Lament szynkarza
- Josef Hosek
- Posty: 108
- Rejestracja: 07 maja 2016, 15:14
Lament szynkarza
- Ty, Joe, ta historia z dziadkiem... nikt tego nie kupuje.
Wzrokiem po ścianie w kierunku okna; gdzieś tam wśród rozedrganych drzew, pod jedną z sinych chmur, jakiś gołąb wzruszył ramionami.
- Była wojna, grał...
Był marzec kiedy ruszyliśmy w stronę Yalu Jiang. Zwinęliśmy obóz i sruu, na południowy wschód. Długa srebrzysta syberyjska odwilż. Pierwsze promienie dnia dopadły właśnie postrzępionych szczytów wyrastających z błota i bagna, w których brniemy po uszy. Ja i moja trąba, codziennie budzimy morderców ze snu.
Coś sprawia, że odczuwam piękno pośród tego wszystkiego. Wdycham woń parującej ziemi, żywicę drzew. Wczoraj widziałem kobietę o twarzy jak skaliste wybrzeże. Matka matek wyczekująca wieści znad Yalu. Wieczna pustka, wieczna udręka, wieczna nauka. Kolejna jesień, po niej sroga zima; wieczna podróż. Wychodzi na zewnątrz, szuka znajomej sylwetki, błądzi; wokół smukła linia horyzontu, czasem mglista czerń drzewa, jakiś ptak, nic więcej, nic więcej; tylko słońca, gwiazdy, księżyce; przypływy, odpływy i pustynia - nic więcej. Dzień. Za następnym rogiem jest już inny świat. Kolejny dzień, jesienny deszcz. Wieczór w towarzystwie świeczki. Niczym nie kończąca się rozmowa. Pod spódnicą kilka węży, zwabionych tęsknotą. Anioł z twarzą jak rozgrzane wybrzeże. Fale świata grzmocą w jej bezbronną zatokę- bałwan za bałwanem, bałwan za bałwanem. Wzdycha w stronę rzeki gdzie Tamemoto stłukł nas w drobny mak. Wojna przegrana. Wracamy po śladach tych, którzy przegrali przed nami.
Jak ci idzie, Joe?
Zakłamana, pijacka, nieogolona facjata. Wczoraj wywijał fallusem w tancbudzie. Pierwszą noc Wielkiej Nocy spędziliśmy w burdelu. Są i tacy: w kurwie znajdą to, o czym inni mówią w kościele.
Poranne spekulacje, poranna toaleta. Biliony na loty w kosmos i śmierć z głodu za friko. Wielki postęp. Jeden hamburger, jedna krowa, jedno jezioro. Zaraz po klęsce szukają Boga. Szukają Go na ścianach albo w chmurach. W sercu mają trupa. Milczący współtowarzysz niedoli. Kto dzisiaj porzuci siebie, niewolnicze, służalcze życie i wyjdzie szukać prawdy? Co za nora, ten świat. Poczekalnia. Przyjazdy, odjazdy, sprawna maszyneria. Tryby i łożyska, dobrze naoliwione. Człowiek może stracić wszystko, a życie na nowo stwarza okoliczności, żeby jeszcze bardziej ogołacać, wyśmiewać, wyszydzać, upadlać. Człowiek, dokądkolwiek pójdzie, zawsze zabierze ze sobą siebie i swoją historię. A do Puorto Saavedra wpływają delfiny o uśmiechniętych oczach. Holują kutry rybackie. Pełne życia sieci. Wielkie poruszenie. Na horyzoncie okręty. Rozwijają szybkość, pęcznieją żagle. Rybitwy kołują w stronę lądu, głośno skrzecząc. Wszystko zanika co klatka; szczeka pies mojego dzieciństwa.
Mrugam powiekami.
A oni siedzą tu i patrzą na to wszystko. Rozległe morze, szerokie chmury, wielkie umysły. Plemienne obyczaje, wydarzenia warte rozgłosu, czasem jakaś opowieść albo wiersz; komentują to, rzucone i wyrwane, i cmokają ze znawstwem. Delikatnie wyłapują granicę, którą ktoś przekracza. Zmiana czasu. Nowa religia. Strzelają. Duch Stwórcy unosi się nad ich głowami i macha skrzydłami swemi.
Patrzę jak jakiś stary kuter, przepełniony balastem, ledwo wchodzi do portu. Myślę, że to autorytet.
Jadą po bruku, wielkie koła podrygują na kocich łbach. Weselą się w ludowych kapeluszach. Prowadzą ich dwa konie.Piana na pyskach. Idź, zobacz. Przypatrz się jak wygląda postęp. Smagnij je swoim bezlitosnym biczem, nie oddadzą ci. Daj im ten kawałek śmiertelności.
