Kaliber 7,62

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
mirek13
Posty: 849
Rejestracja: 18 mar 2017, 19:23

Kaliber 7,62

#1 Post autor: mirek13 » 27 sty 2018, 17:19

Kolejny uderzenie pocisku wstrząsnęło żelbetonowymi ścianami bunkra.
Posypały się drobne okruchy, a kurz zmieszał się z prochowym dymem. Osiadł na twarzach i mieszając się z potem, tworzył maskę arlekina.
Wrażenie potęgowały łzy, wyciskane z oczu żołnierzy przez tę mieszankę. Żłobiły w maskach bruzdy, a rozcierane nadawały im wyraz upiorów.
A cyrkowa arena kręciła się tego pięknego września. Słonecznego i ciepłego. Porywała w swój wir tysiące ludzi przebijanych bagnetami, rozszarpywanych przez odłamki i wierconych przez ołowiane kule.
Cyrkowy kontredans śmierci.
Porucznik Stramm przetarł oczy zasypane przez ostatni wybuch i rozejrzał się.
Obok obsada erkaemu strzelała krótkimi seriami w kulące się za czołgami figurynki niemieckich żołnierzy. Niektóre upadały, ale reszta, kryjąca się za sunącymi majestatycznie wozami, parła z uporem do przodu.
- Koryciak, co z karabinem przeciwpancernym? - krzyknął w głąb prochowej mgły. - Zaraz nas rozjadą.
Broń ta, zwana „Ur” doskonale radziła sobie z pancerzem Panzerkampfwegen jeden i dwa. Pociski wchodziły jak w masło i tylko czarny dym wskazywał na wesołą imprezę wewnątrz pojazdu. Tym, którzy z tej imprezy chcieli się urwać przez włazy, pomagały serie z polskiej broni maszynowej.
- Jest panie poruczniku, ale mam tylko cztery naboje – odkrzyknął kapral.
- To mierz dobrze. Zatrzymaj tego najbliżej. To chyba dowódca, to może reszta się wycofa.
- Ta...est.
Po chwili czołg jakby się potknął. Zarzucił prawą gąsienicą, ustawiając się bokiem do bunkra.Poprawka Koryciaka w słabiej opancerzony bok i kolejna kupa złomu zaległa przedpole. Pozostałe zaczęły się wycofywać, a za nimi piechota.




Stramm oparł się plecami o ścianę i zdjął hełm. Otarł spocone czoło, zostawiając na twarzy rozmazane smugi. Chwila przerwy.
Ich bunkier był częścią umocnień nadnoteckich. Wybudowany tuż przed wybuchem wojny był niedokończony. Brakowało wentylacji (stąd ta prochowa zawiesina) i pancernej kopuły obserwacyjnej.
Kilkaset metrów dalej, na wzgórzu, było stanowisko dowódcy, kapitana Raginisa.
Rozejrzał się wokół. Chłopcy też pozdejmowali hełmy, zamykali oczy i ciężko dyszeli, choć przecież nie wykonywali jakieś ciężkiej, fizycznej pracy. Ot, mieli mierzyć i strzelać.
Najlepiej celnie.
- Wachowski – rzucił w przestrzeń. Podpełznął młody chłopak o urodzie cherubinka. Brudnego cherubinka. - Łącz z dowódcą.
Strzelec zaczął z zapałem kręcić korbą telefonu i wywoływać sąsiedni bunkier. Raz, drugi, trzeci...
- Jest dowódca, panie poruczniku. - Łącznościowiec sam był zdziwiony. Podał mu słuchawkę.
- Melduje się Stramm, panie kapitanie. Kolejny atak odparty. Straty – sześciu zabitych, ośmiu rannych. W zbrojowni mam trzech jeńców. Należałoby odesłać na przesłuchanie do sztabu dywizji. Sanitariuszka opatruje rannych...
- …
- Tak jest. Wiem, gdzie trzymać jeńców, niemniej w zbrojowni mogą co najwyżej szczać koty.
Nie mam amunicji do ckm-ów i rusznicy. Resztka jest przy stanowiskach ogniowych...
- …
- Przepraszam, panie kapitanie. A sanitariuszka...
- …
- Tak się złożyło. Odbierali nad ranem rannych. Poszła w krzaki, a jak wróciła, to nie można było odróżnić flaków konia i sanitariusza... Przepraszam... Potem Niemcy położyli ogień zaporowy, to uciekła do nas.
- …
- Ee, jaki przypadek, panie kapitanie? Same przypadki. Przypadkiem wybuchła wojna, przypadkiem na nasz siedmiuset-osobowy batalion wali czterdzieści dwa tysiące szkopów z XIX korpusu pancernego. Przypadkiem nie mam amunicji... aha, nie będę miał. Poszukam żołędzi... Potarł zarośnięty podbródek – Wszystko wynika z czegoś.
- …
- Odeślę ją w nocy. To moja koleżanka ze szkoły. Przypadek? - Parsknął. - Poszła się wylać w las i mam ją na głowie. Mówią, że na statku baba przynosi pecha. Nie wiem jak w bunkrze.
- …
- Oczywiście. Będziemy się bronić do końca.
Mojego – dodał w duchu.




