Orteusz

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Orteusz

#1 Post autor: pallas » 09 sie 2017, 21:38

Opowiadanie z Małego Turnieju Pojedynków pod tytułem "W uścisku Orfeusza", teraz przedstawiam nową wersję.


- Mamo, mamo, jaka piękna pani! – wołał chłopczyk. – A to kto? – pytał, pokazując na tajemniczą postać.Kędzierzawe włosy opadały mężczyźnie na ramiona. W ręce trzymał harfę, na której, jakby grał; choć został zaklęty przez dłuto rzeźbiarza.
- Synku, to nikt godny uwagi – odpowiedziała beznamiętnie kobieta. Obcisły beżowy żakiet podkreślał jej talię.
Pociągnęła dziecko za rękę, ale ono stało i zapierało się nogami o brukowaną powierzchnie, która pokrywała prostokątny rynek. Matka w końcu puściła z uścisku synka. Mruknęła coś pod nosem. Zawróciła na pięcie i weszła do pobliskiego sklepu ukrytego w cieniu potężnych renesansowych kamienic. Od czasu do czasu kobieta zerkała przez witrynę butiku na swoją pociechę, która biegała wokół marmurowych postaci.
Tak majaczyła kamienna para, pośrodku placu pod majestatycznymi drzewami, które pamiętały czasy pierwszego poety. Kołysały się w rytm wiatru, który rozbrzmiewał od uderzeń wiosennych liści. Cienie ich konarów tańczyły, opowiadając historię. Lecz czy ktoś dojrzał ukryty w niej sens?
Pod jedną z alabastrowych kolumn, zdobiącą wejście na uniwersytet, który stał przy jednym z krótszych boków rynku. W jej półmroku zasłonięty przed wzrokiem przechodniów; tkwił nieruchomo mężczyzna. Przyglądał się chłopcu, który miał na sobie błękitne rybaczki i zieloną koszulkę w kraciasty wzór. Nieznajomy zadrżał, jakby coś przeczuwał. Kim był? Dlaczego tu przybył?
- Przepraszam pana – wymamrotał zdenerwowany młodzieniec. Książki, które niósł, wypadły mu z rąk na kamienne schody. Niektóre z nich otwarły się na przypadkowych stronach. Student zaczął je niezdarnie zbierać. Mężczyzna o płonących włosach wziął jedną z książek do rąk. Jego oczy rzuciły spojrzenie na jej karty. Po chwili z jego twarzy znikł spokój. Co tam zobaczył? Pomruk pobliskich dzwonów kościoła świętego Wawrzyńca, spowodował, że gołębie przerwały posiłek. A po chwili odfrunęły, z każdą sekundą ich sylwetki malały, stając się w końcu punktami.
Płynące chmury z południa przysłoniły słońce i ptaki, kładąc na ziemi pelerynę półmroku. Wybiła trzecia. Z ostatnim tonem dzwonu znów powiewał ciepły, przyjemny wietrzyk, a cienie - podskakiwały w niezwykłych pląsach.
- Architekt – stwierdził nieznajomy, podając książkę młodzieńcowi.
- Nie, student – dukał chłopak. – Piotr, a pan kim jest? – zapytał adept architektury. Spojrzał na drelichową koszule rudowłosego, zdobioną złotym misternym roślinnym haftem.
- Można powiedzieć, że architektem... – przerwał. Na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmiech. Biały, sztywny kołnierz otaczał jego długą szyję. – A ten zabytek na rynku, to tu od dawna?
- Znajduję się tu od zawsze, to znaczy od tysiąc pięćset pięćdziesiątego roku. Wykuto go na pamiątkę Hołdu Pruskiego, choć z wydarzeniami tamtych dni ma mało wspólnego – machnął ręką .
- To, co zazwyczaj ma z czymś mało wspólnego, mój drogi - tak naprawdę jest z nim związane bardziej, niż cokolwiek innego – odparł architekt. Zaczęli schodzić po kamiennych schodach.
