Opowiadanie Dziadunia o stygmatach

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
misza
Posty: 1263
Rejestracja: 31 paź 2011, 9:58
Lokalizacja: Wielkie Księstwo Poznańskie
Kontakt:

Opowiadanie Dziadunia o stygmatach

#1 Post autor: misza » 03 wrz 2016, 7:44

Dziadunio łyknął jabcoka i smakowicie beknął.
- Na zdrowie, zacny dziaduniu! – Ozwały się chórem dzieciątka, zajęte penetrowaniem zawartości torebki, wyrwanej jakiejś staruszce na zieleniaku.
- Sto lat, a nawet dwieście!
- Bóg wam zapłać, młodziankowie. – Starzec nałożył plastikowy kapsel na butelkę i zapalił białoruskiego papierosa
z przemytu.
- Niechaj i wasze dobre serduszka nieustająco i żwawo biją, przepełnione humanitaryzmem oraz ponadczasowymi wartościami, cokolwiek to znaczy.
- Kurwa mać! – Zaklął mały rudzielec i odrzucił wybebeszoną torebką w krzaki.
- Ta starucha, oprócz świętych obrazków i brudnej chusteczki do nosa, miała w portfeliku marnego piątaka
z groszami!
- Na winko styknie. – Pocieszało go dzieciątko z sinym tatuażem na karku. – I nie klnij przy dziaduniu, bo to grzech!
- Prawda. – Ozwał się siwobrody Matuzalem – przekleństwa to złe słowa. Są szatańskim piętnem ludzkiej mowy, zatruwającym niewinne dusze, których przeznaczeniem jest dążyć ku nieskalanej jasności. Amen.
- Amen! - Powtórzyły przejęte dzieciątka, a staruszek odkorkował flaszkę i wprawnymi łykami zgrabnie wykończył jej zawartość.
Butelka niebawem poleciała w zarośla, w ślad za torebką babci.
Zapadła chwila ciszy, kiedy wszyscy siedzący na otoczonym krzakami podwórku, rozmyślali nad sposobami dowartościowania słonecznego dnia przy pomocy odpowiednich wzmacniaczy.
I wtedy z niebytu wyłonił się Pan Janek.
Nadpłynął majestatycznie, z radośnie pobrzękującą torbą na ramieniu.
Lewą dłoń podniósł w geście powitania, gdy tymczasem prawa była dość niestarannie owinięta brudnawym bandażem.
Towarzyszyło mu czworo, dobrze już, z samego rana, naspawanych dżentelmenów.
Dziaduniowi, który gorliwie pielgrzymował do okolicznych sklepów monopolowych i piwnych barów, ich lica wydały się jakby znajome.
Pan Janek wyjątkowo wyglądał na prawie zupełnie trzeźwego, ale zagadał bardzo dziwnie.
- Oto ja! A oto uczniowie moi, spragnieni prawdy z najczystszego źródła! Chodźcie, bracia!
Po czym, bez zbędnych ceregieli, cała piątka rozlokowała się na wyszczerbionym murku przy trzepaku i jęła zaspokajać wspomniane przez Pana Janka, pragnienie.
Najczystsze źródło prawdy znajdowało się w sześciu, litrowych butelkach, dla niepoznaki zamaskowanych etykietami z napisem: NOWOŚĆ. LEŚNY DZBAN. AROMATYZOWANE WINO OWOCOWE. POJ. 1 L. ALK.13% OBJ.
Dziadunio oraz malcy, poczęstowani przez hojnych biesiadników, z uznaniem stwierdzili, że źródło najczystszej prawdy, da się pić i odpowiednio mocno kopie.
Tymczasem pan Janek wstał nieco chwiejnie i z namaszczeniem odwinął bandaż zakrywający jego prawicę. Trwało to jakiś czas, ponieważ dłoń była owinięta z pieczołowitością, jakiej by się nie powstydzili balsamiści Ramzesa II, a kiedy opatrunek został zdjęty, oczom zebranych ukazała się okaleczona kończyna pana Janka.
- Oto stygmat! Najprawdziwszy stygmat Wybranego! – oznajmił jeden z przybyszów.
- Niechybny znak wyróżnienia spośród marnego tłumu maluczkich!
Istotnie.
Pośrodku demonstrowanej dłoni widniała obrzmiała rana, jakby ślad po wbitym weń gwoździu albo innym ostrym przedmiocie.
