Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#1 Post autor: Gloinnen » 13 sty 2012, 14:34

HISTORIA LINGONA I ELEANIR

Usłyszycie teraz o wydarzeniach, które sięgają swymi korzeniami głęboko w przeszłość, do czasów, gdy Zło było jeszcze bardziej wszechobecne w świecie, niż dzisiaj. W tamtych wiekach Ciemnością władał Morgoth (1); jego imię do dziś wymawiane jest z lękiem i drżeniem serca przez tych, którzy owe dni pamiętają. Słudzy Morgotha, orkowie i inne, jeszcze bardziej nikczemne i przerażające stworzenia, swobodnie wówczas grasowali po krainach Śródziemia, łupili i palili ludzkie osady, pustoszyli lasy, plugawili rzeki i jeziora. Wszędzie po swoim przejściu pozostawiali żałobę, zgliszcza, rozpacz. Elfowie zamieszkujący Śródziemie byli wówczas w niełasce u Potęg (2), władających światem i niewielu mieli sprzymierzeńców w walce ze sprzyjającymi Morgothowi okrutnymi mocami. Ludzie zaś, pomijając kilka szlachetnych i mężnych klanów, na ogół okazywali się słabi i rozdarci między siłami dobra i zła. Niejednokrotnie wstępowali na drogę zdrady bądź wybierali ucieczkę.

Dzisiejsze Lórien wówczas nosiło inną, starożytną nazwę Laurelindórenan (3), Dolina Śpiewającego Złota. Od zawsze zamieszkane było przez elfów z najbardziej znamienitych rodów, choć może nie z tych, które odegrały najistotniejszą rolę w dziejach Śródziemia. Wśród nich wyjątkowym poważaniem i miłością cieszył się szczep Niëndira. Niëndir był znakomitym wodzem, którego wszyscy mieszkańcy krainy darzyli zaufaniem i szacunkiem. Gdy potrzebował ochotników do walki z hordami orków najeżdżającymi granice Laurelindórenan, każdy elf z ochotą ofiarowywał mu swoje zbrojne ramię, swój łuk i swoją odwagę. Zdanie Niëndira niejednokrotnie okazywało się decydujące podczas licznych narad i zebrań, gdy trzeba było rozstrzygnąć jakiś spór lub podjąć istotną dla całego plemienia decyzję. Jedyny syn Niëndira, Lingon, wzrastał w blasku chwały swego ojca. Los obdarzył go wyjątkową urodą: w szarych kryształach oczu tego młodzieńca mieszkało światło gwiazd, jego rysy oznaczały się delikatnością pierwszych wiosennych liści, a jego głos brzmiał piękniej niż dźwięk Celestel, zaginionej przed laty zaczarowanej harfy elfów, którą nazywano Harfą Niebiańskiego Światła... Ponadto Lingon był dzielny, śmiały, nie bał się stawiać czoła niebezpieczeństwom, a dzięki swemu sprytowi umiał wyjść cało z niejednych tarapatów.

Pewnego dnia Lingon postanowił wybrać się do lasu w poszukiwaniu orków, gdyż doszły go wieści, iż spora ich grupa krąży po okolicy, bezmyślnie mordując zwierzęta, wycinając młode drzewa i zabijając każdego, kogo napotka na swej drodze. Zwołał drużynę swych najbliższych przyjaciół, doskonałych łuczników i tropicieli, po czym wszyscy ruszyli razem na spotkanie z przeciwnikiem.
Laurelindórenan było wówczas o wiele młodsze, niż dzisiaj, wiośniane, świeże. Drzewa nie posiadały jeszcze dzisiejszego dostojeństwa, wiele spośród nich przypominało beztroskie dziewczęta w pierwszym, radosnym tańcu. Pod baldachimem miodowego blasku późnego lata las zdawał się celebrować jakieś wspaniałe święto ku czci bogów życia. A jednak Lingon i jego towarzysze wiedzieli, iż nie należy dać się zwieść pozorom. W najpiękniejszy, słoneczny dzień można było spodziewać się nagle ataku wroga, tym bardziej okrutnego, że w kontraście z czarownym uśmiechem natury stawał on się bezlitosnym szyderstwem.

Jeden z druhów Lingona nagle zatrzymał się i zaczął nadsłuchiwać różnych dźwięków płynących z głębi lasu. Oprócz szumu liści, skrzypienia konarów, nieśmiałego śpiewu zięb i sikor, dobiegł go jeszcze jeden, niepokojący odgłos.
- Ktoś płacze... – powiedział. – Tak, ktoś w rozpaczy woła o pomoc... – potwierdził. Po krótkiej chwili wszyscy elfowie usłyszeli ciche, lecz wyraźne łkanie bezbronnej istoty, która, jakkolwiek pozbawiona już nadziei na ratunek, nie poddała się jeszcze... Chciała, aby przynajmniej las usłyszał jej skargę i zaniósł ją daleko na wierzchołkach drzew.
- Tam! – zawołał Lingon i cała drużyna opuściła ścieżkę, kierując się na północ, we wskazanym kierunku. Płacz stawał się coraz wyraźniejszy, przemieszany z sapaniem, obrzydliwym śmiechem i tupaniem orków.
- Teraz będziemy mieli zabawę! Siedź cicho, bo i tak nikt cię tu nie usłyszy! Tak, tak, zaraz poswawolisz z nami, to dopiero gratka! Zamknij gębę, ludzkie ścierwo, bo za chwilę odgryzę ci język! – rozległ się w gąszczu obleśny, chrapliwy szept. Lingon przyśpieszył kroku, minął gęste leszczynowe zarośla i nagle znalazł się na niewielkiej polanie, gdzie około trzydziestu orków kłębiło się wokół siedzącej na niskim ściętym pniu młodej dziewczyny. W ich oczach czaiły się lubieżne ognie. Aż strach pomyśleć, jaki los czekał ich ofiarę, po zaspokojeniu żądz napastników. Mogła spodziewać się nie tylko hańby, lecz także okrutnej śmierci w męczarniach.

