Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)

#1 Post autor: Ewa Włodek » 10 lis 2011, 19:22

Babcia Łucja przeciętnie raz w tygodniu celebrowała podwieczorki w damskim gronie. W te dnie przy stole, zastawionym domową szarlotką i herbatą, zasiadały jej kumy. Pod stołem zasiadała Kuku…
- Dacie wiarę, moje drogie, co ja przeżyłam w zeszłym tygodniu z Antonim i jego flamą – pani Zofia, postawna blondynka w popielatej „chanelce” z perłową bluzką, sięgnęła po filiżankę.
Mąż Zofii, Antoni, poważny i zasobny przedsiębiorca prywatny z branży gastronomicznej, był mężczyzną okazałym, eleganckim i … słabego zdrowia. „Od zawsze” cierpiał bowiem na kamicę nerkową, zaś Zofia, jako jedyna, przez trzydzieści lat potrafiła nieść mu skuteczną pomoc w bolesnej potrzebie. W zasadzie byli przyzwoitym małżeństwem, lecz ostatnimi czasy Antoni dostał fioła na punkcie o ćwierć wieku młodszej od siebie damy, której zaimponował gruby portfel restauratora. Zofia raczej spokojnie znosiła szaleństwo małżonka, wiedząc, że im ogień większy, tym płonie szybciej, wobec czego Antoniemu rychło „wychłódnie” i sytuacja wróci do normy. Aliści pewnego dnia Antoni oznajmił małżonce, że chce rozwodu…
- O mało mnie szlag nie trafił, ale odetchnęłam głębiej i powiedziałam mu, że dobrze, jakoś się dogadamy, szczególnie w kwestiach majątkowych – Zofia eleganckimi łykami popijała herbatę. – I stwierdziłam, że dobrze by było, żeby przedstawił mi tę swoja przyszłą, bo chciałabym ją poinstruować, jak ma dbać o jego cenne zdrowie…
- I przedstawił? – dopytywała pani Lucia.
- A jakże! W poniedziałek przyprowadził ją do domu, ja postawiłam sernik, kawę, naleweczkę z dzikiej róży. Pochwaliłam, że taka młoda, ładna, to dobrze, bo będzie się mogła dłużej, niż ja, opiekować Antonim… Potem poszłam do kuchni, przytachałam tę cała aptekę jego ziół i pigułek, wywaliłam to na stół, wetkałam jej w rękę sześćdziesięciokartkowy zeszyt i ołówek… I powiedziałam, jak to Antoni cierpi, jak trzeba wstawać o piątej rano by przez godzinę warzyć mu poranne ingrediencje, jak należy te zioła mieszać, w jakich proporcjach, które gotować, które parzyć, które macerować, i jak to potem aplikować… Mówię wam, przy trzeciej recepturze nie zdzierżyła…
- A Antoni? – Indagowała pani Marianna, częstując się szarlotką.
- Nic, Antoni. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście – pani Zofia odstawiła filiżankę i sięgnęła do popielatej, zamszowej torebki po puderniczkę…