Mały brunet nadal kręcił się koło posągu, który rzucał cienie na kostce. Malec próbował je przeniknąć, lecz ciemne plamy wirowały z zawrotną prędkością. Jedna z nich przypominała kobietę w długiej sukni prawdopodobnie w kolorze bieli, która podążała, może za ukochanym mężczyzną. A jeszcze inny kształt psa, jakby z trzema potężnymi łbami. Wydaje się, że kołysze nimi w rytm jakiejś melodii.
Student i nieznajomy szli w stronę ławki, którą ustawiono wśród drzew, niedaleko marmurowej rzeźby. Siedział na niej gładko ogolony człowiek, który obserwował wielki tumult ludzi. Podążali oni jednym z boków placu miasta, przy którym skonstruowano, wiele lat temu, szklane monstra. Architekt usiadł na ławce, a jego towarzysz położył stos książek między mężczyznami. Piotr wymachiwał energicznie rękami i coś próbował tłumaczyć swemu rozmówcy.
- Czy pan wie kto to? – zapytał chłopiec, ciągnąc rudego mężczyznę za karmazynową obszerną pelerynę.
- Eurydyka i Orfeusz – odrzekł młodzieniec o wątłej budowie ciała.
- A kto to – dopytywał brunet.
- To postacie z mitologi – odpowiedział chuderlak, siadając koło czarnowłosego mężczyzny – Eurydyka to driada, a Orfeusz to poeta, który był jej ukochanym. Niestety ich szczęście, jak zresztą wszystko na tym świecie, kiedyś się skończyło - westchnął.
- A co to driada? – przerwał chłopiec.
- Nie co, ale kto. Jest to po prostu pani drzew, która się nimi opiekuję – wyjaśnił rudowłosy mężczyzna. Od czasu do czasu zerkał ukradkiem to w lewą, a może w prawą stronę.
- Pani drzew, ale dlaczego ktoś ją wykuł w martwej skalę? – wypytywał dalej chłopiec, nie dając wytchnienia swoim rozmówcą.
- Rzeźbę zaprojektował i wydobył z kamienia, mistrz dłuta, Zachariasz – wyjaśnił mu student. Po czym ciągnął dalej:
– Był to jeden z najlepszych rzeźbiarzy renesansowej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Co ciekawe, to jedyne dzieło tego autora, które przetrwało do dziś. – Zamilkł, a ludzie dalej pędzili w różne strony. Ale po co? Przecież na wszystko przyjdzie czas, bo co się odwlecze, to nie uciecze.
- Wyrzeźbił go na polecenie kupca Alwertyńskiego - Kirkiego – dodał nieznajomy. Drewniane buty, które nosił wyglądały jak „krowie kopyta”.
- Co takiego – powiedział młodzieniec, podnosząc się z ławki potrącił jedną z książek. Upadła na bruk. – A skąd pan to wie? – zapytał mimowolnie.
- Te fakty odnajdziesz, młody człowieku, w jednym z wierszy Kochanowskiego...
- Pan żartuje – przerwał mu adept architektury. - Szukałem tego w zbiorach naszej bibliotece i nic na ten temat nie znalazłem – powiedział młodzieniec, poprawiając duże nieforemne okulary.
- A co z mistrzem Zachariaszem? – zapytał chłopczyk.
- Ludzie współcześni Zachariaszowi opowiadali, że wykuł on w marmurze Izabell swoją ukochaną na podobiznę Eurydyki, która umarła nagle i samego siebie jako Orteusza... - Piotr powiedział Orteusz, a może mi się tylko przesłyszało, któż to taki? Student dalej snuł swą historię:
— ...poetę, o którym zapomniano — mówił i przyglądał się mężczyźnie, to posągowi. Widział tę same bujne kręcone płomienne włosy, szkliste zielone oczy i uśmiech, który rozjaśniał jego twarz. Szybko wyrwał się z zamyślenia, w które najprawdopodobniej wpadł. „To nie dorzeczne” - powiedział zapewne do siebie. - Po wykonaniu projektu, mistrz dłuta zniknął. Nikt nie wie gdzie i dokąd. Niektórzy uważają, że nigdy się nie narodził...
-Ratunku – krzyknął brunet w zielonej koszuli, który podszedł nieco bliżej do marmurowej pary, gdy Piotr snuł o niej legendę.
