Pętla
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Pętla
Doświadczał mieszanych uczuć. Więcej, odczuwał dyskomfort, a nawet pewne pogubienie, spowodowane tak zwaną sytuacją wewnętrzną, z jaką się dotychczas nie zetknął. Co w jego przypadku było dziwne, chodziło o kobietę i to go szczególnie rozstrajało.
Do tej pory nie miewał problemów w tym sektorze życia. Przedmioty jego zainteresowania były bowiem tyleż rozmaite, co liczne, i zawsze traktował je instrumentalnie. Według reguł, jakie stosował, miały być atrakcyjne wizualnie, w miarę komunikatywne i absolutnie nie absorbujące. A to znaczyło, że ilość, częstotliwość i charakter spotkań ustalał wyłącznie on, a znajomość kończył w wybranym przez siebie momencie i w przyjęty przez siebie sposób, nie troszcząc się bynajmniej o to, co druga strona myśli, sądzi, czuje. I chociaż deklarował subtelność uczuć, choć wiele mówił o tym, jak łatwo go zranić i jak - pokaleczony - cierpi, de facto był narcystycznym egoistą na tyle zapatrzonym w siebie, by nie widzieć, ba, nawet nie przyjmować do wiadomości, że kobieta może za jego przyczyną przeżywać prawdziwe katusze. To go po prostu nie interesowało, był ponad niewieścimi perturbacjami emocjonalnymi, które nie liczyły się i nie dotyczyły go bezpośrednio. Były udziałem kobiet, które zostawiał za sobą, wyłącznie ich sprawą, ich problemem…
I teraz – to! Niby nic, zwyczajne, przypadkowe spotkanie, ot, takie sobie niewinne zagajenie w stylistyce i retoryce mariwodażu, jedno, drugie spojrzenie zza parawanu perskiego oczka. Rozmowa o niczym, grzeczne pożegnanie i, ni stąd, ni zowąd, osobliwe uczucie, że oto chciałby tak stać naprzeciwko niej, mówić cokolwiek, słuchać czegokolwiek, tak długo, jak to tylko możliwe.
Zaniepokojony nie znanym sobie zjawiskiem emocjonalnym postanowił przeczekać, ale zwyciężyła przemożna chęć zobaczenia jej znowu. Po tym spotkaniu było jeszcze dziwniej, bo w nowej znajomej dostrzegł nie tylko śliczną buzię z urokliwymi oczyma, niebywale zgrabną figurę, czar, szarm, elegancję i szyk. Zdziwiony, odkrył także walory duchowe i intelektualne, które, zaiste, musiały być niebagatelne, skoro w ogóle je zauważył i uznał za warte odnotowania. A skonstatowawszy i przyjąwszy do wiadomości, zaniepokoił się, gdyż coraz natarczywiej odczuwał potrzebę kontaktu z nią, wręcz pragnął być blisko. To pragnienie przeraziło go, więc zdecydował, by swoim sposobem zakończyć znajomość.
Z premedytacją zachował się niezbyt elegancko, zaś podjętą przez nią próbę wyjaśnienia sytuacji potraktował jak osobistą obrazę, zrugał niewiastę, uderzył w diapazon obrażonej, skrzywdzonej niewinności. I zawiódł się niebywale, gdy - złajana - z drżeniem ust i oczyma za taflą łez, zaczęła się kajać za to, czemu nie zawiniła. Czując niekłamaną przewagę wielkodusznie dał się przeprosić, mając na uwadze doraźne korzyści. Lecz przy kolejnych spotkaniach zwrócił uwagę na następne niepokojące zjawisko, mianowicie charakter znajomej. Emanowała niemal dotykalnym ciepłem, niebywałą łagodnością, niewyczerpaną tolerancją. Każde jego słowo chłonęła, każde spojrzenie odbierała roześmianymi oczyma, każdy gest przyjmowała aksamitną pieszczotą i dziękowała za wszystko słodkim uśmiechem. Bez słowa skargi znosiła wahnięcia jego nastroju, wszelkie monologi o jego doskonałości i unikatowości przyjmowała z nabożeństwem, nawet celowo nieciekawe propozycje wspólnego spędzania wolnego czasu akceptowała bez szemrania. Wyglądało, że była ideałem, osobą bez nerwów, kimś, kto całym swoim zachowaniem mówi: „zrobię wszystko, tylko bądź…”. Więc był, bo akurat w danym momencie odpowiadała mu taka konfiguracja, nie dając w zamian nic, poza wydzieloną w aptekarskich dawkach odrobiną swego czasu, czyli - ze swojego punktu widzenia - dając wszystko…
Czas mijał, ciekł drobnymi kroplami, dnie i tygodnie układały się między tak zwanym zwykłym życiem, a nieczęstymi spotkaniami z nią, na które przystawał jak z łaski, po jej wielokrotnych prośbach, zaproszeniach, propozycjach. Te wspólnie spędzane godziny odbierał bezsprzecznie jako niebywale atrakcyjne, i przyznawał sam przed sobą, że chętnie zwiększyłby ich częstotliwość, lecz z drugiej strony bał się, że pociągnęłoby to za sobą konieczność dania czegoś od siebie. Bo choć jego bliska-daleka znajoma nigdy nie zgłaszała żadnych potrzeb w rodzaju „nowa sukienka”, nie miała wymagań w stylu „kolacja przy świecach”, nie absorbowała go „problemami w życiu uczuciowym”, nie miewała humorów, „dołków psychicznych” czy gorszych dni, to jednak stale obawiał się, że kiedyś czegoś zechce. I co wtedy? No, właśnie…