Nagle powietrze przeszył świst strzały i oto najgrubszy, stojący najbliżej dziewczyny ork, który przed chwilą próbował ją nastraszyć, padł trupem w zieloną, suchą trawę. Strzała utkwiła głęboko w jego czerwone, owłosionej szyi. Po chwili dwa kolejne plugawe ciała runęły na ziemię.
- Zobaczymy jeszcze, kto tu będzie ścierwem! – wołał Lingon, wyciągając ze swego kołczanu kolejną strzałę. Jego towarzysze ruszyli ku zaskoczonym przeciwnikom, trzymając w dłoniach miecze, lśniące diamentowymi skrami w świetle słońca. Zaskoczeni orkowie nie mieli nawet okazji, aby zorganizować jakąkolwiek obronę. Po chwili ich martwe ciała zaścielały całą polanę, a liście otaczających ją leszczyn i jeżyn zbryzgane były kroplami czarnej, gęstej krwi. Dziewczyna, nie wierząc jeszcze w swe niespodziewane ocalenie, siedziała w bezruchu na swym pniu i nie śmiała się poruszyć. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w elfów, którzy wydali jej się postaciami z pogranicza snu i jawy. Nie znała jeszcze ich zamiarów, i chociaż to z ich rąk zginęli jej prześladowcy, nie ufała im. Obawiała się kolejnej przykrej przygody.
Lingon pierwszy podszedł do niej i zapytał dumnym oraz władczym głosem.
- Bądź łaskawa powiedzieć mi, jakie imię nosi ta, której uratowaliśmy dziś honor i życie. Ja jestem Lingon, syn Niëndira z Laurelindórenan.
Ona podniosła na niego swe wylęknione, orzechowe oczy i odrzekła, drżąc jeszcze z przeżytego wzruszenia:
- Eleanir... Nazywam się Eleanir... Mój ojciec, Aldor, jest panem pobliskiej warowni Gotheilet...
- Cóż robiła córka Aldora z Gotheilet sama, na leśnych ścieżkach, w czasach tak pełnych grozy? – wykrzyknął Lingon ze zdumieniem. Znał tę warownię bardzo dobrze, gdyż mijał ją nieraz podczas swoich wycieczek w pogoni za rozmaitymi obrzydliwymi istotami. Światła Gotheilet niejednokrotnie dawały mu sygnał, iż zbliża się do domu. Strażnica ta ulokowana była w widłach Nimrodel i Celebrantu, a jej zadaniem była obrona okolicy Laurelindórenan głównie przed napaściami orków z Doliny Półmroku u stóp Gór Mglistych. Ludzie zamieszkujący Gotheilet nie żyli nigdy w zażyłych stosunkach z elfami, lecz niejednokrotnie obydwa plemiona oddawały sobie mniej lub bardziej świadomie rozmaite przysługi w starciach ze wspólnym nieprzyjacielem. Lingon wiedział, iż Aldor posiada córkę, a po okolicy krążyły liczne, barwne opowieści o jej niezwykłej urodzie. Podobno ręka panny z Gotheilet została przyrzeczona pewnemu bogatemu i znanemu z mężnych czynów dziedzicowi pochodzącemu z dalekich ziem Dór-lominu (4). Tym większe zdziwienie ogarnęło elfa, gdy dowiedział się, kim była uratowana przez niego z łap orków dziewczyna.

Tymczasem pytanie Lingona wprawiło Eleanir w jawne zakłopotanie. Zarumieniła się i spuściła wzrok, gdyż uznała, iż ostatnią osobą, której mogłaby wyjawić powód swej samotnej obecności w lesie, był ten wojownik elfów. Nie mogła wyznać mu prawdy, która dla niej samej była wstydliwa i trudna. Zachowanie jej okazało się lekkomyślne, lecz we własnym mniemaniu nie mogła postąpić inaczej i podjąć innej decyzji.

Eleanir uważano za urodzoną pod szczęśliwą gwiazdą. Nie brakowało jej żadnego z dziewczęcych wdzięków, wychowała się we względnym dostatku, a ojciec zadbał o to, by zapewnić jej przyszłość u boku godnego męża. Jednakże, jak to często bywa, dziewczyna pragnęła dla siebie innego losu i nie chciała poddać się woli Aldora. Wybrany przez niego kandydat na jej przyszłego towarzysza życia wcale nie odpowiadał Eleanir; jej serce pozostawało zamknięte dla jego spojrzeń i słów. Uważała, że jest stary, szpetny i ponury, a jego wojenna sława wcale nie dodawała mu splendoru w oczach panny, która wolała łagodność i ciszę... Nie chciała opuszczać zresztą rodzinnych stron i wyjeżdżać do odległych krain, o których nic nie wiedziała, oprócz tego, iż są to tereny, po których bezustannie krążą echa krwawych walk. Sam dźwięk nazwy „Dór-lomin” przywodził jej na myśl woń pól bitewnych, barwy ognia, srogie i przenikliwe brzmienie rogów wzywających swą złowieszczą muzyką do zabijania. Gdy nieuchronnie zbliżał się moment zaślubin Eleanir, postanowiła ona opuścić Gotheilet. Niedaleko polany, na której zaatakowali ją orkowie, znajdowała się niewielka chatka, gdzie mieszkała stara zbieraczka ziół leśnych, Thériel, daleka krewna dawno zmarłej matki Eleanir. Właśnie u niej dziewczyna zamierzała poszukać na jakiś czas schronienia, w nadziei, że jej dłuższa nieobecność w domu zmiękczy serce ojca i zapobiegnie niechcianemu małżeństwu.

Czyż mogła wyjawić tę tajemnicę Lingonowi z Laurelindórenan? Nie... Tym bardziej, że powoli zaczynała już podlegać jego niezwykłemu urokowi i wstyd przemieszany z lękiem zamknął jej usta.
- A więc nie odpowiadasz... – stwierdził elf, utkwiwszy w Eleanir śmiałe, przenikliwe spojrzenie. – Cóż, w każdym razie moim obowiązkiem jest zapewnić ci jakie takie bezpieczeństwo, nie pozwolę ci dalej krążyć samotnie po okolicy. Wraz z kilkoma moimi przyjaciółmi odprowadzę cię do Gotheilet.
Zbuntowana córka Aldora musiała, aczkolwiek niechętnie, przyjąć propozycję Lingona, choć głęboko w duszy czuła sprzeciw wobec takiego obrotu spraw. Nie miała jednak wyboru i powoli, z ciężkim sercem ruszyła za elfami w kierunku rodzinnego domu.

Szli szeroką, skąpaną w blasku słońca leśną aleją, jak korytarzem zielonego pałacu, a zamiast kolumn podtrzymujących strzeliste sklepienie, mijali srebrzystoszare pnie brzóz. Nad nimi jaśniało niebo, od którego ciemnego lazuru ostro odcinała się żółknąca zieleń drobnych, rozkołysanych w ciepłym powietrzu liści. Po godzinie marszu stanęli na odpoczynek przy Eithel Galen, które już wtedy nosiło tę samą, co dzisiaj, nazwę. Lingon, według zwyczajów plemienia leśnych elfów, zrobił z kory drzewa mały kubek, zaczerpnął nim świeżej wody ze źródła i podał Eleanir, aby orzeźwiła się i odzyskała nieco sił.

