci pierwszego wieczoru wakacji – wynieść najwyżej pół godziny. Tym sposobem Kuku i Pępuch o dziesiątej byli już w łóżkach. Pępuch, który początkowo marudził i domagał się bajek na dobranoc, został przez Kuku spacyfikowany przy użyciu kapcia i wytarmoszenia za ucho, zaś Kuku kręciła się pod kołdrą, nasłuchując imieninowych odgłosów z głębi mieszkania. Ku swojej niebywałej radości, równo z wybiciem jedenastej na wielebnym zegarze, usłyszała w przedpokoju chórek mieszany z towarzyszeniem instrumentów, rozbawionymi lecz czystymi głosami głoszący, że:
…Piłem, kto mówi, że nie piłem,
butelkę wytrąbiłem,
a przedtem – dwie butelki.
Czuję, kto mówi, że nie czuję,
łeb szumi i paruje,
świat toczy się jak bąk…
Imieninowe towarzystwo kończyło przyjęcie i żegnało się, wychodząc zwartą grupą. Podśpiewując na trzy czwarte głosu z towarzyszeniem gitary defilowali przez korytarz i podworzec zapewniając, iż:
…Rum, będziemy pić piekielny rum,
a przedtem whisky znów,
na jeszcze większy szum.
Gin, będziemy pili z rumem gin,
a potem whisky znów,
i klinem klin…
Osiągnąwszy ulicę uspokoili bachiczne nastroje i do przystanku tramwajowego szli godnie, jak cywilizowane istoty. Natomiast w domu jeszcze jakiś czas paliło się światło, bo pani Łucja, Helena i szacowny solenizant tyleż rzetelnie, co cicho, pucowali statki po przyjęciu.
Wieczór świętojański (fragment większej całości)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Wieczór świętojański (fragment większej całości)
Bardzo plastyczne opowiadanie, Ewuńka. 
Wszystko widać jak na dłoni, a piosenki takie, że samemu się chce śpiewać.
Samo życie.
Ale masz trochę błędnie zapisanych dialogów:
Masz jeszcze parę drobiazgów przy okazji:
- plecami, wsunęła do pokoju z gośćmi i zanurkowała...
Serdeczności

Wszystko widać jak na dłoni, a piosenki takie, że samemu się chce śpiewać.
Samo życie.
Ale masz trochę błędnie zapisanych dialogów:
"Ponagliła" to kwestia "mówiona", a więc mała literą - "ponagliła".Ewa Włodek pisze:- To proszę do środka! Już! – (p)onagliła, więc Kuku,
W tym układzie pierwszą część zamykamy jakimś znakiem interpunkcyjnym - kropką lub wielokropkiem.Ewa Włodek pisze:- Aaaa, idź, tylko dziecko zabierz(...) – Helena machnęła ręką. – I żeby cię nie trzeba
"Przykazała" to też kwestia "mówiona", a więc mała literą.Ewa Włodek pisze:- Siedź tu i się baw! – (p)rzykazała mu,
Nie dałabym tego dywizu (-).Ewa Włodek pisze:- No, masz dziś wychodne, bo u was (–) jubelek – uśmiechnął się Maruś.
Kropka, bo to wypowiedź połączona z "czynnością".Ewa Włodek pisze:- Tak(.) – Kuku „zafilowała” w karty. – Ten z basami
"Zameldowała" to kwestia "mówiona", więc małą literą i bez kropki (.)Ewa Włodek pisze:Dwadzieścia(.) – (z)ameldowała, pokazując stosowne karty.
Masz jeszcze parę drobiazgów przy okazji:
- Kuku, usłyszawszy (to), parsknęła śmiechem i wychyliła się z balkonu, jednym okiem kontrolując lot zawiniętej w bibułkę „piątki” z rybakiem wyrzuconej trzyletnią łapką Pępucha, a drugim lustrując grajków, którzy wydali jej się odziani zbyt wytwornie jak na standardową kapelę podwórkową.Ewa Włodek pisze:Kuku, usłyszawszy, parsknęła śmiechem, i wychyliła się z balkonu, jednym okiem kontrolując lot zawiniętej w bibułkę „piątki” z rybakiem, wyrzuconej trzyletnią łapką Pępucha, a drugim lustrując grajków, którzy wydali jej się odziani zbyt wytwornie, jak na standardową kapelę podwórkową.
Bez przecinka.Ewa Włodek pisze: Akordeonista nosił bowiem elegancki, jasny garnitur
- fedorę -Ewa Włodek pisze: jasną Fedorę
- z kołnierzykiem à la Słowacki -Ewa Włodek pisze:na białej koszuli z kołnierzykiem Słowackiego
Byłoby spójniej, gdybyś przestawiła "i" dalej:Ewa Włodek pisze:na paluszkach za babcinymi plecami i wsunęła do pokoju z gośćmi, zanurkowała pod firankę, gdzie zawisła
- plecami, wsunęła do pokoju z gośćmi i zanurkowała...
Pierwsze "ci" zbędne.Ewa Włodek pisze: I masz być jak trusia, bo ci tak do szmat nakopię, że ci uszami wyjdzie!
- dziesięć -Ewa Włodek pisze:– Po 10 groszy – odpowiedział Masa
Bez przecinka.Ewa Włodek pisze: więc, karciane bractwo zawiesiło rozgrywki
Wrzucisz następną część?Ewa Włodek pisze:Osiągnąwszy ulicę(,) uspokoili bachiczne nastroje