- Opowiedz niedowiarkom, mistrzu nasz i nauczycielu, jak to było.
Pan Janek ogarnął nieco ognistym już wzrokiem zebranych i rzekł z powagą.
- Miało się ku wieczorowi, kiedym spożywał na skwerze przy markecie, płyny niewiadomego pochodzenia, które był dostarczył na ucztę, nieobecny tu pan Kulawy i jego kuzyn z Biłgoraja.
Pobrałem sumiennie dawkę onego nektaru.
Poczułem wówczas przedziwną moc, a potem zafalowały niebiosa, kiedy ja opadałem w głębiny przepastnych sekretów niezmierzonego Kosmosu. Wówczas pojawiła się jakaś jaśniejąca postać, uczyniła znak i poczułem ból w dłoni.
Potem postać zniknęła, a dobrzy aniołowie ponieśli mnie do bram Edenu. Tam miałem wizje i objawienia, których nie sposób wyrazić słowami, moi mili.
Kiedy zaś nastał nowy dzień, a chłodny brzask przywołał mnie do ziemskiego bytu, ujrzałem siebie na ławeczce w krzewach jaśminu, z obolałą i zabandażowaną prawicą.
On – znak mi pozostał na dowód zdarzenia. Bolesne wyróżnienie spośród milionów żyjących.
Tu Pan Janek zakolebał się ze wzruszenia i łzy pociekły po nieogolonej twarzy.
Pomocne ramiona współbiesiadników pozwoliły mu ponownie bezpiecznie zasiąść pośród przyjaciół.
Pociągnął zdrowo z gwinta i pogrążył się w głębokich medytacjach.
Było więc, wzniośle, a nawet mistycznie.
Uczniowie Mistrza byli przy kasie i dobrze obeznani z terenem, zatem nowe butelki napełnione esencją ze źródła najczystszej prawdy, pojawiały się w cudowny sposób.
Było zatem, wzniośle, mistycznie i upajająco, ale skończyło się jak zwykle, kiedy nadszedł kolorowy wieczór.
Dzieciątka dyskretnie się ulotniły, nowi koledzy Pana Janka wykruszali się jeden po drugim,
znikając w bramie prowadzącej na ulicę, a Pan Janek osunął się definitywnie na podłoże. Sterany starzec, który pozostał jako ostatni przy zmysłach na placu boju, był zmuszony osobiście zataszczyć śpiącego na ławeczkę koło trzepaka.
Tam, stygmatyk głośno chrapiąc i rzężąc niezrozumiale, zapadł w leczniczy sen.
Nazajutrz dziadunio obudził się z ciężką głową i kołowrotem myśli, ale poranne powietrze podwórka i parę łyków wody
po goleniu, którą trzymał na czarną godzinę, uczyniły go rześkim i pachnącym fryzjerskim salonem.
Powróciła nieskalana jasność umysłu, a także apetyt na więcej.
Pan Janek też się obudził, ale wyglądał mizernie.
- Wody! – Jęknął, kiedy dostrzegł dziadunia spokojnie palącego białoruskiego papierosa marki FEST.
- Wody, albo najlepiej wina czy coś w tym rodzaju.
I wtedy zdarzył się prawdziwy cud, albowiem na podwórku pojawił się Kulawyw towarzystwie rubasznego jegomościa
w czapeczce z daszkiem opatrzonej patriotycznym napisem ORŁY DO BOJU!
Dziadunio bardzo się ucieszył na widok starego druha, tym bardziej, że nie miał pomysłu na nowy dzień, a marynarka jegomościa w czapeczce odznaczała się obiecującą wypukłością w miejscu, gdzie zazwyczaj znajduje się pojemna, wewnętrzna kieszeń.
Nie zawiodło go przeczucie i wieloletnia praktyka.
Kulawy przedstawił swojego towarzysza, którym okazał się kuzyn z Biłgoraja.
- Boleś jestem. – Przedstawił się jegomość i od razu przeszedł do konkretów.
Zasiedli na ławce i z czeluści marynarki wychynęła spora flasza napełniona lekko żółtawym płynem. Dziadunio zaryzykował zgadywankę.
- Samogonik albo mocz do analizy.
- To pierwsze. – Obwieścił kuzyn Kulawego. – Własna, czyściutka receptura i robota. Cały Biłgoraj to pija.
