Zrządzenie

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
abandon
Posty: 488
Rejestracja: 25 gru 2013, 12:01
Płeć:

Zrządzenie

#1 Post autor: abandon » 11 lip 2017, 20:57

Prolog

Zawsze przedstawiał się oficjalnie imieniem Zbigniew, może dlatego, żeby dodać sobie powagi statecznego mężczyzny z daleko posuniętą siwizną, która i tak na pierwszy rzut oka, stojącemu naprzeciw, nie pozostawiała złudzeń odnośnie do wieku, a może, żeby wzbudzać respekt, gdy nienaturalnie, z francuska kładł akcent na ostatnią sylabę. Choć, kto go znał, nie dawał się zwodzić pozorom groźnego spojrzenia. Wewnątrz był człowiekiem duszą z miękkim sercem, pozbawionym osłon i pancerzy. Mimo to, pokazywał swój charakterek, celnym, ostrym słowem, jeżeli tylko ktoś na siłę starał się być niemiły, wtedy zgłoska „gniew”, nabierała nowego znaczenia – przekora.

Dwie dorosłe córki, z czułością zwracały się do niego „Tat”, przyjaciele nazywali swojsko-brzmiąco „Zbyś”, wiedząc, że tak naprawdę słowiańskie imię Zbigniew oznacza, nic innego tylko ten, który wyzbył się gniewu, co jak ulał pasowało do jego charakteru. Niestety, coraz częściej samopoczucie nadążało za postępującym utrwalaniem koloru włosów farbowanych przez czas. Wtedy, po porannym goleniu, podczas którego doszukiwał się w lustrzanym odbiciu nowych, niepokojących oznak wyglądu, siadał w swoim nieodłącznym, skórzanym fotelu, przez lata dopasowywanym do szczupłej sylwetki, i wprawiając się w stan hibernacji a la owad zastygły w bursztynowym wisiorku, jak wehikułem czasu, wracał do odległych pokładów, przez lata magazynowanych wspomnień. Może właśnie to lustrzane odbicie było pretekstem albo powodem do zabrania się za skatalogowanie obrazów rozmywanych odległością czasową i nadgryzanych zębem niepamięci. Tylko systematyczne odtwarzanie zapamiętanych kadrów, mogło uchronić je od popadnięcia w zapomnienie. Najczęściej słowa klucze otwierały odpowiednie szufladki, z których, na zadany temat, starał się wydobyć jak najwięcej zapamiętanych szczegółów.


Zrządzenie

Tym razem, i to całkiem przez przypadek, kluczem okazało się dawno niesłyszane słowo, które podziałało na wspomnienia jak na siebie różnoimienne ładunki biegunów magnesu. Zatem rozsiadł się wygodnie w fotelu, kładąc głowę na oparciu, zmrużył oczy…

Miał może dziesięć lat – niczym szczególnym niewyróżniający się, choć dosyć rozgarnięty chłopiec z prowincjonalnego miasteczka, gdzie na swojej niezbyt zachęcającej wyglądem ulicy, czuł się jak ryba w akwarium, która zna każdy porośnięty glonami kamyk, leżący na dnie. Można by powiedzieć dziecko ulicy, ale to stwierdzenie z pewnością dla rodziców byłoby wielce krzywdzące, ponieważ mieli na głowie wychowanie nie tylko jego, ale również o dwa lata starszej siostry. To ona, bardziej lub mniej odpowiedzialnie przejmowała opiekę podczas ich nieobecności usprawiedliwionej pracą nad zapewnieniem bytu rodzinie i polepszeniu trudnych warunków mieszkaniowych i materialnych. Fakt jest faktem, że cały wolny, wakacyjny czas, do późnych godzin wieczornych, spędzał z kolegami na ulicy, wpadając od czasu do czasu po naprędce uszarpaną pajdę chleba z prywatnej piekarni, posmarowaną śmietaną i posypaną cukrem. W międzyczasie zawsze mógł liczyć na starą papierówkę rosnącą na niczyim placu, obficie obwieszoną dorodnymi owocami, czy na ukryte pod wielkimi, mięsistymi baldachimami – liśćmi, łodygi dziko rosnącego rabarbaru, które po zdjęciu zewnętrznej warstwy nawilżały wyschnięte usta, jednocześnie kwaśnym posmakiem wykrzywiając je w nienaturalne kształty.

