Babcia Łucja przeciętnie raz w tygodniu celebrowała podwieczorki w damskim gronie. W te dnie przy stole, zastawionym domową szarlotką i herbatą, zasiadały jej kumy. Pod stołem zasiadała Kuku…
- Dacie wiarę, moje drogie, co ja przeżyłam w zeszłym tygodniu z Antonim i jego flamą – pani Zofia, postawna blondynka w popielatej „chanelce” z perłową bluzką, sięgnęła po filiżankę.
Mąż Zofii, Antoni, poważny i zasobny przedsiębiorca prywatny z branży gastronomicznej, był mężczyzną okazałym, eleganckim i … słabego zdrowia. „Od zawsze” cierpiał bowiem na kamicę nerkową, zaś Zofia, jako jedyna, przez trzydzieści lat potrafiła nieść mu skuteczną pomoc w bolesnej potrzebie. W zasadzie byli przyzwoitym małżeństwem, lecz ostatnimi czasy Antoni dostał fioła na punkcie o ćwierć wieku młodszej od siebie damy, której zaimponował gruby portfel restauratora. Zofia raczej spokojnie znosiła szaleństwo małżonka, wiedząc, że im ogień większy, tym płonie szybciej, wobec czego Antoniemu rychło „wychłódnie” i sytuacja wróci do normy. Aliści pewnego dnia Antoni oznajmił małżonce, że chce rozwodu…
- O mało mnie szlag nie trafił, ale odetchnęłam głębiej i powiedziałam mu, że dobrze, jakoś się dogadamy, szczególnie w kwestiach majątkowych – Zofia eleganckimi łykami popijała herbatę. – I stwierdziłam, że dobrze by było, żeby przedstawił mi tę swoja przyszłą, bo chciałabym ją poinstruować, jak ma dbać o jego cenne zdrowie…
- I przedstawił? – dopytywała pani Lucia.
- A jakże! W poniedziałek przyprowadził ją do domu, ja postawiłam sernik, kawę, naleweczkę z dzikiej róży. Pochwaliłam, że taka młoda, ładna, to dobrze, bo będzie się mogła dłużej, niż ja, opiekować Antonim… Potem poszłam do kuchni, przytachałam tę cała aptekę jego ziół i pigułek, wywaliłam to na stół, wetkałam jej w rękę sześćdziesięciokartkowy zeszyt i ołówek… I powiedziałam, jak to Antoni cierpi, jak trzeba wstawać o piątej rano by przez godzinę warzyć mu poranne ingrediencje, jak należy te zioła mieszać, w jakich proporcjach, które gotować, które parzyć, które macerować, i jak to potem aplikować… Mówię wam, przy trzeciej recepturze nie zdzierżyła…
- A Antoni? – Indagowała pani Marianna, częstując się szarlotką.
- Nic, Antoni. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście – pani Zofia odstawiła filiżankę i sięgnęła do popielatej, zamszowej torebki po puderniczkę…
*
W ten czwartek pani Marianna spóźniała się na podwieczorek, więc zaczęto bez niej.
– Może jej coś wypadło w interesie – zastanawiała Zofia.
Po kwadransie Marianna dopisała i - wielce zbulwersowana - cisnęła na stół skrawek gazety.
– Patrzcie, czy to nie Hoffer? – Zapytała, dźgając palcem gazetowe zdjęcie.
– Bierz, Mania, ten szpargał ze stołu, bo brudny – upomniała Zofia, ale Lucia podniosła gazetę, założyła okulary i zaczęła studiować fotografię.
– Faktycznie, wygląda jak Hoffer, tylko postarzały jakby – stwierdziła.
