Wigilijne menu
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Wigilijne menu
Wigilijne menu
Grzybowa? czerwony barszcz?
Życie stawia nas przed wyborami. Są one proste, albo skomplikowane, nagłe i wymagające natychmiastowej reakcji, lub cierpliwe i przez to odkładane na lepszy moment. Jedno jest pewne, jakie by nie były, wiele z nich w jakimś momencie wymaga decyzji, naszego przyzwolenia. Czasem zdarza się, że z powodu naszego niedopatrzenia lub niedbalstwa, prokrastynacji, przez zasiedzenie, niejako same przez się i bez naszego udziału zostają w końcu obdarowane: tak lub nie.
- Grzybowa? Jak myślisz, czy grzybowa będzie im smakować? - to było moje pierwsze pytanie, które wymagało decyzji, nie natychmiastowej, ale dość szybkiej, bo Wigilia tuż-tuż.
- Nie mam pojęcia. Może będzie, ale pewnie z pieczarek.
- Z pieczarek? Żartujesz. Przecież to świętokradztwo. Pieczarkowa na Wigilię?
- I tak naprawdę nie rozumieją, co to nasza Wigilia, więc czy pieczarkowa, czy nie, to niewielka różnica.
- Ale dla nas, dla nas? Przecież, to różnica.
- Ale skąd weźmiesz prawdziwki?
No i tu pierwszy problem: skąd wziąć, gdzie kupić prawdziwki? Nie, nie kupi się, dlatego że grzyby są tu uważane za coś egzotycznego, czasem niebezpiecznego, a na pewno za coś, co jeśli chciałoby się użyć w daniu, to naprawdę trzeba się na tym znać. Jest w tym na pewno dużo racji, ale dla nas ludzi z kraju grzybiarzy, nie zawsze jest to zrozumiałe. Od dziecka prawie wiemy, że grzyby dzielą się na: kurki, maślaki, opieńki, prawdziwki lub borowiki i wszystkie inne, do których należą i muchomory, lecz jaki jest muchomor każdy wie i ich nie zbiera. Tu jednakże, jedynymi powszechnie znanymi grzybami są pieczarki, małe, albo większe pieczarki, poza tym sziitaki, portabelle, jeszcze inne brązowawe i malutkie, jak guziczki, no i trufle, o których wiele osób słyszało, ale niewiele jadło ten drogi delikates.
Więc do wyboru mamy? ... nie-prawdziwki. Ale dla nas tutejszych-nietutejszych to będzie oszustwo, świętokradztwo. Chyba, że jechać do Chicago, albo innego NY? Za późno do pierwszego, a za daleko do drugiego. Wybór dokonuje się sam: pieczarki, postna zupa pieczarkowa, dobrze przyprawiona pieprzem, cebulą, bardzo drobno posiekane grzyby, nie, nie grzyby a pieczarki. Albo żadnej zupy?
Gości nie będzie dużo, ale znając mojego męża i jego przywiązanie do tradycji, a także zamiłowanie do kucharzenia - szczególnie, gdy zapraszamy gości - wiem, że nie ma mowy o sałacie i jakichś zwykłych daniach. Zresztą, to jest Wigilia, więc musi być, jak być powinno.
- Wiesz, można było zamówić na Necie, ale teraz to już za późno.
- Prawdziwków i tak by nie ruszyli, baliby się. – jeszcze raz stwierdza mój mąż i ma rację. Prawdziwki są zbyt dzikie, zbyt prawdziwe, zbyt leśne i nieprzewidywalne dla przeciętnych, tutejszych osób. Chociaż czasem spotyka się kulinarnie bratnie dusze, które rozumieją, że można jeść coś poza hamburgerami i frytkami, kukurydzą. Może tym razem trafiliśmy na takie dusze?
- A barszcz? Jak myślisz, może czerwony barszcz? - rzuciłam, chociaż z kolei to ja czerwonego barszczu bardzo, bardzo nie lubię. Nie jestem całkiem pewna dlaczego, ale tak jest. Czy zdecydowały o tym jakieś przeżycia z dzieciństwa? Być może spowodowały to - jeszcze w domu u rodziców, czy babć - usłyszane rozmowy przy stole:
- Nienawidzę barszczu z buraków. - coś takiego musiałam usłyszeć, z ust mojego ojca, który z jakichś powodów również nie lubił buraków, i mimo że rozmowa ta odbyła się wieki temu, kiedy byłam mała, to została, i ciągnie się echem za mną przez lata, Wigilie, proszone obiady, gdzie słyszę zachwyty:
- O, barszczyk z buraczków! Z uszkami? Uwielbiam, tak dawno nie jedliśmy.
- Przecież nie jesz barszczu. - przypomina z ironicznym błyskiem w oczach mój mąż. - Poświęcisz się?
- Tak, poświęcę. Najwyżej, nie będę jadła.
- Ale, to Wigilia, tradycja, musisz wszystkiego spróbować, chociaż trochę.
- Przeżyję. Łyżka, dwie i już. Ale, wiesz, myślę, że to jednak nie jest najlepszy pomysł. Pamiętasz czerwoną kapustę? Ten obiad dla Berniego i jego rodziny w Lawrence? No tę na ciepło, z winem? Była taka dobra, a jednak jego chłopcy nie chcieli jeść.
- Tak, przypominam sobie, wizyta w McDonaldsie po obiedzie u nas, bo głodni. Ale musisz przyznać, że to byli teenagers, a do tego ten kolor. Bernie jadł, pamiętał pewnie coś podobnego z rodzinnej, niemieckiej kuchni.
- Mnie właśnie o ten kolor chodzi, że barszcz to nic, ale czerwony?
- To ja już nie wiem, co robić. Do barszczu można przecież podać paszteciki, albo jajko, ziemniaki, albo uszka, ładnie wyglądają, można powiedzieć, że to tortellini. Ale masz rację, ten kolor...
Barszcz, czy grzybowa? Czernina? Eee, nie ma co w ogóle roztrząsać tego tematu. Jesteśmy dopiero przy zupie, co będzie dalej? Właśnie przechodzimy w gąszcz klusek z makiem.
- Kluski z makiem? Coś ty! Absolutnie, nie. Nikt tego nie ruszy, bo powiedzą, że to narkotyk. Na chlebie, tak posypany na skórce, to jeszcze, ale z kluskami? Będziemy musieli je sami jeść - mówi mój mąż, gdy dochodzimy do klusek.
A ja tak lubię mak.
Menu robi się coraz krótsze: chyba nie będzie zupy, bo nie możemy zdecydować się, jaką przygotować, nie będzie klusek, bo z makiem.
- Najważniejsze: ryba. Jaka ryba? Karp? Jak myślisz, karp?
