Betesda

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Betesda

#1 Post autor: Gorgiasz » 22 kwie 2015, 9:56

- To jest ta Betesda? - Jeszua rozglądał się trochę bezradnie. Pogoda była ciężka, nadchodziło południe, wtaczając bezlitośnie palący krąg słońca na najwyższy punkt nieba. Zadaszone krużganki rzucały coraz mniej cienia, odbierając go licznie zgromadzonym tu ludzkim postaciom i skupiając ich na coraz mniejszym obszarze, chronionym opiekuńczym sklepieniem.
- Tak, nie widzisz ilu nieszczęśników tu leży? - odrzekł po chwili jeden z nich.
- A czemu tak leżą, odpoczywają?
Zagadnięty parsknął śmiechem, ale widząc poważny i jednocześnie naiwny wyraz twarzy pytającego, którego wygląd wzbudzał zaufanie, odpowiedział spokojnie.
- Durnyś, na anioła czekają.
- Anioła?
- No, jak przyleci, skrzydełkami pomacha, wodę poruszy... uleczy... - mówiąc to przewrócił się ciężko na drugi bok, odwracając plecami.
- Od tego ruchu skrzydłami? - dopytywał się przybyły. - No tak, wiatr niby będzie.
- Sam widzisz, wiatr to ruah, czyli duch, Duch Boży - wtrącił stary człowiek, siedzący pod najbliższą kolumną. - Wszystko się zgadza. I on uzdrowi. Ale tylko tego, kto pierwszy do wody wejdzie.
- Czemu tylko tego?
- Któż to wie, leniwy może on, albo sił więcej nie ma, a może nie chce mu się. Albo tak mam być, Bóg tak chciał.
- Coś ty Ojcze wymyślił... - przybyły wzniósł oczy do nieba.
- Ja? No fakt, stary jestem, ale ojcem twoim na pewno nie. - Starzec splunął na rozgrzane kamienie.
- To nie do ciebie, do siebie tak gadam... zmienić to należy...
- Dobrze by było, żeby wszyscy mogli zdrowie otrzymać, ale nie nasza to wola. – Ton odpowiedzi podszyty ludzką rezygnacją i świadomością konieczności podporządkowania się boskim wyrokom, brzmiał gorzko, ale prawdziwie.
- Hm, pomyślimy. A ten to chyba długo tu leży. Widać. - Jeszua obrócił się w stronę najbardziej żałośnie wyglądającego spośród obecnych. - Biedny człowiek.
- Ten? Tak, znam go, mówi, że trzydzieści osiem lat już mija jak się męczy. Ale kto go tam wie.
- Życie całe. Cóż ono warte... - Podszedł bliżej, przykucnął.
- Długo tu leżysz? - Tamten otworzył oczy i nieobecnym, szklanym wzrokiem spojrzał w pochyloną nad nim twarz. Przez chwilę zastanawiał się jakby czy odpowiedzieć, minione lata nauczyły go daremności i bezradności wypowiadanych słów. Odpowiedział jednak.
- Oho, długo, bardzo długo...
- Czemu tak?
- Nie mam nikogo bliskiego, kto mógłby mnie wprowadzić do sadzawki, gdy woda się poruszy.
- Jak wprowadzić?
- Normalnie, wszyscy się pchają, biją, trzeba mieć siłę, przepchnąć się, innych załatwić... - pokiwał smutnie głową.
- Nie bardzo rozumiem... A sam dojść nie możesz? - Padło kolejne naiwne pytanie. Choć pozornie naturalne, podobnie zresztą jak poprzednie, płynęło ono jednak z innej rzeczywistości, ale nikt z rozmawiających nie zdawał sobie z tego sprawy, tkwiąc we własnych uwarunkowaniach, własnej iluzji, według której postrzegał ten świat.
- Ciężko mi chodzić, powoli tylko mogę, na czworakach... kiedy uda mi się dojść, inni wejdą przede mną. A ten anioł to tak różnie przylatuje, różnie, oczy muszą moment właściwy wypatrzeć, niełatwe... To wyścig o życie, słabsi przegrywają, niepotrzebni tacy.... kto wymyślił ten świat...