Przechodnie popatrzyli krzywo na chłopca. Po chwili szli dalej, zapominając o dramatycznej nucie głosu. A potem skręcili w jedną z ulic, która odchodziła od placu. W pobliskiej kawiarni nadal trwały głośne rozmowy.
Zerwałem się na równe nogi. Pobiegłem w stronę krzyku. Niewiarygodne! Nagle, jakby spod ziemi wystrzelił strumień pod wielkim ciśnieniem. To fontanna, a na niej w prawiona w ruch para zakochanych. Zapewne za pomocą jakiegoś skomplikowanego mechanizmu jak przesławny węzeł gordyjski. Spod ich nóg wytryskiwała nieokreślona ciecz, której nie zauważyli niemi przechodnie. Student wbił ogłupiały wzrok w ten widok. Nieznajomy próbował wyciągnąć chłopca. Na bukach przysiadły wrony. Ich oczy lśniły, a krakanie powodowało gęsią skórkę.
-Nie! – krzyknął rudowłosy, a jego oczy biegały we wszystkie strony. Czegoś lub kogoś szukał.
Matka chłopca popatrzyła przez witrynę sklepu, w tej samej chwili wybiegła na rynek. Wspaniale, architekt wynurzył bruneta, po którym ciekła strużkami, jakaś lśniąca laurowo-purpurowa gęsta ciecz.
Podbiegła do syna. Coś wymamrotała do rudowłosego. Mężczyzna wziął syna kobiety w żelazny uścisk. Zaczął biec. W tej chwili zakochani poderwali się z miejsca, a gawrony zataczały nad nimi kołować. Postać w lokach wychyliła partnerkę do tyłu. Potem zaczęli wirować po placu, a spod stóp chlapała ta dziwna ciecz. Pobiegłem za nieznajomym architektem.
-Zostaw go! – krzyknąłem za nim. Przez ramię zauważyłem, że student podszedł do kobiety. Coś do niej mówił. Reszta przechodniów stała i przyglądała się sytuacji, telefonami cykali zdjęcia z wydarzenia. Co za skandal!
Nieznajomy wbiegł na schody uniwersytetu.
-Zachariaszu, co mi jest – zapytał ogłupiały chłopczyk. Weszli przed wrota do wewnątrz budynku.
- Wybacz mi – rzekł mężczyzna w kryzie. – Przeklęty dzień, w którym moja ręka i dłuto wykuło w marmurze pychę humanisty. – Wbiegł do biblioteki, która znajdowała się po lewo od potężnych jesionowych drzwi.
U podnóża schodów wirowała marmurowa para, zmierzając do środka. Krakanie wron nabrało na sile. Przez sień wleciała teraz mała czarna jak kawa trąba powietrzna i przeleciała koło mnie. Co za metamorfoza! Przysłoniłem oczy. W wnętrzu cyklonu dostrzegłem postać. W tym momencie tornado wdarło się do środka skarbnicy wiedzy. Po chwili wszystkie księgi latały w powietrzu. Jakaś złowroga siła otwierała je i wydzierała z nich całe stronice, a potem darła na drobne kawałki. Z kolei inne księgi trawił żółto-pomarańczowy ogień. Potężny trzask, jakby ktoś puścił wieko starego hebanowego kufra, spowodował podmuch, który zmiótł złowrogi cyklon. Moje nogi owładnął ciężar. Twarz wykrzywił mi grymas, a całe ciało pokrywał pot. W oddali było słychać wycie piskliwej syreny.
- Profesorze Kirke – wołał wysoki głos.
Oślepiające światło, zamrugałem; a potem zobaczyłem nad sobą drewniany sufit. Nade mną majaczyły twarze. Ich szkliste oczy utkwiły we mnie spojrzenie.
- Drogi Jojado, wszystko w porządku – powiedziała kobieta w rozpuszczonych falowanych kruczych włosach do ramion. Pulpit, wykonany z pnia księżycowego dębu, a na nim książka.
Przymknąłem powieki.
- Nic panu nie jest – rzekł chudy jak patyk student.
- Zemdlał pan – odrzekła zatroskana matka chłopca.
- A pani syn... – wyszeptałem.
- Ja nie mam syna – odparła kobieta w beżowym żakiecie.
- Gdzie się podział rudowłosy mężczyzna – mamrotałem.
- Nie było tu żadnego rudego mężczyzny. – Zmarszczył brwi Piotr, który poprawił swe duże nieforemne bryle.

