Nadzieja w tabletce
- Bernierdh
- Posty: 142
- Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
- Lokalizacja: Warszawa
Nadzieja w tabletce
Budzik nastawiam zwykle na dziesiątą dwadzieścia, dziesiątą czterdzieści, jedenastą, jedenastą dwadzieścia, jedenastą czterdzieści, dwunastą, i tak dalej, aż do piętnastej zero zero. Zerkam na niego o dziesiątej dwadzieścia jeden lub dziesiątej dwadzieścia trzy. Czasem trochę później, ale rzadko trafiam na parzystą liczbę. Chyba nigdy nie trafiłem. Wkurwia mnie to, bo nastawiam na okrągłe godziny, żeby wtedy właśnie się budzić.
Zwykle wyłączam go i kładę się dalej, bo nie chce mi się wstać. Dla ludzi pracujących, żonatych i dzieciatych wydaje się to pewnie rajem. Nie jest. Pierdolnięci ludzie, do których się zaliczam, toczą w takich warunkach bitwy. Ja jestem Gondorem. Mordor to dupa, której nie chce mi się ruszyć. Nie dlatego, że jestem leniwy, tylko dlatego, że boli mnie policzek, a życie wali plaskacze jak Gołota proste. Nie wytrzymam długo na ringu.
Wygrywam koło dziesiątej czterdzieści. Jeśli jest lepszy dzień. Bywały i takie, że wcale nie wygrywałem, a ciężko wytłumaczyć psu, że ma srać na podłogę, bo panu z deczka odwaliło. W Stanach nazywają się często mamusiami i tatusiami pupili. Nie nazwałbym się niczyim tatusiem, bo czułbym się wtedy stary. Choć mam kolegów, którzy mają dzieci, a mój ojciec był w moim wieku, gdy urodziło mu się pierwsze. Brrr.
Gdy wstaję, wyłączam wszystkie budziki. Ubieram się w to, co miałem na sobie wczoraj. Jakąś brudną koszulkę. Przetarte jeansy. Dwie różne skarpetki. Noszę dwie różne skarpetki, żeby wyobrażać sobie, że jestem jakąś gwiazdą, a na Onecie pojawia się galeria "Jedenaście ciekawostek o tym pierdolcu" i jak wół stoi tam, że ten pierdolec zawsze nosi dwie różne skarpetki. Dzwonią do mnie, żeby zapytać dlaczego. Mówię cokolwiek, wymyślam jakąś historyjkę, nawet najbardziej gównianą, byleby tylko udawać interesującą osobę.
Wychodzę z pokoju i witam się z psem. Pies jest jak ideał dziewczyny. Cieszy się na twój widok, jakby wygrał szóstkę w totka. Całuje cię, przytula. Mój ociera się jeszcze o nogi, nauczył się od jednego kota. Jest super. Kocha, po prostu. Nawet gdy coś spieprzysz, on i tak myśli, że to jego wina. Związku nie zastąpi, ale leczy samotność.
Zakładam buty. Poprawiam włosy. Są brudne. Przetłuszczone, jakbym wylał na nie litr oleju. I tak będę wyglądał chujowo, więc nie wiem, po co się męczę. Umyłbym łeb, ale to wymaga działania, podniesienia się z dna, a do tego musiałbym mieć naprawdę zajebisty dzień.
Zakładam pasek, bo spodnie spadają mi z dupy. Mam niedowagę. Jak anorektyk. Powinienem przytyć, ale ni cholery nie chce mi się jeść. Tyć też mi się nie chce. Ani się starać. Pójść do psychiatry. Wziąć leki. Nic w sumie.
Znów poprawiam włosy, dla sąsiadów, których nienawidzę. Niektórzy mnie wkurwiają, bo są tacy jak ja. Inni bo są normalni. Jeszcze inni dlatego, że nie wiem jacy są.
Wyglądam przez okno i widzę, że ktoś stoi na podwórku. Czekam, aż sobie pójdzie. Ganię się w myślach za tchórzostwo. Pies piszczy, bo chce na dwór. Ignoruję go. Czekam. Gość szczy na ścianę budynku. Wiem, że mój pies to potem obwącha.