Ku swemu zdziwieniu i zaniepokojeniu, coraz częściej łapał się na tym, że - ot, tak, mimochodem i między wierszami - zaczyna się zastanawiać, co by było, gdyby zadeklarował, że zostanie z nią na dłużej, na ogólnie przyjętych zasadach. W dnie, kiedy jej nie widział, zaczynał tęsknić, i tylko coraz większym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed pobiegnięciem do niej, porwaniem w ramiona, poproszeniem, by zechciała dzielić z nim życie. Z tygodnia na tydzień bliższy był podjęcia takiej decyzji, ba, w którymś momencie dokonał bilansu swoich zasobów materialnych i mentalnych, w myśli rozpisał schemat wspólnych dni, tygodni, miesięcy, lat. Jeszcze dwa tygodnie szamotał się, nim wreszcie podjął ostateczna decyzję. Podniósł słuchawkę telefonu, by poprosić ją o spotkanie, na którym oznajmiłby „radosną nowinę”, nakręcił numer, i … nic, druga strona odpowiedziała przeciągłym sygnałem. Poczuł się zawiedziony, ale ponawiał próby połączenia przez całe popołudnie, wieczór, nie ustąpił nawet wczesną nocą. Niespodziewane niepowodzenie wytrąciło go z równowagi, poczuł się obrażony, ale rano wróciła tęsknota, więc da capo rozpoczął telefoniczny maraton. Bez efektu.
Od tej pory każdy dzień był gorszy od poprzedniego. Telefon bowiem uparcie reagował długim sygnałem, zaś jego mózg i ciało cierpiały tortury. Pod powiekami miał nieustannie obraz jej oczu i ust, na wargach hołubił smak pocałunków, dłonie rozpamiętywały rzeźbę kształtów, szewrową gładkość skóry i jedwabną miękkość włosów, szczęki zwierało pożądanie. Na policzku czuł dotyk policzka, skórę owiewało ciepło oddechu, nozdrza wypełniał aromat perfum, zmieszany z zapachem ciała. W dzień, w każdej wolnej chwili, uparcie wykręcał numer jej telefonu i przebiegał ulice po jej codziennych trasach, wieczorami naciskał dzwonek u drzwi mieszania, spod których odchodził z kwitkiem, choć przysiągłby, że w środku ktoś jest, o czym mogłoby świadczyć dyskretne światło lampy, sączące się przez firanki. Przez dwa wieczory dyżurował pod jej domem, zaś nocą w półśnie szukał obok siebie jej obecności. I, zdesperowany, podjął decyzję.
Na stanowisko pod jej bramą dotarł koło południa, z nieodwołalnym postanowieniem, że przypilnuje jej powrotu do domu. Zaopatrzony w plik gazet zajął miejsce na gzymsie przy bramie, nie zwracając uwagi na kręcących się ludzi. Roztrzęsiony do granic wytrzymałości tkwił na posterunku do późnego popołudnia, gdy dostrzegł ją o dwa kroki przed sobą. Podchodziła, piękna, zgrabna, wiotka, a chylące się do zachodu słońce zdawało się prześwietlać jej suknię, obejmując głowę promienną aureolą. Wstał z gzymsu, w ustach czuł bolesną suchość, w skroniach łomotała krew, dłonie i plecy wilgotniały od potu.
- Ty? Tu? – Jej głos brzmiał inaczej, niż pamiętał.
- Boże! Gdzie byłaś?! Tak nie można… - wychrypiał.
- Może wejdźmy – zaproponowała beznamiętnie, sięgając do torebki po klucze. Serce waliło, gdy szli po schodach, gdy klucz zgrzytał w zamku. W dobrze znanym przedpokoju, gdzie zawsze witała go i żegnała aksamitnymi uściskami i pocałunkiem, porwał ją w stęsknione ramiona, całował głodnymi ustami. Nie odpowiedziała spodziewaną i wyczekiwaną miękkością kaszmirowego szala, ciepłem warg, iskrą w spojrzeniu. Jej usta były bierne, a w oczach zalśnił chłód czarnego agatu. Delikatnie, lecz zdecydowanie, wysunęła się z jego objęć, weszła do pokoju. Podbiegł za nią, odwrócił do siebie.
- Co się stało?! Dlaczego jesteś taka…?! – Dopytywał rozpaczliwie, czując, że jego tęsknota, pragnienie, pożądanie rozbijają się o taflę szkła. – Chciałem … Chcę z tobą być… Proszę … - wyszeptał, przybity jej reakcją.
- Cóż… - uśmiechnęła się, a wygięcie ust w niczym nie przypominało dotychczas widywanego zniewalającego uśmiechu – francuskie przysłowie mówi, że prezent długo oczekiwany nie jest dany, lecz sprzedany… A ja, hmmm, nie chcę kupować prezentu… - wzruszyła ramionami. W wyrazie jej twarzy nie było znanego mu ciepła, słodyczy, uległości, emanował z niej grzeczny, obojętny chłód. Patrzył na nią, nie rozumiejąc. W głowie miał zamęt, chciał tyle powiedzieć, o tyle zapytać, ale rosnąca w krtani gula odbierała mowę. W piersiach eksplodował ostry ból, igły dziwnego światła ukłuły oczy, zamknął powieki, i w ich ciemności usłyszał najpierw ciche, potem coraz wyraźniejsze chichoty. Jakby śmiały się z niego jego wszystkie kobiety.