Jeden dzień z szeregu podobnych, różniących się jedynie wymyślaniem coraz to nowych zabaw, jak później się okazało, był inny. Podczas wytyczania kolejnej, skomplikowanej, pełnej niespodzianek i pułapek trasy Wyścigu Pokoju, pokonywanej kapslami od butelek po piwie, na której, jak zawsze pierwszy zaklepywał sobie bycie Szurkowskim, z przekonaniem uważając, że samo nazwisko może zapewnić zwycięstwo, stał się świadkiem niecodziennego obrazka, który to zakłócił przedstartową koncentrację. Zobaczył kogoś w śmiesznym stroju, w kolorowe plamy, z plisowanym, białym kołnierzem dookoła głowy, z nienaturalnie czerwonym nosem niczym stały bywalec pobliskiego baru „Kryształowa” – nomen omen – o nie do końca kryształowej reputacji, zwanego potocznie mordownią, z czupryną afro w kolorze ognistej żółci, przysłoniętą śmieszną czapeczką w kształcie stożka jak jedna z brył w pracowni matematycznej, z tym, że zakończona pomponem i w ciżemkach z długimi, spiczastymi noskami, jako żywo, przeniesionymi z ubioru średniowiecznych mieszczan. Wyglądał identycznie jak na plakacie, który właśnie przyklejał na słupie ogłoszeniowym, zasłaniając tym samym nieaktualne już zaproszenie na występ kapeli ludowej z niedalekiej Lubczy, która gościnnym występem zawsze uświetniała miejskie uroczystości. Już z daleka wciskało się w oczy, napisane wielkimi, drukowanymi literami, słowo CYRK. Przeczytane na głos, przez resztę dnia nie pozwalało o sobie zapomnieć. Jedno krótkie słowo, a szeleściło w uszach jak przepustka do magicznego świata. Pojawienie się cyrku objazdowego było wydarzeniem porównywalnym do jasnej gwiazdy na firmamencie szarej, małomiasteczkowej rzeczywistości.

Los chyba sprzyjał, skoro nieoczekiwanie okazało się, że według informacji z plakatu, wielki namiot ma stanąć na placu targowym, parę ulic dalej, czyli właściwie na wyciągnięcie ręki. Zabawa tego dnia, jakby przestała się kleić, nawet Szurkowski dziwnym trafem stracił formę, a może natłok myśli nie pozwalał skupić się na rywalizacji...

Już nocą, w sennym jak dotąd miasteczku, wyczuwalne było poruszenie, wzmożony ruch, który wraz z wyobraźnią planującą jutrzejszy dzień, nie pozwalały zasnąć. Mimo to, okazało się, że zmęczenie po całodziennym bieganiu wygrało zmaganie z ekscytacją tym, co miało nadejść. Jednak zanim nastał nowy dzień, nawet sen zdawał się podążać za jedną myślą o cyrkowej magii.