Tak też się dzieje. Każę mu zostawić, bo jeszcze to wypije. A później liże mi twarz.
Gdy wracamy, daję mu ciastko, ponieważ był grzeczny. Kupiłem je na wagę: są miętowe, waniliowe, śmietankowe i czekoladowe. Słyszałem, że czekolada jest zabójcza dla psów. Próbuję, z ciekawości. Czekolada, jak nic. Chyba truję pupila.
Absolutnie nie chcę mi się tym przejąć.
Śniadania nie jem i dlatego chudnę. Z obiadem różnie bywa. Inni pierdolnięci żrą ponoć na potęgę, zwłaszcza jeśli wcześniej mieli już tendencję do tycia. Ze mną jest inaczej: głodzę się w słusznym celu, jak Gandhi. Uwalniam od siebie świat. Jak już mówiłem, nie chce mi się jeść, ale sądzę, że ma to podłoże psychiczne. Nie chcę jeść, bo nie chcę żyć.
Włączam telewizor. Niusy. PiS obciąga sam sobie, a inni kreują się na zbawców, bo też by trochę chcieli. Przyjdą wybory, przyjdzie inny fiut. Wyłączam telewizor.
Biorę ketonal, chociaż nic mnie nie boli. Popijam colą, choć wszyscy mówią, że tak nie wolno. Colą popija się tylko stoperan. Tak twierdzi pani z apteki, a ona musi mieć łeb na karku, skoro rozczytuje moje gryzmoły. Bo leki generalnie przypisuję sobie sam. Kupiłem pieczątkę na bazarze. Nikt się jeszcze nie skapnął.
Mam też morfinę. Nie biorę jej, trzymam na czarną okazję. Aż celebryci znów zaczną skakać do basenu. Aż wkurwi mnie jakiś polityk, aż pies zdechnie wreszcie od tych ciastek, aż wyjdę do ludzi i przeżyję chwilę wstydu. Aż cokolwiek. Popiję wtedy wódką, choć nie cierpię alkoholu. Wezmę wszystko co mam. Dostanę sraczki, bo wszystko jest przeterminowane. Wydalając z siebie hektolitry gówna, zrozumiem, że nie umarłem.
I poczuję wtedy ulgę. I to będzie piękne.
A na razie obejrzę jakieś porno.
3.9.2016
Zwykle wyłączam go i kładę się dalej, bo nie chce mi się wstać. Dla ludzi pracujących, żonatych i dzieciatych wydaje się to pewnie rajem. Nie jest. Pierdolnięci ludzie, do których się zaliczam, toczą w takich warunkach bitwy. Ja jestem Gondorem. Mordor to dupa, której nie chce mi się ruszyć. Nie dlatego, że jestem leniwy, tylko dlatego, że boli mnie policzek, a życie wali plaskacze jak Gołota proste. Nie wytrzymam długo na ringu.
Wygrywam koło dziesiątej czterdzieści. Jeśli jest lepszy dzień. Bywały i takie, że wcale nie wygrywałem, a ciężko wytłumaczyć psu, że ma srać na podłogę, bo panu z deczka odwaliło. W Stanach nazywają się często mamusiami i tatusiami pupili. Nie nazwałbym się niczyim tatusiem, bo czułbym się wtedy stary. Choć mam kolegów, którzy mają dzieci, a mój ojciec był w moim wieku, gdy urodziło mu się pierwsze. Brrr.
Gdy wstaję, wyłączam wszystkie budziki. Ubieram się w to, co miałem na sobie wczoraj. Jakąś brudną koszulkę. Przetarte jeansy. Dwie różne skarpetki. Noszę dwie różne skarpetki, żeby wyobrażać sobie, że jestem jakąś gwiazdą, a na Onecie pojawia się galeria "Jedenaście ciekawostek o tym pierdolcu" i jak wół stoi tam, że ten pierdolec zawsze nosi dwie różne skarpetki. Dzwonią do mnie, żeby zapytać dlaczego. Mówię cokolwiek, wymyślam jakąś historyjkę, nawet najbardziej gównianą, byleby tylko udawać interesującą osobę.