- Oczywiście, że karp. Też pytanie - odpowiadam.
- A gdzie kupić? Widziałaś gdzieś w mieście karpie? Bo ja nie.
- Ty przecież nie chodzisz po sklepach. Ale... masz rację... Nie widziałam. To w Kansas City były, pamiętasz na tym orientalnym targu? Tu w mieście, nigdzie nie widziałam. Zresztą, słyszałeś, oni uważają karpia za szkodnika i że brudna ryba, że z błota i w ogóle. Karp odpada. Może rekin? - sugeruję nieśmiało, bo lubię.
- Jakże bez karpia? Też masz pomysły. Rekin? Jak ma być rekin, to ja w ogóle nie chcę ryby.
- To nie będzie ryby. Co za problem? Może być coś innego.
Miałam zamiar walczyć o rekina, ale przecież możemy go zjeść kiedy indziej, niekoniecznie na Wigilię. Przypominam sobie też o czymś i mówię
- Przecież już oficjalnie Wigilia nie musi być postna. Sam mówiłeś, to nie będzie grzechu i jaki wybór! – już cieszę się na samą myśl tej dyspensy.
Było to wiele lat temu, w czasie naszej pierwszej rodzinnej Wigilii za granicą. W świątecznie udekorowanej sali bankietowej, służącej nam za stołówkę, siedziało kilkadziesiąt osób. Była to szczególna i bardzo smutna Wigilia... Wszyscy czekaliśmy na księdza, który miał zacząć kolację modlitwą. Wcześniej jednak gospodarze zaczęli podawać główne danie. Pojawiły się kelnerki z pierwszymi talerzami. O zgrozo, o wszystkie gromy z ciemnego już wigilijnego nieba, o pomstę wołamy! Kurczak.
Kurczak? Na Wigilię? Jakżesz to? Taki grzech, takie nieporozumienie, niedopatrzenie, złośliwość, niedelikatność ze strony gospodarzy? Siedzieliśmy w zupełnej konsternacji. Kurczak, po pół na osobę, wyglądał bardzo apetycznie, przyrumieniony, pachniał ładnie. Pół na osobę! Ale to kurczak! Więc?
W sukurs przyszedł ksiądz, który właśnie dotarł do nas, do hotelu mimo śniegu i w ogóle nieprzyjaznej, zimowo-górskiej aury.
Przywitał się z kilkoma osobami przy wejściu i usiadł w głowie jednego rzędu stołów. Wszystkie oczy skierowały się w jego stronę. Czy zacznie krzyczeć? Czy wstanie i pójdzie do kuchni, by ściąć jakieś głowy, wołać o pomstę do wigilijnego nieba? Czy zapyta o datę? Może to jednak nie 24 grudnia? Słychać było szepty co niektórych, napięcie rosło, woń roznoszonych kurczaków była coraz śmielsza. Renata, kelnerka hotelowa, ocierała dłonie o biały, wykrochmalony fartuch z falbanami i uśmiechała się do wszystkich.
Byłam naprawdę głodna, zresztą na pewno nie tylko ja, bo i mój mąż i nasz synek, wtedy maluszek, który dopiero zaczął poznawać smak różnych potraw dla dorosłych. Zresztą wszyscy byli już głodni.
- Proszę księdza... - odezwała się w końcu któraś z pań - Proszę spojrzeć na talerz... Co my mamy robić, proszę księdza?
Ksiądz spojrzał i... nic. Uśmiechnął się spokojnym, takim świątecznym uśmiechem, żeby nie psuć nastroju.
- Och, rzeczywiście - powiedział, spoglądając na pachnącego, stygnącego kurczaka. - Kurczak.
Teraz czekaliśmy na jego słowa potępienia, albo co najmniej zdziwienia, nagany może. Nic takiego się nie stało.
- Moi drodzy, - zaczął takim tonem, jakby miał zamiar wygłosić dłuższe kazanie - to Austria. Oni tu jedzą kurczaki na Wigilię, inne ptactwo. Cóż zrobić, co kraj to obyczaj.
- Ale, proszę księdza, co my Polacy mamy zrobić? Przecież to grzech.
- Zaraz wszystko będzie dobrze - odparł ksiądz i podniósł się z krzesła, mówiąc - Błogosławię potrawy, które będziemy tu pospołu spożywać - następnie pomodlił się cicho, zrobił znak krzyża nad kurczakiem i zamienił go w rybę. Głośne westchnienie wydali niektórzy, inni pokręcili ze zdumieniem głowami, jeszcze inni po prostu zaczęli konsumować stygnącego kurczaka.
Od tej Wigilii rodzinne porzekadło (ależ słowo!) mówi:
kurczak to też ryba, ale konieczny do tego ksiądz.
- Czy myślisz, że śledzie mogą nas uratować? Jakieś śledzie zrobić? - pyta mój mąż.
- Słone. Z cebulką - mówię. - Albo z jabłkami, a jeszcze lepiej ze śmietaną. Dawno nie jedliśmy. Dopiero przed świętami sobie człowiek przypomina o takim gourmet. Albo na kwaśno?
- Chociaż, pewnie nie. Pamiętasz, jak Jolanda zrobiła tę białą rybę po kolumbijsku, w marynacie? Jak się goście dowiedzieli, że surowa, że tylko marynowana, to nie chcieli ruszyć. Ze śledziami będzie to samo.
- Ale nie musimy nic mówić - sugeruję.
- Nie musimy. Tylko, że jak ktoś zapyta? Co wtedy? Kłamać w Wigilię?
Ma rację: kłamać w Wigilię, to w ogóle nie wchodzi w rachubę.
- Zupy nie, klusek nie, karpia też. Co zostaje? Może jakieś ostrygi? - pytam i aż się boję, co mój mąż na to.
- Ostrygi? Na tradycyjną polską Wilię? Niemożliwe. A może jeszcze raka, albo inne langusty? - wtrąca ironicznie.
- A skąd wiesz, co teraz w Polsce się je na tradycyjną Wigilię? - pytam.
- No, nie wiem, ale zawsze możemy sprawdzić w Necie. Wygooglaj tylko: "tradycyjna polska Wigilia", albo "tradycyjne menu wigilijne".
- To znaczy, że ostrygi nie.
- Wiesz co, może po prostu pierogi?
- Pierogi? Dobrze, pierogi. A robiłeś kiedyś pierogi?
- Nie.
- Ja też nie. Poza tym nie mamy wałka.
I tu przypominam sobie historię pierogów robionych w naszej kuchni, w miasteczku studenckim, gdzie mieszkaliśmy kilka lat.
- Pamiętasz, jak w pierwszą Wigilię w Lawrence chcieliśmy robić pierogi? Karol przyjechał i Irena i zabraliśmy się do gotowania, a tu nie było wałka? I Karol wziął pustą butelkę i wałkował ciasto? To były najlepsze, prawdziwe pierogi.