Wszeteczne uliczki Poronina. Cipki, kędziorki, wspólne spacery. Jaki piękny jest świat kiedy pada śnieg i wyje pies. Noc w nagim oknie miasta. Piszemy, kłaniamy się, malujemy. Wszystko dla wydepilowanych turystów z głębokim portfelem. Ich spocone cielska, troskliwe o swoje życie, docierają do szczytów, zdobywają niebo, spluwają i cześć. Ich oddechy nie mają litości dla tego, co zamawiają na wynos. Z powagą i czcią wymalowaną na czole nalewam wino. Patrzę na nich jak na skoszoną trawę. Ich wyszczekane pudle odlewają się w naszym ogrodzie. Stąd jestem, Joe.
" Do głowy przychodzą mi różne myśli, obrazy namalowane w szalonym tempie; malowane przez bezimiennego malarza, kogoś kto, być może, potrafi uchwycić ognisty zachód słońca i zniknąć z ostatnim promieniem." - mówię.
Wzrokiem po ścianie w kierunku okna; gdzieś tam wśród rozedrganych drzew, pod jedną z sinych chmur, jakiś gołąb wzruszył ramionami.
- Była wojna, grał...
Był marzec kiedy ruszyliśmy w stronę Yalu Jiang. Zwinęliśmy obóz i sruu, na południowy wschód. Długa srebrzysta syberyjska odwilż. Pierwsze promienie dnia dopadły właśnie postrzępionych szczytów wyrastających z błota i bagna, w których brniemy po uszy. Ja i moja trąba, codziennie budzimy morderców ze snu.
Coś sprawia, że odczuwam piękno pośród tego wszystkiego. Wdycham woń parującej ziemi, żywicę drzew. Wczoraj widziałem kobietę o twarzy jak skaliste wybrzeże. Matka matek wyczekująca wieści znad Yalu. Wieczna pustka, wieczna udręka, wieczna nauka. Kolejna jesień, po niej sroga zima; wieczna podróż. Wychodzi na zewnątrz, szuka znajomej sylwetki, błądzi; wokół smukła linia horyzontu, czasem mglista czerń drzewa, jakiś ptak, nic więcej, nic więcej; tylko słońca, gwiazdy, księżyce; przypływy, odpływy i pustynia - nic więcej. Dzień. Za następnym rogiem jest już inny świat. Kolejny dzień, jesienny deszcz. Wieczór w towarzystwie świeczki. Niczym nie kończąca się rozmowa. Pod spódnicą kilka węży, zwabionych tęsknotą. Anioł z twarzą jak rozgrzane wybrzeże. Fale świata grzmocą w jej bezbronną zatokę- bałwan za bałwanem, bałwan za bałwanem. Wzdycha w stronę rzeki gdzie Tamemoto stłukł nas w drobny mak. Wojna przegrana. Wracamy po śladach tych, którzy przegrali przed nami.
Jak ci idzie, Joe?
Zakłamana, pijacka, nieogolona facjata. Wczoraj wywijał fallusem w tancbudzie. Pierwszą noc Wielkiej Nocy spędziliśmy w burdelu. Są i tacy: w kurwie znajdą to, o czym inni mówią w kościele.
Poranne spekulacje, poranna toaleta. Biliony na loty w kosmos i śmierć z głodu za friko. Wielki postęp. Jeden hamburger, jedna krowa, jedno jezioro. Zaraz po klęsce szukają Boga. Szukają Go na ścianach albo w chmurach. W sercu mają trupa. Milczący współtowarzysz niedoli. Kto dzisiaj porzuci siebie, niewolnicze, służalcze życie i wyjdzie szukać prawdy? Co za nora, ten świat. Poczekalnia. Przyjazdy, odjazdy, sprawna maszyneria. Tryby i łożyska, dobrze naoliwione. Człowiek może stracić wszystko, a życie na nowo stwarza okoliczności, żeby jeszcze bardziej ogołacać, wyśmiewać, wyszydzać, upadlać. Człowiek, dokądkolwiek pójdzie, zawsze zabierze ze sobą siebie i swoją historię. A do Puorto Saavedra wpływają delfiny o uśmiechniętych oczach. Holują kutry rybackie. Pełne życia sieci. Wielkie poruszenie. Na horyzoncie okręty. Rozwijają szybkość, pęcznieją żagle. Rybitwy kołują w stronę lądu, głośno skrzecząc. Wszystko zanika co klatka; szczeka pies mojego dzieciństwa.
Mrugam powiekami.