Wychodzę z pokoju i witam się z psem. Pies jest jak ideał dziewczyny. Cieszy się na twój widok, jakby wygrał szóstkę w totka. Całuje cię, przytula. Mój ociera się jeszcze o nogi, nauczył się od jednego kota. Jest super. Kocha, po prostu. Nawet gdy coś spieprzysz, on i tak myśli, że to jego wina. Związku nie zastąpi, ale leczy samotność.
Zakładam buty. Poprawiam włosy. Są brudne. Przetłuszczone, jakbym wylał na nie litr oleju. I tak będę wyglądał chujowo, więc nie wiem, po co się męczę. Umyłbym łeb, ale to wymaga działania, podniesienia się z dna, a do tego musiałbym mieć naprawdę zajebisty dzień.
Zakładam pasek, bo spodnie spadają mi z dupy. Mam niedowagę. Jak anorektyk. Powinienem przytyć, ale ni cholery nie chce mi się jeść. Tyć też mi się nie chce. Ani się starać. Pójść do psychiatry. Wziąć leki. Nic w sumie.
Znów poprawiam włosy, dla sąsiadów, których nienawidzę. Niektórzy mnie wkurwiają, bo są tacy jak ja. Inni bo są normalni. Jeszcze inni dlatego, że nie wiem jacy są.
Wyglądam przez okno i widzę, że ktoś stoi na podwórku. Czekam, aż sobie pójdzie. Ganię się w myślach za tchórzostwo. Pies piszczy, bo chce na dwór. Ignoruję go. Czekam. Gość szczy na ścianę budynku. Wiem, że mój pies to potem obwącha.
Tak też się dzieje. Każę mu zostawić, bo jeszcze to wypije. A później liże mi twarz.
Gdy wracamy, daję mu ciastko, ponieważ był grzeczny. Kupiłem je na wagę: są miętowe, waniliowe, śmietankowe i czekoladowe. Słyszałem, że czekolada jest zabójcza dla psów. Próbuję, z ciekawości. Czekolada, jak nic. Chyba truję pupila.
Absolutnie nie chcę mi się tym przejąć.
Śniadania nie jem i dlatego chudnę. Z obiadem różnie bywa. Inni pierdolnięci żrą ponoć na potęgę, zwłaszcza jeśli wcześniej mieli już tendencję do tycia. Ze mną jest inaczej: głodzę się w słusznym celu, jak Gandhi. Uwalniam od siebie świat. Jak już mówiłem, nie chce mi się jeść, ale sądzę, że ma to podłoże psychiczne. Nie chcę jeść, bo nie chcę żyć.
Włączam telewizor. Niusy. PiS obciąga sam sobie, a inni kreują się na zbawców, bo też by trochę chcieli. Przyjdą wybory, przyjdzie inny fiut. Wyłączam telewizor.
Biorę ketonal, chociaż nic mnie nie boli. Popijam colą, choć wszyscy mówią, że tak nie wolno. Colą popija się tylko stoperan. Tak twierdzi pani z apteki, a ona musi mieć łeb na karku, skoro rozczytuje moje gryzmoły. Bo leki generalnie przypisuję sobie sam. Kupiłem pieczątkę na bazarze. Nikt się jeszcze nie skapnął.
Mam też morfinę. Nie biorę jej, trzymam na czarną okazję. Aż celebryci znów zaczną skakać do basenu. Aż wkurwi mnie jakiś polityk, aż pies zdechnie wreszcie od tych ciastek, aż wyjdę do ludzi i przeżyję chwilę wstydu. Aż cokolwiek. Popiję wtedy wódką, choć nie cierpię alkoholu. Wezmę wszystko co mam. Dostanę sraczki, bo wszystko jest przeterminowane. Wydalając z siebie hektolitry gówna, zrozumiem, że nie umarłem.
I poczuję wtedy ulgę. I to będzie piękne.
A na razie obejrzę jakieś porno.