*

W ten czwartek pani Marianna spóźniała się na podwieczorek, więc zaczęto bez niej.
– Może jej coś wypadło w interesie – zastanawiała Zofia.
Po kwadransie Marianna dopisała i - wielce zbulwersowana - cisnęła na stół skrawek gazety.
– Patrzcie, czy to nie Hoffer? – Zapytała, dźgając palcem gazetowe zdjęcie.
– Bierz, Mania, ten szpargał ze stołu, bo brudny – upomniała Zofia, ale Lucia podniosła gazetę, założyła okulary i zaczęła studiować fotografię.
– Faktycznie, wygląda jak Hoffer, tylko postarzały jakby – stwierdziła.
Pani Marianna, szczupła, zgrabna, siwiejąca szatynka, była voto Hofferowa. Jej mąż Albin, przed wojną pracował w jednym z towarzystw ubezpieczeniowych, zarabiał krocie, lecz wiecznie był w rozjazdach, co Mani niezbyt przeszkadzało, bo żyła własnym rytmem. Z początkiem okupacji Albin zniknął, a Marianna zaczęła doświadczać niedogodności życia samotnej kobiety w trudnych czasach. A że była osobą kreatywną, dogadała się z kolejną kumą, Adelą, i otworzyły interes, nic wielkiego, zwyczajny stragan „ze szwarcem i powidłem” na miejskim targowisku. Robotą podzieliły się w ten sposób, że Adela, obznajomiona z arkanami prowadzenia samochodu, jeździła ciężarówką w teren po towar, zaś Mania handlowała na miejscu. Tak przetrwały wojnę, doczekały wyzwolenia i czasów powojennych, które sytuację w biznesie zmieniły o tyle, że wzrosły trudności z pozyskaniem towaru, a łapówki urosły do gigantycznego poziomu. Ubyło też luksusowej oprawy, w postaci, między innymi, papieru do pakowania tak zwanych asortymentów. Panie poradziły więc sobie, prosząc życzliwych o przynoszenie używanego papieru pakunkowego, starych plakatów czy przeczytanych gazet. A że na straganie nie zawsze był ruch, Marianna z nudów czytała dostarczaną prasę, bez względu na miejsce jej wydania. Tego dnia przeglądała jakiś niemiecki zeitung przyniesiony w paczce innych publikatorów przez strażnika z komitetu wojewódzkiego PZPR, i trafiła na to zdjęcie…
- Tu Szwaby piszą - Ada, wysoka, postawna brunetka w nieodłącznym czarnym kostiumie z krepy i liliowej, atłasowej bluzce z kokardą, również zerkała w skrawek gazety, nachylona nad ramieniem Łucji – że przed sądem w Kolonii trwa proces szajki fałszerzy i oszustów. Co do tego miałby Hoffer?
- Pojęcia nie mam, ale jak teraz pomyślę, to on zawsze był dziwny jakiś, tylko ja wtedy nie miałam dystansu do niego i tego, co robił – Marianna zamyśliła się. – A potem, w czterdziestym, zniknął z godziny na godzinę, i przez te wszystkie lata nie dał znaku życia. A teraz to… - kiwnęła głową w kierunku gazety.
- Ty, Mania, nie wymyślaj, i nie dopatruj się twojego Hoffera w jakimś szwabskim aferzyście, tylko wierz, że miałaś przyzwoitego męża, który w tragicznych, niewyjaśnionych okolicznościach zginął z rąk okupanta, jak wielu innych w tym czasie. I utwierdzaj się w pewności, że jesteś wdową po porządnym człowieku, no, może nieco ekscentrycznym… – poradziła Lucia, przy skwapliwym poparciu Zosi i Ady.