Do tej pory nie miewał problemów w tym sektorze życia. Przedmioty jego zainteresowania były bowiem tyleż rozmaite, co liczne, i zawsze traktował je instrumentalnie. Według reguł, jakie stosował, miały być atrakcyjne wizualnie, w miarę komunikatywne i absolutnie nie absorbujące. A to znaczyło, że ilość, częstotliwość i charakter spotkań ustalał wyłącznie on, a znajomość kończył w wybranym przez siebie momencie i w przyjęty przez siebie sposób, nie troszcząc się bynajmniej o to, co druga strona myśli, sądzi, czuje. I chociaż deklarował subtelność uczuć, choć wiele mówił o tym, jak łatwo go zranić i jak - pokaleczony - cierpi, de facto był narcystycznym egoistą na tyle zapatrzonym w siebie, by nie widzieć, ba, nawet nie przyjmować do wiadomości, że kobieta może za jego przyczyną przeżywać prawdziwe katusze. To go po prostu nie interesowało, był ponad niewieścimi perturbacjami emocjonalnymi, które nie liczyły się i nie dotyczyły go bezpośrednio. Były udziałem kobiet, które zostawiał za sobą, wyłącznie ich sprawą, ich problemem…
I teraz – to! Niby nic, zwyczajne, przypadkowe spotkanie, ot, takie sobie niewinne zagajenie w stylistyce i retoryce mariwodażu, jedno, drugie spojrzenie zza parawanu perskiego oczka. Rozmowa o niczym, grzeczne pożegnanie i, ni stąd, ni zowąd, osobliwe uczucie, że oto chciałby tak stać naprzeciwko niej, mówić cokolwiek, słuchać czegokolwiek, tak długo, jak to tylko możliwe.
Zaniepokojony nie znanym sobie zjawiskiem emocjonalnym postanowił przeczekać, ale zwyciężyła przemożna chęć zobaczenia jej znowu. Po tym spotkaniu było jeszcze dziwniej, bo w nowej znajomej dostrzegł nie tylko śliczną buzię z urokliwymi oczyma, niebywale zgrabną figurę, czar, szarm, elegancję i szyk. Zdziwiony, odkrył także walory duchowe i intelektualne, które, zaiste, musiały być niebagatelne, skoro w ogóle je zauważył i uznał za warte odnotowania. A skonstatowawszy i przyjąwszy do wiadomości, zaniepokoił się, gdyż coraz natarczywiej odczuwał potrzebę kontaktu z nią, wręcz pragnął być blisko. To pragnienie przeraziło go, więc zdecydował, by swoim sposobem zakończyć znajomość.
Z premedytacją zachował się niezbyt elegancko, zaś podjętą przez nią próbę wyjaśnienia sytuacji potraktował jak osobistą obrazę, zrugał niewiastę, uderzył w diapazon obrażonej, skrzywdzonej niewinności. I zawiódł się niebywale, gdy - złajana - z drżeniem ust i oczyma za taflą łez, zaczęła się kajać za to, czemu nie zawiniła. Czując niekłamaną przewagę wielkodusznie dał się przeprosić, mając na uwadze doraźne korzyści. Lecz przy kolejnych spotkaniach zwrócił uwagę na następne niepokojące zjawisko, mianowicie charakter znajomej. Emanowała niemal dotykalnym ciepłem, niebywałą łagodnością, niewyczerpaną tolerancją. Każde jego słowo chłonęła, każde spojrzenie odbierała roześmianymi oczyma, każdy gest przyjmowała aksamitną pieszczotą i dziękowała za wszystko słodkim uśmiechem. Bez słowa skargi znosiła wahnięcia jego nastroju, wszelkie monologi o jego doskonałości i unikatowości przyjmowała z nabożeństwem, nawet celowo nieciekawe propozycje wspólnego spędzania wolnego czasu akceptowała bez szemrania. Wyglądało, że była ideałem, osobą bez nerwów, kimś, kto całym swoim zachowaniem mówi: „zrobię wszystko, tylko bądź…”. Więc był, bo akurat w danym momencie odpowiadała mu taka konfiguracja, nie dając w zamian nic, poza wydzieloną w aptekarskich dawkach odrobiną swego czasu, czyli - ze swojego punktu widzenia - dając wszystko…
Czas mijał, ciekł drobnymi kroplami, dnie i tygodnie układały się między tak zwanym zwykłym życiem, a nieczęstymi spotkaniami z nią, na które przystawał jak z łaski, po jej wielokrotnych prośbach, zaproszeniach, propozycjach. Te wspólnie spędzane godziny odbierał bezsprzecznie jako niebywale atrakcyjne, i przyznawał sam przed sobą, że chętnie zwiększyłby ich częstotliwość, lecz z drugiej strony bał się, że pociągnęłoby to za sobą konieczność dania czegoś od siebie. Bo choć jego bliska-daleka znajoma nigdy nie zgłaszała żadnych potrzeb w rodzaju „nowa sukienka”, nie miała wymagań w stylu „kolacja przy świecach”, nie absorbowała go „problemami w życiu uczuciowym”, nie miewała humorów, „dołków psychicznych” czy gorszych dni, to jednak stale obawiał się, że kiedyś czegoś zechce. I co wtedy? No, właśnie…