Zapadło dłuższe milczenie. Leżący człowiek przymknął znów oczy, chroniąc je przed pierwszym promieniem rażącego Słońca, konsekwentnie zawłaszczającego coraz większą powierzchnię wokół basenu, a zmarszczone brwi Jeszui świadczyły, że rozważa coś intensywnie.
- Czy chcesz stać się zdrowym? - Stanowczym tonem zapytał nagle.
- Co? A w jaki niby to sposób? - Zrozumiałe zdziwienie towarzyszyło niespokojnemu spojrzeniu, które błysnęło nagle mocniej niż blask słonecznego światła.
- Uleczę cię.
- E... byli już tacy, ostatni pieniądz wyciągnęli. - Wzrok zgasł i zniechęcenie zmieszane z pogardą, odbiło się na brudnej, wyniszczonej twarzy.
- Nie chcę nic od ciebie, tylko żebyś uwierzył. - Słowa zabrzmiały uroczyście, majestatycznie prawie.
- To jednak coś chcesz.
- Ale nie pieniądze!
- Pewnie, jak ich nie mam, to co masz chcieć. – Logika była tu niepodważalna.
- Cierpliwości... Dlaczego nie wierzysz?
- A dlaczego mam wierzyć? - To również brzmiało rozsądnie, choć bez wątpienia nie dla Jeszui.
- Bo wiara... Nie, to na nic...
Wtem nastąpiło poruszenie. Większość zgromadzonych rzuciła się w stronę wody. Wybuchł tumult, hałas, głośne wołania, wyzwiska, jęki, kilka mrożących krew okrzyków, jakieś wzniesione kije, głuchy odgłos uderzeń, przeleciał jakiś kamień, charczenie, czyjeś wycie. Trwało to krótko, ucichło równie gwałtownie jak powstało, wskrzeszając szmer normalnych rozmów i kilka źródeł żałosnych zawodzeń.
- O! I przegapiłem, ojej, teraz przyleciał właśnie i znów nie zdążyłem. A właściwie to nieważne i tak bym nie zdążył, jak zawsze. Ten z wrzodami był pierwszy, widzisz – zwrócił się do Jeszui - oczyszczony, skóra aż lśni, ale się cieszy, zdążył skopać tamtych dwóch, upadli i był pierwszy... widzisz, co?... a tamtemu bez nogi to jeszcze szczękę złamał, bo był przed nim... co? Mówią że kark też... nadepnął za mocno?... Cóż spieszył się, zrozumiałe, ale ten to chyba już nie pożyje, tak, nie rusza się, nogi nawet nie miał, o wynoszą go, nie, ciągną za tę drugą, głowa śmiesznie skręcona stuka po płytach, przyjemnie popatrzeć, już po nim, ze dwa lata tu czekał, znałem go, rozmawialiśmy czasem, nie doczekał, nawet mi go nie żal, jednego mniej... dobre widowisko dziś było, a ten jaki szczęśliwy... łajdak, oby zdechł, ale może jeszcze co go dotknie, Bóg sprawiedliwy, pokarze, może choroba wróci...
- Kogoś ty Ojcze stworzył... Jak tutaj słowo Twoja ma się... nie wiem już...
- A ty co się dziwisz? Posiedzisz tu, popatrzysz, przywykniesz, sam jak człowiek będziesz się zachowywał, po Bożemu. A właściwie to po coś tu przyszedł?
- To jak, chcesz być znów zdrowym? - Zignorowawszy ostatnie słowa powtórzył pytanie.
- Pewnie że chcę. Chociaż... przyzwyczaiłem się, tyle lat, dobrze nawet tu posiedzieć, co ja będę robił jak wyzdrowieję? Nie mam dokąd iść. Rodziny żadnej, odeszli, z domu wyrzucili, zapomnieli... dawno to było, po cóż im byłem potrzebny, kaleka taki...
- Wszystko w życiu może się odmienić – Jeszua starał się dotrzeć jakoś do nieszczęśnika.
- Na gorsze na pewno – parsknął tamten, odwrócił się, chcąc odczołgać wraz z połamanym legowiskiem wyściełanym starą słomą w odchodzący z wolna cień.
