pułkownik nic nie zrobił "z rękoma", jego rozłożone ramiona - to było wszystko, na co wysoki stopniem oficer, nawet po cywilnemu, może sobie pozwolić wobec podoficera (o obejmowaniu, ściskaniu czy poklepywaniu mowy być nie może. Nie ta bajka). Nawet takiego, z którego jest bardzo zadowolony, jako przełożony.Ania Ostrowska pisze: Ewa Włodek pisze:
- Taaak, to była wzorcowa akcja - pułkownik wstał, wyszedł zza biurka, podszedł do Henryka z rozłożonymi ramionami. Nie nosił munduru, w zasadzie Henryk zawsze widział go w dobrym jakościowo, eleganckim garniturze z jedwabnym krawatem i ciężkimi, srebrnymi spinkami przy mankietach koszuli. - To była wzorcowa akcja i należy wam się za nią nagroda - powtórzył.
Wskazał Henrykowi jedno z krzeseł przy okrągłym stoliku. Sam zajął drugie, zaczekał, aż Henryk usiądzie.
Brakuje mi w tej scenie wzmianki o dalszym geście pułkownika - że poklepał Henryka po ramieniu, objął go, uścisnął, nie wiem, cokolwiek, co by uzasadniało te otwarte ramiona. Pomyślałabym, że to niepotrzebne i pozostawione wyobraźni czytającego, gdyby nie szczegóły ubioru - skoro jest mowa o spinkach w mankietach i że były ciężkie, to zabrakło mi 'dokończenia" gestu pułkownika.
w tym rodzaj służb, Aniu, nawet szeregowcy czasami występowali po cywilnemu, a moje "w mundurze" w przypadku szeregowca jest kolejnym sygnałem, jakiego rodzaju były to służbyAnia Ostrowska pisze: Ewa Włodek pisze:
Boczne drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł szeregowiec w mundurze, niosąc tacę pełną przekąsek, a za nim - ta wyfiokowana sekreterka-nie sekretarka pułkownika, którą Henryk dwa razy widział w sekretariacie, z kawą i butelką koniaku w ręku. Uśmiechnęła się do Henryka ustami, oczy pozostały czujne, skierowane na dłonie żołnierza, który rozkładał na blacie talerzyki, sztućce i półmiski z jedzeniem.
Uprzednie podkreślenie, że innością pułkownika był brak munduru, w moim odczuciu powoduje, że akcentowanie, iż szeregowiec był ubrany przepisowo, jest trochę sztuczne, naturalne jest przecież że miał mundur, ja bym "w mundurze" skreśliła. Podobnie zrezygnowałabym też z dodatku "w ręku" przy sekretarce. Żeby "w ręku" było logiczne, musiałaby nieść w jednej dzbanek kawy a drugiej butelkę. Nie miała trzeciej ręki na filiżanki/szklanki, a - jak za chwilę jest powiedziane – żołnierz rozkładał tylko talerzyki, sztućce i półmiski z jedzeniem. Usunięcie "w ręku" daje więc sekretarce szansę na drugą tacę
Co do sekretarki - rzecz jasna, że nie mogła nieść dzbanka i butelki w "gołych rękach", lecz oczywiste, że musiała to być taca z dzbankiem, filiżankami, butelką i kieliszkami, "dzierżona" w obu "ręku".
Można "wybrnąć" wspominając, że szeregowiec ustawiał ma stole porcelanę.
no, to sobie Aniu, wyobraźmy sytuację, że zdążył te frazę, dotyczącą dokumentów i procedur powiedzieć - idąc od biurka do stolika. I usiąść, jak już - podszedł.Ania Ostrowska pisze:Ewa Włodek pisze:Środowisko inteligenckie, prywatna inicjatywa, high life, bon ton, rozumiecie… - zdusił w popielniczce niedopałek, wstał, podszedł do biurka, wziął z niego tekturową teczkę, wrócił. - Tutaj macie dokumenty, zapoznajcie się. Dalsze postępowanie - według procedury - usiadł. - Jakieś pytania?
Nie bardzo rozumiem, czemu służy tutaj aż taka precyzja? Skoro podszedł do biurka, to musiał wcześniej wstać, skoro mówi: tutaj macie dokumenty, to musiał wrócić do stolika, a skoro wrócił, to naturalne, że przy nim usiadł. Pułkownik był u siebie, czuł się swobodnie, trudno przyjąć, że instruował naszego bohatera w postawie stojącej podczas gdy tamten siedział.
więc niech będzie - przycichliAnia Ostrowska pisze: Energii do rozmów wystarczyło im na pierwsze dwie-trzy godziny, później - zmęczeni zaduchem, monotonią i harmiderem - przymilkli i zaczynali przysypiać.
"przymilkli" wydaje mi się nienaturalne, chętniej widziałabym "umilkli" albo "przycichli"
moją tez zwróciło. Można to drugie zastąpić, np. "w sumie", Albo - pominąć, i tez przekaz nie straci na komunikatywnościAnia Ostrowska pisze: Ewa Włodek pisze:
Szli w kompletnej ciemności, w zasadzie nie widzieli się nawzajem, czuli tylko własne ciepło, czasem słyszeli mlaśnięcie błota pod butem, chlupot, szmer szuwarów, oddech, ciche przekleństwo. Trzymali się zwartą grupą, żeby się nie pogubić w tej ćmie, żeby nie zabłądzić w gąszczu trzcin. W zasadzie ludzie nie bardzo wiedzieli, czemu łażą po tych oczeretach nad jeziorami, i wcale nie był pewien, czy wierzyli w to, że zasadzają się na bandę przemytników.
Powtórzenie na tyle blisko, że zwróciło moją uwagę.



dziękuję Ci, Aniu, za lekturę, za ofiarowany czas i za konstruktywne uwagi w przedmiocie. Zawsze w cenie, zawsze do wzięcia i do serca, i na rozum. Pomyślę nad nimi całkiem serio...
pozdrawiam z uśmiechami...Ewa