Kolejna fala. Stramm stracił poczucie czasu i przestrzeni. Przyciskał kolbę cekaemu i pruł krótkimi seriami.
Plasz, slup. – Pociski wbijały się z sykiem w worki z piaskiem.
- Oszczędzać amunicję – ryczał w głąb bunkra.
- To czym mam w nich strzelać? - odkrzyknął ktoś. - własnym gównem?
Nie odpowiedział, choć w normalnych warunkach dowcipniś zarobiłby tydzień karceru i ścieżkę zdrowia.
Ale to nie były normalne warunki. Obok ginęli ich koledzy. Ci, z którymi chodzili na dziwki, grali w karty i pili w podłych szynkach żydowskich w miasteczku, gdzie były koszary.
Właśnie koło niego odrzuciło od otworu strzelniczego starszego strzelca, Zawiślaka. Dostał szrapnelem.
Na zajęciach z taktyki i na poligonie nie przejawiał najmniejszej lotności umysłu, ale to nie znaczy, że Stramm musiał się przekonać o jego ograniczoności, oglądając rozbryźnięty mózg na ścianie.
Za chwilę miał lekcję anatomii, kiedy kolejny odłamek wpadł przez otwór i dopadł twarzy sierżanta Wiśniewskiego. Ten upadł obok niego i porucznik patrzył na rozwartą skórę, cienką warstewkę tłuszczu, krwiste mięśnie i ich szarawe przyczepy. Jedno oko wisiało na naczyniu krwionośnym, a ryk bólu przebijał się nawet przez kanonadę artyleryjską.
Niektórzy mieli szczęście. Czysty postrzał, przez moment wyraz zdumionych oczu i upadek.
Koniec.
Porucznik zdał cekaem jakiemuś strzelcowi i pochylony ruszył na inspekcję bunkra. W sąsiednim pomieszczeniu strzelał erkaem, a pozostali przy życiu żołnierze mierzyli ze swoich mauserów. Położył się obok strzelca Adamika. To była kompanijna oferma, przedmiot drwin i żartów całego oddziału.
Teraz leżał przy otworze strzelniczym i naciskał z całej siły cyngiel.
- Zaciął się panie poruczniku! Nie strzela!- zapiał falsetem.
Stramm spojrzał na broń.
- Durniu, amunicja ci się skończyła i się zablokował - krzyknął mu w ucho. - Jaja oberwać... - Pociągnął nosem. - Co tu tak śmierdzi?-
- Melduję posłusznie panie poruczniku, że zesrałem się – służbiście odpowiedział Adamik. Obsługa erkaemu zarechotała pomimo sytuacji.
- Pieluchę se weź Adamik. Zabijesz kolegów, zanim to zrobią szkopy.
- Po co mu pielucha panie poruczniku, jak już się zesrał? - krzyknął celowniczy Rozenek.
To były jego ostanie słowa, bo za chwilę leżał z dziurą w czole.
W oczach Adamika zaszkliło się. Odczołgał się do tyłu. Po chwili zobaczyli go na przedpolu, jak wczołguje się pod niemiecki transporter opancerzony z wiązką granatów. Zamarli.
Huknęło, błysnęło i dymiący transporter został na przedpolu. Razem z Adamikiem, a raczej tym, co z niego zostało.
Mimo takiego zdarzenia byłby koniec ze wszystkimi, ale z pobliskiego lasu wyjechał konny oddział zwiadowców z armatką przeciwpancerną. Artylerzyści unieruchomili dwa czołgi, które już wpełzały na bunkier, a reszta kawalerzystów ruszyła do ataku.
Niemiecka piechota panicznie bała się polskich jeźdźców i w popłochu zaczęła się cofać.
Kolejny atak przetrzymany. Wieczór, to do rana spokój. - Stramm oparł głowę o kolbę karabinu i zamknął oczy.
- Dobrze, że przypadkiem przejeżdżał ten patrol, panie poruczniku – mruknął kapral Koryciak.
- Nie ma przypadków, kapralu. Pewnie dostali rozkaz wsparcia.
- Panie poruczniku. Nie ma już łączności. I żaden łącznik się nie przedrze, bo Niemcy wdarli się w nasze linie.


