
S. huknął kieliszkiem o gębę, aż go zamroczyło. Dużo procentów zabulgotało w głowie. Same pyszne, zdrowe, leczące codzienność. Zawołał kelnerkę: Jeszcze!
- Przestań, przestań! - G. szturchała go za rękę. - Przestań!
- Nie! - krzyknął. - Basiu!
Kelnerka Basia podeszła ze zmęczoną twarzą wyrażającą ból z powodu długich godzin pracy na stojąco. Żałowała, że trzy lata temu nie spadła ze schodów na przyjęciu u koleżanki ani nie wypadała z Pałacu Kultury. Wystarczyłoby z pierwszego piętra.
- Proszę napełnić. - S. podał dziewczynie kieliszek. - By się nie wylało. Doniesie pani?
- Tak, oczywiście.
L. podpierał głowę ręką. Myślał o niebieskich migdałach.
- Jeśli kogoś zabiję - powiedział bardziej do siebie niż do reszty - przeznaczę milion dolarów na cele charytatywne.
- Ale ty nie masz tyle kasy!
- Dlatego nikogo nie zabiję.
- Biedne dzieci - westchnął S. - Będą dalej przez ciebie biedować.
L. wychylił swój kieliszek. Kilka kropel trunku zostało na dnie kieliszka. Spojrzeli na niego z wyrzutem.
- Wódkę marnujesz.
Dopił.
- Może porozmawiamy o czymś? - zagadnęła po chwili milczenia G. - O dzieciach? O polityce? Ekonomii?
- Same banały. Pogadałbym o wpływie planety Uran na życie mieszkańców wsi. Bo na miastowych nie działa. Wiem, bom miastowy, i wy też. A ci ze wsi? Myślę, że na wsiowych działa.
- Uran? No błagam - L. załamał ręce. - Saturn, nie Uran. Uran za daleko.
- Pluton jest jeszcze dalej, a też działa!
- Pluton to nie planeta - rzekła G.
- Podobno od niedawna znów jest. Albo będzie. - S. wybuchnął śmiechem. - Widzisz, L. jest dla ciebie nadzieja. Może znów będziesz piękny i bogaty.
Wróciła kelnerka Basia z pełniutkim kieliszkiem. Postawiła na stole; S. oglądał, zachwycał się, w końcu wyrzucił z siebie krótkie "dziękuję" i uśmiechnął się do dziewczyny. Odwzajemniła uśmiech opadniętymi ustami i odeszła.
- Na nią Pluton działa - powiedział S. - Podkrążone oczy, wymuszony uśmiech, wolne ruchy.
- Ale działa i Wenus.
- No, i to całkiem dobrze.
G. spojrzała na nich z oburzeniem.
- Na ciebie też, na ciebie też - powiedzieli zgodnie.
Dojedli co mieli dojeść - z półmiska wszelkiego rodzaju mięsa, wędlin i warzyw niewiele zostało. Zjedliby i sam półmisek, gdyby mogli. Ale nie próbowali, obawiając się, czy gdzieś w pobliżu nie siedzi żona L. Ona by doniosła.
- Całkiem przyjemna knajpka - rzucił niespodziewanie S. - Jedzenie dobre, obsługa miła i szybka. Tylko siedzenia niewygodne.
- Na twoje stare plecy nic nie pomoże, haha! - G. odzyskała radość życia straconą po zjedzeniu zbyt dużej ilości śledzia.
- No wiesz co... A może coś P. powie? - S. czekał chwilę na reakcję. - No, nie powie.
- Daj jej spokój. Knajpie się przygląda, ogląda ściany, wodzi wzrokiem za przystojnymi kelnerami.
- Dobrze, że nas obsługuje kelnerka Basia.
Mężczyźni kiwnęli zgodnie głowami. G. też kiwnęła, tylko już mniej zgodnie. P. właśnie znalazła pierwszego przystojnego - według niej - kelnera.
- Trzeba będzie tu jeszcze kiedyś przyjechać - kontynuował rozmowę S. - Zapamiętać nazwę, moi mili! Kompania piwna! Warszawa! Boże, dobrze, że nie na jakimś zadupiu. Blisko mamy. Ty, P. trochę dalej, ale pociągi kursują, w taksówkach nie gwałcą, więc dasz radę. - Wypiął dumnie pierś. - Kolegom powiem, że do takich fajnych knajp chodzę. I to z dwiema dziewczynami.
- O mnie nie wspomnisz? - spytał L.
- I z psem.
S. po raz drugi ryknął śmiechem. Tym razem śmiał się dwa razy dłużej i dwa razy głośniej, tak że po chwili do stolika zbliżyła się mini orkiestra: ona i ich dwóch. Długopalczasta blondynka grała na grzebieniu, jeden z mężczyzn na cymbałkach, a drugi - na bębenku. S. natychmiast stracił humor.
- Przeklęte grajki - powiedział szeptem. Już na głos dodał: - Proponuję zagrać przy tamtym stoliku, czuję, że szykują się oświadczyny.
Odeszli we wskazanym kierunku.
- Oświadczyny? - zdziwiła się G. - W takim miejscu?
- Nie dyskryminuj knajp z piwem! Że co, że gorsze od wykwintnych restauracji? P. ty byś chciała, żeby tutaj chłopak poprosił cię o rękę?
- Eee...
- Widzisz?
- Ja też bym się oświadczył - rzekł L. któremu niebieskie migdały się znudziły. Zaczął rozmyślać o cieple domowym. Spojrzał na zegarek. - Już ta godzina? Powinniśmy się zbierać.
- A tak miło się siedzi i rozmawia.
- Rozmawia? Nazywasz nasze krótkie wymiany zdań rozmową? - G. prychnęła. - O niczym wartościowym nie porozmawialiśmy!
- Porozmawiamy u ciebie.
- Ja od razu mówię, że odpadam, muszę wracać do domu - odparł L.
- Dobrze. Zostanie więcej wina.
Przy stoliku zakręciła się kelnerka Basia.
- Możemy prosić rachunek?
- Oczywiście.
- Jak myślicie - zaczął S. ze skupieniem na twarzy. - Zapłacę więcej niż dwieście złotych czy nie?
- Ceny nawet w miarę, nie powinno przekroczyć - powiedział L.
- A jeśli Mars wpłynie...
- Oj, przestań - G. trzepnęła S. ręką. - Ile kosztowało, tyle zapłacisz.
- No, zapłacę, zapłacę. Jako jedyny człowiek z tego stolika posiadam aż trzy karty!
Wróciła kelnerka z rachunkiem. S. spojrzał, pomasował się z zadowoleniem po brzuchu i zapłacił. Wyszli - było grubo po dwudziestej trzeciej.
- Dajesz radę, młoda? - spytał P. S.
- Tak.
- To dobrze. Kiedy następna popijawa? Przed świętami?
- Zobaczymy - powiedzieli L. i G.
- Ale na pewno nie tutaj - rzekła G. - Chyba że dadzą nam fajnego kelnera, prawda, P.?
Dziewczyny uśmiechnęły się tajemniczo.