Rano po szybkim śniadaniu i marszu przyspieszonym krokiem, niby przypadkowo i od niechcenia, Zbysiu znalazł się na placu targowym, zastawionym kolorowym taborem, wypchanym po burty: metalowymi elementami, deskami, linami i ogromną, niekształtną belą brezentu, w której próżno było doszukiwać się podobieństwa do cyrkowego namiotu. Dziwne, z niewinnego pstrykania w kapsle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chłopiec zmężniał i znalazł się w samym środku nieznanego świata. Jakby z piaskownicy wskoczył prosto w cyrkowe buty, licząc po cichu, że przy ogromie pracy niezbędnej do zorganizowania tak wielkiego przedsięwzięcia, na pewno i dla niego mogłoby się znaleźć drobne zajęcie, co z jego punktu widzenia wydawało się dość logiczne. Przecież wyglądał na rozgarniętego, uczynnego chłopca o mądrym spojrzeniu. Zanim zdążył dokończyć tę śmiałą, dowartościowującą go myśl, usłyszał głos dobiegający zza jednej z przyczep.
– Hej, mały! Może zamiast przechadzać się z rękoma w kieszeni i obmyślać plan, co by tu skubnąć, może chciałbyś pomóc: podać, potrzymać, posprzątać. Na lizaka zarobisz – zakończył przyjaznym śmiechem, prawie natychmiast odczytując z wymownego spojrzenia i miny chłopca, że „skubaniem” chyba nietrafnie go ocenił.
– Z lizaków już dawno wyrosłem – odpowiedział zapytany, nienaturalnie zniżając głos w celu dodania sobie powagi, wyrażając tym samym chęć do negocjacji.
Wcześniej nawet nie pomyślał, że za przyjemność przebywania z tak intrygującą społecznością, może jeszcze liczyć na apanaże. Nawet jego nad wyraz wybujała wyobraźnia nie była w stanie wymyślić takiego scenariusza zdarzeń, ale skoro los okazał się łaskawy, szkoda byłoby nie pociągnąć dobrej passy. Wspiął się na wyżyny odwagi i rzucił, jakby od niechcenia.
– Czy za pomoc, będę mógł bez biletu wejść na wieczorny występ? Godna zapłata za dobrze wykonaną pracę – dodał trzepocząc rzęsami, zadowolony z siebie i z udzielenia błyskotliwej wypowiedzi, która, jak sobie szybko przypomniał szkołę, lekcje i swoistą nieśmiałość, nigdy nie była jego mocną stroną, tym bardziej pod ciężarem rachunku zysków i strat.
– Mały! Ty tak się nie mądrz! Negocjator się znalazł – ripostował z uśmiechem barczysty mężczyzna. – Dobra już dobra, cyrk to nie byle co! Wysiłek tu jest doceniany jak mało gdzie. W cyrku, gdy ktoś źle wykona pracę, może przypłacić to życiem – zaśmiał się po raz trzeci, dodając – Bez biletu nie da rady, ale na bilet można zapracować.

Po takich słowach od razu przed oczami chłopca przemknęły sceny, jak z narażeniem życia chodzi bez zabezpieczenia po linie lub bez trzymanki fruwa na trapezie pod kopułą namiotu, czy długim kijem drażni tygrysa, który na takie działanie pokazuje pełen garnitur śnieżnobiałych zębów, groźnie przy tym pomrukując, głosem wkurzonego kota z wyciągniętą łapą, niekoniecznie w celu grzecznego przywitania. Wracając do rzeczywistości, Zbysiu przybrał poważną minę, skinął potakująco głową i nie dając po sobie poznać, poczuł się jak w siódmym niebie, ale i współodpowiedzialny za ważne dla miasteczka przedsięwzięcie, którego wykonanie bez jego pomocy, mogłoby stanąć pod znakiem zapytania.

Wziął się dziarsko do pracy. Wszędzie go było pełno i nie wiedzieć kiedy, z uwagi na upał stopniowo, lecz systematycznie przybierający na sile, zarządzono chwilę przerwy. Usiadł w cieniu, wygodnie opierając się o koło jednego z barakowozów i łapczywie popijając wodę mineralną, podziwiał szybki postęp prac. Nagle z zamyślenia wyrwał go szczęk przekręcanego klucza w zamku i w drzwiach ukazała się niewielka, jakby jeszcze lekko zaspana postać, która wprawiła chłopca w osłupienie. Zerwał się na równe nogi i nagle przed nim, na odległość wyciągniętego ramienia, stanęła dziewczynka z wielce zadziwioną miną. Spojrzeli badawczo na siebie i zapadła dziwnie przeciągająca się cisza, w której jej spojrzenie przez piękne, szmaragdowe oczy prześlizgiwało się po jego lekko umorusanej buzi. Chyba bardziej rozgarnięta w tym towarzystwie, szczęśliwie przerwała zastałą sytuację.
– Co robisz pod moim oknem? Tu nie wolno tak sobie chodzić obcym – powiedziała dość stanowczo, ściągając przy tym brwi.
Dziesiątki wyrazów przebiegło po głowie chłopca, które próbował zestawić w jakieś sensowne zadanie.
– Bo… ja… – automatycznie skandował wyrazy nie zawierające treści, czując przy tym zażenowanie, aż w końcu wyrzucił z siebie to, co zawsze było jego bronią, a mianowicie żart. – Bo… pilnowałem, żeby nikt cię nie ukradł – uśmiechając się przy tym zadowolony, że w tak trudnej sytuacji błysnął tekstem.
To było tak spontaniczne, rozbrajająco szczere i zabawne, że tym razem, to dziewczynka poczuła się zażenowana zwrotem akcji, mimo to, zaśmiała się na głos.
– Zapewne zaraz powiesz, że jesteś rycerzem w lśniącej zbroi pod oknem księżniczki uwięzionej w wieży, a jak widzisz, sama potrafię się uwolnić, a twoja zbroja, coś lekko się przykurzyła – kontynuowała żart trafną ripostą. – Nie wiem dlaczego, sama sobie się dziwię, że po dwóch zdaniach, już zdążyłeś dać się polubić – powiedziała z lekkim zastanowieniem.
– Jak to możliwe? – zapytała ze zdziwioną miną.
Po tych słowach i po pięknym uśmiechu dostrzegł niezwykle ładną, smukłej budowy ciała dziewczynkę, która od pierwszego spojrzenia budziła ciekawość, a zarazem miły niepokój.
– Tajemne uczucie – pomyślał.
Nagle okazało się, że w głowie samoistnie mnożyły się dziesiątki pytań, na które chciałby poznać odpowiedź.
– Koniec wypoczynku! – znienacka zabrzmiał głos szefa, przerywając myślom tok niezadanych pytań.
– Przykro mi, ale muszę już iść – rzekł zawiedziony. – Było mi bardzo miło cię poznać i choć przez chwilę popilnować nieuwięzionej w wieży – uśmiechnął się na odchodne, dodając – Przepraszam za moją zbroję… mam na imię Zbyszek, a ty?
– Jessica – odrzekła. – Dziękuję za wprawienie mnie w dobry nastrój, przyda się na resztę dnia i wieczór. Do zobaczenia – rzuciła tajemniczo, mrużąc zalotnie oko.