*

Ada wpadła na „babski czwartek” jako ostatnia, a wypieki i falujący pod jedwabnym żabotem morskiego koloru biust wymownie świadczyły o wadze przyczyny spóźnienia.
- Nie uwierzycie, co za szopa – zaczęła od progu – tak wdepnąć, i to całkiem za frajer! Daj, Lucia, kielicha jakiegoś, bo na serce padnę… – zasiadła przy stole, energicznie założyła nogę na nogę i haustem wychyliła sporą „stopkę” przepalanki Lucinej roboty.
- Co to, skarbówka cię ściga? – Dopytywała Łucja, ale Adela machnęła tylko ręką.
- Nie skarbówka, tylko Łukasz, i to za darmo, przez tego naszego „Cichociemnego” – łyknęła przepalanki „na drugą nóżkę”.
Pod ksywą „Cichociemnego” występował w tym gronie nijaki, nieśmiały i jakby zastraszony mężczyzna w nieokreślonym wieku, kilka miesięcy wcześniej dokwaterowany z urzędu do zagęszczonego do granic możliwości sześciopokojowego mieszkania, dawniej zasiedlanego wyłącznie przez Adę z rodziną, lecz od, mniej więcej, połowy wojny przymusowo użytkowanego wespół z innymi. „Cichociemny” trafił „z kwaterunku” do służbówki, zwolnionej przez małżeństwo z dzieckiem, które wyjechało na Ziemie Odzyskane.
- Stoję ja sobie w kuchni i szykuję Łukaszowi herbatę – zaczęła Ada, pokrzepiwszy się trzecią „stopką” – a tu wchodzi „Cichociemny”, oczka w podłogę, uśmiech psiaka, co nasikał na dywan, i pyta, czy nie mam igły z nitką, bo mu się guzik u rozporka urwał, więc potrzebuje przyszyć. To sięgnęłam do graciarni w dawnej spiżarce, wyjęłam, co trzeba, ale uznałam, ze z niego taka fujara, co to igły nie utrzyma, więc pytam, gdzie ma ten guzik i spodnie, to mu przyszyję! A on duka, że czasy ciężkie, zarobki małe, więc ma tę jedną parę spodni, co na sobie… I pokazuje mi guzik… Więc ja, niewiele myśląc, nawlekłam igłę, łap za ten guzik i klękam przed nim … Przyszyłam, i tak jakoś odruchowo, bezmyślnie, chwytam zębami nitkę, żeby odgryźć… A tu wchodzi Łukasz, bo się na tę herbatę nie mógł doczekać! – Adela z determinacją wychyliła kolejną „stopkę”.
- No, nie! Musiało to wyglądać, no, no… - zachichotała Maria, ale zamilkła pod karcącym spojrzeniem Łucji.
- Wkurzył się – stwierdziła Zofia.
- Słabo powiedziane! O mało nie pękł, czerwony się zrobił, zamurowało go i jak stał, tak wyszedł. Chyba z godzinę tłumaczyłam mu, jak komu dobremu, że to nie to, co pomyślał, tylko głupi guzik… - Ada sięgnęła po karafkę, ale zrezygnowała, machnąwszy ręką.
- Uwierzył? – Mania mrugnęła filuternie.
- W końcu tak, jak wziął na rozum… – zakończyła Adela.

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)

#2 Post autor: Miladora » 15 lis 2011, 1:17

No to popatrzmy… ;)

- zasiadały jej kumy/zasiadała Kuku… - powt.

- Dacie wiarę, moje drogie, co ja przeżyłam w zeszłym tygodniu z Antonim i jego flamą(?) – (P)ani Zofia

- jakoś się dogadamy, szczególnie w kwestiach majątkowych(.) – Zofia eleganckimi

- tę swoja przyszłą – swoją

- A Antoni? – (i)ndagowała pani Marianna (mała literą, kwestia mówiona)

- Nic, Antoni. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście – pani Zofia odstawiła – popraw:
„- Nic. Wkurzył się, dostał kolki nerkowej, i kto go ratował?! Zosia, oczywiście. – Pani Zofia odstawiła

- Może jej coś wypadło w interesie(?) – zastanawiała Zofia.

- Po kwadransie Marianna dopisała i – niezbyt czytelne, zjawiła się

- czy to nie Hoffer? – (z)apytała,

- była voto Hofferowa – byłaby primo voto, gdyby miała drugiego męża, ale skoro nie ma, to dałabym „po mężu Hofferowa”.

- do niego i tego, co robił(…) – Marianna zamyśliła się.

- A teraz to… - (K)iwnęła głową w kierunku gazety.