Serdeczności

Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Wieczór świętojański (fragment większej całości)
Następna historia z Kuku.
Doskonale oddany klimat, rozgrywająca się akcja, wiarygodne dialogi.
Czyta się baaaaardzo dobrze, Ewo. No i język, język pełen regionalizmów i takich-tam.
serdeczności
iTuiTam
Doskonale oddany klimat, rozgrywająca się akcja, wiarygodne dialogi.
Czyta się baaaaardzo dobrze, Ewo. No i język, język pełen regionalizmów i takich-tam.
serdeczności
iTuiTam
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Wieczór świętojański (fragment większej całości)
och, Mila, te piosenki! To w zasadzie tak zwany folklor miejski, piosenki ze Zwierzyńca, jako, że wszyscy trzej panowie - to były zwierzynieckie chłopaki, mieszkające w pobliżu Placu na Stawach (aktualnie żyje tylko jeden z nich, najmłodszy). Ta Rumunka w Bukareszcie - to przedwojenny szlagier, zaś ostatnia piosenka - to "Pijackie tango", śpiewane przed wojną przez chór Dana (ma rzecz jasna, środkowe zwrotki, które są - kapitalne, do tej pory jestem ich fanką). Ja ją tego dnia pierwszy raz usłyszałam w całości, a później tak długo gnębiłam pewnego swawolnego krewniaka (tez figurował na imieninach), że w końcu nauczył mnie słów, w tajemnicy przez Mamcią, rzecz jasna! I jakieś 15 lat temu wywołałam skandal przy familijnym stole, bo zaczęłam tej piosenki uczyć moją Bratanicę, która była tym - zachwycona (też jest ekscentryczna, jak ciotka, ku zgrozie reszty rodziny).Miladora pisze: piosenki takie, że samemu się chce śpiewać.
a może i wrzucę nawet...Miladora pisze: Wrzucisz następną część?


Mila, za twoją pracę korektorska - wielkie dzięki, oczywiście, że poprawię, co jest do poprawienia...




och, Elżbieto, ja mam dziwną pamięć, wiele zdarzeń ma utrwalonych jak na filmie. Więc czasem mogę niektóre z nich opisać wiarygodnie. A język - cóż, ludzie rozmawiali różnie, w zależności o towarzystwa, w jakim się w danej chwili znaleźli. a dom, w którym wtedy mieszkałam - to było ogromne gmaszysko, a w nim - mieszkańcy: pełen przekrój społeczny, od lumpenproletariatu po ówczesne elity, jak to w kamienicach wielorodzinnych w tamtych czasach. A dziatwa bawiła się razem bez segregacji, a i dorośli koegzystowali całkiem-całkiem, raczej życzliwie.iTuiTam pisze: Doskonale oddany klimat, rozgrywająca się akcja, wiarygodne dialogi.
Czyta się baaaaardzo dobrze, Ewo. No i język, język pełen regionalizmów i takich-tam.


i bardzo się cieszę, że zagustowałaś w Kuku i jej perypetiach
Drogie Panie, cudnie, że jesteście i dzielicie się ze mną Swoimi uwagami i przedmiocie...
moc serdecznego do Was...
Ewa
Re: Wieczór świętojański (fragment większej całości)
Ach te imprezy rodzinne i pucowanie statków do jeszcze późniejszych godzin...
Wiemy coraz więcej o Kuku, która ma braciszka
i biedaka ciągle pacyfikuje...

Wiemy coraz więcej o Kuku, która ma braciszka


- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Wieczór świętojański (fragment większej całości)
Biedaka???!!! To wredna, paskudna, upierdliwa i dokuczliwa zgaga, przy którym biedna Kuku musi mieć furt oczy dookoła głowy, bo albo jej do teczki naleje atramentu, albo włoży mokrą szmatę, albo tak pociągnie za zeszyt, żeby sobie zabazgrała całą stronę, a jak go, nieboga, odpędza, to się paskudnik drze, jaki to on biedy, uciśniony i ogóln9ie sponiewierany przez sekutnicę...karolek pisze: Wiemy coraz więcej o Kuku, która ma braciszka i biedaka ciągle pacyfikuje...


fajnie, Karolku, ze jesteś i że polubiłeś Kuku. Dziękujemy Ci za to bardzo-bardzo...
i samo serdeczne posyłamy Tobie
Ewa