Pani Marianna, szczupła, zgrabna, siwiejąca szatynka, była voto Hofferowa. Jej mąż Albin, przed wojną pracował w jednym z towarzystw ubezpieczeniowych, zarabiał krocie, lecz wiecznie był w rozjazdach, co Mani niezbyt przeszkadzało, bo żyła własnym rytmem. Z początkiem okupacji Albin zniknął, a Marianna zaczęła doświadczać niedogodności życia samotnej kobiety w trudnych czasach. A że była osobą kreatywną, dogadała się z kolejną kumą, Adelą, i otworzyły interes, nic wielkiego, zwyczajny stragan „ze szwarcem i powidłem” na miejskim targowisku. Robotą podzieliły się w ten sposób, że Adela, obznajomiona z arkanami prowadzenia samochodu, jeździła ciężarówką w teren po towar, zaś Mania handlowała na miejscu. Tak przetrwały wojnę, doczekały wyzwolenia i czasów powojennych, które sytuację w biznesie zmieniły o tyle, że wzrosły trudności z pozyskaniem towaru, a łapówki urosły do gigantycznego poziomu. Ubyło też luksusowej oprawy, w postaci, między innymi, papieru do pakowania tak zwanych asortymentów. Panie poradziły więc sobie, prosząc życzliwych o przynoszenie używanego papieru pakunkowego, starych plakatów czy przeczytanych gazet. A że na straganie nie zawsze był ruch, Marianna z nudów czytała dostarczaną prasę, bez względu na miejsce jej wydania. Tego dnia przeglądała jakiś niemiecki zeitung przyniesiony w paczce innych publikatorów przez strażnika z komitetu wojewódzkiego PZPR, i trafiła na to zdjęcie…
- Tu Szwaby piszą - Ada, wysoka, postawna brunetka w nieodłącznym czarnym kostiumie z krepy i liliowej, atłasowej bluzce z kokardą, również zerkała w skrawek gazety, nachylona nad ramieniem Łucji – że przed sądem w Kolonii trwa proces szajki fałszerzy i oszustów. Co do tego miałby Hoffer?
- Pojęcia nie mam, ale jak teraz pomyślę, to on zawsze był dziwny jakiś, tylko ja wtedy nie miałam dystansu do niego i tego, co robił – Marianna zamyśliła się. – A potem, w czterdziestym, zniknął z godziny na godzinę, i przez te wszystkie lata nie dał znaku życia. A teraz to… - kiwnęła głową w kierunku gazety.
- Ty, Mania, nie wymyślaj, i nie dopatruj się twojego Hoffera w jakimś szwabskim aferzyście, tylko wierz, że miałaś przyzwoitego męża, który w tragicznych, niewyjaśnionych okolicznościach zginął z rąk okupanta, jak wielu innych w tym czasie. I utwierdzaj się w pewności, że jesteś wdową po porządnym człowieku, no, może nieco ekscentrycznym… – poradziła Lucia, przy skwapliwym poparciu Zosi i Ady.
*
Ada wpadła na „babski czwartek” jako ostatnia, a wypieki i falujący pod jedwabnym żabotem morskiego koloru biust wymownie świadczyły o wadze przyczyny spóźnienia.
- Nie uwierzycie, co za szopa – zaczęła od progu – tak wdepnąć, i to całkiem za frajer! Daj, Lucia, kielicha jakiegoś, bo na serce padnę… – zasiadła przy stole, energicznie założyła nogę na nogę i haustem wychyliła sporą „stopkę” przepalanki Lucinej roboty.
- Co to, skarbówka cię ściga? – Dopytywała Łucja, ale Adela machnęła tylko ręką.
- Nie skarbówka, tylko Łukasz, i to za darmo, przez tego naszego „Cichociemnego” – łyknęła przepalanki „na drugą nóżkę”.
Pod ksywą „Cichociemnego” występował w tym gronie nijaki, nieśmiały i jakby zastraszony mężczyzna w nieokreślonym wieku, kilka miesięcy wcześniej dokwaterowany z urzędu do zagęszczonego do granic możliwości sześciopokojowego mieszkania, dawniej zasiedlanego wyłącznie przez Adę z rodziną, lecz od, mniej więcej, połowy wojny przymusowo użytkowanego wespół z innymi. „Cichociemny” trafił „z kwaterunku” do służbówki, zwolnionej przez małżeństwo z dzieckiem, które wyjechało na Ziemie Odzyskane.