Coraz bardziej nabierał przekonania, że to nie mógł być przypadek, że koniec końców, jakaś bliżej nieokreślona siła doprowadziła go akurat w to miejsce i w ten ściśle określony czas.
Praca jakby nabrała nowego wymiaru. Przypominał sobie słowa o odpowiedzialności: „gdybym coś zrobił źle, mógłbym to przypłacić życiem”, i nie tylko swoim! – dodał do myśli i spoważniał na moment, po czym prawie na głos zaśmiał się sam do siebie.

Godziny szybko upływały na podawaniu, przytrzymywaniu, sprzątaniu, zgodnie z wcześniej przyjętym zakresem obowiązków, i zanim zdążył się dobrze rozejrzeć, setki rurek, lin i śrub złożyło się na stelaż obciągnięty brezentową powłoką, przybierając kształt namiotu zwieńczonego podświetlanym napisem CYRK, tym samym wydzielając kawał targowej przestrzeni, od teraz zarezerwowanej na pokaz cyrkowej sztuki.
Po skończonej pracy, szef stanął przed nim, przysłaniając sobą niezwykłą budowlę.
– No, ma… – zawiesił głos, jakby praca chłopca przekonała go do tego, że słowo „mały”, nie jest adekwatne do włożonego zaangażowania, więc zaczął jeszcze raz.
– No… to żeśmy postawili, dobra robota, której nawet nikt nie przypłacił życiem – rzucił znajomym tekstem i zachichotał.

Po tych słowach i uśmiechu, chłopiec poczuł się dowartościowany i dziwnie spokojny o zapłatę. Jak na zawołanie, szef zniknął na chwilę z oczu, by znów pojawić się z małym kartonikiem w dłoni, z napisem „Bilet wstępu… w dniu… godzina 19.00”. Chłopiec nieśmiało wyciągnął umorusaną rękę i z pietyzmem ujął dwoma palcami bilet uprawniający do obejrzenia wieczornego pokazu. Wsunął go do kieszeni znajdującej się na wysokości serca, co było dobrym miejscem dla pierwszego w życiu wynagrodzenia za pracę wykonaną z nieukrywanym zadowoleniem i powracającą myślą o niej. Uszczęśliwiony, dziękując za współpracę, jak mężczyzna mężczyźnie uścisnął szefowi dłoń i spoglądając na zegarek, który nieuchronnie pokazywał kwadrans po piętnastej, pobiegł w kierunku domu. Po niedługim czasie radości przyszło zastanowienie.
– Jak powiedzieć rodzicom, skąd bilet znalazł się w moim posiadaniu, i że wieczorem, ponieważ zapracowałem, chciałbym zrealizować nagrodę? – pomyślał i szybko zrozumiał, że bycie mężczyzną, to nie tylko uścisk dłoni i podejmowanie decyzji, ale również branie odpowiedzialności za ich skutki.
Kiedy niebawem rodzice wrócili z pracy, jak zwykle padło pytanie:
– Co robiłeś przez cały boży dzień? – zapytała z zainteresowaniem mama.
Kładąc bilet na stole, opowiedział niecodzienną historię.
– Pewnie nie jesteście zachwyceni, a może nawet oberwie mi się za narażanie się na niebezpieczeństwo i kilkugodzinną nieobecność w pobliżu domu, ale na usprawiedliwienie powiem, że byłem ostrożny, a w ogóle, już jestem duży i oczekuję łagodnego wymiaru kary – zakończył wcześniej przygotowaną przemowę, z pokorą opuszczając głowę.