Gdy zmierzch zaczął już barwić ciemną czerwienią czubki brzóz i modrzewi, dotarli wreszcie do warowni Aldora. Strażnicy, pilnujący niewielkiej grobli przed bramą, byli niezwykle zaskoczeni widokiem orszaku uzbrojonych elfów, eskortujących młodą panienkę do domu ojca. Lingon i jego drużyna postanowili wycofać się dyskretnie, gdyż wiedzieli już, że dziewczyna jest bezpieczna.
Eleanir znalazła się na niewielkim, oświetlonym kilkoma pochodniami dziedzińcu. Nagle poczuła się osamotniona i upokorzona. Nie miała jednak czasu na rozmyślania, gdyż wnet nadbiegł Aldor z rozwianą brodą, z oczami pełnymi niepokoju, i zawołał:
- Córko, gdzieżeś się podziewała od samego rana? I cóż to ma znaczyć, że elfowie przyprowadzają cię do Gotheilet? Czy mało razy przestrzegałem cię, abyś nie zadawała się z tymi dziwacznymi istotami? Nic nie mogłoby dobrego z tego wyniknąć...
- Wybacz, ojcze... – powiedziała tylko Eleanir. Jej twarz pozostała jednak blada i kamienna. Dziewczyna nie zamierzała dzielić się z nikim przeżyciami ostatnich godzin.
- Jutro wreszcie przybywa Naört, twój narzeczony. Pragnąłem dziś oznajmić ci tę dobrą nowinę. Nareszcie, pomimo rozlicznych plag, jakie spadają na jego ojczysty Dór-lomin, postanowił zjawić się i dopełnić złożonego przed laty tobie i mnie przyrzeczenia. Raduj się, Eleanir, wkrótce zostaniesz żoną dzielnego człowieka, ponoć jest on spokrewniony z samym Húrinem (5)! Powinnaś byś wdzięczna mu za zaszczyt, jaki uczynił naszej rodzinie! – Aldor nie ukrywał podniecenia i dumy; w jego oczach błyszczały łzy wzruszenia. Ciężko było mu sobie nawet wyobrazić możliwość, że dziewczyna nie podziela jego szczęścia. Zaślepiony własnymi projektami i marzeniami nie dostrzegł, jak na chmurnej twarzy córki rozkwita gniew.

Eleanir stwierdziła, iż jest zmęczona i pragnie prędko udać się na spoczynek. W ten sposób uniknęła niewygodnych pytań ojca i nie musiała już słuchać kolejnej pełnej entuzjazmu opowieści o jutrzejszej wizycie kandydata do jej ręki. „Staruszek nie przestaje wychwalać jego zalet, a nie widzi, jaki ten cały Naört jest brzydki, z tym swoim nosem jak kartofel, krzywymi brwiami i wyłupiastymi oczami! Doprawdy, niewiele różni się od orków! Ach, i cóż ja pocznę z dala od moich ukochanych zagajników, ruczajów, łąk, słonecznych i usianych kwieciem ścieżek mojego dzieciństwa?”

Układając się już do snu, Eleanir znalazła w fałdach swojej sukni mały kubek, z którego Lingon poczęstował ją wodą przy Zielonym Źródle. Zamierzała zachować to naczynie na pamiątkę i teraz pieściła delikatnie palcami jego wdzięczny kształt.
I właśnie w tej chwili spłynęła na nią miłość do Lingona, syna Niëndira z Laurelindórenan. Była to miłość ponad jej ludzką możliwość odczuwania, nie na miarę jej młodego i delikatnego serca, miłość tak potężna, jak prastary dąb, tak gorąca, jak rozpalona spadająca gwiazda, tak nieskończona, jak bieg rzeki ku morzu. Eleanir straciła rachubę czasu, zdawało jej się, że przeminęły wszystkie epoki świata, a ona wciąż trwała w miejscu, spalana nieznanym, lecz słodkim ogniem, który karmił się jej oddechem, łzami i krzykiem. Gdy owo dziwne wrażenie minęło, dziewczyna rozejrzała się po swojej komnacie. W ciemnościach odnalazła drogę do okna, za którym noc wieszała jedwabny mrok nad lasami otaczającymi Gotheilet. „Będę cię kochać bardziej, niż jestem ci teraz w stanie przyrzec, od tej chwili należę do ciebie, moje łzy będą biegły śladem twoich stóp, mój głos będzie cię szukał w leśnych kniejach, mój sen będzie cię pieścił od zmierzchu do brzasku...” Tak mówiły jej usta, choć nikt jej nie słyszał, jedynie gwiazdy, źdźbła traw i gałęzie drzew Laurelindórenan.

Dziewczyna nie zaznała snu tej nocy. Rano jednak musiała wstać i rozpocząć dzień, pomimo tęsknoty, jaka zagościła w jej sercu. Służące przyniosły jej piękne szaty, w które ojciec kazał się jej przyodziać na powitanie szacownego gościa. Oczekiwanie Eleanir naznaczone było jednak złością i cierpieniem. Wcześniej, jej sprzeciw wobec małżeństwa z Naörtem wynikał raczej z niechęci do opuszczenia rodzinnych stron i w ogóle nie czuła się jeszcze gotowa na to, aby poświęcić dla drugiego mężczyzny swoją wolność. Teraz jednak kochała Lingona, a to zmieniało wszystko... Wciąż miała przed oczami jego twarz jaśniejącą różowym światłem jutrzenki, pamiętającą pieszczoty kropel rosy i porannych leśnych mgieł. Perspektywa spotkania z człowiekiem, który miał niebawem brutalnie zawładnąć jej sercem i z dala od wszystkiego, co kochała, stać się panem jej życia, napełniała Eleanir wstrętem i rozpaczą. „Żeby nie wiem, jak był dla mnie dobry, będę go nienawidzić, będę pragnęła go zabić, nie pozwolę mu wtargnąć do mojego ogrodu, do ogrodu, który moja miłość wyśpiewała dla Lingona...”, mówiła do siebie dziewczyna. Nie zastanawiając się długo, ponownie postanowiła uciec z Gotheilet. Wszyscy w warowni zajęci byli przygotowaniami do wieczornej uczty, jaką Aldor postanowił wyprawić na cześć przyszłego zięcia. Dekorowano dziedziniec girlandami z liści i kwiatów, w głównej komnacie twierdzy ustawiano stoły, z kuchni dochodziły zapachy pieczonej dziczyzny... Nie zauważona przez nikogo Eleanir wymknęła się z Gotheilet jednym z tajemnych przejść, których ta strażnica posiadała sporo, gdyż niejednokrotnie w przeszłości jej załoga zmuszona była do różnych ryzykownych ucieczek i forteli, aby ratować się przed napaścią intruzów. Znów dziewczyna pędziła samotnie przez las, z rozwianymi włosami i dzikim blaskiem w oczach. Gałęzie drzew boleśnie uderzały ją w twarz, lepkie pajęczyny oplątywały jej dłonie, korzenie drzew chwytały ją za stopy... Podążała jednak wytrwale przed siebie i tym razem bez przeszkód dotarła aż do Eithel Galen, gdzie postanowiła chwilę odpocząć „Gdyby nawet coś mi się tu miało złego przydarzyć, przynajmniej będę mogła zginąć w miejscu, gdzie Lingon napoił mnie po raz pierwszy ze swoich rąk wodą miłości...”, pomyślała i, utrudzona szaleńczym biegiem oraz znużona po nieprzespanej nocy, upadła przy źródle i natychmiast zapadła w mocny sen, ukołysana zmysłową muzyką przejrzystej, roześmianej wody.