Ku swemu zdziwieniu i zaniepokojeniu, coraz częściej łapał się na tym, że - ot, tak, mimochodem i między wierszami - zaczyna się zastanawiać, co by było, gdyby zadeklarował, że zostanie z nią na dłużej, na ogólnie przyjętych zasadach. W dnie, kiedy jej nie widział, zaczynał tęsknić, i tylko coraz większym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed pobiegnięciem do niej, porwaniem w ramiona, poproszeniem, by zechciała dzielić z nim życie. Z tygodnia na tydzień bliższy był podjęcia takiej decyzji, ba, w którymś momencie dokonał bilansu swoich zasobów materialnych i mentalnych, w myśli rozpisał schemat wspólnych dni, tygodni, miesięcy, lat. Jeszcze dwa tygodnie szamotał się, nim wreszcie podjął ostateczna decyzję. Podniósł słuchawkę telefonu, by poprosić ją o spotkanie, na którym oznajmiłby „radosną nowinę”, nakręcił numer, i … nic, druga strona odpowiedziała przeciągłym sygnałem. Poczuł się zawiedziony, ale ponawiał próby połączenia przez całe popołudnie, wieczór, nie ustąpił nawet wczesną nocą. Niespodziewane niepowodzenie wytrąciło go z równowagi, poczuł się obrażony, ale rano wróciła tęsknota, więc da capo rozpoczął telefoniczny maraton. Bez efektu.
Od tej pory każdy dzień był gorszy od poprzedniego. Telefon bowiem uparcie reagował długim sygnałem, zaś jego mózg i ciało cierpiały tortury. Pod powiekami miał nieustannie obraz jej oczu i ust, na wargach hołubił smak pocałunków, dłonie rozpamiętywały rzeźbę kształtów, szewrową gładkość skóry i jedwabną miękkość włosów, szczęki zwierało pożądanie. Na policzku czuł dotyk policzka, skórę owiewało ciepło oddechu, nozdrza wypełniał aromat perfum, zmieszany z zapachem ciała. W dzień, w każdej wolnej chwili, uparcie wykręcał numer jej telefonu i przebiegał ulice po jej codziennych trasach, wieczorami naciskał dzwonek u drzwi mieszania, spod których odchodził z kwitkiem, choć przysiągłby, że w środku ktoś jest, o czym mogłoby świadczyć dyskretne światło lampy, sączące się przez firanki. Przez dwa wieczory dyżurował pod jej domem, zaś nocą w półśnie szukał obok siebie jej obecności. I, zdesperowany, podjął decyzję.
Na stanowisko pod jej bramą dotarł koło południa, z nieodwołalnym postanowieniem, że przypilnuje jej powrotu do domu. Zaopatrzony w plik gazet zajął miejsce na gzymsie przy bramie, nie zwracając uwagi na kręcących się ludzi. Roztrzęsiony do granic wytrzymałości tkwił na posterunku do późnego popołudnia, gdy dostrzegł ją o dwa kroki przed sobą. Podchodziła, piękna, zgrabna, wiotka, a chylące się do zachodu słońce zdawało się prześwietlać jej suknię, obejmując głowę promienną aureolą. Wstał z gzymsu, w ustach czuł bolesną suchość, w skroniach łomotała krew, dłonie i plecy wilgotniały od potu.
- Ty? Tu? – Jej głos brzmiał inaczej, niż pamiętał.
- Boże! Gdzie byłaś?! Tak nie można… - wychrypiał.
- Może wejdźmy – zaproponowała beznamiętnie, sięgając do torebki po klucze. Serce waliło, gdy szli po schodach, gdy klucz zgrzytał w zamku. W dobrze znanym przedpokoju, gdzie zawsze witała go i żegnała aksamitnymi uściskami i pocałunkiem, porwał ją w stęsknione ramiona, całował głodnymi ustami. Nie odpowiedziała spodziewaną i wyczekiwaną miękkością kaszmirowego szala, ciepłem warg, iskrą w spojrzeniu. Jej usta były bierne, a w oczach zalśnił chłód czarnego agatu. Delikatnie, lecz zdecydowanie, wysunęła się z jego objęć, weszła do pokoju. Podbiegł za nią, odwrócił do siebie.
- Co się stało?! Dlaczego jesteś taka…?! – Dopytywał rozpaczliwie, czując, że jego tęsknota, pragnienie, pożądanie rozbijają się o taflę szkła. – Chciałem … Chcę z tobą być… Proszę … - wyszeptał, przybity jej reakcją.
- Cóż… - uśmiechnęła się, a wygięcie ust w niczym nie przypominało dotychczas widywanego zniewalającego uśmiechu – francuskie przysłowie mówi, że prezent długo oczekiwany nie jest dany, lecz sprzedany… A ja, hmmm, nie chcę kupować prezentu… - wzruszyła ramionami. W wyrazie jej twarzy nie było znanego mu ciepła, słodyczy, uległości, emanował z niej grzeczny, obojętny chłód. Patrzył na nią, nie rozumiejąc. W głowie miał zamęt, chciał tyle powiedzieć, o tyle zapytać, ale rosnąca w krtani gula odbierała mowę. W piersiach eksplodował ostry ból, igły dziwnego światła ukłuły oczy, zamknął powieki, i w ich ciemności usłyszał najpierw ciche, potem coraz wyraźniejsze chichoty. Jakby śmiały się z niego jego wszystkie kobiety.
- Ania Ostrowska
- Posty: 503
- Rejestracja: 25 lut 2012, 17:21
Re: Pętla
Przeczytałam i... nie wiem, jakimi słowami się posłużyć, by nie sprawić Ci przykrości - bo nie zainteresowało mnie to opowiadanie. Rozwój wypadków jest łatwy do przewidzenia, bohater jest tak jednoznacznie "czarnym charakterem", że aż zaczęłam mu współczuć. Niektóre sformułowania sygnalizują humor, dystans do postaci, ale w moim odczuciu jest ich zbyt mało, by zrównoważyć ciężar narcystycznych dylematów. A może po prostu mam dziś słaby dzień na tego typu lektury i innym czytelnikom bardziej przypadnie do gustu?
Pozdrawiam serdecznie - Ania

- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Pętla
bardzo właściwymi słowami się posłużyłaś, Aniu - nie zainteresowało Cię opowiadanie. Samo życie, niestety, a to bywa przeważnie mało ciekawe. A przykrości mi nie sprawi nikt, kto krytykuje moje "wybitne dzieła" konstruktywnie i merytorycznie. Ty tak właśnie zrobiłaś - i jest w porządku, a ja nie jestem mimozą, w dodatku zakochaną we własnych tworach. Mam świadomość swojej niedoskonałości, więc nigdy się nie obrażam na rzetelną krytykę, ani na zwyczajne "nie w moim guście".Ania Ostrowska pisze: Przeczytałam i... nie wiem, jakimi słowami się posłużyć, by nie sprawić Ci przykrości - bo nie zainteresowało mnie to opowiadanie.
Ale może jakieś inne moje słowo Cię zainteresuje? Kto wie...(przyznam, że ja też mam wobec tego tekstu tak zwane mieszane uczucia, to swego rodzaju eksperyment, jeśli nie udany - tym gorzej dla eksperymentu)


dziękuje Ci ślicznie za odwiedziny, za dany czas i za szczera opinię...
pozdrowieńka z uśmiechami posyłam...
Ewa
- Ania Ostrowska
- Posty: 503
- Rejestracja: 25 lut 2012, 17:21
Re: Pętla
O! to mi ulżyłaś w rozterkach, czy dobrze zrobiłam odzywając się. Dziękuję, bardzo
Chcesz czy nie, znalazłaś się Ewo, na krótkiej liście Moich Ulubionych Autorów tutaj, wiec z cała pewnością wyczytam wszystkie Twoje opowiadania do ostatniej literki, choć, mimo starania, może nie wszędzie uda mi się zostawić widoczne ślady. To opowiadanie jest pierwszym, które rzeczywiście, jak piszesz "nie jest w moim guście" - co tylko potwierdza regułę, że zdecydowana większość jest