Rodzice znali jego ciekawość i pomysłowość, za co kiedyś będą go nazywać „pomysłowym Dobromirem”, a on dobrze wiedział, że może liczyć na wyrozumiałość, co niewątpliwie by się zmieniło, gdyby został przyłapany na kłamstwie.
– I jak tu ich nie kochać – wymamrotał pod nosem.
Mama słuchała niecierpliwie z groźną miną, po czym załamała ręce, na co przepraszając, rzucił jej się na szyję. Tata, jak zwykle zmęczony po całodziennej pracy, powiedział podniesionym głosem.
– Dobrze, że nic ci się nie stało i żeby mi to było ostatni raz, a za karę, że nie zapytałeś o zgodę, jutro masz szlaban na opuszczanie podwórka! A dzisiaj… o której przedstawienie?
– O dziewiętnastej – odparł grzecznie chłopiec i aż serce zatrzepotało z radości.
– Jak ty wyglądasz?! Doprowadź się do stanu używalności, żebym nie musiał się za ciebie wstydzić, skoro już mamy wyjść do ludzi. Mnie też przyda się chwila relaksu – zakończył.
Surowy głos taty, załamał się z lekka w połowie słowa „wstydzić”, bo mimo wypowiedzenia posłuszeństwa, jakim Zbysiu dzisiaj się popisał, i choć tego nie powie, był z niego dumny. Nie mógł go puścić samego na wieczorny występ i choć nie przepadał za cyrkową kaskaderką, nie mógł równocześnie zawieść oczekiwań syna. Jakby nie było, zapracował na przyjemność, a kto jak kto, ale tata najlepiej wiedział, co to praca.

Przedstawienie było fantastyczne: atmosfera, muzyka, światła, stroje, reakcja publiczności, klaun znany z naklejania plakatu, dzikie zwierzęta na okratowanej arenie, popisy podniebnych ewolucji i na zakończenie spacer na linie, przy którym chłopiec nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy w balansującej, zgrabnej sylwetce, rozpoznał niedawno widzianą Jessicę.
– To niemożliwe – szepnął zdumiony. – Jak mogłem się nie domyślić znaczenia słów, niby zwykłego, grzecznościowego pożegnania „do zobaczenia”, chyba muszę jeszcze dużo nad sobą popracować, zanim zrozumiem dziewczyny – pomyślał zachwycony występem.

Po poprawnym wykonaniu ćwiczenia i efektownym zeskoku artystki na arenę, Zbysiu wstał z miejsca usytuowanego w czwartym rzędzie i choć sam stał się obiektem zainteresowania publiki, łącznie z pytającym spojrzeniem taty, głośnymi oklaskami próbował zwrócić na siebie uwagę Jessiki. Najwidoczniej to się udało, gdyż z promienistym uśmiechem zwróciła się w jego kierunku i dotykając ustami wewnętrznej strony dłoni, patrząc na niego, zdmuchnęła pocałunek. Pomachała publiczności na pożegnanie i płynąc wdzięcznymi krokami, zniknęła za wielką, bordową kotarą. Na zakończenie wszyscy artyści jeszcze raz wyszli na arenę i trzymając się za ręce, kłaniali przy burzy oklasków. Wychodząc z namiotu, chłopiec objaśniał tacie, jak przyczynił się do powstania przedstawienia, gdy zza pleców dobiegł dobrze już znany głos.
– Pan jest ojcem, tego młodego mężczyzny? – zapytał, przy czym słowo mężczyzna w ustach szefa nabrało powagi.
– Gratuluję syna, to pojętny chłopak i zapewniam, że był pod dobrą opieką – jak na zawołanie potwierdził wcześniejsze słowa Zbysia, wypowiedziane w domu, że tak naprawdę, nic mu nie groziło.