Gdy ocknęła się, było już ciemno a las spowił wilgotny chłód. Eleanir widziała nad koronami drzew wielkie, jasno świecące gwiazdy, rozsypane jak ziarna blasku na czarnym płaszczu nocy. Przypomniała sobie, że według wierzeń elfów, gwiazdy mają swoją panią, Elbereth, posiadającą ogromną moc. Podobno elfowie wzywali Elbereth w różnych potrzebach, witali się jej imieniem, uważali ją za swoją niezawodną opiekunkę, i to właśnie z jej powodu tak bardzo kochali gwiazdy... Elfowie byli jednak pierworodnymi dziećmi świata, mieli szczególne łaski u Potęg nim władających... A co by się stało gdyby ona, nędzne człowiecze stworzenie, zwróciła się do Elbereth z dna swej rozpaczy? Jej położenie było w istocie żałosne. Wyobrażała sobie, jaka wściekłość musiała ogarnąć ojca, gdy odkrył jej ponowną ucieczkę. W oczach Naörta musiał wyjść na głupca i oszusta, który ściągnął go na próżno z Dor-lóminu, aby sobie z niego przewrotnie zakpić. Tak więc dziewczyna nie mogła już pokazać się w Gotheilet, nie narażając się na srogą karę i poniżenie. Królestwo elfów było dla niej z kolei niedostępne, gdyż plemię to raczej nieufnie odnosiło się do ludzi i niezbyt chętnie witało ich w granicach swoich krain. Lingon mógł ją spotkać przypadkiem i ocalić jej życie, lecz nie miała prawa oczekiwać niczego więcej ani od niego, ani od jego pobratymców. Eleanir nie miała wpływu na to, iż w jej sercu rozgorzała namiętność, lecz próba podążenia za jej głosem zakrawała na szaleństwo... Któż mógłby teraz jej pomóc? I nagle ciszę uśpionego lasu przeciął krzyk Eleanir:
”O, Elbereth, jeśli moja prośba nie obraża Twych uszu, zlituj się nade mną! Jakże ciężki kamień zawisł dziś na mojej szyi! Dlaczego przeznaczenie zesłało na mnie miłość, której nie mam siły dźwigać, ostrą jak włócznia, bezkresną, niezwyciężoną... Ja, Eleanir, jestem tylko zbyt małym naczyniem, aby ją pomieścić i ogarnąć...! Elbereth, Elbereth, nie mogę już cofnąć się z drogi, na którą zwabił mnie ten przemożny ogień! Spraw, aby przynajmniej moja miłość nie była ograniczona krótkim czasem ludzkiego ziemskiego życia... Pragnę, póki Lingon żyje, móc dawać mu ją i widywać go, choćby z rzadka, na jego ścieżkach...”

Płakała długo pochylona nad migotliwą tonią Eithel Galen. I stało się tak, że Elbereth usłyszawszy bolesne wołanie dziewczyny, postanowiła spełnić jej życzenie. Przemieniła ją w młodą jarzębinę, która przeglądała się w lustrze wód Zielonego Źródła i zachowała w swoich korzeniach, gałęziach, liściach oraz czerwonych owocach miłość do elfa Lingona.

Zgodnie z przewidywaniami Eleanir, Naört opuścił Laurelindórenan przepełniony urazą i złością. Nie mógł nigdy jawnie wystąpić przeciwko Aldorowi, do końca jednak swoich dni nie zapomniał goryczy rozczarowania, jaką poczęstowano go w Gotheilet. Zaś opuszczony ojciec oficjalnie wyrzekł się córki, która naraziła go na hańbę w oczach znakomitego gościa ze sławnego Dor-lóminu. „Czym sobie zasłużyłem na podobną zniewagę? O, niewdzięczna Eleanir, czy kiedykolwiek brakowało ci czegoś w moim domu? Zatroszczyłem się w każdym, najdrobniejszym szczególe o twoje szczęście, i jakąż otrzymałem za to zapłatę? Zostałem poniżony w oczach świata, a resztę mojego życia spędzę w wymarłych komnatach pustej warowni, których nie ożywi już nigdy żaden jasny promień, żaden śmiech, żaden ożywczy powiew... Jesień moich dni będzie jak błotnista sadzawka ścięta lodem i nie ma takiej pociechy, która rozświetliłaby długie, mroczne, deszczowe noce, gdy dopełni się czas Aldora z Gotheilet...”

Odtąd Eleanir – Jarzębina dźwigała na swoich gałęziach szkarłatne grona swej miłości, przeklętego, lecz jakże słodkiego daru... Elfowie z Laurelindórenan zauważyli rychło na brzegu Eithel Galen nowe, osobliwe drzewo, którego liście nawet wiosną i latem miało barwę miodową, jak włosy Eleanir, i które nigdy nie traciło lśniących, czerwonych owoców. Pewnego dnia w jego cieniu stanął także i Lingon. Udawał się właśnie na jedną ze swoich awanturniczych wypraw i po drodze zapragnął zaczerpnąć źródlanej wody. Gdy nachylił się nad lustrem Zielonego Źródła, usłyszał w szemraniu jarzębinowych liści cichutki, dźwięczny głos przypominający grę na najcieńszej i najczulszej strunie harfy. Głos ten wołał go po imieniu: „Lingonie! Lingonie! Lingonie!” Gdy elf rozejrzał się trwożnie dokoła, usłyszał znów to samo wołanie: „Lingonie! Czyżbyś już nie pamiętał, jak niegdyś uratowałeś mi życie? Gotowam była odwdzięczyć ci się za to najmocniejszym kochaniem, jakie znał kiedykolwiek świat... I nawet teraz, choć utraciłam już swą ludzką postać, poślę moją wierną miłość w ślad za tobą, gdziekolwiek byś się nie udał... Niech cię strzeże, niech cię usypia po znojnym dniu, niech cię pociesza w chwilach zwątpienia, niech ci rozjaśnia jaskinie nocy...” Pod stopy Lingona upadła wielka kiść dojrzałych jarzębinowych jagód... Elf przypomniał sobie swoją dawną przygodę i nieśmiałe, niepewna spojrzenie, jakim go wówczas Eleanir obdarzyła na polanie zasłanej gęsto trupami orków. Teraz popatrzył w górę, by przyjrzeć się gałęziom drzewa, które zdawało się do niego szeptać, i poczuł na piersi wielki ciężar. „Eleanir, czy to naprawdę ty, czy tylko wyobraziłem sobie, że przemówiłaś do mnie?” Lecz nic więcej już nie zakłóciło wonnej ciszy tego spokojnego popołudnia. Lingon wyruszył niebawem w dalszą drogę, lecz później niejednokrotnie powracał nad Eithel Galen. Złocista, dorodna jarzębina wciąż tam rosła, i choć już nigdy nie usłyszał po raz wtóry jej tajemniczego głosu, odczuwał zawsze w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób obecność Eleanir w pobliżu tego miejsca.