- Musisz wierzyć. – Schwycił go za rękę.
- Ty znowu swoje. W co mam wierzyć? Komu? Ludziom, którzy mnie zostawili jak psa pod murem, czy Bogu który wszystkie moje cierpienia stworzył? Daj pokój, idź już lepiej, może i chcesz mi pomóc, kto cię tam wie, ale nie możesz, nie potrafisz, a słowa nic same nie dadzą.
- Przekonajmy się. Więc raz jeszcze cię pytam: chcesz być uzdrowiony?
- Chcę. I odczep się nareszcie... - odparował, starając się uwolnić ramię.
- Wstań więc, weź łoże swoje i chodź!
- Daj mi wreszcie spokój... Oj, zaraz, nie rozumiem... podnieść się mogę... stoję, jakże to tak, niemożliwe, tyle lat... nie...
- Spróbuj iść.
- Idę... naprawdę, jak kiedyś, idę... jak to... dawno, tak dawno nie... dzieckiem byłem, do namiotu szedłem, pamiętam, za matką... z ojcem chodziłem i znowu... ja idę... naprawdę... idę...
- Weź jeszcze swoje łoże na plecy. – Jeszua przyglądał mu się uważnym wzrokiem, gotów w każdej chwili do pomocy.
- Dobrze panie... nieciężkie nawet, mogę iść z nim... idę... jak to tak, niemożliwe... - Coraz więcej ludzi gromadziło się wokół, padały pierwsze, zdumione okrzyki.
- Bo uwierzyłeś. Wiara wszystko może dokonać.
- Ja? Nie... teraz nawet nie wierzę... nie wierzę, że to prawda, może sen jaki.
- Dałem ci moją wiarę, obdarzyłem nią, ale wewnątrz, tam w sercu musiałeś wierzyć w dobro, w zmianę, w siebie, bo inaczej nawet to nic by nie dało. Twoja wiara cię uleczyła. Tylko ona cię zbawi.
- Nie wiedziałem. Nie wiedziałem, że można wierzyć i nie wiedzieć o tym. Czy tak, czy inaczej, dzięki ci Panie! - Łzy szczęścia i wdzięczności żłobiły jasne ślady na jego twarzy. Okrzyki zachwytu wysławiające chwałę Najwyższego słychać było już zewsząd.
- Tylko nie grzesz więcej. Może jakoś ci się uda, następny cud to będzie. - Ostatnie zdanie wypowiedział ściszonym głosem, w którym zadrgała niechciana nuta niepewności.
Korzystając z zamieszania, niezatrzymywany przez nikogo, Jeszua opuścił teren sadzawki i nie zważając na lejący się z nieba dokuczliwy upał, przeszedł wyludnionymi o tej porze ulicami do granic miasta, zagłębiając się w otaczających je gajach oliwnych. Zmęczony usiadł na rozgrzanym, przydrożnym kamieniu, przymknął oczy, zagłębił w sobie, a ponure myśli związane z obrazem napotkanych ludzi szybko odeszły, zastąpione wizją Ojca, którego dostojna postać szybko stanęła przed jego wewnętrznym wzrokiem.
- Ojcze, dlaczegóż to tak? - zapytał tonem skargi.
- A co?
- Czemu w tej cholernej sadzawce tylko jeden człowiek uleczony być może?
- W jakiej znowu sadzawce?
- W Betesdzie. .
- A, tam. Jeden to i tak dużo. Myślisz że wszyscy na uleczenie zasługują?
- A nie?
- Nie. Wielu z nich to źli ludzie, bardzo źli.
- Ciekawe kto ich takimi stworzył...
- Nie zwalaj na mnie. Plan był dobry, ale...
- Wykonawstwo jak zwykle?
Najwyższy westchnął, wiedział jak trudno jest przekazać pewien rodzaj wiedzy, właściwie sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem, czego jaskrawym przykładem były reakcje i zachowania ludzi na Ziemi. Ale kto jak nie On mógł, a właściwie powinien to wyjaśnić, nie zważając, że sam miał poważne wątpliwości, z którymi zresztą nie miał już do kogo się zwrócić.