Teraz dopiero sobie uzmysłowił, że oprócz zniknięcia po wypłatę – bilet, ani na chwilę szef nie spuszczał go z oczu.
– Bo widzi pan – kontynuował. – Często korzystamy z pomocy miejscowych chłopców. Pokazując cyrk od kuchni, próbujemy zaszczepić w nich zainteresowanie sztuką cyrkową, która do łatwych nie należy, ale daje wiele satysfakcji, a niestety, już lekko zamiera.
– Może pan być dumny z syna – zakończył, zbytnio nie przedłużając rozmowy.
Chłopiec wyczekiwał na reakcję taty i usłyszał dwa słowa, które zapamiętał do końca życia.
– Jestem dumny. Dziękuję za opiekę.

Po dniu obfitującym w przygody, trudno było poukładać myśli. Jedna z nich samoczynnie wypływała jak źródło krystalicznej wody, w której odbijał się obraz Jessiki. Zdawało się, że ta wakacyjna przygoda była milowym krokiem w dorosłość i pod tym względem, nauczyła Zbysia więcej niż rok spędzony w szkole, czego zasługą stało się wszystko to,
co kryło magiczne słowo „cyrk”.
Ostatnio zmieniony 13 lip 2017, 11:13 przez abandon, łącznie zmieniany 2 razy.
Piszę, kiedy nie mam nic do powiedzenia.

Awatar użytkownika
mirek13
Posty: 849
Rejestracja: 18 mar 2017, 19:23

Re: Zrządzenie

#2 Post autor: mirek13 » 12 lip 2017, 10:39

Z oceną prozy zawsze miałem kłopot. O ile poezja zawsze pozostawia możliwość złej interpretacji, niezrozumienia przekazu, to proza jest bardziej jednoznaczna. Tu nie trzeba chować przekazu pod metaforami, grą słów czy wieloznacznością.
Dlatego moje ocena jest wyjątkowo subiektywna i nie mam aspiracji do jedynie słusznej.
Pierwsze zdanie nie nastraja optymistycznie. Tasiemiec. I często autor płynie w takie zdania wielokrotnie złożone, za czym czytelnik nie przepada, bo na końcu nie bardzo pamięta już początku. Poza tym napisane bardzo starannie i poprawnie. Może aż za bardzo.
Artefakty i uczucia egazaltacji im towarzyszące są mi bardzo bliskie. Kapsle, chleb z cukrem, wydarzenia, jak np. przyjazd cyrku, wesołego miasteczka itp.
Problem jest z podaniem tego. Dla mnie to miałkie, letnie i bezjajeczne. Trochę nachalnej dydaktyki o właściwych postawach i relacjach z rodzicami. Ważne, ale nie tak opisane. Poważnie i z zadęciem. Szczytem absurdu jest przemowa dziesięciolatka do rodziców. Albo to nad wyraz rozwinięte dziecko, z już ukształtowanym do końca systemem wartości i dorosłe nad wyraz, albo mutant. Nie wiem, czy byłem wstanie być tak mądry w gadce ze swoimi rodzicami w wieku dwudziestu lat. Ee, nie.
Dialog z Jessicą jest po prostu sztuczny.
Reasumując, autor prawdopodobnie przeżył coś takiego. Warstwa fabularna nie jest jakaś nieprawdopodobna. Za to psychologiczna otoczka już tak. Te przemyślenia, postawy, rozmowy... Dorosłe dziecko.
A wszystko podane bez jakiejś iskry. Ikry. Nie ma czegoś, co by zachęciło do dalszej lektury.
Jak śpiewał Perfect - bla, bla, bla.

violka
Posty: 54
Rejestracja: 22 cze 2017, 13:46

Re: Zrządzenie

#3 Post autor: violka » 12 lip 2017, 14:18

Wspominkowa historyjka, łatwa, przyjemna na letni wieczór, choć nie pozbawiona błędów.
Zgodzę się z z przedmówcą, że nad wyraz rozwinięty Zbysiu jest postacią mało realną. Dialogi nieco sztuczne, wynikajace z nienaturalnego zachowania dziecka w tym wieku. Zapis rozmowy szefa z nic nie mówiącym ojcem nienajlepszy, tak samo nietrafiony jest zwrot "błysnął błyskotliwym tekstem". Pozdrawiam cieplutko i życzę weny, w kolejnych opowiastkach wyciąganych z szuflad pamięci. :)