- Stoję ja sobie w kuchni i szykuję Łukaszowi herbatę – zaczęła Ada, pokrzepiwszy się trzecią „stopką” – a tu wchodzi „Cichociemny”, oczka w podłogę, uśmiech psiaka, co nasikał na dywan, i pyta, czy nie mam igły z nitką, bo mu się guzik u rozporka urwał, więc potrzebuje przyszyć. To sięgnęłam do graciarni w dawnej spiżarce, wyjęłam, co trzeba, ale uznałam, ze z niego taka fujara, co to igły nie utrzyma, więc pytam, gdzie ma ten guzik i spodnie, to mu przyszyję! A on duka, że czasy ciężkie, zarobki małe, więc ma tę jedną parę spodni, co na sobie… I pokazuje mi guzik… Więc ja, niewiele myśląc, nawlekłam igłę, łap za ten guzik i klękam przed nim … Przyszyłam, i tak jakoś odruchowo, bezmyślnie, chwytam zębami nitkę, żeby odgryźć… A tu wchodzi Łukasz, bo się na tę herbatę nie mógł doczekać! – Adela z determinacją wychyliła kolejną „stopkę”.
- No, nie! Musiało to wyglądać, no, no… - zachichotała Maria, ale zamilkła pod karcącym spojrzeniem Łucji.
- Wkurzył się – stwierdziła Zofia.
- Słabo powiedziane! O mało nie pękł, czerwony się zrobił, zamurowało go i jak stał, tak wyszedł. Chyba z godzinę tłumaczyłam mu, jak komu dobremu, że to nie to, co pomyślał, tylko głupi guzik… - Ada sięgnęła po karafkę, ale zrezygnowała, machnąwszy ręką.
- Uwierzył? – Mania mrugnęła filuternie.
- W końcu tak, jak wziął na rozum… – zakończyła Adela.
Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
- Miladora
- Posty: 5496
- Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
- Lokalizacja: Kraków
- Płeć:
Re: Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)
No to popatrzmy…
- zasiadały jej kumy/zasiadała Kuku… - powt.
- Dacie wiarę, moje drogie, co ja przeżyłam w zeszłym tygodniu z Antonim i jego flamą(?) – (P)ani Zofia
- jakoś się dogadamy, szczególnie w kwestiach majątkowych(.) – Zofia eleganckimi
- tę swoja przyszłą – swoją
- A Antoni? – (i)ndagowała pani Marianna (mała literą, kwestia mówiona)
- Nic, Antoni. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście – pani Zofia odstawiła – popraw:
„- Nic. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście. – Pani Zofia odstawiła
- Może jej coś wypadło w interesie(?) – zastanawiała Zofia.
- Po kwadransie Marianna dopisała i – niezbyt czytelne, zjawiła się
- czy to nie Hoffer? – (z)apytała,
- była voto Hofferowa – byłaby primo voto, gdyby miała drugiego męża, ale skoro nie ma, to dałabym „po mężu Hofferowa”.
- do niego i tego, co robił(…) – Marianna zamyśliła się.
- A teraz to… - (K)iwnęła głową w kierunku gazety.
- bo na serce padnę… – (Z)asiadła przy stole
- skarbówka cię ściga? – (d)opytywała Łucja
- przez tego naszego „Cichociemnego”(…) – (Ł)yknęła przepalanki
Śliczne, Ewuńku.
Bardzo dobrze weszłaś w klimat takich niegdysiejszych pań. No i lekko, swobodnie tym piórem machasz. Czytałam z przyjemnością. A pod koniec ryknęłam śmiechem, bo scena jak żywa. I język rozmów dobrze oddany.