Wreszcie Niëndir wezwał pewnego dnia swego syna do siebie i taką mu oto oznajmił nowinę:
- Lingonie, cieszysz się wśród wszystkich elfów z Laurelindórenan nieprzeciętną sympatią i ogromnym szacunkiem. Powszechnie znana jest twoja odwaga, a urodą nie ustępujesz najbardziej promiennym z gwiazd przeglądających się w naszych strumieniach. Powinieneś wybrać sobie godną ciebie towarzyszkę życia, aby założyć nowy ród i przekazać kolejnym pokoleniom swoją gorącą krew... Czyż nie są piękne nasze dziewczęta, gdy tańczą i śpiewają o świcie, skąpane w złotoróżowej poświacie brzasku? Czyżby żadna z nich nie zatrzymała na dłużej twojego spojrzenia?
- Żadna, ojcze... – odrzekł Lingon. – Do tej pory moje palce pieściły jedynie cięciwę łuku, a moje oczy wolały podziwiać łanie i sarny w zielonych zagajnikach niż wdzięki dziewczęce...
- Synu mój, niebawem odwiedzi nas daleka krewna twojej matki, Dóriel... Przybędzie do nas aż z Doriathu (6)! Wielki nam uczyni zaszczyt swoją wizytą, gdyż poddani Thingola i Meliany (7) nie mają zwyczaju opuszczania swych bezpiecznych lasów, chronionych potężnymi czarami... Jednak Thelion, ojciec Dóriel to mój przyjaciel, niegdyś razem stoczyliśmy niejedną walkę ze sługami Melkora... Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby potomkowie rodów Niëndira z Laurelindórenan i Theliona z Doriathu wstąpili na wspólny szlak pod gwiazdami ziemi?
Lingon nic nie odpowiedział na te wieści. Skłonił się tylko przed ojcem i odszedł, w milczeniu rozważając jego słowa.

Nie pragnął wcale tego małżeństwa, z którym Niëndir wiązał tyle nadziei. W jego uszach wciąż brzmiał szum jarzębiny znad Eithel Galen. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nie jest już całkowicie wolny i że nie ma prawa rozporządzać swym przeznaczeniem kierując się jedynie swoimi własnymi marzeniami. Jakieś niewidzialne więzy oplotły jego duszę, i choć czasem wspomnienie Eleanir było dlań jak niechciane brzemię, nie potrafił i chyba nawet nie pragnął go od siebie odegnać.
Od rozmowy Niëndira z synem upłynęło kilka tygodni. Lingon, wiedziony wyrzutami sumienia i jakimś mrocznym przeczuciem, spędził większość tego czasu pod Drzewem Eleanir, jak nazwał tę niezwykłą jarzębinę. Śnił o niej nocami, a we dnie błagał ją o choćby jedno jeszcze słowo, o jeden jeszcze znak... Nie doświadczył dotychczas prawdziwej miłości, więc rozpaczliwie szukał drogi, która doprowadziłaby go do jej zrozumienia. Drzewo Eleanir jednak milczało...

Wreszcie przybył do Laurelindórenan długo oczekiwany orszak z Doriathu. Na jego czele jechał Thelion, dosiadający wspaniałego, kasztanowego konia, a obok niego, na białej klaczy kroczyła piękna Dóriel. Jej głowę zdobiła srebrna przepaska ze szmaragdami. W surowych oczach tej dumnej córki elfów drzemał dziki płomień, który, raz rozbudzony, mógł przynieść rozkosz lub upadek.
Lingon powitał uprzejmie Dóriel. Ku swemu zdziwieniu odkrył, że towarzyszenie jej wcale nie okazało się przykrą powinnością gospodarza wobec gościa. Wręcz przeciwnie, od chwili, w której pierwszy raz padło nań ciekawe i bystre spojrzenie oczu córki Theliona, poczuł, że przyciąga go do niej niezwykła, nieodparta siła. Ciemnoszare, rozwiane włosy Dóriel miały w sobie urok tak bardzo ukochanej przez Lingona dzikości, którą podziwiał nieraz u samic jeleni, danieli i łosi, podczas długich polowań. Niewiele było potrzeba, aby krew zaczęła żywiej krążyć w jego żyłach. Ku wielkiemu zadowoleniu swojego ojca Niëndira, zaczął spędzać całe dnie z urodziwą i fascynującą przybyszką z Doriathu. Pokazywał jej sobie tylko znane leśne zakątki, podobne do sal wspaniałych pałaców, gdzie między białymi pniami brzóz, oplecionymi czerwonym bluszczem, śpiewały zięby i szczygły, a ich piosenka splatała się z melodią słonecznego światła, spływającego złocistymi kroplami z roziskrzonych wszystkimi odcieniami zieleni liści. Lingon pragnął, aby Dóriel pokochała Laurelindórenan, jego ścieżki spowite uśmiechem mchów, jego polany wonne od jesiennych mgieł, jego strumienie zalotnie rozpylające w powietrzu ożywczą, rześką wilgoć… A ona zdawała się chciwie chłonąć czar Złotego Lasu, choć Lingon nigdy nie mógł być pewien co do jej prawdziwych uczuć. Chwilami odnosił wrażenie, że dostrzega na obliczu Dóriel coś w rodzaju szyderstwa, jakby pragnęła mu powiedzieć: „Niczym jest dla mnie to piękno, które ścielesz mi pod stopami, ty sam jesteś dla mnie niczym… Wierzysz w baśń o miłości zrodzonej pod czułym okiem drzew i myślisz, że ja jestem jej częścią… Och, Lingonie zaiste tak bardzo daleki jesteś od prawdy, jak moja ojczyzna od twojej. Żyjesz w przeświadczeniu, że śpiewasz dla mnie piękną pieśń i nie widzisz, że to ja układam do niej słowa i melodię… Będziesz mój, a ja nigdy nie będę twoja, będziesz mnie pragnął, a nie zostaniesz nikim więcej, niż tylko gościem w moich ramionach, pokochasz mnie, a ja zawsze wyprzedzę twą miłość o kilka kroków…”