Leżę na łóżku, wokół biel. Podniosłem się, pokręciłem w koło głową. Na małym żelaznym stoliku z szufladą leżała książka - „Czarnoksiężnik z krainy Oz” - ta sama, która leżała na wierzchu stosu studenta. Czy to czasem nie ta sama powieść, którą widziałem na pulpicie... Jojady?
Podszedłem do okna, a ludzie dalej biegli jak szalone mrówki. Czemu tak pędzą? Historia i tak błędnym kołem się toczy, czy ktoś nią manipulował? Dlaczego pamiętam tego chłopczyka? Znikł, tak, jakby nigdy się nie urodził w tym na pozór płaskim świecie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Hardy
Posty: 537
Rejestracja: 06 sie 2017, 14:32
Lokalizacja: Grudziądz
Płeć:
Kontakt:

Orteusz

#2 Post autor: Hardy » 10 sie 2017, 9:04

Szczerze? Opowiadanie brzmi jak staccato, składa się z oderwanych obrazków, przeskoki, nieścisłości, niedokończone zdania (mimo zakończenia kropką)... Utwór musi być całością, jedno wynikać z drugiego, opisy postaci przy pierwszym ich pojawieniu się (a nie później). To szablon do wyczyszczenia tekstu i poprawek w wielu miejscach, np:
"Pod jedną z alabastrowych kolumn, zdobiącą wejście na uniwersytet, który stał przy jednym z krótszych boków rynku."
- płonące włosy mężczyzny, ubiór chłopczyka - jeżeli już potrzebne (chociaż nic nie wnoszą) to przeniósłbym do pierwszego opisu ich postaci.
*"wymamrotał zdenerwowany młodzieniec" - Ska on się wziął? Niewprowadzony wcześniej do tekstu, nagle się pojawia. Skąd wiadomo, że student? (jeszcze tego nie powiedział).
*... Jego oczy rzuciły spojrzenie na jej karty. (Jego - jej, to bliskie powtórzenie. Wystarczy "wziął jedną z książek do rąk i spojrzał na otwartą stronę")
*mały brunet, młodzieniec o wątłej postaci (znowu jakieś postaci, wyciągnięte jak królik z kapelusza. Skąd one się znalazły? To jest ten mały chłopczyk oraz ten o ogolonej twarzy czy też mężczyzna o płowych włosach? )
*literówki, orty ("swoim rozmówcą, nie dorzeczne, w prawiona, w koło...")

Podsumowując - ciekawy pomysł, ale dużo pracy, aby opowiadanie stało się interesujące dla czytelnika. Inaczej nuży bardzo szybko, nie zatrzymuje.
Dobrą metodą jest, po napisaniu tekstu, czytać tak, jakbyś był czytelnikiem, a nie autorem. Wiele miejsc do poprawy można wtedy wyłapać.
Pzdr. :)

Awatar użytkownika
pallas
Posty: 1554
Rejestracja: 22 lip 2015, 19:33

Orteusz

#3 Post autor: pallas » 10 sie 2017, 20:25

Dzięki wielkie za opnie i rady, postaram się poprawić błędy i inne nieścisłości. Co do opisu postaci to się nie zgodzę. Choć oczywiście tak można opisywać, jak mówisz. Przeczytałem kilka książek i tam opis postaci, były rozrzucane, a skoro narrator pierwszoosobowy jest tak nieokrzesany i obserwuje chwile tą, potem inną postać. Z ciągłością mam problem więc dobrym pomysłem, będzie jak po prostu opisze każdą czynność. Potem wyeliminuję to, czego czytelnik się domyśli. Na tym tekście mi zależy więc będę cierpliwie pisał i poprawiał. Dzięki za szczerą opinie.

Pallas :)
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
/Dante Alighieri - Boska Komedia/

Awatar użytkownika
Hardy
Posty: 537
Rejestracja: 06 sie 2017, 14:32
Lokalizacja: Grudziądz
Płeć:
Kontakt:

Orteusz

#4 Post autor: Hardy » 11 sie 2017, 9:08

pallas pisze:
10 sie 2017, 20:25
(...) Co do opisu postaci to się nie zgodzę. Choć oczywiście tak można opisywać, jak mówisz. Przeczytałem kilka książek i tam opis postaci, były rozrzucane, a skoro narrator pierwszoosobowy jest tak nieokrzesany i obserwuje chwile tą, potem inną postać.(...) Dzięki za szczerą opinie.

Pallas :)
Oczywiście, przecież jesteś Autorem i ostatecznie decydujesz o tekście. Moje uwagi w komentarzu to tylko sugestie.
Pzdr. :)

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”