Ale co do języka, to poducz się, jak zapisywać dialogi.
Znaczki typu „(Z)asiadła” mówią, że masz zacząć wielką literą, typu „(d)opytywała”, że małą. Generalnie można to ująć tak – kwestie „mówione” piszemy małą, a komentarz odautorski, który opisuje jakąś czynność – wielką literą.
Czyli:
- Jak się masz? – zapytała.
- Co ja z tobą mam… - westchnęła Mila.
- Do kitu! – Pani Ewcia zdjęła kapelusz i skrzywiła się niechętnie.
- Nie mam zamiaru. – Odwrócił głowę.
O tym, gdzie stawiamy przecinki, też byś mogła sobie przypomnieć, bo nie mam czasu wypisać.
A najlepszą metodą, by je opanować, jest świadome czytanie – rejestrujesz sposób zapisu w trakcie i zapamiętujesz. To samo dialogi, chociaż podstawy dobrze jest znać z góry.
Warto nad tym popracować, skoro piszesz dobrą prozę.
No to możesz zacząć się ubierać – jak u lekarza.
Buziaki
- zasiadały jej kumy/zasiadała Kuku… - powt.
- Dacie wiarę, moje drogie, co ja przeżyłam w zeszłym tygodniu z Antonim i jego flamą(?) – (P)ani Zofia
- jakoś się dogadamy, szczególnie w kwestiach majątkowych(.) – Zofia eleganckimi
- tę swoja przyszłą – swoją
- A Antoni? – (i)ndagowała pani Marianna (mała literą, kwestia mówiona)
- Nic, Antoni. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście – pani Zofia odstawiła – popraw:
„- Nic. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście. – Pani Zofia odstawiła
- Może jej coś wypadło w interesie(?) – zastanawiała Zofia.
- Po kwadransie Marianna dopisała i – niezbyt czytelne, zjawiła się
- czy to nie Hoffer? – (z)apytała,
- była voto Hofferowa – byłaby primo voto, gdyby miała drugiego męża, ale skoro nie ma, to dałabym „po mężu Hofferowa”.
- do niego i tego, co robił(…) – Marianna zamyśliła się.
- A teraz to… - (K)iwnęła głową w kierunku gazety.
- bo na serce padnę… – (Z)asiadła przy stole
- skarbówka cię ściga? – (d)opytywała Łucja
- przez tego naszego „Cichociemnego”(…) – (Ł)yknęła przepalanki
Śliczne, Ewuńku.
Bardzo dobrze weszłaś w klimat takich niegdysiejszych pań. No i lekko, swobodnie tym piórem machasz. Czytałam z przyjemnością. A pod koniec ryknęłam śmiechem, bo scena jak żywa. I język rozmów dobrze oddany.
Ale co do języka, to poducz się, jak zapisywać dialogi.
Znaczki typu „(Z)asiadła” mówią, że masz zacząć wielką literą, typu „(d)opytywała”, że małą. Generalnie można to ująć tak – kwestie „mówione” piszemy małą, a komentarz odautorski, który opisuje jakąś czynność – wielką literą.
Czyli:
- Jak się masz? – zapytała.
- Co ja z tobą mam… - westchnęła Mila.
- Do kitu! – Pani Ewcia zdjęła kapelusz i skrzywiła się niechętnie.
- Nie mam zamiaru. – Odwrócił głowę.
O tym, gdzie stawiamy przecinki, też byś mogła sobie przypomnieć, bo nie mam czasu wypisać.
A najlepszą metodą, by je opanować, jest świadome czytanie – rejestrujesz sposób zapisu w trakcie i zapamiętujesz. To samo dialogi, chociaż podstawy dobrze jest znać z góry.
Warto nad tym popracować, skoro piszesz dobrą prozę.
No to możesz zacząć się ubierać – jak u lekarza.
Buziaki
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
co nie przestaje się uśmiechać.