Dziadunio żwawo poszperał w swojej torbie i wyjął dwie szklaneczki z grubego szkła.
Płyn o ostrej woni, raźno bulgotał, kiedy rozlewano go do naczyń.
- Chodź Janeczku do nas. – Zachęcił Kulawy – kuzyna nie przedstawiam, bo przedwczoraj razem piliście na skwerku.
Pan Janek przydryfował do towarzystwa i ciężko opadł na skraju ławki.
Trzęsącą się, lewą dłonią ujął pojemnik i wychylił po ułańsku.
Drżenie ustało.
Pojawiały się nawet jakieś strzępy wspomnień, lecz nie potrafił ich złożyć do kupy.
- I jak tam łapka? – Kuzyn Kulawego bezceremonialnie ujął zabandażowaną prawicę pana Janka.
- Boli. – Syknął pan Janek. – Nalej mi jeszcze.
Wypił i spoglądał ponuro na bandaże.
- Musi boleć. – Obwieścił Kulawy – musi boleć po takim doświadczeniu.
I opowiedział, jak to było poprzedniego wieczora.
- Piliśmy sobie wineczka na skwerze, kiedy Boleś postanowił wzmocnić efekt przy pomocy swojego wynalazku. Wtedy, obecny tu pan Janeczek padł, czyli zsunął się z ławki, jak nieżywy na chodnik. Pechowo, bo w tym czasie akurat byliśmy z Bolesiem w krzaczkach oddać małe co nieco naturze. A tymczasem, przez skwerek przechodziła profesjonalna Samarytanka w osobie pani doktor Ostatnia Posługa…
- Znam, znam. – Pokiwał głową dziadunio – zna ją cała, aktywna spożywczo, dzielnica…
- Tak więc – kontynuował Kulawy – przechodziła właśnie owa służebnica Hipokratesa i zauważyła leżącego w poprzek chodnika pana Janka, choć przecie mogła go przeskoczyć albo ominąć, idąc trawnikiem. Ona jednak, powodowana miłością bliźniego oraz medycznym powołaniem, postanowiła sprawdzić stan czynności życiowych pana Janeczka.
Wyglądał bowiem jak nieżywy, gdyż zawsze tak wygląda w stanie kompletnego upojenia, ale pani doktor miała prawo tego nie wiedzieć.
Postanowiła zatem, dokonać szybkiej diagnozy i kopnęła delikwenta w udo czubkiem bucika. Bez oczekiwanego rezultatu.
I zanim zdążyliśmy pojawić się na horyzoncie, dokonała definitywnego testu, stając obcasem szpilek na dłoni badanego.
Pan Janek zareagował prawidłowo. Jęknął i otworzył oczy, przekonując panią doktor, że nie jest jeszcze pasażerem łodzi Charona.
Wtedy Ostatnia Posługa zmierzyła nas wzrokiem i kategorycznie zadysponowała: „weźcie go
z chodnika i schowajcie, aż wytrzeźwieje, bo mi znowu patrol przywiezie te zwłoki na dyżur”.
Zostawiła rolkę bandaża i poszła pełnić chwalebną służbę na oddział pogotowia ratunkowego.
Co było robić.
Opatrzyliśmy skaleczenie Janeczka, zamelinowaliśmy bezpiecznie w krzakach i oddaliliśmy się na zasłużony spoczynek.
Oto cała historia.
- I figa, a nie stygmat. – Spuentował dość ironicznie dziadunio.
- Figa, figa! – Zżymał się pan Janek, zły, że cały mistycyzm przedwczorajszego wieczora szlag trafił. – Ale boli przecież.
- Musi boleć. Lekarz wie, co robi. – Orzekł Kulawy. – Lepiej łyknij sobie jeszcze porządnie, to ci się może polepszy.
Miał rację.
Wszystkim się polepszało w szybkim tempie, a kiedy już byli przepełnieni uczuciem uniwersalnej miłości bliźniego, dziadunio podsumował zdarzenie po swojemu.
- Nie każdą ranę widać. A czy to nie boski znak, kiedy dusza boli? Boli was dusza?
- Boli! – zgodnie potwierdzili Kulawy, Boleś i pan Janek. – Boli jak jasna cholera!
Ostatnio zmieniony 09 wrz 2016, 7:03 przez misza, łącznie zmieniany 2 razy.
Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich ludzi nigdy nie będzie przyjaciółmi
/ przysłowie kirgiskie /