Pewnego dnia Thelion poprosił swoją córkę o chwilę samotnej rozmowy. Usiedli razem w cieniu dorodnego modrzewia, którego igły już żółkły z końcem lata.
- Raduje się mój duch widząc, iż Lingon, syn Niëndira, przypadł ci do serca. – zaczął ostrożnie rozmowę Thelion. – Miło ci płynie czas u jego boku?
Dóriel zerwała duży, jasnozielony liść paproci i dla zabawy zaczęła obracać go w dłoniach. Nie umiała odpowiedzieć wprost na pytanie ojca. Owszem, chwile w towarzystwie Lingona stanowiły dla niej miłą rozrywkę, zwłaszcza, iż życie, jakie wiodła dotychczas, było raczej nudne i surowe. Nad jej ojczystą krainą wciąż wisiał cień wojny, podczas gdy w Laurelindórenan królował duch wesela i młodzieńczej beztroski. Wychowana, jak wszystkie dziewczęta elfów z Doriathu, w ciągłej gotowości do żegnania i opłakiwania swych towarzyszy, przekonana o nieuchronności twardych wyroków przeznaczenia, teraz nagle odkryła, że istnieje na świecie ustronie, do którego jeszcze nie przeniknął chłód i mrok. Nawet jeśli w Laurelindórenan trzeba było zmierzyć się z bandą orków lub przepędzić z lasu watahę zbójców, tutejsi elfowie czynili to niemal z uśmiechem, jak dzieci, pochłonięte najlepszą zabawą. Widmo zagłady nie zwarzyło jeszcze młodej zieleni tej krainy…

Tak, to było właściwe określenie… Dzieci… Lingon też wydawał jej się dziecinny, a Dóriel, jakkolwiek urzeczona urokiem jego radosnego świata, uważała się za osobę, którą doświadczenie nauczyło dyscyplinować swoje serce. Zaznała już smaku żałoby, gdy wraz z innymi mieszkankami Doriathu dzieliła ich żal za tymi, którzy, ciosami wrogiego oręża, zostali wysłani do jaskiń Mandosa (8)… Choć dawno już przestała je liczyć, nie zapomni nigdy tych ciał, nad którymi pochylała się ostatni raz… Czyżby ojciec nie pamiętał już, jak obficie zraszała łzami siwe aleje po których jej umiłowani bracia i przyjaciele udawali się w ostatnią podróż do swych mogił? Domyślała się, że po to przywiózł ją do Laurelindórenan, aby mogła obmyć się z bólu dawnego życia i rozpocząć nowe. Miał nadzieję, że syn Niëndira jej w tym pomoże. Ale pamięć, nawet uśpiona na długie lata, wcześniej czy później przywoła ją z powrotem do labiryntu smutku. Thelion łudził się wszak, że być może między jego córką a Lingonem narodzi się taka miłość, która zagłuszy wszystkie inne głosy w ciemności…
- Ojcze, z twojego polecenia przybyłam tu, aby związać mój los z losem tego, kogo mi wskażesz. Jeśli twój wybór padł na Lingona, niechże i tak będzie… Wiedz jednak, że w moim sercu jest wiele ścieżek zamkniętych dla niego, zaledwie jedną, czy dwie będzie mu dane poznać i przemierzyć bezpiecznie… Inne zakryła już noc…
Tak powiedziała Dóriel, córka Theliona z Doriathu. Lingon w tym samym czasie udał się na długą samotną przechadzkę do Zielonego Źródła. Spodziewał się tam zrozumieć wreszcie, czego sam najszczerzej i najgłębiej pragnie.

Spędził kilka godzin klęcząc u zdroju, na którego wodach kołysały się brązowe gałązki opadłe z okolicznych krzewów. Nad jego głową szumiała jarzębina Eleanir, której liście nabrały dziwnej, ciemnoczerwonej barwy. Lingon spojrzał gniewnie na drzewo i krzyknął:
- Dlaczego wciąż nie pozwalasz mi żyć?! Milczysz i tym milczeniem próbujesz mnie związać, pragniesz przepalić moje sumienie szkarłatem twych jagód, usiłujesz zawładnąć każdą minutą moich myśli, lecz nie wiem, czego możesz oczekiwać ode mnie, Eleanir… Nawet gdybym chciał, nie umiem ci pomóc… Wrosłaś głęboko korzeniami w ziemię tego lasu, lecz nie masz takiej mocy, aby wrosnąć w moje serce…
To rzekłszy, Lingon oddalił się szybkim krokiem od Eithel Galen. „Bądź co bądź, Dóriel, choć nieposkromiona i dzika, jest jednak istotą prawdziwą i żywą… Wolę to, niż szepty liści w cieniu…”

Kilka dni później odbyły się zaślubiny Dóriel i Lingona. U elfów nie wiąże się z tym żadna szczególna ceremonia. Istnieje jedynie zwyczaj, iż przyszli małżonkowie polewają sobie nawzajem głowę i dłonie wodą ze srebrnej misy, wypowiadając jednocześnie słowa przysięgi, którą sami układają. Mogą obiecać sobie co chcą, zgodnie z tym, co wola i serce im podpowiedzą. Gdy Lingon podniósł naczynie pełne chłodnej wody, aby skropić nią ciemne włosy Dóriel, oznajmił krótko:
„Chcę uczynić cię szczęśliwą”…
Ona zaś, biorąc z jego rąk misę, odparła:
„Pozwolę twojemu życiu podążać w ślad za moim…”
Thelion i Niëndir patrzyli na ten moment z zadowoleniem i ulgą. Obydwoje wiedzieli, że być może Lingon i Dóriel nie są ze sobą połączeni takim uczuciem, jakie zakwita w najpiękniejszych pieśniach, lecz żywili nadzieję, że między ich dziećmi zrodzi się z czasem szczere przywiązanie

Aby pokazać światu swą radość, Niëndir postanowił wyprawić na cześć Theliona i młodej pary wspaniałą ucztę. Ponieważ jego rodzina powszechnie darzona była poważaniem i przyjaźnią wszystkich elfów z Laurelindórenan, przybyli oni licznie, przynosząc przy okazji wiele wspaniałych darów dla Lingona i Dóriel: wspaniałe, kunsztownie wykonane pasy, naszyjniki, przepaski, bransolety, wszystko z najszlachetniejszego złota i srebra, ozdobione cennymi kamieniami: topazami, rubinami, ametystami… Na ich widok nawet chmurne lico dumnej panny z Doriathu musiało rozbłysnąć uśmiechem. Lingon jeszcze nigdy nie wyglądał tak olśniewająco, jak w owym dniu, przyodziany w nowe, szarobłękitne szaty mieniące się perłowym blaskiem w promieniach księżyca i gwiazd… Niëndir, z dumą spoglądając na syna, wzniósł wysoko do góry kielich wypełniony aromatycznym, szlachetnym winem i zawołał:
- Niech wszyscy dziś zapomną o Melkorze i jego knowaniach! Cieszcie się, moi bracia, bo oto najczystsza radość raczyła zagościć w moim domu! A imię jej Dóriel, którą będziemy też zwać Przynoszącą Blask!