- Zojka, zajmij się rannymi – Stramm patrzył na zwiniętą w kącie dziewczynę z opaską czerwonego krzyża.
Dziewczyna ani drgnęła. Wzrok miała pusty i trzęsła się na całym ciele.
- Zojka! - Szarpnął ją za ramię. - Morfina, bandaże! Zapomniałaś czego cię uczono na lekcjach przysposobienia wojskowego?
- Tak...jest... p... pa...nie...poruczniku.
Żachnął się.
- Przestań. Skąd żeś się tu wzięła? Nie widziałem cię od czasu gimnazjum.
- Przypadek. Był nabór na uczelni. Pytali o wszystkie dziewczyny, które dobrze znają się na pierwszej pomocy. Staruszek Zasławski dobrze nas przygotował w szkole. Skierowano mnie do szpitala polowego. Kilka kilometrów stąd.
- Znowu przypadek. - Sarkastycznie skrzywił usta. - Od kiedy sanitariuszki jeżdżą po linii frontu?
- Od kiedy sanitariuszy wzięto na pierwszą linię.
No tak – pomyślał – Raginis łata straty każdym, zdolnym do noszenia broni. Przyjrzał się Zojce, jak zaczęła się krzątać przy rannych. To była najpiękniejsza dziewczyna w roczniku gimnazjalnym tysiąc dziewięćset trzydzieści pięć. Przedmiot westchnień i obiekt stawiany na piedestale adoracji chłopaków. Jego też.
Sprawnie zajmowała się chłopakami, bandażując rany i wstrzykując morfinę. Pocieszała tych, którzy nie potrzebowali już ani jednego, ani drugiego.
- Wyjedziesz nocą z rannymi.
- Czym?
- Może uda się odpalić którąś z tych maszyn na przedpolu.


- Panie poruczniku! Idą! Chyba zwiad. - Starszy kapral wyszeptał mu do ucha, szarpiąc jednocześnie za rękaw.
- Dobra. - Stramm przetarł oczy i przeciągle ziewnął. - Podpuścić jak najbliżej i ognia. Jak będą uciekać, wyskoczcie z paroma chłopakami, kapralu i spróbujcie ściągnąć ten transporter. Rannych trzeba czymś odwieźć.
- Ta...est. - Zasalutował Koryciak.


Amunicja do broni maszynowej już się skończyła. Podpuścili szkopów jak najbliżej i zaczęli strzelać z mauserów. Celnie, bo paru Niemców przewróciło się.
Stramm zaczął szarpać się z zaciętym karabinem.
- Kurwa mać! - Wysunął lufę z otworu i ciągnął gałkę zamka. - Pieprzony złom.
I wtedy padł strzał. Całkiem przypadkowo trzymał palec na spuście, a szybkie szarpanie spowodowało wyrzucenie zakleszczonego naboju, odruchowe przeładowanie i...
Na bluzie Zojki wykwitła szkarłatna plama. Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczami i osunęła się na podłogę.
- Zojka – wyszeptał zbielałymi wargami. - Zojka, to był przypadek...