A oni siedzą tu i patrzą na to wszystko. Rozległe morze, szerokie chmury, wielkie umysły. Plemienne obyczaje, wydarzenia warte rozgłosu, czasem jakaś opowieść albo wiersz; komentują to, rzucone i wyrwane, i cmokają ze znawstwem. Delikatnie wyłapują granicę, którą ktoś przekracza. Zmiana czasu. Nowa religia. Strzelają. Duch Stwórcy unosi się nad ich głowami i macha skrzydłami swemi.
Patrzę jak jakiś stary kuter, przepełniony balastem, ledwo wchodzi do portu. Myślę, że to autorytet.
Jadą po bruku, wielkie koła podrygują na kocich łbach. Weselą się w ludowych kapeluszach. Prowadzą ich dwa konie.Piana na pyskach. Idź, zobacz. Przypatrz się jak wygląda postęp. Smagnij je swoim bezlitosnym biczem, nie oddadzą ci. Daj im ten kawałek śmiertelności.
Wszeteczne uliczki Poronina. Cipki, kędziorki, wspólne spacery. Jaki piękny jest świat kiedy pada śnieg i wyje pies. Noc w nagim oknie miasta. Piszemy, kłaniamy się, malujemy. Wszystko dla wydepilowanych turystów z głębokim portfelem. Ich spocone cielska, troskliwe o swoje życie, docierają do szczytów, zdobywają niebo, spluwają i cześć. Ich oddechy nie mają litości dla tego, co zamawiają na wynos. Z powagą i czcią wymalowaną na czole nalewam wino. Patrzę na nich jak na skoszoną trawę. Ich wyszczekane pudle odlewają się w naszym ogrodzie. Stąd jestem, Joe.
" Do głowy przychodzą mi różne myśli, obrazy namalowane w szalonym tempie; malowane przez bezimiennego malarza, kogoś kto, być może, potrafi uchwycić ognisty zachód słońca i zniknąć z ostatnim promieniem." - mówię.
Już dawno był dzień, lecz wciąż jak gdyby było przed świtem.
Dostojewski
Dostojewski
- Alicja Jonasz
- Posty: 1044
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
- Płeć:
Re: Lament szynkarza
Josef, przeczytałam i stwierdzam, że dobrze mi się czytało! A co więcej? Recenzent nie jestem, tylko czytelnik. Powiem Ci tylko tyle, że jest w tym tekście i ekspresja, i literackość, i chce się iść gdzieś, nie wiadomo dokąd! Po prostu "do głowy przychodzą mi różne myśli"!
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Josef Hosek
- Posty: 108
- Rejestracja: 07 maja 2016, 15:14
Re: Lament szynkarza
Wielkie dzięki za wizytę, Alicjo!
Już dawno był dzień, lecz wciąż jak gdyby było przed świtem.
Dostojewski
Dostojewski
- Gorgiasz
- Moderator
- Posty: 1608
- Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51
Re: Lament szynkarza
Dobre, na wysokim poziomie i nieszablonowe. Chętnie poczytam więcej.
- Josef Hosek
- Posty: 108
- Rejestracja: 07 maja 2016, 15:14
Re: Lament szynkarza
Dziękuję, Gorgiaszu! Jest to opowieść, napisana w wielkim skrócie, o żywocie mojego pradziadka, który grał w orkiestrze carskiej na wojnie rosyjsko-japońskiej. Być może któregoś dnia powstanie "coś więcej".
Dziękuję za wizytę, przeczytanie.
Dziękuję za wizytę, przeczytanie.
Już dawno był dzień, lecz wciąż jak gdyby było przed świtem.
Dostojewski
Dostojewski
- alchemik
- Posty: 7009
- Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46
- Lokalizacja: Trójmiasto i przyległe światy
Re: Lament szynkarza
Dla mnie, Josefie, ta proza jest poezją niemalże. Czyta mi się jak poezję, a to wielki komplement.
Nie ma tu niepotrzebnych słów. To pisanie wysokiej klasy. Akcja rozgrywa się pod powiekami. Niedopowiedziana, dająca asumpt wyobraźni.
Widzę, Josefie, że zyskaliśmy na portalu osobowość. Cieszę się, że jesteś i piszesz u nas. Wzbogacasz o prawdziwą twórczość.
Przeczytałem uważnie i będę brał nauki z twojego pisania.
Bo chociażem poeta, jakoś ostatnio ciągnie mnie do prozy, którą, niestety, mam tylko obczytaną. Lubię czerpać z dobrych wzorów.
Pozdrawiam serdecznie
Jurek
Nie ma tu niepotrzebnych słów. To pisanie wysokiej klasy. Akcja rozgrywa się pod powiekami. Niedopowiedziana, dająca asumpt wyobraźni.
Widzę, Josefie, że zyskaliśmy na portalu osobowość. Cieszę się, że jesteś i piszesz u nas. Wzbogacasz o prawdziwą twórczość.