Chcesz czy nie, znalazłaś się Ewo, na krótkiej liście Moich Ulubionych Autorów tutaj, wiec z cała pewnością wyczytam wszystkie Twoje opowiadania do ostatniej literki, choć, mimo starania, może nie wszędzie uda mi się zostawić widoczne ślady. To opowiadanie jest pierwszym, które rzeczywiście, jak piszesz "nie jest w moim guście" - co tylko potwierdza regułę, że zdecydowana większość jest

- Patka
- Posty: 4597
- Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
- Lokalizacja: Toruń
- Płeć:
- Kontakt:
Re: Pętla
Mnie się podobało. Nie zachwyciło, po prostu podobało. To jest taki tekst, gdzie każde słowo jest na swoim miejscu, zdania są dopracowane, czyta się więc lekko i bez zgrzytów. Bo w sumie nic mnie nie wytrąciło z czytania. Chyba nawet nie chciałam patrzeć na błędy. Robię się leniwa, heh.
Sama historia jest bardzo prosta, ale ładnie zagrana: ma nauczkę facet.
Pozdrawiam
Patka

Sama historia jest bardzo prosta, ale ładnie zagrana: ma nauczkę facet.
Pozdrawiam
Patka
- 411
- Posty: 1778
- Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
- Lokalizacja: .de
Re: Pętla
Tez przeczytalam. A co.