- Albo są bezwolnymi, tresowanymi marionetkami i wykonują ściśle nakazane czynności, albo mają tę nieszczęsną wolną wolę i dokonują wyborów. Własnych, niezależnych wyborów. Masz pojęcie jakie to dla nich trudne? Że mogą coś tworzyć, że coś staje się według ich planowanych zamysłów, pragnień, dążeń, realizuje się, oddziałuje na otoczenie, na innych ludzi, zmienia, kształtuje, wywołuje reakcje, emocje, stwarza w końcu, a człowiek to widzi i może nawet nad tym panować. Do pewnego stopnia oczywiście. Czują się prawie jak ja. I rosną, nadymają, jak rybi pęcherz. Ale jak już mogą wybierać, to częściej wybierają zło, czasem z niewiedzy, głupoty, czasem celowo, czasem wbrew sobie, nie wiem właściwie czemu, mnie też to dziwi, nie rozumiem... grzeszą i grzeszą bez najmniejszego powodu, bez jakiegokolwiek sensu, a takie pomysły mają, że je Satanas w kajeciku zapisuje, żeby nie zapomnieć, bo sam by na to nie wpadł. Czy to moja wina?
- Ale czy kary nie są zbyt surowe?
- Nic na to nie poradzę, takie są prawa tego świata. Jakiś porządek musi być. Może nie najlepszy wyszedł, ale jednak jest. A bez niego byłby chaos.
- I nic nie można zmienić?
- Po co? Dopiero by zaczęli szaleć. Wymordowali by się nawzajem dla przyjemności. Nawet już teraz mój szanowny Przeciwnik nie bardzo lubi do nich chodzić, mówi, że strach trochę...
- A jakby nie mogli tego zła czynić? Szansy takiej nie mieli?
- To co, łapy mam wszystkim pourzynać? Rozumu jeszcze więcej odebrać, żeby już w ogóle myśleć po swojemu nie mogli? Może to i by dobre było, tylko właściwie to więcej się nie da...
- Nie, wytłumaczyć, nauczyć. Pokazać, że można inaczej.
- Pokazywałem. Skutek był taki, że Eden zamknąć musiałem, bo robili co chcieli ze szczególnym uwzględnieniem wszelkich możliwych występków i zbrodni. Dziesięciu cherubów musiałem tam na straży ustawić i to z dodatkowym wyposażeniem, bo jak był jeden, to mu skrzydła oberwali.
- Tak, wiem, ale będę próbował, może ich czegoś nauczę, przekonam, może ten dzisiaj uzdrowiony stanie się kamieniem węgielnym, ziarnem, z którego wyrośnie drzewo dobra, poniesie w lud słowo prawdy.
- Próbuj, próbuj, może ci się uda...
Wizja zmętniała, kontakt został przerwany. Jeszua posiedział jeszcze trochę, wpatrując się w leżące przed nim skąpane w południowym słońcu miasto i rozpostarte nad nim błękitne niebo. W końcu wstał, otrzepał zapiaszczoną szatę, poprawił obcierające stopy sandały i niespiesznie ruszył w drogę powrotną, myśląc o znalezieniu przyjaznego miejsca na odpoczynek i nocleg.
Poranek przywitał późno. Zmęczenie, a może i zniechęcenie, dawały znać o sobie, jednak myśl o wczorajszym uzdrowieniu i wspomnienie radości tamtego człowieka pokrzepiała go. Dzień zapowiadał się równie upalnie jak poprzedni, szybko spożył darowany kawałek chleba i wyszedł na wąska ulicę, z zamiarem udania się w to samo miejsce co wczoraj. Jednak po kilkudziesięciu krokach, drogę zagrodziła mu kilkunastoosobowa grupa wzburzonych ludzi, na czele której stało kilku kapłanów. Przystanął. Najstarszy z nich wysunął się naprzód i oskarżycielskim tonem zawołał tak, aby słychać go było jak najdalej.