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: Opowiadanie Dziadunia o stygmatach

#2 Post autor: Gorgiasz » 03 wrz 2016, 13:24

Bardzo piękna, pełna swoistego humoru, historia. Czytało się wspaniale. No i "nie wszystko złoto, co się świeci", choć może lepiej czasem w to wierzyć.
- Bóg wam zapłać, młodziankowie – starzec nałożył plastikowy kapsel na butelkę i zapalił białoruskiego papierosa
z przemytu.
- Bóg wam zapłać, młodziankowie. – Starzec nałożył plastikowy kapsel na butelkę i zapalił białoruskiego papierosa
z przemytu.
- Niechaj i wasze dobre serduszka nieustająco, i żwawo biją, przepełnione humanitaryzmem oraz ponadczasowymi wartościami, cokolwiek to znaczy.
Przecinek przed "i" wydaje się niepotrzebny.
- Prawda. – Ozwał się siwobrody Matuzalem – przekleństwa to złe słowa.
- Prawda – ozwał się siwobrody Matuzalem – przekleństwa to złe słowa.
- Amen! - Powtórzyły przejęte dzieciątka, a staruszek odkorkował flaszkę i wprawnymi łykami zgrabnie wykończył jej zawartość.
- Amen! - powtórzyły przejęte dzieciątka, a staruszek odkorkował flaszkę i wprawnymi łykami zgrabnie wykończył jej zawartość.
Było więc, wzniośle, a nawet mistycznie.
Było więc wzniośle, a nawet mistycznie.
Było zatem, wzniośle, mistycznie i upajająco, ale skończyło się jak zwykle, kiedy nadszedł kolorowy wieczór.
Było zatem wzniośle, mistycznie i upajająco, ale skończyło się jak zwykle, kiedy nadszedł kolorowy wieczór.
I wtedy zdarzył się prawdziwy cud, albowiem na podwórku pojawił się Kulawyw towarzystwie rubasznego jegomościa
w czapeczce z daszkiem opatrzonej patriotycznym napisem ORŁY DO BOJU!
"Kulawy w"
- Chodź Janeczku do nas. – zachęcił Kulawy – Kuzyna nie przedstawiam, bo przedwczoraj razem piliście na skwerku.
- Chodź Janeczku do nas – zachęcił Kulawy – kuzyna nie przedstawiam, bo przedwczoraj razem piliście na skwerku.
- Boli. – syknął pan Janek. – Nalej mi jeszcze.
- Boli – syknął pan Janek. – Nalej mi jeszcze.
Ona jednak, powodowana miłością bliźniego oraz medycznym powołaniem, postanowiła sprawdzić stan czynności życiowych pana Janeczka.
Ona jednak powodowana miłością bliźniego oraz medycznym powołaniem, postanowiła sprawdzić stan czynności życiowych pana Janeczka.
Postanowiła zatem, dokonać szybkiej diagnozy i kopnęła delikwenta w udo czubkiem bucika.
Postanowiła zatem dokonać szybkiej diagnozy i kopnęła delikwenta w udo czubkiem bucika.
- Boli! – zgodnie potwierdzili Kulawy, Boleś i pan Janek.
- Boli! – Zgodnie potwierdzili Kulawy, Boleś i pan Janek.
albo:
- Boli! – potwierdzili zgodnie Kulawy, Boleś i pan Janek.

misza
Posty: 1263
Rejestracja: 31 paź 2011, 9:58
Lokalizacja: Wielkie Księstwo Poznańskie
Kontakt:

Re: Opowiadanie Dziadunia o stygmatach

#3 Post autor: misza » 04 wrz 2016, 7:22

Gorgiaszu,
dziękuję za pochylenie się nad tekstem
i wychwycenie uwierających "kamyszków".
Dokonam kosmetyki, kiedy tylko znajdę okulary.
Gdzieś mi się zawieruszyły, cholery!
Z pozdrowieniami :) :vino:
Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich ludzi nigdy nie będzie przyjaciółmi
/ przysłowie kirgiskie /

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Opowiadanie Dziadunia o stygmatach

#4 Post autor: eka » 04 wrz 2016, 19:24

Obcas Samarytanki - super test.
W porównaniu do poprzednich Opowiadań Dziadunia - to nie zachwyciło. Może nadmierne epatowanie "kulturą flaszki" nuży?
Zabrakło czarodziei:)

misza
Posty: 1263
Rejestracja: 31 paź 2011, 9:58
Lokalizacja: Wielkie Księstwo Poznańskie
Kontakt:

Re: Opowiadanie Dziadunia o stygmatach

#5 Post autor: misza » 05 wrz 2016, 8:34

Tym razem nie dziadunio opowiadał, więc i czarodziejów nie było.
Ale wiem, że ma w zanadrzu jeszcze parę opowieści.
Z pozdrowieniami :) :rosa: :rosa: :rosa:
Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich ludzi nigdy nie będzie przyjaciółmi
/ przysłowie kirgiskie /

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Opowiadanie Dziadunia o stygmatach

#6 Post autor: eka » 27 sty 2017, 18:32

misza pisze:Tym razem nie dziadunio opowiadał, więc i czarodziejów nie było.
Ale wiem, że ma w zanadrzu jeszcze parę opowieści.
Nawet jeśli zdążyłeś napisać, nie opublikujesz nam tutaj.
To się nazywa - ostateczność? Krańcowa bezradność?
:kwiat:
------------------------------------------------
Ale i tak dopadł mnie atak śmiechu, Samarytanka, kuźwa :jez:

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”