Elfowie długo tańczyli, śpiewali i biesiadowali, a ich wesołe głosy do późna rozbrzmiewały w leśnej gęstwinie. Polana, na której odbywała się zabawa, jarzyła się tysiącami niebieskich, zielonych i złocistych ogników, błyskających wśród listowia. Muzyka i miodowa woń kwiatów płynęły przez ciemność i niosły ze sobą wszechogarniającą błogość.

Nazajutrz młodzi małżonkowie udali się wczesnym popołudniem na wspólny spacer. Lingon postanowił rzucić wyzwanie swojej przeszłości i zdecydował, iż pokaże swej miłej Zielone Źródło. Do tej pory nie odważył się tam skierować swoich kroków w towarzystwie Dóriel. Teraz jednak zamierzał raz na zawsze zerwać pęta, które nałożyła na jego duszę Eleanir.

Gdy obydwoje dotarli już do celu, Lingon zadrżał z trwożnego zdumienia. Piękna jeszcze kilka dni temu jarzębina, dziś stała zupełnie uschnięta. Jej gałęzie były martwe, poczerniałe, spróchniały pień rozsypywał się jak zwietrzała skała… Za to z uschniętych, opadłych na ziemię owoców wyrósł gąszcz nowych, młodych drzewek, tłoczących się wokół ruczaju jak gromadka dzieci.
- Och, Lingonie, jak tu uroczo! – wykrzyknęła Dóriel. Jej oczy nie zwróciły uwagi na jedno zmarniałe drzewo. Zachwyciła ją za to kryształowa świeżość Eithel Galen, pastelowe barwy okalającej ją roślinności, a grupka małych jarzębinek wydała jej się szczególnie interesująca. Podeszła do nich i delikatnie, ufnie, musnęła dłonią drobne, jasne listeczki zroszone mgiełką unoszącą się nad źródłem.

I wtedy Lingon dostrzegł, jak na jej twarzy powoli zanika uśmiech, a pojawia się wyraz niewysłowionej męki. Oczy Dóriel zaświeciły upiornym blaskiem przerażenia, jej oblicze ściął czarny lód… Wszystkie przeżyte przez nią dotychczas smutki, rozterki, zawody, tęsknoty złączyły się w owej jednej tragicznej chwili w zabójczą falę bólu. Lingon podbiegł do niej, targany niepokojem, lecz w tym momencie i jego serce przepaliły na wskroś ogniste krople, minione i przyszłe chwile rozpaczy, od której nie mógł już uciec.

Eleanir srogo ukarała tych, którzy tak dotkliwie ją zranili. Obydwoje, i Lingon, i Dóriel umarli, pokonani przez zatapiający ich bezlitosny przypływ cierpienia.

Elfowie powiadają, iż rosnące wokół Eithel Galen jarzębiny są niebezpieczne. Sprowadzają na każdego, kto nieostrożnie ich dotknie lub zatrzyma się na dłużej w ich cieniu, wielką żałość… Za sprawą drzemiących w tych drzewach czarodziejskich sił, na dnie każdej duszy mogą one zbudzić wszystkie dawne bolesne doświadczenia, a następnie strącić ją w bezdenną otchłań smutku. Tak właśnie zraniona, podeptana miłość Eleanir trwa przez wieki i będzie chciwie wypijać cudzy ból, dopóki nie dopełnią się wszystkie ery tego świata.

____________________
Przypisy:

(1) W mitologii tolkienowskiej – zbuntowany bóg, który przyniósł na świat zło; zwany również Melkorem.
(2) Bogowie.
(3) Nazwa ta pojawia się u J. R. R. Tolkiena w tomie II trylogii „Władca Pierścieni”.
(4) Jeden z legendarnych regionów Śródziemia, pojawia się u J. R. R. Tolkiena m. in. w „Silmarillionie” i Dzieciach Húrina”.
(5) Władca Dor-lóminu.
(6) Inaczej „Kraj Ogrodzony”, jedno z królestw elfów, stworzone przez J. R. R. Tolkiena.
(7) Władcy Doriathu. Thingol był elfem, Meliana (według mitologii tolkienowskiej) – boginią.
(8) Mandos – w mitologii tolkienowskiej – bóg opiekujący się umarłymi; podobnie nazywana jest jego siedziba, dokąd udają się po śmierci dusze elfów.


____________________
Glo.
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Dante
Posty: 663
Rejestracja: 31 paź 2011, 20:48
Lokalizacja: Kraków

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#2 Post autor: Dante » 09 lut 2012, 18:00

Przyznam, że nie strawiłem do końca ( ba, ani do 1/4) Tolkiena.
Nie lubię fantazy, zdecydowanie wolę sci-fi.
Co partaczowi zajmie trzy strony,
geniusz w trzech słowach pomieści,
dlatego wierszy moich jest mało,
lecz za to ileż w w nich treści
;-)

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#3 Post autor: skaranie boskie » 01 sie 2012, 20:51

Mam to samo co Dante.
Wybacz Glo, nie pokonałem tego dzieła, ale odwrotnie - ono mnie - tak.
:sorry:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#4 Post autor: Gloinnen » 01 sie 2012, 20:58

Nie chcę być niegrzeczna, ale skoro nie lubicie ani Tolkiena, ani fantastyki tego typu, to po co w ogóle przymierzać się do czytania?
Zresztą tę historię można przeczytać jak zwykłą baśń, nawet nie mając specjalnie w pamięci Silmarillionu, ale cóż, szkoda czasu. Czyjegokolwiek.
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#5 Post autor: skaranie boskie » 01 sie 2012, 21:03

Gloinnen pisze:tę historię można przeczytać jak zwykłą baśń
Można.
Pod warunkiem, że Autor w tytule nie zapowie czytelnikowi, co będzie czytał.
Gloinnen pisze:Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)
:sorry: Vinnetou!
Ale :rosa: :rosa: :rosa: i tak dostaniesz, :)
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#6 Post autor: Gloinnen » 02 sie 2012, 11:48

Skaranie, ale wiersz jest osadzony w wykreowanym przez Tolkiena universum. Byłoby nieuczciwością ze strony Autorki, gdyby nie zakwalifikowała właściwie swojego dzieła. Przecież nie mogę sobie przypisywać wymyślenia pewnych rzeczy, stąd m.in. przypisy do tekstu i inne informacje dla czytelnika, które ponadto mają mu pomóc zrozumieć utwór, gdyby akurat Tolkiena nie czytał.