- Tak pamiętam.
- No ale Karol w Colorado, żadnej pustej butelki nie mamy i zresztą ja nigdy nie robiłam pierogów. Nie będę ryzykować – kontynuowałam, zastanawiając się przy tym, czy pomysł z tradycyjną polską Wigilią był najlepszym pomysłem.
- A byłyby dobre z serem, albo z kapustą, bo nie z grzybami, bo by nie jedli. No szkoda - zastanawiał się na głos mój mąż.
- Bigos? Myślę, że bigos. To będzie najlepsze - byłam bardzo zadowolona z pomysłu. Bigos lubią wszyscy, karmiliśmy rozmaite nacje różnymi wersjami tego dania i zwykle z ogromnym sukcesem. I jaki temat do rozmów, zawsze można opowiadać, jak się go szykuje i w ogóle.
- Bigos? - widziałam, jak czoło mojego męża marszczy się pod wpływem jakiejś chyba nie odkrywczej myśli. - Bigos odpada. Bigos? Postny? Bez mięsa? To żaden bigos to ka-pus-ta. Ponadto śmierdzi, jak się gotuje.
- Śmierdzi, ale smak ma, jak mówi …
- Chcesz zapachem odstraszyć gości. Bigos bez mięsa? Nie. Udusimy po prostu kapustę.
- Kapusta? Udawany bigos. Też mi. I z czym ta kapusta? Z grzybami? Nie zjedzą, a poza tym, jaka to kapusta z pieczarkami, jakby już, to z grzybami, z pieczarkami nie ma smaku. Chyba że podsmażyć?
- Nie, kapusta może być z grochem - mówi mąż.
- Z grochem? Nie lubię – tu jestem stanowcza - Kiedy ostatnio jadłeś groch? Poza tym, to na Nowy Rok, tak mówi Kasia, bo to u niej w Opolu groch z kapustą się jadło na Nowy Rok, a nie na Wigilię.
- Tak tylko pomyślałem, że ostatnio ta kapuściana dieta była modna, to może?
- Raz w roku Wigilia i kapusta z grochem? Nie, ja się nie zgadzam.
- Ziemniaki? Ziemniaki!!!! Mogą być ziemniaki. To zjedzą.
- Zjedzą, ale ziemniaki? I co do ziemniaków? Same ziemniaki?
- No nie, z masłem, z cebulką?
- Ale, co z ziemniakami? Same ziemniaki?
- Karpia nie mamy, zresztą by nie zjedli, rekina nie chcę. Jakaś inna ryba? Tylko proszę nie mów, że łosoś!
Ta rozmowa miała miejsce pięć dni przed Wigilią. Wczoraj kupiłam wszystkie potrzebne składniki. Ostatecznie ustaliliśmy menu, które pełne jest zastępczych ingrydientów i w ogóle potraw. Dzisiaj od rana szykuję, gotuję. Kapusta się dusi, dom przesiąkł jej zapachem. Pieczarki będą ze wszystkim i do wszystkiego. Jednym słowem świątecznie się zrobiło. Co to znaczy tradycja!
Telefon. Odbieram.
- Yes? - w słuchawce głos Sandy. Mówi, że niestety nie będą mogli dzisiaj przyjść, bo dzieci się przeziębiły i mają gorączkę. Jest jej przykro, bo tak chciała zobaczyć tradycyjną polską Wigilię, co się je, jak to wszystko wygląda, dodatkowe nakrycie, pusty talerz, opłatek. No, ale dzieci i jutro przecież prezenty, więc lepiej, żeby w domu przeczekały, może to zaraźliwe.
Myślę sobie, że chyba nie mówi całej prawdy. Czemu się nie przyzna od razu, że to o te prezenty chodzi, nie o Wigilię.
- Oni tu chyba naprawdę nie rozumieją Wigilii. Najważniejszy jest 25 grudnia, Mikołaj, który tu pomylił daty, wchodzi przez komin na ciastka oreo i mleko, pogania reniferowy zaprzęg rubasznym hohoho! zostawia prezenty - mruczę do siebie jak litanię tych wszystkich fanaberii, mieszając kapustę. – Kurczak to też ryba ...
- Wiesz - mówię do męża, który właśnie przyniósł garnek z zupą z drugiej lodówki z garażu - Goście nie przyjdą. Dzieci chore.
- Niemożliwe. Chore? Eee, coś mi się wydaje, że po prostu nie chcieli przyjść. Tak było od początku. Albo się wystraszyli, że nakarmimy ich jakimiś dziwnymi rzeczami.
- To co robimy? Idziemy do Kasi? - pytam.
- Dzwoń. Jeszcze nie jest za późno, może znajdą dwa dodatkowe talerze? A pieczarkowa... będzie na poświętach.
Posłowie, zamiast wstępu:
Nie oceniam, a jeżeli już to rzadko. Tego też się nauczyłam od życia i dalej uczę. Przykładam miarkę, mikroskop, menzurki tylko by porównać, lepiej dzięki analizie zapamiętać, korzystam, szukam podobieństw, zauważam różnice, ale nie oceniam.
Unikam przyklejania łatek.
Kurczak to też ryba i dlatego świat jest taki... no... jakby to tu...
© iTuiTam 01.08 - 12.21.2008
Grzybowa? czerwony barszcz?
Życie stawia nas przed wyborami. Są one proste, albo skomplikowane, nagłe i wymagające natychmiastowej reakcji, lub cierpliwe i przez to odkładane na lepszy moment. Jedno jest pewne, jakie by nie były, wiele z nich w jakimś momencie wymaga decyzji, naszego przyzwolenia. Czasem zdarza się, że z powodu naszego niedopatrzenia lub niedbalstwa, prokrastynacji, przez zasiedzenie, niejako same przez się i bez naszego udziału zostają w końcu obdarowane: tak lub nie.
- Grzybowa? Jak myślisz, czy grzybowa będzie im smakować? - to było moje pierwsze pytanie, które wymagało decyzji, nie natychmiastowej, ale dość szybkiej, bo Wigilia tuż-tuż.
- Nie mam pojęcia. Może będzie, ale pewnie z pieczarek.
- Z pieczarek? Żartujesz. Przecież to świętokradztwo. Pieczarkowa na Wigilię?
- I tak naprawdę nie rozumieją, co to nasza Wigilia, więc czy pieczarkowa, czy nie, to niewielka różnica.
- Ale dla nas, dla nas? Przecież, to różnica.
- Ale skąd weźmiesz prawdziwki?