(Romain Gary - Obietnica poranka)
-
- Posty: 64
- Rejestracja: 13 lis 2011, 20:16
Re: Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle... Zaimponowały mi Twoje panie - eleganckie i kobiece, ale w działaniu skuteczne.
Napisane zgrabnie i stylowo. Przeczytałam bez większych haczeń - z resztą widzę, że Mila Cię już rozebrała.
Pozostaje mi czekać na cd.
Pozdrawiam
Napisane zgrabnie i stylowo. Przeczytałam bez większych haczeń - z resztą widzę, że Mila Cię już rozebrała.
Pozostaje mi czekać na cd.
Pozdrawiam
- Ewa Włodek
- Posty: 5107
- Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59
Re: Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)
ooo, Miladoro, właśnie się ubieram...No i wezmę sobie do serca i na rozum wszystkie Twoje rady względemi zasad zapisu dialogów oraz interpunkcji. Poprawię się, obiecuję...
a co do historii opisywanych - to nie są moje radosne wymysły, tylko historie prawdziwe! Babcia Łucja - to moja śp. Babcia, pańcie z opowiadania - to Jej autentyczne Kumy, a te historie im się przygodziły na prawdę. A Kuku, czyli Ałtorka, z uszami jak gacopyrz, podsłuchiwała pod stołem i później sobie odprzypominałam różności...No i ten fragment - to "kawałek" ewentualnej książki z tak zwanym "kluczem") inspirowanej życiem. A moi kochani Krewni - jak się dowiedzieli, co sobie umysliłam napisać - stwierdzili, że chyba trzeba ruszyć kasę i poskładać się na łapówkę dla mnie, bo jakbym przypadkiem z braku konstruktywnego zajęcia tę książkę napisała i jeszcze większym przypadkiem - wydała, to będzie klpos, bo wszyscy zostali opisani prześmiewczo...A że się z łapówką ociągają - to mają, co mają...
I jeszcze: pani Ewcia nosi kapelusz, jak byk!!!
Najpiekniej, Miladoro, dziękuję Tobie za to, że poczytałaś moją pisaninkę i za wszystkie konstruktywne uwagi...
no, i pięknościowo dziękuję, Julcia, za poczytanie, a co do ciągu dalszego - jak to mówią: "Pani życzysz - Pani masz..."
Według zapotrzebowania...
Mnóóóóstwo serdeczności Miłym Paniom posyłam i moc uśmiechów dołączam...
Ewa
a co do historii opisywanych - to nie są moje radosne wymysły, tylko historie prawdziwe! Babcia Łucja - to moja śp. Babcia, pańcie z opowiadania - to Jej autentyczne Kumy, a te historie im się przygodziły na prawdę. A Kuku, czyli Ałtorka, z uszami jak gacopyrz, podsłuchiwała pod stołem i później sobie odprzypominałam różności...No i ten fragment - to "kawałek" ewentualnej książki z tak zwanym "kluczem") inspirowanej życiem. A moi kochani Krewni - jak się dowiedzieli, co sobie umysliłam napisać - stwierdzili, że chyba trzeba ruszyć kasę i poskładać się na łapówkę dla mnie, bo jakbym przypadkiem z braku konstruktywnego zajęcia tę książkę napisała i jeszcze większym przypadkiem - wydała, to będzie klpos, bo wszyscy zostali opisani prześmiewczo...A że się z łapówką ociągają - to mają, co mają...
I jeszcze: pani Ewcia nosi kapelusz, jak byk!!!
Najpiekniej, Miladoro, dziękuję Tobie za to, że poczytałaś moją pisaninkę i za wszystkie konstruktywne uwagi...
no, i pięknościowo dziękuję, Julcia, za poczytanie, a co do ciągu dalszego - jak to mówią: "Pani życzysz - Pani masz..."
Według zapotrzebowania...
Mnóóóóstwo serdeczności Miłym Paniom posyłam i moc uśmiechów dołączam...
Ewa