O tym, jak zrastają się kości

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Bernierdh
Posty: 142
Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
Lokalizacja: Warszawa

O tym, jak zrastają się kości

#1 Post autor: Bernierdh » 09 cze 2017, 20:51

Zacznijmy od tego, że mój pies ma głupi zwyczaj wybiegania na klatkę schodową i witania każdego, kto się na niej znajduje. Ledwo uchylisz drzwi, a ten pędzi niczym torpeda, skacze na ludzi, drapie po nogach, z wywalonym jęzorem i ogonkiem zaiwaniającym jak silnik od motorówki. Mnie pozostaje jedynie uśmiechać się przepraszająco i wrzeszczeć, że ma natychmiast wrócić do domu.
Nigdy nie wraca. Mam wrażenie, że niezbyt rozumie, kto jest tu czyim właścicielem.
Historia, którą chcę opowiedzieć, nie zaczyna się jednak od mojego czworonoga, a od kuriera, który zadzwonił domofonem. Pies, śpiący dotychczas grzecznie pod stołem, obudził się wtedy w ułamku sekundy, zerwał na cztery nogi i jak zwykle popędził w stronę drzwi. Ja również popędziłam, by kurierowi te drzwi otworzyć. Potknęłam się o psa i trzasnęłam łbem o szafkę na buty.
Gdy zorientowałam się, że wciąż żyję, a pies, zamiast zainteresować się moim stanem, próbuje doskoczyć do klamki, bardzo się zdenerwowałam. Uznałam, że zamknę go w pokoju. Najpierw podniosłam więc siebie, potem tego małego zdrajcę, a następnie zamaszystym ruchem wrzuciłam go do pomieszczenia, by później wyładować swój gniew, trzaskając z całej siły drzwiami.
Zrobiłam to jednak na tyle nieudolnie, że pędzące drzwi roztrzaskały najmniejszy palec u mojej prawej nogi. Warto w tym miejscu wspomnieć, że byłam boso. Bolało jak diabli.
Kwiląc w efekcie cierpienia, odebrałam od kuriera paczuszkę z materiałami, drucikami oraz innymi pierdołami, które służą mi do rozwijania mego hobby i przy okazji pracy zarobkowej, czyli wykonywania lalek. Następnie wypuściłam psa, który jednak nie zainteresował się moim nowo nabytym inwalidztwem, tylko znów zaczął skakać w kierunku klamki, jęcząc przy tym głośniej ode mnie.
Katusze nie malały, mimo upływu godzin, a później nawet całego dnia. Palec spuchł tak bardzo, że nie mogłam zmieścić go w bucie. Gdy spróbowałam nim ruszyć, zacisnęłam zęby z bólu tak mocno, że chyba coś sobie ukruszyłam. Wtedy pojęłam, że trzeba wybrać się do lekarza.
Pan doktor obejrzał dokładnie stopę, po czym stwierdził, że palec jest złamany. Spytał, jak to zrobiłam. Gdy mu powiedziałam, niemal posikał się ze śmiechu. Następnie zapisał mi jakąś maść i kazał ograniczyć chodzenie. Troszkę szkoda, że nie założył mi takiego maleńkiego gipsiku.
Swoją drogą, wcześniej nie zdawałam sobie sprawy jak często porusza się najdrobniejszym palcem u nogi. Sądziłam, że jest raczej bezużyteczny, a jednak podczas chodzenia to on wydaje się pracować najciężej. Duży paluch może się nie zginać - ten zgina się zawsze. Nawet gdy nie idziesz, a jedynie się przeciągasz. Lub siadasz po turecku. Lub próbujesz wsunąć but na stopę. Nawet gdy drapiesz się po głowie i jest ci przyjemnie, nie mówiąc już o takim złażeniu po schodach.
Jak widzicie, złamanie go sprawiło mi wiele cierpienia. Oczywiście w takim wypadku nie mogłam skupić się na pracy, gdyż jedyna lalka, którą miałam ochotę stworzyć, była psem ze skręconym karkiem, ewentualnie mną samą, dyndającą wesoło na stryczku. Od dłuższego czasu cierpiałam zresztą na kryzys twórczy, gdyż wszystkie projekty wydawały mi się okropne. Teraz nawet nie chciałam o nich myśleć.
Kolejnym problemem był mój kochany psiak, który oczywiście nie mógł w solidarności z moją męką wyciąć sobie pęcherza wraz z jelitem grubym, a ja nie dałam rady namówić żadnego ze znajomych, by wychodził z tą wstrętną mendą. Prawdę mówiąc, wynika to z tego, że nie mam zbyt wielu znajomych. Musiałam więc robić to samodzielnie, choć z bólu nieustannie mnie skręcało.
I właśnie podczas tych spacerów, by odwrócić jakoś myśli od palca płonącego żywym ogniem, zaczęłam przyglądać się ludziom. Dla zabawy wyłapywałam przechodniów z problemami podobnymi do mojego, choć pewnie znacznie poważniejszymi. Co ciekawe, jest ich całkiem sporo, choć w codziennym życiu wtapiają się jakoś w tło i wcale się ich nie zauważa. Działa to zresztą w obydwie strony – większość kulejących osób nie zwróciła najmniejszej uwagi na fakt, iż również jestem kuternogą.
Co innego ludzie na wózkach. Była taka jedna pani, całkiem młoda, ładna kobieta, która, gdy przechodziłam obok, uśmiechnęła się do mnie ze współczuciem. Odpowiedziałam tym samym, a w sercu zrobiło mi się ciepło. No i był również starszy, brodaty pan w pomarańczowej, ortalionowej kurtce.
Zdawało się, że rodzina wyprowadzała go na spacer, tak jak ja wyprowadzam psa. Wieźli go ustaloną trasą, robili kilka kółek, a później wracali do domu, rzadko zamieniając z nim choć słowo. Zawsze gdy przejeżdżał obok mnie, krzyczał „Ja sam! Ja sam!” ale nikt się nim nie przejmował.
Pewnego dnia był z nim ktoś inny niż zwykle. Jakiś młody chłopak, nastolatek. Posłusznie puścił wózek, a starzec napiął wszystkie mięśnie i z gigantycznym wysiłkiem przejechał kilka metrów. Widać było, że każdy ruch sprawia mu ogromny ból, aż w końcu zatrzymał się, zdyszany. Dzieciak spytał wtedy:
- Już?
A brodacz kiwnął głową, po czym puścił do mnie oczko.
Przez następne dni mój stan się poprawiał, ale jakby jego kosztem. Nastolatek nie wyszedł z nim już nigdy więcej, wrócił stary skład, nie reagujący na jego okrzyki. A staruszek wcale się nie poddawał, choć z każdym kolejnym dniem, wydawał się mniej obecny, coraz bardziej zamglony. Wciąż jednak ożywiał się na mój widok i wciąż głośno domagał się, by znów pozwolono mu spróbować.
Aż pewnego razu się nie zjawił. Następnego również. Trzeciego przestałam go wypatrywać. Nie mam pojęcia, czy umarł, czy rodzina wysłała go do jakiegoś domu opieki. Wiem za to, że mój palec był wtedy zdrów, a kryzys twórczy minął. Zrobiłam piękną lalkę.
Ma brodę. Pomarańczową kurtkę z ortalionu. Wózek z kołami, które ukradłam z małego rowerka, kupionego w sklepie zabawkowym. Do tych kół przymocowane są ręce.
Gdy tylko wykonałam to dzieło, postawiłam je na stole i delikatnie popchnęłam. Przejechało całą długość, zatrzymując się przy samej krawędzi. Uśmiechnęłam się z dumą i puściłam do niego oczko.