3.9.2016
"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów
archiwum bełkotów
- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Nadzieja w tabletce
Nie, narrator pierwszoosobowy chce się uwolnić od siebie, ale nie w znaczeniu - umrzeć fizycznie.Bernierdh pisze:Uwalniam od siebie świat.
Szuka czegoś, co zmieni jego powtarzalną codzienność, jego natręctwa ( moim nastawianie budzika na czas nieparzysty, np. 5: 03, i nie cierpię parzystych odsłon moich tekstów : ).
Cóż, bohater rzeczywistość buduje sobie niemiłosiernie, detaliczna obserwacja, fakty, przewidywanie skutków.
Fabuła opowiadania. Żadne tam literackie chwyty typu: zdarzenia układające się w wątki. Wiwisekcja fragmentu niekolorowego, nudnego dnia.
To powinno skutkować nudą czytania i... tworzenia, ale mnie narracja maksymalnie pochłonęła, a Autor, mam wrażenie, że bawił się tymi linijkami.
Fikcja tak kapitalnie nakreślona, że poraża autentyzmem.
Bo de facto jesteśmy my i nasz czas - niezbornymi, chaotycznymi cząstkami, które w wykreowanych autonarracjach budują ciągłość egzystencji. Życie rozlewa się niekontrolowanie, na wszystkie strony, rozsadzając nasze jego pojmowanie.
Twój bohater, tragiczny ironista, zmierza się z tym, aby w końcu uznać, że mimo wszystko najlepsze jest to, że się jest.
Nieważne w jakich odsłonach.
----------------------------------------------------------------------
Dobrze, że wróciłeś, jestem fanką Twojego pisania.
- Bernierdh
- Posty: 142
- Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Nadzieja w tabletce
Przepięknie Ci dziękuję 

"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów
archiwum bełkotów
Re: Nadzieja w tabletce
.
Ostatnio zmieniony 21 lis 2016, 13:17 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.
- Bernierdh
- Posty: 142
- Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Nadzieja w tabletce
A ja miałem kiedyś dwa chomiki, ale nie jednocześnie. Pierwszy nazywał się Kuba i byłem z nim bardzo blisko, spędziliśmy razem kupę czasu. Nie wiem na ile świnki morskie są podobne do chomików, ale to zaskakujące, że z tym maleńkim gryzoniem można nawiązać silną więź. Niestety z drugim chomikiem, który był właściwie mojej siostry, nie udało mi się dogadać. W sumie to chomiczką - nazywała się Pippi.
Nie znam się na świnkach morskich, ale pewnie warto zaprosić ją do swego życia
Dziękuję i również pozdrawiam.
Nie znam się na świnkach morskich, ale pewnie warto zaprosić ją do swego życia

Dziękuję i również pozdrawiam.
"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów
archiwum bełkotów
- eka
- Moderator
- Posty: 10470
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Re: Nadzieja w tabletce
Bernierdh pisze:Wychodzę z pokoju i witam się z psem. Pies jest jak ideał dziewczyny. Cieszy się na twój widok, jakby wygrał szóstkę w totka. Całuje cię, przytula. Mój ociera się jeszcze o nogi, nauczył się od jednego kota. Jest super. Kocha, po prostu. Nawet gdy coś spieprzysz, on i tak myśli, że to jego wina.

- Bernierdh
- Posty: 142
- Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
- Lokalizacja: Warszawa
- Alicja Jonasz
- Posty: 1044
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 9:01
- Płeć:
Re: Nadzieja w tabletce
Utwór przeczytałam, gdy tylko go zamieściłeś. Ten sposób prowadzenia narracji przypadł mi do gustu. Przejmująca historia...
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Bernierdh
- Posty: 142
- Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Nadzieja w tabletce
Pięknie dziękuję 

"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów
archiwum bełkotów
-
- Posty: 335
- Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
- Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków
Re: Nadzieja w tabletce
Czytałem z poczuciem masochizmu. Lektura sprawiała przyjemność i zadawała ból zarazem. Znasz twórczość AJKS? Jakbym czytał literackie opracowanie ich utworów...