Przeczytałem uważnie i będę brał nauki z twojego pisania.
Bo chociażem poeta, jakoś ostatnio ciągnie mnie do prozy, którą, niestety, mam tylko obczytaną. Lubię czerpać z dobrych wzorów.
Pozdrawiam serdecznie
Jurek
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.
* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.
* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl
- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Lament szynkarza
Naprawdę?Josef Hosek pisze:Jest to opowieść, napisana w wielkim skrócie, o żywocie mojego pradziadka, który grał w orkiestrze carskiej na wojnie rosyjsko-japońskiej.

Josef Hosek pisze:A oni siedzą tu i patrzą na to wszystko. Rozległe morze, szerokie chmury, wielkie umysły. Plemienne obyczaje, wydarzenia warte rozgłosu, czasem jakaś opowieść albo wiersz; komentują to, rzucone i wyrwane, i cmokają ze znawstwem. Delikatnie wyłapują granicę, którą ktoś przekracza. Zmiana czasu. Nowa religia. Strzelają. Duch Stwórcy unosi się nad ich głowami i macha skrzydłami swemi.

- Josef Hosek
- Posty: 108
- Rejestracja: 07 maja 2016, 15:14
Re: Lament szynkarza
alchemik pisze:Dla mnie, Josefie, ta proza jest poezją niemalże. Czyta mi się jak poezję, a to wielki komplement.
Nie ma tu niepotrzebnych słów. To pisanie wysokiej klasy. Akcja rozgrywa się pod powiekami. Niedopowiedziana, dająca asumpt wyobraźni.
Widzę, Josefie, że zyskaliśmy na portalu osobowość. Cieszę się, że jesteś i piszesz u nas. Wzbogacasz o prawdziwą twórczość.
Przeczytałem uważnie i będę brał nauki z twojego pisania.
Bo chociażem poeta, jakoś ostatnio ciągnie mnie do prozy, którą, niestety, mam tylko obczytaną. Lubię czerpać z dobrych wzorów.
Pozdrawiam serdecznie
Jurek
Bardzo dziękuję. Jest mi cholernie miło. Cieszę się, że tekst w jakiś sposób się "przydał", a to ważna sprawa. Pozdrawiam, pozdrawiam!
Naprawdę?eka pisze:Josef Hosek pisze:Jest to opowieść, napisana w wielkim skrócie, o żywocie mojego pradziadka, który grał w orkiestrze carskiej na wojnie rosyjsko-japońskiej.

Prawdę mówiąc, droga eko, nie kłamię.
Dziękuję wszystkim za odwiedziny, poczytanie i komentarze.
Już dawno był dzień, lecz wciąż jak gdyby było przed świtem.
Dostojewski
Dostojewski
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Lament szynkarza
Witaj. Poczytałam z ogromną przyjemnością.
Spodobała mi się i treść - zastanowienie, zamyślenie nad człowiekiem, kim, albo czym jest? I jak go postrzega narrator.
Spodobała mi się forma - dwie, a może trzy warstwy znaczeniowe.
Moim skromnym zdaniem - jest bardzo ciekawie i bardzo dobrze.
Szczególną uwagę zwróciłam na:
"Pod spódnica kilka węży, zwabionych tęsknotą" - zważywszy na symbolikę węża, jednego z najstarszych, uniwersalnych symboli, wielce ciekawie mi zabrzmiało! Gdyby tak "rozebrać" to zdanie na "czynniki pierwsze" z uwzględnieniem odniesień do seksu, mądrości, boskiej samowystarczalności, czy obecności i roli węża w mitach i wierzeniach ludów całego świata - to by było coś!
Jest jeszcze parę kapitalnych zdań, nad którymi jak by się zastanowić...
pozdrawiam serdecznie
Ewa
Spodobała mi się i treść - zastanowienie, zamyślenie nad człowiekiem, kim, albo czym jest? I jak go postrzega narrator.
Spodobała mi się forma - dwie, a może trzy warstwy znaczeniowe.
Moim skromnym zdaniem - jest bardzo ciekawie i bardzo dobrze.
Szczególną uwagę zwróciłam na:
"Pod spódnica kilka węży, zwabionych tęsknotą" - zważywszy na symbolikę węża, jednego z najstarszych, uniwersalnych symboli, wielce ciekawie mi zabrzmiało! Gdyby tak "rozebrać" to zdanie na "czynniki pierwsze" z uwzględnieniem odniesień do seksu, mądrości, boskiej samowystarczalności, czy obecności i roli węża w mitach i wierzeniach ludów całego świata - to by było coś!
Jest jeszcze parę kapitalnych zdań, nad którymi jak by się zastanowić...

pozdrawiam serdecznie
Ewa