- bo na serce padnę… – (Z)asiadła przy stole

- skarbówka cię ściga? – (d)opytywała Łucja

- przez tego naszego „Cichociemnego”(…) – (Ł)yknęła przepalanki

Śliczne, Ewuńku. :)
Bardzo dobrze weszłaś w klimat takich niegdysiejszych pań. No i lekko, swobodnie tym piórem machasz. Czytałam z przyjemnością. A pod koniec ryknęłam śmiechem, bo scena jak żywa. I język rozmów dobrze oddany.
Ale co do języka, to poducz się, jak zapisywać dialogi. ;)
Znaczki typu „(Z)asiadła” mówią, że masz zacząć wielką literą, typu „(d)opytywała”, że małą. Generalnie można to ująć tak – kwestie „mówione” piszemy małą, a komentarz odautorski, który opisuje jakąś czynność – wielką literą.
Czyli:
- Jak się masz? – zapytała.
- Co ja z tobą mam… - westchnęła Mila.
- Do kitu! – Pani Ewcia zdjęła kapelusz i skrzywiła się niechętnie.
- Nie mam zamiaru. – Odwrócił głowę.

O tym, gdzie stawiamy przecinki, też byś mogła sobie przypomnieć, bo nie mam czasu wypisać. ;)
A najlepszą metodą, by je opanować, jest świadome czytanie – rejestrujesz sposób zapisu w trakcie i zapamiętujesz. To samo dialogi, chociaż podstawy dobrze jest znać z góry.
Warto nad tym popracować, skoro piszesz dobrą prozę. ;)

No to możesz zacząć się ubierać – jak u lekarza. :smoker:

Buziaki :rosa: :vino: :rosa:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

SzalonaJulka
Posty: 64
Rejestracja: 13 lis 2011, 20:16

Re: Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)

#3 Post autor: SzalonaJulka » 15 lis 2011, 9:27

Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle... Zaimponowały mi Twoje panie - eleganckie i kobiece, ale w działaniu skuteczne.
Napisane zgrabnie i stylowo. Przeczytałam bez większych haczeń - z resztą widzę, że Mila Cię już rozebrała.
Pozostaje mi czekać na cd.
Pozdrawiam :rosa:

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Skaranie męskie (fragment wiekszej całości)

#4 Post autor: Ewa Włodek » 15 lis 2011, 18:37

ooo, Miladoro, właśnie się ubieram...No i wezmę sobie do serca i na rozum wszystkie Twoje rady względemi zasad zapisu dialogów oraz interpunkcji. Poprawię się, obiecuję...

:) :) :)

a co do historii opisywanych - to nie są moje radosne wymysły, tylko historie prawdziwe! Babcia Łucja - to moja śp. Babcia, pańcie z opowiadania - to Jej autentyczne Kumy, a te historie im się przygodziły na prawdę. A Kuku, czyli Ałtorka, z uszami jak gacopyrz, podsłuchiwała pod stołem i później sobie odprzypominałam różności...No i ten fragment - to "kawałek" ewentualnej książki z tak zwanym "kluczem") inspirowanej życiem. A moi kochani Krewni - jak się dowiedzieli, co sobie umysliłam napisać - stwierdzili, że chyba trzeba ruszyć kasę i poskładać się na łapówkę dla mnie, bo jakbym przypadkiem z braku konstruktywnego zajęcia tę książkę napisała i jeszcze większym przypadkiem - wydała, to będzie klpos, bo wszyscy zostali opisani prześmiewczo...A że się z łapówką ociągają - to mają, co mają...
I jeszcze: pani Ewcia nosi kapelusz, jak byk!!!
:D :D :D
Najpiekniej, Miladoro, dziękuję Tobie za to, że poczytałaś moją pisaninkę i za wszystkie konstruktywne uwagi...
:kofe: :kofe: :kofe:
:vino: :vino: :vino:


no, i pięknościowo dziękuję, Julcia, za poczytanie, a co do ciągu dalszego - jak to mówią: "Pani życzysz - Pani masz..."
Według zapotrzebowania...
;) ;) ;)
:vino: :vino: :vino:

Mnóóóóstwo serdeczności Miłym Paniom posyłam i moc uśmiechów dołączam...
Ewa

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”