No i tu pierwszy problem: skąd wziąć, gdzie kupić prawdziwki? Nie, nie kupi się, dlatego że grzyby są tu uważane za coś egzotycznego, czasem niebezpiecznego, a na pewno za coś, co jeśli chciałoby się użyć w daniu, to naprawdę trzeba się na tym znać. Jest w tym na pewno dużo racji, ale dla nas ludzi z kraju grzybiarzy, nie zawsze jest to zrozumiałe. Od dziecka prawie wiemy, że grzyby dzielą się na: kurki, maślaki, opieńki, prawdziwki lub borowiki i wszystkie inne, do których należą i muchomory, lecz jaki jest muchomor każdy wie i ich nie zbiera. Tu jednakże, jedynymi powszechnie znanymi grzybami są pieczarki, małe, albo większe pieczarki, poza tym sziitaki, portabelle, jeszcze inne brązowawe i malutkie, jak guziczki, no i trufle, o których wiele osób słyszało, ale niewiele jadło ten drogi delikates.
Więc do wyboru mamy? ... nie-prawdziwki. Ale dla nas tutejszych-nietutejszych to będzie oszustwo, świętokradztwo. Chyba, że jechać do Chicago, albo innego NY? Za późno do pierwszego, a za daleko do drugiego. Wybór dokonuje się sam: pieczarki, postna zupa pieczarkowa, dobrze przyprawiona pieprzem, cebulą, bardzo drobno posiekane grzyby, nie, nie grzyby a pieczarki. Albo żadnej zupy?
Gości nie będzie dużo, ale znając mojego męża i jego przywiązanie do tradycji, a także zamiłowanie do kucharzenia - szczególnie, gdy zapraszamy gości - wiem, że nie ma mowy o sałacie i jakichś zwykłych daniach. Zresztą, to jest Wigilia, więc musi być, jak być powinno.
- Wiesz, można było zamówić na Necie, ale teraz to już za późno.
- Prawdziwków i tak by nie ruszyli, baliby się. – jeszcze raz stwierdza mój mąż i ma rację. Prawdziwki są zbyt dzikie, zbyt prawdziwe, zbyt leśne i nieprzewidywalne dla przeciętnych, tutejszych osób. Chociaż czasem spotyka się kulinarnie bratnie dusze, które rozumieją, że można jeść coś poza hamburgerami i frytkami, kukurydzą. Może tym razem trafiliśmy na takie dusze?
- A barszcz? Jak myślisz, może czerwony barszcz? - rzuciłam, chociaż z kolei to ja czerwonego barszczu bardzo, bardzo nie lubię. Nie jestem całkiem pewna dlaczego, ale tak jest. Czy zdecydowały o tym jakieś przeżycia z dzieciństwa? Być może spowodowały to - jeszcze w domu u rodziców, czy babć - usłyszane rozmowy przy stole:
- Nienawidzę barszczu z buraków. - coś takiego musiałam usłyszeć, z ust mojego ojca, który z jakichś powodów również nie lubił buraków, i mimo że rozmowa ta odbyła się wieki temu, kiedy byłam mała, to została, i ciągnie się echem za mną przez lata, Wigilie, proszone obiady, gdzie słyszę zachwyty:
- O, barszczyk z buraczków! Z uszkami? Uwielbiam, tak dawno nie jedliśmy.
- Przecież nie jesz barszczu. - przypomina z ironicznym błyskiem w oczach mój mąż. - Poświęcisz się?
- Tak, poświęcę. Najwyżej, nie będę jadła.
- Ale, to Wigilia, tradycja, musisz wszystkiego spróbować, chociaż trochę.
- Przeżyję. Łyżka, dwie i już. Ale, wiesz, myślę, że to jednak nie jest najlepszy pomysł. Pamiętasz czerwoną kapustę? Ten obiad dla Berniego i jego rodziny w Lawrence? No tę na ciepło, z winem? Była taka dobra, a jednak jego chłopcy nie chcieli jeść.
- Tak, przypominam sobie, wizyta w McDonaldsie po obiedzie u nas, bo głodni. Ale musisz przyznać, że to byli teenagers, a do tego ten kolor. Bernie jadł, pamiętał pewnie coś podobnego z rodzinnej, niemieckiej kuchni.
- Mnie właśnie o ten kolor chodzi, że barszcz to nic, ale czerwony?
- To ja już nie wiem, co robić. Do barszczu można przecież podać paszteciki, albo jajko, ziemniaki, albo uszka, ładnie wyglądają, można powiedzieć, że to tortellini. Ale masz rację, ten kolor...
Barszcz, czy grzybowa? Czernina? Eee, nie ma co w ogóle roztrząsać tego tematu. Jesteśmy dopiero przy zupie, co będzie dalej? Właśnie przechodzimy w gąszcz klusek z makiem.
- Kluski z makiem? Coś ty! Absolutnie, nie. Nikt tego nie ruszy, bo powiedzą, że to narkotyk. Na chlebie, tak posypany na skórce, to jeszcze, ale z kluskami? Będziemy musieli je sami jeść - mówi mój mąż, gdy dochodzimy do klusek.
A ja tak lubię mak.
Menu robi się coraz krótsze: chyba nie będzie zupy, bo nie możemy zdecydować się, jaką przygotować, nie będzie klusek, bo z makiem.
- Najważniejsze: ryba. Jaka ryba? Karp? Jak myślisz, karp?
- Oczywiście, że karp. Też pytanie - odpowiadam.
- A gdzie kupić? Widziałaś gdzieś w mieście karpie? Bo ja nie.
- Ty przecież nie chodzisz po sklepach. Ale... masz rację... Nie widziałam. To w Kansas City były, pamiętasz na tym orientalnym targu? Tu w mieście, nigdzie nie widziałam. Zresztą, słyszałeś, oni uważają karpia za szkodnika i że brudna ryba, że z błota i w ogóle. Karp odpada. Może rekin? - sugeruję nieśmiało, bo lubię.
- Jakże bez karpia? Też masz pomysły. Rekin? Jak ma być rekin, to ja w ogóle nie chcę ryby.
- To nie będzie ryby. Co za problem? Może być coś innego.
Miałam zamiar walczyć o rekina, ale przecież możemy go zjeść kiedy indziej, niekoniecznie na Wigilię. Przypominam sobie też o czymś i mówię
- Przecież już oficjalnie Wigilia nie musi być postna. Sam mówiłeś, to nie będzie grzechu i jaki wybór! – już cieszę się na samą myśl tej dyspensy.
Było to wiele lat temu, w czasie naszej pierwszej rodzinnej Wigilii za granicą. W świątecznie udekorowanej sali bankietowej, służącej nam za stołówkę, siedziało kilkadziesiąt osób. Była to szczególna i bardzo smutna Wigilia... Wszyscy czekaliśmy na księdza, który miał zacząć kolację modlitwą. Wcześniej jednak gospodarze zaczęli podawać główne danie. Pojawiły się kelnerki z pierwszymi talerzami. O zgrozo, o wszystkie gromy z ciemnego już wigilijnego nieba, o pomstę wołamy! Kurczak.