Nie mogę nikogo namawiać na siłę do lektury. Utwór opowiada moim zdaniem historię, którą można bez problemu wyjąć z tolkienowskiej oprawy, natomiast w jakimś sensie pisanie fan fiction traktuję jako wprawkę literacką (stylizacja). Ponadto tekst jest częścią większej całości, ale może istnieć autonomicznie, dlatego go tu wkleiłam, żeby pokazać coś innego, baśniowego właśnie... Szkoda, że wszyscy skupili się na tym nieszczęsnym Tolkienie.
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#7 Post autor: skaranie boskie » 02 sie 2012, 22:02

Gloinnen pisze:Skaranie, ale wiersz jest (...)
Moim zdaniem to nie jest wiersz. :)
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

e_14scie
Posty: 3303
Rejestracja: 31 paź 2011, 17:35
Lokalizacja: Warszawa

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#8 Post autor: e_14scie » 10 wrz 2012, 10:48

Gloinnen pisze:Szkoda, że wszyscy skupili się na tym nieszczęsnym Tolkienie.
Ja nie.
Opowiadanie, potraktowałam jako bardzo zgrabnie i płynnie napisane. Abstrahując od tematyki, która nie każdego może wciągać (jak mnie), nie sposób odmówić gładkości erudycyjnej Autorce, znajomości mitów i zręcznego pióra.
:bravo:
Każdy świt jest prowokacją do nowych nadziei. Skreślić świty!

Stanisław Jerzy Lec

_______________________
e_14scie@osme-pietro.pl

Sede Vacante
Posty: 3258
Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
Lokalizacja: Dębica

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#9 Post autor: Sede Vacante » 10 wrz 2012, 11:43

Glo.
Czy to jakiś przekład, czy twoja autorska opowieść osadzona w historiach Tolkiena?
Czytałem zarówno trylogię jak i Silmarilion, Dzieci Hurina,Hobbita i Niedokończone historie.
Jednak Tolkien ma to do siebie, że wątków, postaci, wydarzeń jest maaaasa i trudno zapamiętać wszystko, dlatego nie wiem, nie pamiętam tej historii. Aczkolwiek styl pisania jest bliźniaczy z Tolkienowskim, więc wydaje mi się, że to może być tłumaczenie oryginalnej Tolkienowskiej prozy - ?
Tak a propo, Tolkiena niemal "wyznaję", gdyby nie to, że generalnie mam bardzo słabą pamięć (dosłownie, mam z nią problemy) to pewnie znałbym wiele szczegółów, bo pochłaniałem swego czasu wszystko co związane z jego twórczością (od książek, wierszy Tima Bombadilla,słownik języków poprzez muzykę, aż do gier PC - tak, nawet w gry grałem, chyba ze trzy)
Więc przebrnąłem w sumie z łatwością przez tekst.
Cóż mogę powiedzieć o nim samym... Przepiękna opowieść, niezwykły język - opisywanie przyrody iście poetyckim, niebanalnym językiem, kunszt, kunszt, kunszt.
Jeśli to twoje, osobna sprawa, okazałoby się, że jesteś geniuszem:)
Jeśli jego w przekładzie - on na pewno nim był, nie ma cienia wątpliwości. W końcu nie na darmo nazwano go najwybitniejszym filologiem swoich czasów:)

Czytałem z przyjemnością wieeeelką!
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."


W. Broniewski - "Mannlicher"

Awatar użytkownika
Gloinnen
Administrator
Posty: 12091
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:58
Lokalizacja: Lothlórien

Re: Lingon i Eleanir (fanfik tolkienowski)

#10 Post autor: Gloinnen » 02 paź 2012, 16:18

Witam.

Skaranie, oczywiście, że to nie jest wiersz! Z rozpędu "się napisało"...

Ewo - :kofe: :rosa:

Sede,
ja kiedyś przechodziłam okres fascynacji Tolkienem i jego światem. Chyba ze względu na jego wizjonerstwo. Jego universum nie jest rzeczywistością umowną, wycinkową, tymczasową. Posiada swoją historię, swoje mity, swoją kosmogonię, ewoluuje, zmienia się - a wszystko w sposób logiczny i realny, nie na zasadzie przypadkowości. Poza tym jego opowieści są dla mnie przepięknymi parabolami, które można odnieść do współczesnych problemów i zagadnień. Te historie daleko wykraczają poza ramy opowiastki o elfach czy Pierścieniu.
Mnie najbardziej (z Tolkienowskich dzieł) podobał się Silmarillion, choć faktycznie, ciężko się połapać w genealogicznych i topograficznych szczegółach.
Historia zaprezentowana wyżej jest mojego autorstwa i wyszła z mojej łepetyny. Oczywiście jako fan fiction osadziłam ją w tolkienowskich realiach, łącząc stworzone przez niego postacie z moimi bohaterami i sytuując akcję w jego świecie. Na tym zresztą polega istota fan fiction. Gatunek ten ma zarówno zagorzałych przeciwników, jak i zwolenników. Ci pierwsi zżymają się na wtórność, kopiowanie wzorców, lenistwo. Zresztą, między Bogiem a prawdą, dobrych fanfików w sieci jest niewiele i stały się niejako symbolem galopującej, egzaltowanej, tandetnej grafomanii. Według mnie jednak dobry fanfik to doskonałe ćwiczenie dla pióra. Nie jest łatwo oddać swoim stylem klimat czyichś dzieł, stworzyć bohaterów pasujących do cudzego świata (wiarygodnych)... Skoro Ty zastanawiasz się, czy tekst powyżej to przekład, czy dzieło oryginalne, to dla mnie w sumie wielki komplement.
Całość jest fragmentem szerszego projektu - http://eressea.blog.onet.pl/ Niestety, brak czasu nie pozwala mi do dziś dokończyć tej opowieści, choć noszę ją cały czas w głowie i mam nadzieję, że kiedyś mi się uda zamysł sfinalizować.

Jak lubisz Tolkiena, to może Cię zainteresuje.
:)

Glo.
Niechaj inny wiatr dzisiaj twe włosy rozwiewa
Niechaj na niebo inne twoje oczy patrzą
Niechaj inne twym stopom cień rzucają drzewa
Niechaj noc mnie pogodzi z jawą i rozpaczą

/B. Zadura
_________________
E-mail:
glo@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”