Awatar użytkownika
abandon
Posty: 488
Rejestracja: 25 gru 2013, 12:01
Płeć:

Re: Zrządzenie

#4 Post autor: abandon » 12 lip 2017, 16:15

Dziękuję za czytanie i rozstawianie drogowskazów :)
Piszę, kiedy nie mam nic do powiedzenia.

Awatar użytkownika
refluks
Posty: 714
Rejestracja: 28 lut 2016, 11:49

Re: Zrządzenie

#5 Post autor: refluks » 12 lip 2017, 16:43

mirek13 pisze:Szczytem absurdu jest przemowa dziesięciolatka do rodziców.
Dlaczego?
Kiedy jeszcze cyrki jeździły po miastach, sporo było oczytanych dzieci.
Ja sam w wieku 9-ciu lat zapisałem się do biblioteki dla dorosłych (do biblioteki dla dzieci zapisałem się wieku lat 6-ciu). Pierwszą książką, jaką wypożyczyłem w oddziale dla dorosłych były „Opowieści biblijne” Zenona Kosidowskiego. Powiedziałem, że to dla taty. Przeczytałem całość, ale przyznam, że bardziej od treści interesowały mnie gołe cycki na ilustracjach.
Że dorosłe dziecko?
Za czasów mojego dzieciństwa potrafiliśmy napalić w piecu, przygrzać sobie obiad albo go w ogóle zrobić, posprzątać dom, uprać sobie fartuszek i kołnierzyk do szkoły, a dzieci na wsi to jeszcze więcej umiały. Sam spędzałem wakacje na wsi u dziadków, wyrzucałem gnój spod krów, pracowałem przy sianie i w polu. Teraz by nas wszystkich opieka społeczna rodzicom odebrała.
Byliśmy samodzielni, świadomi obowiązków i docenialiśmy wartość pracy.
Będzie ciąg dalszy tej opowieści – z chęcią przeczytam.

Awatar użytkownika
mirek13
Posty: 849
Rejestracja: 18 mar 2017, 19:23

Re: Zrządzenie

#6 Post autor: mirek13 » 12 lip 2017, 22:23

Wiesz Refluks, tak się składa, że jestem z tego samego pokolenie. Podobne umiejętności posiadałem i też byłem zapisany do biblioteki dla dorosłych. Ale jeśli chcesz mi wcisnąć, że w związku z tym byłeś tak kompleksowo moralnie ukształtowany i posiadałeś umiejętność wygłaszania do rodziców w tym wieku, tak budujących mów, to albo padnę ze śmiechu, albo zaliczę cię do tej kategorii mutantów, co Zbysio.
Co mają umiejętności palenia w piecu do takich przemądrzałych gadek rodem z socrealistycznych powieści "Timur i jego drużyna", czy "Samotny, bały żagiel", gdzie dziesięcioletni chłopcy byli doskonale ukształtowanymi moralnie pionierami komunizmu? I takie mądre wiecówkowe przemówienia uskuteczniali?
Ja w każdym razie byłem normalnym chłopcem, normalnie się rozwijałem i jak pomyślę że stanąłbym przed rodzicami z takim bajerem, to dostaję przepukliny ze śmiechu