Kurczak? Na Wigilię? Jakżesz to? Taki grzech, takie nieporozumienie, niedopatrzenie, złośliwość, niedelikatność ze strony gospodarzy? Siedzieliśmy w zupełnej konsternacji. Kurczak, po pół na osobę, wyglądał bardzo apetycznie, przyrumieniony, pachniał ładnie. Pół na osobę! Ale to kurczak! Więc?
W sukurs przyszedł ksiądz, który właśnie dotarł do nas, do hotelu mimo śniegu i w ogóle nieprzyjaznej, zimowo-górskiej aury.
Przywitał się z kilkoma osobami przy wejściu i usiadł w głowie jednego rzędu stołów. Wszystkie oczy skierowały się w jego stronę. Czy zacznie krzyczeć? Czy wstanie i pójdzie do kuchni, by ściąć jakieś głowy, wołać o pomstę do wigilijnego nieba? Czy zapyta o datę? Może to jednak nie 24 grudnia? Słychać było szepty co niektórych, napięcie rosło, woń roznoszonych kurczaków była coraz śmielsza. Renata, kelnerka hotelowa, ocierała dłonie o biały, wykrochmalony fartuch z falbanami i uśmiechała się do wszystkich.
Byłam naprawdę głodna, zresztą na pewno nie tylko ja, bo i mój mąż i nasz synek, wtedy maluszek, który dopiero zaczął poznawać smak różnych potraw dla dorosłych. Zresztą wszyscy byli już głodni.
- Proszę księdza... - odezwała się w końcu któraś z pań - Proszę spojrzeć na talerz... Co my mamy robić, proszę księdza?
Ksiądz spojrzał i... nic. Uśmiechnął się spokojnym, takim świątecznym uśmiechem, żeby nie psuć nastroju.
- Och, rzeczywiście - powiedział, spoglądając na pachnącego, stygnącego kurczaka. - Kurczak.
Teraz czekaliśmy na jego słowa potępienia, albo co najmniej zdziwienia, nagany może. Nic takiego się nie stało.
- Moi drodzy, - zaczął takim tonem, jakby miał zamiar wygłosić dłuższe kazanie - to Austria. Oni tu jedzą kurczaki na Wigilię, inne ptactwo. Cóż zrobić, co kraj to obyczaj.
- Ale, proszę księdza, co my Polacy mamy zrobić? Przecież to grzech.
- Zaraz wszystko będzie dobrze - odparł ksiądz i podniósł się z krzesła, mówiąc - Błogosławię potrawy, które będziemy tu pospołu spożywać - następnie pomodlił się cicho, zrobił znak krzyża nad kurczakiem i zamienił go w rybę. Głośne westchnienie wydali niektórzy, inni pokręcili ze zdumieniem głowami, jeszcze inni po prostu zaczęli konsumować stygnącego kurczaka.
Od tej Wigilii rodzinne porzekadło (ależ słowo!) mówi:
kurczak to też ryba, ale konieczny do tego ksiądz.
- Czy myślisz, że śledzie mogą nas uratować? Jakieś śledzie zrobić? - pyta mój mąż.
- Słone. Z cebulką - mówię. - Albo z jabłkami, a jeszcze lepiej ze śmietaną. Dawno nie jedliśmy. Dopiero przed świętami sobie człowiek przypomina o takim gourmet. Albo na kwaśno?
- Chociaż, pewnie nie. Pamiętasz, jak Jolanda zrobiła tę białą rybę po kolumbijsku, w marynacie? Jak się goście dowiedzieli, że surowa, że tylko marynowana, to nie chcieli ruszyć. Ze śledziami będzie to samo.
- Ale nie musimy nic mówić - sugeruję.
- Nie musimy. Tylko, że jak ktoś zapyta? Co wtedy? Kłamać w Wigilię?
Ma rację: kłamać w Wigilię, to w ogóle nie wchodzi w rachubę.
- Zupy nie, klusek nie, karpia też. Co zostaje? Może jakieś ostrygi? - pytam i aż się boję, co mój mąż na to.
- Ostrygi? Na tradycyjną polską Wilię? Niemożliwe. A może jeszcze raka, albo inne langusty? - wtrąca ironicznie.
- A skąd wiesz, co teraz w Polsce się je na tradycyjną Wigilię? - pytam.
- No, nie wiem, ale zawsze możemy sprawdzić w Necie. Wygooglaj tylko: "tradycyjna polska Wigilia", albo "tradycyjne menu wigilijne".
- To znaczy, że ostrygi nie.
- Wiesz co, może po prostu pierogi?
- Pierogi? Dobrze, pierogi. A robiłeś kiedyś pierogi?
- Nie.
- Ja też nie. Poza tym nie mamy wałka.
I tu przypominam sobie historię pierogów robionych w naszej kuchni, w miasteczku studenckim, gdzie mieszkaliśmy kilka lat.
- Pamiętasz, jak w pierwszą Wigilię w Lawrence chcieliśmy robić pierogi? Karol przyjechał i Irena i zabraliśmy się do gotowania, a tu nie było wałka? I Karol wziął pustą butelkę i wałkował ciasto? To były najlepsze, prawdziwe pierogi.
- Tak pamiętam.
- No ale Karol w Colorado, żadnej pustej butelki nie mamy i zresztą ja nigdy nie robiłam pierogów. Nie będę ryzykować – kontynuowałam, zastanawiając się przy tym, czy pomysł z tradycyjną polską Wigilią był najlepszym pomysłem.
- A byłyby dobre z serem, albo z kapustą, bo nie z grzybami, bo by nie jedli. No szkoda - zastanawiał się na głos mój mąż.
- Bigos? Myślę, że bigos. To będzie najlepsze - byłam bardzo zadowolona z pomysłu. Bigos lubią wszyscy, karmiliśmy rozmaite nacje różnymi wersjami tego dania i zwykle z ogromnym sukcesem. I jaki temat do rozmów, zawsze można opowiadać, jak się go szykuje i w ogóle.
- Bigos? - widziałam, jak czoło mojego męża marszczy się pod wpływem jakiejś chyba nie odkrywczej myśli. - Bigos odpada. Bigos? Postny? Bez mięsa? To żaden bigos to ka-pus-ta. Ponadto śmierdzi, jak się gotuje.
- Śmierdzi, ale smak ma, jak mówi …
- Chcesz zapachem odstraszyć gości. Bigos bez mięsa? Nie. Udusimy po prostu kapustę.