25.5.2017
Ostatnio zmieniony 10 cze 2017, 19:59 przez Bernierdh, łącznie zmieniany 2 razy.
"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: O tym, jak zrastają się kości

#2 Post autor: Gorgiasz » 09 cze 2017, 21:33

Sympatyczne opowiadanie. Tylko pies rażąco durny.
Obrazek

Baśka
Posty: 38
Rejestracja: 10 maja 2017, 21:23

Re: O tym, jak zrastają się kości

#3 Post autor: Baśka » 09 cze 2017, 23:51

Bernierdh pisze:maleńkiego gipsiku.
Cieszę się, że przeczytałam to malutkie opowiadaneczko, bo dzięki temu zrozumiałam niektóre krytyczne komentarze pod moimi tekstami tu i tam, że techniką można spaprać całkiem dobry pomysł.
Styl, w którym to opowiadanko jest porażająco infantylny. Jakbym czytała wypracowanko napisane rózowym długopisikiem w czwartej klasiuni szkółeczki podstawowej, a nie publikację na portalu literackim.
Bernierdh pisze:Najpierw podniosłam więc siebie, potem tego małego zdrajcę, a następnie zamaszystym ruchem wrzuciłam go do pomieszczenia
A to ciekawe. Tyle w tekście zdrobnień, zdrobniątek, zdrobniusień, a tu zamaszystym ruchem rzucenie psem do pomieszczenia!

