Kirke

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Kirke

#1 Post autor: Miladora » 06 lis 2011, 2:12

Sekret wart jest tyle, ile warci są ludzie,
przed którymi powinniśmy go strzec.
– C.R. Zafon

Kirke

Wyznałem swoją tajemnicę pewnego dnia, wieczorem, w barze. Wypsnęła mi się, po prostu, zanim zdołałem to spostrzec i mimo że kolega z pracy, z którym poszedłem na drinka, był życzliwy i na poziomie, ogarnął mnie lęk, bo Babcia zalecała ostrożność.

– Nie działaj pochopnie – mówiła. – Uważaj. Jesteś tak szczery i prostoduszny, że wyciągną to z ciebie i wszystko przepadnie.

Uważałem więc i nie działałem pochopnie, tylko że tamtego wieczoru, połaskotany mile uwagą kolegi (który był, bądź co bądź, jednym z ważniejszych pracowników firmy), popuściłem cugli, no i wyrwało mi się niespodziewanie.
– Mam pewien sekret – wyznałem. – Ciąży mi na duszy i ulgą byłoby, gdybym mógł się nim podzielić, ale nie mogę tego zrobić... obiecałem nie robić...
(Fakt, obiecałem).
Kolega zastygł z uniesionym drinkiem.
– Chciałbym ci pomóc – powiedział, poważniejąc – ale, oczywiście, rozumiem. Szanuję twoje rozterki i nie będę ich powiększał, wyciągając cię na zwierzenia. Możesz jednak liczyć na mnie. Na moją dyskrecję...

Babcia żachnęła się, kiedy wróciłem do domu. Wystarczyło jej tylko spojrzeć na moje oblicze.
– Puściłeś farbę! – stwierdziła oskarżycielsko.
– Nic złego się nie stało... – tłumaczyłem.
– Mówisz, że jest dyskretny? – spytała. – A jeżeli...?
I westchnęła.

Chodziłem nadal do pracy, zmartwiony, i czasem wręcz trudno mi było ukryć niepokój. Nie zauważyłem więc początkowo, że coś zaczęło się zmieniać. Koledzy jakoś częściej niż przedtem podchodzili do mnie na chwilę rozmowy. Potem niektórzy, jakby mimochodem, wspominali o pójściu na drinka. Sekretarka, nigdy, jak dotąd, niemająca czasu na uśmiech (zresztą byłem za mało ważny), nie tylko uśmiechała się do mnie, ale i zaczęła odpowiadać na powitania. Jednym słowem, coś wyraźnie się działo.

Kolega, o którym wspomniałem, poklepywał mnie po ramieniu, spotykając przy wejściu, a dziewczyny?! Dziewczyny zaczęły flirtować i zanim się spostrzegłem, mój terminarz zapełniony był mnóstwem zaproszeń.

Biegałem więc na spotkania, nieignorowany już jak poprzednio. Niesiedzący w milczeniu w jakimś kącie, ale, o dziwo, będąc w samym centrum uwagi. Umawiałem się na kolejne randki, i coraz częściej lądowałem z dziewczyną w łóżku.
Babcia kiwała głową. – Mówiłam, że tak się stanie... że to wszystko odmieni...
– Przesadzasz. To nie to! – zaprzeczałem gwałtownie. – To ja się zmieniłem i zaczęli mnie lubić.
– Niech ci będzie! – Machała ręką.

Faktem było, że nagle wszyscy zaczęli zwracać uwagę na moją przydatność dla firmy. Miałem pełne ręce roboty. Nawet kierowniczka działu, istna góra lodowa, zaprosiła mnie (tak, zaprosiła!) do swojego gabinetu, by omówić projekt i spytać, co sądzę. Zachowałem oczywiście powagę, chociaż przy mojej twarzy, o której Babcia mawiała z przekąsem, że jest jak okno z widokiem na wszystko, było to cholernie trudne. Szefowa podała mi rękę i odprowadzając do wyjścia, napomknęła przyjaźnie: – Wpadnij jutro na kawę. Czeka nas masa roboty.
Nas?!

Babcia chichotała, podśpiewując pod nosem: – W górę, w górę, miły bracie...
A ja zawiązałem nowy krawat, kupiony po ostatniej podwyżce, i poszedłem na randkę.

W eleganckiej restauracji, w której zamówiłem stolik, dziewczyna, jedna z tych dawniej nieosiągalnych istot, rozpływała się w uśmiechach. Siedzący parę metrów dalej szef wydziału, mimo iż zajęty rozmową, dostrzegł mnie i konfidencjonalnie skinął ręką. Jak swój do swego. Oczywiście, wszyscy to spostrzegli. A jeżeli nawet nie widzieli na własne oczy (na przykład młodsi pracownicy firmy, do których od niedawna dopiero przestałem należeć), to przynajmniej poznali z cudzych relacji. Wszędzie teraz spotykałem się z należytą uwagą i niebawem tak do tego przywykłem, że kiedy portier podbiegł, by otworzyć drzwi, potraktowałem to jako coś samo przez się zrozumiałe.