Nad ranem kazał wywiesić białą szmatę. Dwa dni obrony dziesięcio-kilometrowego odcinka, który wydawał się niemożliwy do obrony. Zostało ich kilku. Nie było już amunicji i żadnych lekarstw. Byli otoczeni, bo kiedy jeden z żołnierzy otworzył pancerne drzwi z tyłu bunkra, padł przeszyty serią.
Chłopcy wyszli, mrużąc oczy i zachłystując się świeżym powietrzem.
Stramm popatrzył na leżącą Zojkę, brudną, poszarpaną biało – czerwoną flagę leżącą w kącie i odbezpieczył ostatni granat.
Nieprzypadkowo.

Awatar użytkownika
Gunnar
Posty: 23
Rejestracja: 20 gru 2016, 16:48

Kaliber 7,62

#2 Post autor: Gunnar » 09 lut 2018, 12:19

Dobry tekst ukazujący nie tylko warsztat autora ale i wiedzę historyczną (zapewne porządny reserch był wykonany przy okazji pisania).
Opis bez patosu, nie ma tu kreowana bohaterów na siłę, ale straszna wojenna rzeczywistość.
Wrażenie na każdej płaszczyźnie pozytywne.

Awatar użytkownika
mirek13
Posty: 849
Rejestracja: 18 mar 2017, 19:23

Kaliber 7,62

#3 Post autor: mirek13 » 09 lut 2018, 17:37

Nad wyraz uprzejmy jesteś, Gunnarze, bo słusznie gdzie indziej, wyłapałeś trochę słownych baboli.
Ja teraz przeczytałem i znalazłem następne. To taka norma, że się czyta i nie widzi.
Pusto tu się strasznie zrobiło. Szkoda. Ta awaria większe spustoszenie zrobiła, niż się początkowo wydawało.
Małpa, gdzie te zapowiadane na luty rewolucyjne zmiany? Może coś drgnie. :myśli:

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Kaliber 7,62

#4 Post autor: eka » 10 lut 2018, 22:29

Opko, tak mi się wydaje, jest głosem za wersją braku przypadku. Przyczyny i skutki, a jeszcze w tych tylko pozornie przypadkowych zdarzeniach ukryte jest dobro, tzn. lepsza opcja zdarzeń. Czyli pełen determinizm z nutą wiary w sens.
Taka była myśl pierwsza po przeczytaniu.

:kofe:

Awatar użytkownika
mirek13
Posty: 849
Rejestracja: 18 mar 2017, 19:23

Kaliber 7,62

#5 Post autor: mirek13 » 11 lut 2018, 12:38

To jak to jest, Ewa?
Czy ten strzał był przypadkowy, czy deterministyczny?
Oczywiście, że dobra jest ta Twoja pierwsza myśl.
Wojna jest tu tylko tłem.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Kaliber 7,62

#6 Post autor: eka » 11 lut 2018, 19:31

Nie wiem Mirek, przypuszczam, że tylko roi nam się wolna wola.
Ostatnio odmówiłam podjęcia się trudnej pracy, a po kilkudziesięciu godzinach odstąpiłam od rezygnacji i dostaję w tyłek mocno. Może zalety przeważą nad kopami? Tak jak to 'przypadkowe' przyłożenie palca do spustu, w końcu Zojka mogła być przez atakujących potraktowana haniebnie, a śmierć mieć na pewno gorszą. Chociażby tylko dlatego, że oczekiwaną.

Wiesz, przyczyna i skutek to antychaos. Mnie to pociesza, uspokaja.
Podobno mózg uaktywnia się, jeszcze zanim świadomie lub bezwiednie podejmujemy nawet najbłahszą czynność, więc zapewne te skomplikowane też od nas nie zależą.
Ale... czy na pewno jesteśmy aktorami na deskach Świata?

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”