Awatar użytkownika
Bernierdh
Posty: 142
Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
Lokalizacja: Warszawa

Re: O tym, jak zrastają się kości

#4 Post autor: Bernierdh » 10 cze 2017, 13:28

@Gorgiasz
Dziękuję i pozdrawiam :)

@Baśka
Dzięki, że wpadłaś i poświęciłaś czas. Przykro mi, że styl ci nie podszedł :(
Jeśli chodzi o zdrobnienia, to w opku naliczyłem ich 12, na (wg licznika w edytorze) 925 słów. Sam nie wiem, czy to dużo, czy mało. Nie wydaje mi się też, by w jakimś fragmencie wypadało ich szczególnie wiele obok siebie. Ja więc nadmiaru nie czuję, ale autorowi zawsze trudniej dostrzec wady swojego tekstu. Tak czy siak, pozdrawiam :)
"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: O tym, jak zrastają się kości

#5 Post autor: eka » 10 cze 2017, 13:55

Narracja pierwszoosobowa, bezpośrednie zwroty do czytelników, myki oszukańcze - chyba dlatego, aby uprawdopodobnić żeński rodzaj przekazywacza historii. Uśmiechnęłam nad tymi na siłę wprowadzanymi zdrobnieniami:)
Ale nie to ważne, lecz temat!
Samodzielność w trzech odsłonach: psiej, dziewczyńskiej i staruszka na wózku.
Naturalną psią windujesz najwyżej:)
Wolność to samodzielność, samodzielność to godność.

--------
Bernierdh pisze:obudził się wtedy w ułamek sekundy,
wyprzedza o ułamek sekundy,
w ułamku sekundy pokonał dystans,
Hm... chyba jednak: obudził się w ułamku sekundy.

Awatar użytkownika
Bernierdh
Posty: 142
Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
Lokalizacja: Warszawa

Re: O tym, jak zrastają się kości

#6 Post autor: Bernierdh » 10 cze 2017, 17:56

Kurczę, jest was już dwie, więc chyba naprawdę mam problem z tymi zdrobnieniami, ale ja nie potrafię go dostrzec. Po komentarzu Baśki przeanalizowałem tekst, teraz robię to ponownie, ale wciąż nie wiem gdzie jest ich za dużo :( Nie zwracałem na nie uwagi, nie wprowadzałem ich umyślnie - same się napisały, bo wydawały się pasować.
Dzięki, że jesteś i pozdrawiam cię serdecznie :)
"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: O tym, jak zrastają się kości

#7 Post autor: Gorgiasz » 10 cze 2017, 19:25

ale wciąż nie wiem gdzie jest ich za dużo
Nie dostrzegam fragmentu tekstu, w którym jest ich za dużo. Ale jest on niedługi i te, które są, kumulują się w myśli i stwarzają wrażenie, że jednak jest ich dużo, określając jego - dość specyficzny – charakter, który może razić.
Zrezygnowałbym z niektórych zdrobnień:
Paluszek spuchł tak bardzo
by odwrócić jakoś myśli od paluszka płonącego żywym ogniem
,
a w sercu zrobiło mi się cieplutko.
po czym puścił do mnie oczko.
które ukradłam z maleńkiego rowerka
/napisałbym: z które ukradłam z miniatury roweru/
i puściłam do niego oczko.
Sądzę, że tekst na tym zyska, nabierając spójności wyrazu. Chodzi mi o to, iż temat jest poważny, obserwacja oraz pomysł ciekawe i niestandardowe, a spora ilość nieuzasadnionych niczym zdrobnień, których można uniknąć, oscyluje w kierunku bajki dla dzieci, tworząc swoisty nieporządek, niejednoznaczność oraz chaotyczny, niejednorodny styl, nieadekwatny do przedstawianej problematyki.

Awatar użytkownika
Bernierdh
Posty: 142
Rejestracja: 22 sty 2015, 15:36
Lokalizacja: Warszawa

Re: O tym, jak zrastają się kości

#8 Post autor: Bernierdh » 10 cze 2017, 20:03

Gorgiaszu, usunąłem większość wskazanych przez ciebie zdrobnień. Ogromnie dziękuję ci za pomoc :) Właściwie, dziękuję całej waszej trójce. Przepraszam za moją ślepotę i mam nadzieję, że teraz jest już lepiej :)
"Włóż siano do jabłka i zjedz jakąś świeczkę" - T.S
archiwum bełkotów

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”