- Kapusta? Udawany bigos. Też mi. I z czym ta kapusta? Z grzybami? Nie zjedzą, a poza tym, jaka to kapusta z pieczarkami, jakby już, to z grzybami, z pieczarkami nie ma smaku. Chyba że podsmażyć?
- Nie, kapusta może być z grochem - mówi mąż.
- Z grochem? Nie lubię – tu jestem stanowcza - Kiedy ostatnio jadłeś groch? Poza tym, to na Nowy Rok, tak mówi Kasia, bo to u niej w Opolu groch z kapustą się jadło na Nowy Rok, a nie na Wigilię.
- Tak tylko pomyślałem, że ostatnio ta kapuściana dieta była modna, to może?
- Raz w roku Wigilia i kapusta z grochem? Nie, ja się nie zgadzam.
- Ziemniaki? Ziemniaki!!!! Mogą być ziemniaki. To zjedzą.
- Zjedzą, ale ziemniaki? I co do ziemniaków? Same ziemniaki?
- No nie, z masłem, z cebulką?
- Ale, co z ziemniakami? Same ziemniaki?
- Karpia nie mamy, zresztą by nie zjedli, rekina nie chcę. Jakaś inna ryba? Tylko proszę nie mów, że łosoś!
Ta rozmowa miała miejsce pięć dni przed Wigilią. Wczoraj kupiłam wszystkie potrzebne składniki. Ostatecznie ustaliliśmy menu, które pełne jest zastępczych ingrydientów i w ogóle potraw. Dzisiaj od rana szykuję, gotuję. Kapusta się dusi, dom przesiąkł jej zapachem. Pieczarki będą ze wszystkim i do wszystkiego. Jednym słowem świątecznie się zrobiło. Co to znaczy tradycja!
Telefon. Odbieram.
- Yes? - w słuchawce głos Sandy. Mówi, że niestety nie będą mogli dzisiaj przyjść, bo dzieci się przeziębiły i mają gorączkę. Jest jej przykro, bo tak chciała zobaczyć tradycyjną polską Wigilię, co się je, jak to wszystko wygląda, dodatkowe nakrycie, pusty talerz, opłatek. No, ale dzieci i jutro przecież prezenty, więc lepiej, żeby w domu przeczekały, może to zaraźliwe.
Myślę sobie, że chyba nie mówi całej prawdy. Czemu się nie przyzna od razu, że to o te prezenty chodzi, nie o Wigilię.
- Oni tu chyba naprawdę nie rozumieją Wigilii. Najważniejszy jest 25 grudnia, Mikołaj, który tu pomylił daty, wchodzi przez komin na ciastka oreo i mleko, pogania reniferowy zaprzęg rubasznym hohoho! zostawia prezenty - mruczę do siebie jak litanię tych wszystkich fanaberii, mieszając kapustę. – Kurczak to też ryba ...
- Wiesz - mówię do męża, który właśnie przyniósł garnek z zupą z drugiej lodówki z garażu - Goście nie przyjdą. Dzieci chore.
- Niemożliwe. Chore? Eee, coś mi się wydaje, że po prostu nie chcieli przyjść. Tak było od początku. Albo się wystraszyli, że nakarmimy ich jakimiś dziwnymi rzeczami.
- To co robimy? Idziemy do Kasi? - pytam.
- Dzwoń. Jeszcze nie jest za późno, może znajdą dwa dodatkowe talerze? A pieczarkowa... będzie na poświętach.
Posłowie, zamiast wstępu:
Nie oceniam, a jeżeli już to rzadko. Tego też się nauczyłam od życia i dalej uczę. Przykładam miarkę, mikroskop, menzurki tylko by porównać, lepiej dzięki analizie zapamiętać, korzystam, szukam podobieństw, zauważam różnice, ale nie oceniam.
Unikam przyklejania łatek.
Kurczak to też ryba i dlatego świat jest taki... no... jakby to tu...
© iTuiTam 01.08 - 12.21.2008
- coobus
- Posty: 3982
- Rejestracja: 14 kwie 2012, 21:21
Re: Wigilijne menu
Zebrało się trochę wspomnień, ładnie je utrwaliłaś. Bo też jest to coś, co się zapamiętuje - święta na obczyźnie. Kilkakrotnie miałem okazję spędzać święta i wigilię w różnych odległych krajach, zawsze w polskim gronie, i zawsze cudownie sie udawało spędzać je po polsku, nie było z tym problemu. Ale ten klimat, opisany przez Ciebie, doskonale rozumiem.
Świąteczny akcent w dziale prozy. Na czasie.
No i ta perełka do odnotowania:
Świąteczny akcent w dziale prozy. Na czasie.
No i ta perełka do odnotowania:
Pozdrawiam świątecznie, EluiTuiTam pisze:kurczak to też ryba, ale konieczny do tego ksiądz

” Intuicyjny umysł jest świętym darem, a racjonalny umysł - jego wiernym sługą." - Albert Einstein
- zdzichu
- Posty: 565
- Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
- Lokalizacja: parking pod supermarketem
Re: Wigilijne menu
Może i było problematycznie z tym menu, ale jakże smakowicie. Muszę przeczytać chłopakom.
Szkoda, że dopiero dziś to znalazłem. Mieliśmy taką udaną wigilię w dość licznym gronie. Przeczytałbym im wtedy. Ale obiecuję im przeczytać jutro rano. Nich się cieszą z tego, co mają, bo, jak widać, różnie z tymi wigiliami bywa. A o kurczaku, to koniecznie opowiem panu Jankowi. Może wypisze tę sentencję na swojej budzie z kurczakami. Jeśli pozwolisz, pani iTuiTam.
Szkoda, że dopiero dziś to znalazłem. Mieliśmy taką udaną wigilię w dość licznym gronie. Przeczytałbym im wtedy. Ale obiecuję im przeczytać jutro rano. Nich się cieszą z tego, co mają, bo, jak widać, różnie z tymi wigiliami bywa. A o kurczaku, to koniecznie opowiem panu Jankowi. Może wypisze tę sentencję na swojej budzie z kurczakami. Jeśli pozwolisz, pani iTuiTam.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Wigilijne menu
To jest dobre.
Kurczak też ryba...
Ja to tak sobie myślę, Elu, że w dobie tuczenia wszelakiego stworzenia paszą zmiksowaną z rybich komponentów, już nie tylko kurczak też ryba i wcale do tego ksiądz niepotrzebny. Ale twój dylemat z wyborem menu doskonale rozumiem. Sam nieraz miewam okazję karmić odmieńców kulinarnych z różnych stron świata. Jak jednemu Włochowi zacząłem tylko opowiadać, co to jest bigos, to mi zdecydowanie przerwał i powiedział, żebym nigdy więcej nie próbował mu tego opowiadania dokończyć, jeśli nadal mamy być przyjaciółmi.