Awatar użytkownika
tetu
Posty: 1217
Rejestracja: 03 gru 2016, 9:44

Re: Zrządzenie

#7 Post autor: tetu » 12 lip 2017, 22:40

Ab, łomatkoicórko w jednym. W tym dziale proszą o umiar. Nie masz umiaru. :cha:
Z tej strony to Pana nie znałam :)
A tak poważnie, mi się podobało. Przeczytałam z przyjemnością, wracając do czasów kiedy to do nas przyjeżdżał cyrk. Kiedyś to były atrakcje, teraz są gemboje i inne gadżety. Zgadzam się z komentarzem refluksa. Nie miałam wrażenia, czytając by dialogi były sztuczne, a zachowanie Zbysia nienaturalne.
Dzieciństwo jest etapem kiedy kształtuje się tzw inteligencja emocjonalna. Wtedy to uczymy się panować, radzić sobie z własnymi emocjami. To dla nastolatków bardzo ważne doświadczenia i przeżycia, tak jak w przypadku Zbysia spotkanie Jessici, a to że nie chciał zawieść, czy okłamywać rodziców i podchodził do tego bardzo poważnie, to już kwestia wychowania. Dobrego zresztą. Dziecko potrzebuje dyscypliny, ale musi też wiedzieć, że jest kochane, potrzebne, dobre itd. Tylko tak można zbudować prawidłowy system wartości. Myślę, że taki właśnie był dom Zbysia. Oparty na wzajemnym szacunku i zaufaniu, czego Zbyś nie chciał przekroczyć. Znał zasady i granice. Nie uważam zatem, aby Zbyś zachowywał się nienaturalnie. Mi w tym opowiadaniu nie brakowało żadnego polotu, ani iskry.

Z jednym jednak muszę się zgodzić z przedmówczynią, mianowicie "błysnął błyskotliwym tekstem" tu bym jednak pokusiła się o jakąś zmianę.
Z przyjemnością czekam na ciąg dalszy :ok:

Awatar użytkownika
mirek13
Posty: 849
Rejestracja: 18 mar 2017, 19:23

Re: Zrządzenie

#8 Post autor: mirek13 » 12 lip 2017, 23:56

Zazdraszczam nastolatkowej dojrzałości, niemniej różnica między dziesięciolatkiem, a siedemnastolatkiem jest przeogromna!
Ludzie, czy wy patrzycie tu na wiek? Te kwestie niby wypowiada dziesięciolatek! Dzie-się-cio-latek! Uczeń trzeciej klasy szkoły podstawowej w grupie wczesnoszkolnej!
Naturalne Tetu? :no:
PS. Pozostaje jedno wyjście. Urodziłem się jako emocjonalny i intelektualny debil. Nie wychowywał mnie nikt (Że byli to nauczyciele, to plotki straszne), więc nigdy bym nie był taki mądry w tym wieku.
Całą resztę opinii o utworze, podtrzymuję z całą mocą. Ciepłe kluski. :smoker:

Halmar

Re: Zrządzenie

#9 Post autor: Halmar » 13 lip 2017, 6:04

W małym bohaterze rozpoznaję znajome rysy. Pawka Morozow, jako żywo!
Zabiłeś, panie enklityk, tę prześmieszną, groteskową historię, tasiemcowatymi zdaniami.

Awatar użytkownika
abandon
Posty: 488
Rejestracja: 25 gru 2013, 12:01
Płeć:

Re: Zrządzenie

#10 Post autor: abandon » 13 lip 2017, 11:26

Nie wiem, po co to bicie piany, nie każda da się ubić na sztywno. Jakbym wiedział, że mam zadowolić wszystkich czytelników, to byłby chłopiec z flaszką, sportami na sztuki w kieszeni i zardzewiałą kosą, którą robił babci sznyty za drobne na cukierki, a tak jest tylko, powiedzmy, niegłupi. Nie jestem przywiązany do pojedynczych zdań, a skoro wystawiłem opowiadanie, to widocznie po to, żeby poznać opinię.
Może takie wychowanie chłopca, a może był bardziej przebiegły, niż wygląda. Może miał przygotowane takie mowy dla utrzymania pewnego constans w relacjach z rodzicami, a może tylko przerysowana postać. Balans między zaufaniem, a grą. Nie dziwne, że każdy mierzy własną miarką, a ciężar wypełnionej, zawsze będzie zależał od ciężaru właściwego materiału mierzonego.
Myślałem, że moja poprzednia, choć lapidarna odpowiedź z podziękowaniem za komentarze, jednoznacznie wskazuje na zastanowienie, ale chyba nie do wszystkich kwiecistych komentatorów dotarło...

tetu, ciąg dalszy powiadasz, hm... to już chyba jak wyjdę z kicia za mord pod wpływem ze szczególnym okrucieństwem, będzie o czym pisać :myśli:

Halmar, na historii można by położyć wieniec przy Salve Regina, tylko że, jak na złość, żyje od kilkudziesięciu lat i nijak nie chce zejść :)

Dziękuję za jakże rozwijającą dysputę.
Piszę, kiedy nie mam nic do powiedzenia.

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”