- Jak śmiałeś to uczynić?
- A co takiego? - Jeszcze uśmiechnięty zapytał cierpliwie.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Wielkie zło uczyniłeś niegodziwcze!
- Jakie zło? - Jeszua nie mógł pojąć, o co tamtemu chodzi.
- Kara cię nie minie, nie będziesz obrażał Boga! - Niewysoki, tęgi starzec aż trząsł się z oburzenia.
- O czym ty mówisz? Wyjaśnisz w końcu zamiast się czepiać?
- A kto uleczył tego spod sadzawki? - Oskarżycielski, tłusty palec mierzył w pierś winowajcy.
- O to ci chodzi? To ma być to wielkie zło? - roześmiał się.
A śmiać się nie należało; tylko skąd On mógł o tym wiedzieć?
- Tak! Z naszego ludu jesteś, nie udawaj więc, że nie wiesz. Szabat był! - Triumfalnym tonem objawił oskarżyciel.
- I co z tego? - Jeszua naiwnie nadal niewiele pojmował.
- Bluźnierco! Zapłacisz za to!
- Za to uleczenie?
- Za to że zrobiłeś to w szabat! - Z głębokim przekonaniem stwierdził kapłan. Inni poparli go intensywnym kiwaniem głowami.
- Ja nic nie zrobiłem.
- On sam świadczył przeciwko tobie, bezbożniku! Ten co go uleczyłeś. Nawet on mówił, że kara słusznie ci się należy. Sprawiedliwy zeń człowiek.
Mówiąc to, wypchnął przed siebie tego, który wczoraj został uzdrowiony. Stał wyprostowany, umyty, w nowej, czystej choć ubogiej i połatanej szacie, na twarzy malowała się podłość i nienawiść.
- Co? On chciał kary dla mnie? - Jeszua rozumiał coraz mniej
- Tak. Mówił co mu zrobiłeś. Pobożny to człek. Opowiadał też jak go dręczyłeś, chodzić kazałeś i łoże własne nosić. W szabat!
- To on, on – wydarł się uleczony – męczył mnie wczoraj, musiałem go słuchać, wygnał mnie spod sadzawki, życie zniszczył, musiałem odejść stamtąd niosąc ciężary!
- Nie wierzę...
- Świadkowie byli. Nie wyłgasz się - Kapłan się uspokoił, wyprostował, pewny swoich racji i ogólnego poparcia.
- Ja nikogo nie uleczyłem.
- A kto niby? - warknął ironicznie.
- Bóg.
- Bóg?
- Tak. Co się tak dziwisz, nie słyszałeś o Nim?
- Jak śmiesz tak do mnie mówić - ryknął podrażniony potomek Lewiego - jestem uczonym i ogólnie poważanym człowiekiem! Należy mi się szacunek! Do więzienia będziesz wtrącony, a potem... no, nie zazdroszczę...
- Oszalałeś. - Jeszua wciąż nie mógł uwierzyć w realność tego, co go spotyka.
- Tak, tak, posiedzisz w ciemnicy, zmienisz zdanie... chodźcie tu dobrzy ludzie, chwyćcie tego zbrodniarza i do lochu z nim. A potem sąd. - Radosny śmiech porozumienia i aprobaty zgromadzonych podsumował jego słowa.
- Stójcie! Nie wiecie co czynicie! - Wstrząśnięty Jeszua usiłował się bronić.
- Wiemy, wiemy - odpowiedziały głosy pobożnych ludzi.
- Za dobro złem płacicie!
- Taniej wychodzi... - Ktoś rzucił logiczną, jakby nie było, uwagę.
- W imieniu mego Ojca działam! - Instynktownie wykonał dwa kroki do tyłu.
- Tak? A kim jest twój ojciec? Namiestnikiem Rzymu? - Śmiech był już powszechny.
- Nie znacie mego Ojca, ale Ojciec mój wciąż działa i Ja działam. – Mówiąc to cofał się coraz bardziej przed napierającymi nań ludźmi.
- Właśnie skończyliście. Brać go!