Mnie sie raczej podobalo. Raczej, bo temat stary jak swiat i zakonczenie mocno przewidywalne, ale napisane zgrabnie i tresciwie. Czytajac, ma sie wrazenie, ze autorka nie klamie, a opowiada cos, czego sama doswiadczyla (poniekad, chyba, ze chwycimy za morde gender).

Milego,
J.

Mnie sie raczej podobalo. Raczej, bo temat stary jak swiat i zakonczenie mocno przewidywalne, ale napisane zgrabnie i tresciwie. Czytajac, ma sie wrazenie, ze autorka nie klamie, a opowiada cos, czego sama doswiadczyla (poniekad, chyba, ze chwycimy za morde gender).
Nie cierpie takich kobiet. Mam chroniczna alergie i nie zycze sobie byc odczulona.Ewa Włodek pisze: I zawiódł się niebywale, gdy - złajana - z drżeniem ust i oczyma za taflą łez, zaczęła się kajać za to, czemu nie zawiniła. /.../ Każde jego słowo chłonęła, każde spojrzenie odbierała roześmianymi oczyma, każdy gest przyjmowała aksamitną pieszczotą i dziękowała za wszystko słodkim uśmiechem. Bez słowa skargi znosiła wahnięcia jego nastroju, wszelkie monologi o jego doskonałości i unikatowości przyjmowała z nabożeństwem, nawet celowo nieciekawe propozycje wspólnego spędzania wolnego czasu akceptowała bez szemrania. Wyglądało, że była ideałem, osobą bez nerwów, kimś, kto całym swoim zachowaniem mówi: „zrobię wszystko, tylko bądź…”.