Ale ogólnie z Włochami to jeszcze mały problem. Spróbuj tylko nakarmić czymkolwiek Holendra. Ten w ogóle nie będzie jadł, póki nie wróci do Holandii, lub choćby do Niemiec. Nieliczne wyjątki znoszą jeszcze kuchnię włoską i francuską, ale i to robią z przymusem. Dlatego dawno zrezygnowałem z karmienia kogokolwiek tradycyjnymi, polskimi potrawami.
Pozdrawiam poświątecznie i proponuję już bezstesową wycieczkę do jakiejś knajpki. Najlepiej na piwo. Doskonale leczy skutki świątecznego obżarstwa.

Kurczak też ryba...
Ja to tak sobie myślę, Elu, że w dobie tuczenia wszelakiego stworzenia paszą zmiksowaną z rybich komponentów, już nie tylko kurczak też ryba i wcale do tego ksiądz niepotrzebny. Ale twój dylemat z wyborem menu doskonale rozumiem. Sam nieraz miewam okazję karmić odmieńców kulinarnych z różnych stron świata. Jak jednemu Włochowi zacząłem tylko opowiadać, co to jest bigos, to mi zdecydowanie przerwał i powiedział, żebym nigdy więcej nie próbował mu tego opowiadania dokończyć, jeśli nadal mamy być przyjaciółmi.
Ale ogólnie z Włochami to jeszcze mały problem. Spróbuj tylko nakarmić czymkolwiek Holendra. Ten w ogóle nie będzie jadł, póki nie wróci do Holandii, lub choćby do Niemiec. Nieliczne wyjątki znoszą jeszcze kuchnię włoską i francuską, ale i to robią z przymusem. Dlatego dawno zrezygnowałem z karmienia kogokolwiek tradycyjnymi, polskimi potrawami.
Pozdrawiam poświątecznie i proponuję już bezstesową wycieczkę do jakiejś knajpki. Najlepiej na piwo. Doskonale leczy skutki świątecznego obżarstwa.






Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Wigilijne menu
Przeczytalam z przyjemnoscia. Taka ciepla, rozlewajaca sie w okolicach serca.
Szczesliwie mamy teraz w zakatku swiata "Polskie" sklepy a w nich polskie produkty. A nawet jesli nie - poczty dzialaja stosunkowo dobrze i od biedy to, co potrzebne, przyjdzie paczka.
Na przyklad mielony mak.
Albo suszone borowiki.
Oplatek.
Szalot robi sie wlasnorecznie, karpia zamawiam u "sasiadów", ciasteczka pieke tez sama, a reszta? Jak zasoby pozwalaja, badz czas. Najwazniejsze sa osoby, te, które zasiadaja razem z nami i te, których zdjecia stawiamy na stole, by nigdy nie zapomniec. Swieta sa w nas, nie w zarciu, które pojawia sie na talerzach.
Aczkolwiek taki bigos...

PS Mam pytanie para-gastronomiczne. Wspominasz o kluskach z makiem. Te tradycje uswiecamy w naszym domu odkad pamietam, natomiast nie znam nikogo, kto zna te "potrawe". Owszem, makowiec, makówki, ale kluski z makiem? Egzotyka na calego.
Jesli wiec mozna, chcialabym sie dowiedziec, jak wygladaja Twoje kluchy...
Szczesliwie mamy teraz w zakatku swiata "Polskie" sklepy a w nich polskie produkty. A nawet jesli nie - poczty dzialaja stosunkowo dobrze i od biedy to, co potrzebne, przyjdzie paczka.
Na przyklad mielony mak.
Albo suszone borowiki.
Oplatek.
Szalot robi sie wlasnorecznie, karpia zamawiam u "sasiadów", ciasteczka pieke tez sama, a reszta? Jak zasoby pozwalaja, badz czas. Najwazniejsze sa osoby, te, które zasiadaja razem z nami i te, których zdjecia stawiamy na stole, by nigdy nie zapomniec. Swieta sa w nas, nie w zarciu, które pojawia sie na talerzach.
Aczkolwiek taki bigos...

PS Mam pytanie para-gastronomiczne. Wspominasz o kluskach z makiem. Te tradycje uswiecamy w naszym domu odkad pamietam, natomiast nie znam nikogo, kto zna te "potrawe". Owszem, makowiec, makówki, ale kluski z makiem? Egzotyka na calego.
Jesli wiec mozna, chcialabym sie dowiedziec, jak wygladaja Twoje kluchy...
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- coobus
- Posty: 3982
- Rejestracja: 14 kwie 2012, 21:21
Re: Wigilijne menu
Jeśli mogę się wtrącić, kluski z makiem są w mojej rodzinie potrawą wigilijną od pokoleń, bo robiły je jeszcze, co mamy zakodowane w pamięci i tradycji, babcia moja jak i babcia mojej Ewy. I nawet nie próbujemy zrobić wyjątku, żeby kiedyś to danie pominąć, bo na straży tej tradycji stoi teraz mój syn, niemiłosiernie przejedzony musi na koniec skosztować klusek z makiem. Raz do roku. Służę przepisem, jeśli chcesz, to na PW.411 pisze: ale kluski z makiem? Egzotyka na calego.
Dlatego rozumiem to, co tak pięknie przedstawiła Ela.
Być może to akcenty regionalne. Ale żywe.
Pozdrawiam Elu. Pozdrawiam Józefino. Noworocznie. Już za kilka godzin...


” Intuicyjny umysł jest świętym darem, a racjonalny umysł - jego wiernym sługą." - Albert Einstein
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Wigilijne menu
Odpozdrawiam już poświątecznie, Coobus-iu.coobus pisze:Zebrało się trochę wspomnień, ładnie je utrwaliłaś. Bo też jest to coś, co się zapamiętuje - święta na obczyźnie. Kilkakrotnie miałem okazję spędzać święta i wigilię w różnych odległych krajach, zawsze w polskim gronie, i zawsze cudownie sie udawało spędzać je po polsku, nie było z tym problemu. Ale ten klimat, opisany przez Ciebie, doskonale rozumiem.
Świąteczny akcent w dziale prozy. Na czasie.
No i ta perełka do odnotowania:Pozdrawiam świątecznie, EluiTuiTam pisze:kurczak to też ryba, ale konieczny do tego ksiądz![]()
Każde święta mają w sobie coś nowego. Tego się ciągle uczę. Tradycja pomaga, ale jeżeli nie da się jej podtrzymywać, wtedy trzeba improwizować, lub tworzyć nowe tradycje.