Dobrzy ludzie pochwycili Jeszuę i tryskając radością powlekli do miejskiego więzienia. Wrzucony jak worek zboża z pożegnalnym przekleństwem i kopniakiem, stoczył się po kilku stopniach schodów uderzając głową, lekko na szczęście, w glinianą podłogę i płosząc stadko niewielkich stworzeń, które pospiesznie rozbiegły się wokół i spod ścian obserwowały go małymi, świdrującymi paciorkami lśniących oczu. Grube, dębowe drzwi, zostały zamknięte z należytą starannością.
Pozbierał się szybko, wstał, kości na szczęście były całe. Pragnienie trochę dokuczało, lecz o wodzie mógł na razie tylko pomarzyć. Potarł czoło, roztarł uderzoną rękę. Rozejrzawszy się, usiadł na niewielkiej kupie śmierdzącej słomy leżącej w rogu ciemnego, pozbawionego okien pomieszczenia, choć trochę światła przenikało szeroką szparą pod drzwiami, a oczy szybko przyzwyczajały się do mroku, wydobywając zeń niewielkie zwierzątka, z których niektóre podeszły do niego i stanąwszy na zadnich łapkach, uważnie się przyglądały. Oparty plecami o szorstką, ale chłodną ścianę, popadł w zadumę. Nie czekał długo na przybycie wizji Ojca.
- Widzisz jaki naiwny jesteś? - rozpoczął z łagodną ironią.
- Ale tamten, jak on mógł...
- Oj synu, ludzi jeszcze nie znasz, nie wiesz do czego są zdolni. Do dobrego zresztą czasem też, choć szansa spotkania takich jak ten jest większa. Zdecydowanie większa. Więc się nie dziw. Chciałeś to masz.
- Paskudna nora. Myszy łażą.
- Szczury. Nieźle mi wyszły. Przyjrzyj się im... Inteligentne i współpracować umieją, dbają o dobro ogółu. I często jeden poświęca się dla innych, z własnej woli, bez żadnego przymusu, z radością i tak jakoś naturalnie, jakby to było oczywiste, jakby inaczej wcale nie można było. Aż je czasem podziwiam w odróżnieniu od... Jak mi się to udało zrobić? Hm, gdybym rodzaju ludzkiego nie wspierał, to ten by chyba zawojował ziemię, właściwie to zasługuje, rozmnażają się też szybko i takie ciekawe świata, wciąż kombinują... Tylko zewnętrznie niepodobne do mnie, ale jakby trochę przerobić...
- Tylko ty Ojcze kombinować nie zaczynaj, ludzie to jednak ludzie.
- Przesądy. Szczur by swego dobroczyńcy nie wydał... No, pomarzyć dobra rzecz, ale jest jak jest, na razie problem z tymi mamy.
- Co by teraz zrobić...
- Posiedź trochę, odpocznij.
- Dziękuję. Wilgotno tu, zimno...
- A kto na upał narzekał? Nie dogodzisz... Ale towarzystwo w porządku, nie zdradzą przynajmniej.
- To prawda, miłe takie, noskami śmiesznie ruszają, jakby nimi świat rysowały a wciąż było w nim coś jeszcze do dodania, poprawienia. I z tym mają rację. I patrzą tak jakoś życzliwie, bez strachu i nienawiści... jak na widowisko, przemijające widowisko, które tylko się odbija w ich oczach... Ładne nawet, tylko ogonki jakieś łyse, nieowłosione, nie pasują.
- Cóż, nie tak wyszło jak planowałem, kot przy stwarzaniu się darł, że mu ciągle futra mało, a wiesz jak on to potrafi i tak już miałem dosyć jego miauczenia, że trochę dołożyłem, no i dla szczura zabrakło. Żeby to wynagrodzić, dodałem inteligencji i zdaje się przesadziłem.
- Stwarzanie żywych istot, to niełatwa robota, dobrze że ludzie tego nie potrafią.
- Trochę się boję, czy kiedyś się nie nauczą, ale jeśli nawet, to nieprędko.
- No, czasu tracić nie mogę, muszę iść, żeby tylko nie zauważyli.
- Drzwiami nie wychodź, strażnik na zewnątrz. Z drugiej strony, przez mur musisz.
- Wiem.