– Jesteś taki tajemniczy... – szepnęła dziewczyna w pewnym momencie (byliśmy w łóżku). – To podniecające, naprawdę...

Babcia krążyła po domu, podśpiewując.

A potem, któregoś dnia, po kolejnej podwyżce, dostałem wezwanie. Sekretarka z uśmiechem wprowadziła mnie do gabinetu szefa. Naczelnego, rzecz jasna. Rozmowa była krótka, rzeczowa i konstruktywna. No i zacząłem awansować. Już na poważnie. Stworzyli dla mnie osobny resort, dostałem własną sekretarkę, a mój gabinet urządził osobisty projektant samego prezesa. Piąłem się coraz wyżej.

Aż wreszcie nadszedł dzień, gdy przegłosowano przyjęcie mnie do grona wspólników.
Babcia uśmiechała się tajemniczo, tanecznym krokiem sunąc przez mieszkanie.
– Wiesz co robić? – zapytała krótko.
Skinąłem głową w milczeniu. Potem włożyłem nowy garnitur (oczywiście szyty na miarę), a ona zawiązała mi krawat na szczęście i wypchnęła z mieszkania. Na dole czekał szofer. Zdjął czapkę i otworzył przede mną drzwiczki samochodu.

W sali posiedzeń, tej prywatnej, tylko do użytku wspólników, powitał mnie szmer rozmów. Sam prezes podszedł do mnie i wręczając mi lampkę koniaku, uniósł swoją w geście toastu.
– Za nowego wspólnika! – powiedział i wszyscy wypili z uśmiechem.
A potem otworzył następną butelkę, gratulowano mi, atmosfera wyraźnie uległa rozluźnieniu i jakoś przestałem mieć się na baczności.

– Drogi chłopcze – zagadnął prezes, familiarnie obejmując mnie ramieniem. – Teraz już chyba możesz zdradzić nam swój sekret. Na pewno nie wyjdzie z tej sali. Jesteśmy tu sami swoi.
Zaległa cisza.

Panowie zaczęli odwracać się w moją stronę, patrząc wyczekująco, a ja wpadłem w popłoch.
– No… – dobrotliwie naciskał prezes, ale wiedziałem, że nie pozwoli mi się wymigać.

Wspólnicy uśmiechnęli się zachęcająco, koniakówki w ich dłoniach także jakby czekały na odpowiedź, a ja uświadomiłem sobie, że właśnie na szali znalazła się moja przyszłość.
– No…! – ponaglił prezes.

Nabrałem powietrza i siląc się na nonszalancję, wyrzuciłem z siebie:
– No… wiecie, panowie, jak to jest... Ja... po prostu… lubię sikać do zlewu...

Najpierw ogłuszyła mnie cisza. A potem zerwał się taki huragan śmiechu, że omal nie wywiało mnie z sali.
„Wszystko stracone” – pomyślałem.

Prezes ponownie objął mnie ramieniem i kiedy śmiech zelżał, a wspólnicy, ocierając załzawione oczy wzajemnie poklepywali się po plecach, powiedział z dumą:
– Tak trzymaj, synu! Dyskrecja i poczucie humoru są najważniejsze!
Miał rację.

Właśnie to, do dzisiaj, stanowi wizytówkę mojej firmy.
A Babcia? Wiadomo. One zawsze skłonne są zrobić wszystko dla swoich wnuków.

Kochana Babcia Kirke...





Usunięto powtórzenie "moją" ze zdania "czekały na moją odpowiedź".
Ostatnio zmieniony 09 lis 2011, 0:20 przez Miladora, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Kirke

#2 Post autor: Ewa Włodek » 07 lis 2011, 14:04

A to ci Kirke z tej Babci...Poczytałam z ogromną przyjemnością. Napisane lekko, ze swadą...

:ok: :ok: :ok:

Moc pozdrowień posyłam
Ewa

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Kirke

#3 Post autor: Miladora » 07 lis 2011, 17:42

Uff... :tan:

Dzięki jeszcze raz. :rosa:

Ale gdyby coś Ci kiedyś podpadło, to ścinaj bez litości. Ja to lubię. :gil:

:D
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Bonifacio Sieczepia
Posty: 398
Rejestracja: 08 lis 2011, 15:28
Kontakt:

Re: Kirke

#4 Post autor: Bonifacio Sieczepia » 08 lis 2011, 21:50

Czytało się "samo" bez zacięć, bez dłużyzn, bez dopowiedzeń.
Sama frajda.
Andrzej Bonifacy Fudali

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Kirke

#5 Post autor: Miladora » 09 lis 2011, 0:18

No to drugie "uff", skoro Sieczepia nie czepia. :tan:

Bóg zapłać. :vino:

Sama sobie powtórzenie zetnę, bo właśnie rzuciło mi się w oczy. :gil:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”