Moje Wigilie i Nowe Roki często spędzam z osobami z różnych kultur i muszę przyznać, że bardzo to lubię. Zdarzyło się też kilka razy spędzać święta w bardzo kameralnym gronie i to również jest miłe, Chociaż, czy Wigilię przygotowujemy na kilka, czy kilkanaście osób, zawsze się gotuje i gotuje i gotuje.

- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Wigilijne menu
Panie Zdzichuzdzichu pisze:Może i było problematycznie z tym menu, ale jakże smakowicie. Muszę przeczytać chłopakom.
Szkoda, że dopiero dziś to znalazłem. Mieliśmy taką udaną wigilię w dość licznym gronie. Przeczytałbym im wtedy. Ale obiecuję im przeczytać jutro rano. Nich się cieszą z tego, co mają, bo, jak widać, różnie z tymi wigiliami bywa. A o kurczaku, to koniecznie opowiem panu Jankowi. Może wypisze tę sentencję na swojej budzie z kurczakami. Jeśli pozwolisz, pani iTuiTam.

Ciekawe, co pana koledzy powiedzieli na Wigilijne Menu?
Z Wigiliami rzeczywiście różnie bywa. Jedynie ich czas się nie zmienia, co jest niejednokrotnie problemem, bo śniegi, mrozy, odwołane samoloty, pociągi, pozamykane drogi...
Sentencja? Proszę bardzo, jeśli pan Janek ją zaakceptuje. Z malutkim dopiskiem: iTuiTam

serdecznie pozdrawiam w Nowym już Roku '14.
iTuiTam
- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Wigilijne menu
Ech, Skaranie... do Menu dołączyłeś rozważania cywilizacyjne... Lepiej o tym nie myśleć i jeśli możliwe, to zmienić upodobania, lub samemu hodować kurczakowe kurczaki i rybie ryby.skaranie boskie pisze:To jest dobre.
Kurczak też ryba...
Ja to tak sobie myślę, Elu, że w dobie tuczenia wszelakiego stworzenia paszą zmiksowaną z rybich komponentów, już nie tylko kurczak też ryba i wcale do tego ksiądz niepotrzebny. Ale twój dylemat z wyborem menu doskonale rozumiem. Sam nieraz miewam okazję karmić odmieńców kulinarnych z różnych stron świata. Jak jednemu Włochowi zacząłem tylko opowiadać, co to jest bigos, to mi zdecydowanie przerwał i powiedział, żebym nigdy więcej nie próbował mu tego opowiadania dokończyć, jeśli nadal mamy być przyjaciółmi.
Ale ogólnie z Włochami to jeszcze mały problem. Spróbuj tylko nakarmić czymkolwiek Holendra. Ten w ogóle nie będzie jadł, póki nie wróci do Holandii, lub choćby do Niemiec. Nieliczne wyjątki znoszą jeszcze kuchnię włoską i francuską, ale i to robią z przymusem. Dlatego dawno zrezygnowałem z karmienia kogokolwiek tradycyjnymi, polskimi potrawami.
Pozdrawiam poświątecznie i proponuję już bezstesową wycieczkę do jakiejś knajpki. Najlepiej na piwo. Doskonale leczy skutki świątecznego obżarstwa.
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
![]()
To, co piszesz o doświadczeniu kulinarnym z Włochem i bigosem, bardzo mnie zaszokowało, ponieważ mam dobrego znajomego Włocha, który uwielbia polską kuchnię. Cała jego rodzina uwielbia bigosy, zupy, kiełbasy, w sumie wszystko polskie. I odwrotnie, my też zajadamy się, kurczakiem w cytrynie, bakłażanami, czy karczochami nie wspominając o sałatkach z sundried tomatoes, itp. To samo mogę powiedzieć o innych kuchniach.
Problemy z niejedzeniem pewnych potraw dotyczą najczęściej młodszych osób, dzieci lub nastolatków, bo te zwykle przyzwyczajone do domowej kuchni nie lubią eksperymentów.
W przypadku grzybów rozumiem osoby, które wolą nie ryzykować, bo można się podtruć albo i do 'imentu' zatruć.
My karmimy wszystkie nacje polskimi wyrobami, daniami i nawet w czasie niedawnego przyjęcia weselnego serwowaliśmy przede wszystkim polskie potrawy z ogromnym sukcesem.
Na piwo mnie raczej nie namówisz. Jeśli, to na jakieś czerwone wino, najlepiej grzane.

- iTuiTam
- Posty: 2280
- Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35
Re: Wigilijne menu
Józefino Zielona, masz rację ze zmniejszaniem się problemów z dostawami polskich ingridientów. Jest to bardzo wygodne. Kiedyś na tzw Jackowie w Chicago można było kupić wszystko co polskie, podobnie w innych większych miastach. Teraz troszkę zeszczuplał wybór, ale nadal dla chcącego itd.411 pisze:Przeczytalam z przyjemnoscia. Taka ciepla, rozlewajaca sie w okolicach serca.
Szczesliwie mamy teraz w zakatku swiata "Polskie" sklepy a w nich polskie produkty. A nawet jesli nie - poczty dzialaja stosunkowo dobrze i od biedy to, co potrzebne, przyjdzie paczka.
Na przyklad mielony mak.
Albo suszone borowiki.
Oplatek.
Szalot robi sie wlasnorecznie, karpia zamawiam u "sasiadów", ciasteczka pieke tez sama, a reszta? Jak zasoby pozwalaja, badz czas. Najwazniejsze sa osoby, te, które zasiadaja razem z nami i te, których zdjecia stawiamy na stole, by nigdy nie zapomniec. Swieta sa w nas, nie w zarciu, które pojawia sie na talerzach.
Aczkolwiek taki bigos...
PS Mam pytanie para-gastronomiczne. Wspominasz o kluskach z makiem. Te tradycje uswiecamy w naszym domu odkad pamietam, natomiast nie znam nikogo, kto zna te "potrawe". Owszem, makowiec, makówki, ale kluski z makiem? Egzotyka na calego.
Jesli wiec mozna, chcialabym sie dowiedziec, jak wygladaja Twoje kluchy...
Najważniejsze jest to, o czym piszesz: osoby, z którymi zasiadamy do stołu i to, jak spędzamy te kilka godzin przy stole.
Nie mam nic przeciwko 'żarciu' po długich przygotowaniach i w ogóle. Zawsze można iść na dietę po obżarstwie

Kluski z makiem - egzotyka? To łazanki wymieszane z utartym makiem - tak, jak do makowca - i z bakaliami, orzechami, miodem. Można je podawać na ciepło, podsmażone na maśle, albo na zimno, jak kto woli. U mnie nigdy w Wigilię nie było deseru, więc takie kluski spełniały rolę słodkości.
pozdrawiam ciepło
iTuiTam