Milego,
J.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Pętla
o to mnie bardzo cieszy, Patko.Patka pisze: To jest taki tekst, gdzie każde słowo jest na swoim miejscu, zdania są dopracowane, czyta się więc lekko i bez zgrzytów.



nie doświadczyła, Józefino, Boże broń! Ale - wysłuchała, i skoro wiarygodne - to znaczy się, że wysłuchała konstruktywnie.411 pisze: Czytajac, ma sie wrazenie, ze autorka nie klamie, a opowiada cos, czego sama doswiadczyla
to jest nas co najmniej dwie!!! Też nie cierpię!!! Wolałabym już taką, co to zarąbie faceta siekierą (albo tylko potraktuje kopniakiem w miejsce, gdzie plecy tracą szlachetną nazwę, bo zarąbałaby szmaciarza, a poszłaby siedzieć za gościa, jak mawiał mój śp. Tato) więc celowo na koniec "pomanipulowałam", przyprawiajac go o zawał, wylew lub bzika.411 pisze: Ewa Włodek pisze:
I zawiódł się niebywale, gdy - złajana - z drżeniem ust i oczyma za taflą łez, zaczęła się kajać za to, czemu nie zawiniła. /.../ Każde jego słowo chłonęła, każde spojrzenie odbierała roześmianymi oczyma, każdy gest przyjmowała aksamitną pieszczotą i dziękowała za wszystko słodkim uśmiechem. Bez słowa skargi znosiła wahnięcia jego nastroju, wszelkie monologi o jego doskonałości i unikatowości przyjmowała z nabożeństwem, nawet celowo nieciekawe propozycje wspólnego spędzania wolnego czasu akceptowała bez szemrania. Wyglądało, że była ideałem, osobą bez nerwów, kimś, kto całym swoim zachowaniem mówi: „zrobię wszystko, tylko bądź…”.
Nie cierpie takich kobiet. Mam chroniczna alergie i nie zycze sobie byc odczulona.



Moje Panie, pięknie dziękuję za odwiedzinki, za dany mi czas i za miłe słowa.
pozdróweczki z uśmiechami posyłam...
Ewa
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Pętla
ooo, Aniu! A toś mnie uradowała, bo jeśli mnie czytasz, to znaczy, że moje słowo żyje, a nie jest tylko mariażem papieru z atramentem, jak ulubiłam sobie mawiać.Ania Ostrowska pisze: Chcesz czy nie, znalazłaś się Ewo, na krótkiej liście Moich Ulubionych Autorów tutaj



pięknie Ci zatem dziękuję, Czytelniczko, i postaram się, żeby moje "dzieła" były w Twoim guście...
caąą masę uśmiechów posyłam
Ewa
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Pętla
Chyba dołączę do przedmówczyń.
To jest takie banalne, że aż kłuje, co nie zmienia faktu, że wyjątkowo sprawnie i starannie napisane.
No i jeszcze nierealne to jest. Powiedz mi, gdzie są takie kobiety? Miłe, czułe, potulne, łagodne, piękne, inteligentne... Co? Za dużo w jednym? Ale przecież taką nam przedstawiłaś. I do tego nie miała żadnych wymagań, humorów, nie bolała ją głowa...
Nie, Ewo. Absolutnie nierealne!
Chyba założę forum pt. woman fiction i do niego przeniosę to opowiadanie, jako wzór do naśladowania.

To jest takie banalne, że aż kłuje, co nie zmienia faktu, że wyjątkowo sprawnie i starannie napisane.
No i jeszcze nierealne to jest. Powiedz mi, gdzie są takie kobiety? Miłe, czułe, potulne, łagodne, piękne, inteligentne... Co? Za dużo w jednym? Ale przecież taką nam przedstawiłaś. I do tego nie miała żadnych wymagań, humorów, nie bolała ją głowa...
Nie, Ewo. Absolutnie nierealne!
Chyba założę forum pt. woman fiction i do niego przeniosę to opowiadanie, jako wzór do naśladowania.



Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl
Re: Pętla
Faceci szaleją za kobietami, które potrafią powiedzieć: dość. Takich nie mogą zapomnieć, choćby chcieli. Cicho je nienawidzą i jeszcze ciszej podziwiają. Im więcej im lat przybywa, tym bardziej sentymentalni się robią i wiedzą co przeskrobali lub w którym miejscu dobrze wykalkulowana manipulacja się jednak nie udała 
Dobre opowiadanie.


Dobre opowiadanie.