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7009
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy

Re: Betesda

#2 Post autor: alchemik » 22 kwie 2015, 14:53

Humereska filozoficzno egzystencjalna. Miły temat kondycji ludzkiej. Czyżby nie udało się Przedwiecznemu i Wszechmocnemu zarazem jego dzieło? Jeżeli stworzył na obraz i podobieństwo, to z logicznej implikacji wynika, że musi być bardziej ludzki od ludzi. Ty Gorgi potrafisz płynąć w temacie, choć przegadywać też potrafisz. Widać, że lubisz swoje słowa i długie zdania.
Przyjemnie się czyta i z uśmiechem, choć może nie powinno się, wszak to poważny temat wiary, wolnej woli i popieprzenia świata. Szczurów bym na koronę stworzenia nie dawał, bo one wcale nie takie milusie.
Fajnie nawiązałeś do tej sadzawki uzdrowień. najbardziej bawią mnie związane ręce Pana. No Lucek biegający z kajecikiem, też jest niezły. Bo tak prawdę mówiąc, czym jest dobro i zło? To pojęcia stworzone przez człowieka i tylko w odniesieniu do niego mają sens.

A do stwarzania życia, bądź inteligencji nie mamy już wcale tak daleko.
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10470
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Betesda

#3 Post autor: eka » 22 kwie 2015, 15:48

To bardzo ciekawe opowiadanie, Gorgiaszu. Umiejscawiasz wydarzenia na planie historycznym i totalnie fikcyjnym w części drugiej.
Betesda istniała i istnieje:

https://www.youtube.com/watch?v=7Cw-VmG0P2c

Fundamentem fabuły jest fragment z ewangelii św. Jana o paralityku uzdrowionym przez Jezusa. Faktycznie, nie mógł nigdy pierwszy wejść do sadzawki, a według przekazów tylko ten, który uczyni to pierwszy po zawirowaniu lustra wody dostępował uzdrowienia. Podobno cud ozdrowieńczy zaczął działać ponad półtora wieku przed narodzinami Chrystusa.
W Twoim opowiadaniu zmiany w stosunku do ewangelicznego oryginału następują już w trakcie rozmowy z Jeszuą. Chory jest zniecierpliwiony, wręcz nieprzychylny wobec propozycji ozdrowienia za wiarę.
Tu zaczynasz wchodzić w odnogę alternatywnego rozwoju wydarzeń, inny z wielu wieloświatów.
W oryginale faryzeusze też namawiają uzdrowionego do wyjawienia kim był ów wybawca od trosk, i też przede wszystkim dlatego, że niedopuszczalne było dźwiganie czegokolwiek w szabat. To był jeden z powodów kontrowersji między Żydami a Jezusem, no i twierdzenie, że jest Synem Jahwe.

A co poza zauważonym przez poprzednika lekkim uśmieszkiem Autora? Mega dużo.
Szczególnie kwestia czym jest wiara i co niesie za sobą dar/przekleństwo wyboru.
Czyta się bardzo dobrze, historia wciąga niepostrzeżenie. :)
Bardzo lubię zdania rozbudowane, które są jak wchodzenie do rzeki a nie wjeżdżaniem do kałuży. I, co zauważyłam, świadczą o umiejętnościach lingwistyczno-składniowych autorów. Takowych również u czytelników, tych co nie narzekają. ;)

Ja, jeśli już miałabym pomarudzić lekko... to nad wielokropkiem ciut zbyt często używanym.
Gratuluję tak udanego debiutu na Ósmym.
:bravo:

Ciekawe jak spotkanie z Jeszuą opisałyby inteligentne szczury, gdyby w którymś ze światów posiadły taką umiejętność.
:myśli:

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: Betesda

#4 Post autor: Gorgiasz » 22 kwie 2015, 17:29

Ad. alchemik
Ty Gorgi potrafisz płynąć w temacie, choć przegadywać też potrafisz.
No wiesz, różne umiejętności mogą się przydać. :ok:
Widać, że lubisz swoje słowa i długie zdania.
Moje? Już dawno stwierdzono, że wszystko co mówimy jest w dziewięćdziesięciu pięciu procentach jedynie powtarzaniem. Złośliwi twierdzą, że w stu pięciu. Długie zdania? Wszystko jest względne. Może mi nie uwierzysz, ale w moim przekonaniu wciąż piszę za krótkie, co mnie trochę martwi. To pewnie spuścizna po wielokrotnej lekturze mego ulubionego pisarza. A ich poziom czy komunikatywność, to już odrębna sprawa.
Bo tak prawdę mówiąc, czym jest dobro i zło? To pojęcia stworzone przez człowieka i tylko w odniesieniu do niego mają sens.
Oczywiście, że tak. W Starym Testamencie słowo „dobro” oznaczało to, co jest korzystne, pożyteczne, sprzyja podmiotowi – w praktyce członkom narodu wybranego. I tylko w odniesieniu do nich. W tej epoce i w tym obszarze kulturowym nie znano pojęć abstrakcyjnych. Dzisiejsze znaczenie kształtowało się dopiero wraz z rozwojem i rozprzestrzenianiem chrześcijaństwa (jeśli mówimy o kulturze judeochrześcijańskiej) oraz przejmowaniem i wcielaniem elementów kultury greckiej.
A do stwarzania życia, bądź inteligencji nie mamy już wcale tak daleko.
Ten pogląd jest dość szeroko rozpowszechniony. Szkoda tylko, że dokładnie nie wiemy czym są oba. :myśli:

Dodano -- 22 kwie 2015, 16:52 --

Ad. eka
To bardzo ciekawe opowiadanie, Gorgiaszu.
Czyta się bardzo dobrze, historia wciąga niepostrzeżenie.
Cieszę się, że tak uważasz. :)
Tu zaczynasz wchodzić w odnogę alternatywnego rozwoju wydarzeń, inny z wielu wieloświatów.
Zgadza się.
Ja, jeśli już miałabym pomarudzić lekko... to nad wielokropkiem ciut zbyt często używanym.
Jesteś bardzo spostrzegawcza. ;) Wytykano mi to nie raz i gdybym w trakcie korekt nie usuwał większość z nich (z bólem serca), to byłoby tego kilka razy więcej. W moim pojęciu oznacza to często, że trzeba się zatrzymać, pomyśleć. Ale tylko w moim.
Gratuluję tak udanego debiutu na Ósmym.
Dziękuję.
Ciekawe jak spotkanie z Jeszuą opisałyby inteligentne szczury, gdyby w którymś ze światów posiadły taką umiejętność.

Rzeczywiście, ciekawe. Ale może należałoby postawić problem nieco inaczej: jaką formę przybrałby Syn Boży, aby „trafić” do takich odbiorców. Gdyż wydaje się, iż gdyby miał ludzką postać, nie odróżniłyby Go od innych ludzi. Ale można się zastanawiać.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10470
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Betesda

#5 Post autor: eka » 24 kwie 2015, 13:12

Gorgiasz pisze:: jaką formę przybrałby Syn Boży, aby „trafić” do takich odbiorców. Gdyż wydaje się, iż gdyby miał ludzką postać, nie odróżniłyby Go od innych ludzi.
Zawężasz możliwości Jego oddziaływania.
Dla deszczy jest tęczą, dla kwiatów pszczołą, dla szczurów przyjacielem.
:)

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Betesda

#6 Post autor: skaranie boskie » 25 kwie 2015, 20:54

Gorgiasz pisze:Jak tutaj słowo Twoja ma się...
Słowo Twoja?
Wychwyciłem jeszcze kilka omyłek w zapisie dialogów, czasem nadużywasz wielkiej litery w zdaniach narratorskich, choć widzę, że zasada jej używania Ci nieobca. Myślę, że sam skorygujesz.
Co do tekstu - jak byli łaskawi zauważyć przedmówcy, jest dobry. Mieści się w ramach humoreski egzystencjalnej i - jak na humoreskę przystało - porusza poważne treści. Nie jest odkrywcza, ale nie drąży też banałów. Przeczytałem z zainteresowaniem i przyjemnością.
:beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: Betesda

#7 Post autor: Gorgiasz » 25 kwie 2015, 22:10

Przeczytałem z zainteresowaniem i przyjemnością.
Cieszę się. :)

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Betesda

#8 Post autor: skaranie boskie » 26 kwie 2015, 22:22

Jeśli chcesz zacytować konkretną osobę, to po zaznaczeniu tekstu zejdź na dół postu i po prawej stronie kliknij na "cytuj".
Wtedy wyświetli się, że
Gorgiasz pisze:Cieszę się.
a nie
cieszę się
Pozdrawiam :)
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: Betesda

#9 Post autor: zdzichu » 26 kwie 2015, 22:57

Toś mi pan zaimponował tą opowieścią, panie Gorgiaszu. Nie darmo Cię chwalą. Coś mi się widzi, że się nam na forum prozaik objawił z prawdziwego zdarzenia. Dawaj pan następne, na pewno przeczytam, choć może być z opóźnieniem.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: Betesda

#10 Post autor: Gorgiasz » 27 kwie 2015, 7:49

Dzięki Zdzichu, ale nie zasłużyłem na taką opinię. Obrazek

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”