Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

#1 Post autor: iTuiTam » 23 kwie 2012, 19:27

No-Tak



Pociąg zaczynał się w dwie strony. Na prawo i na lewo. Dojeżdżał albo odjeżdżał. Człowiek na peronie z rozłożoną gazetą z dziesięcioma dziurami na palce i dwoma dla oczu nie mógł się zdecydować, w którą stronę zmierzyć. Dlatego nie wsiadał. Popatrywał tylko przez rozdarcia na pobliski świat.
Czy szyny błyszczą. Czy wszystko gotowe. Czy światła semafora czyste i wyraźne w czerni. Tunel pusty, szeroki. Bez pnączy jeszcze, więc niedawno wykopany. Używany.

Stał i czekał. Musi być gotowy. W każdej chwili. Gdy usłyszy gwizdek, decyzja sama przyjdzie. Wybrać jeden z końców. Przypadek może podpowie, na co czeka. Tak, odda decyzję przypadkowi. Niejeden taki łasi się u nóg. Wdrapuje na kolana. Zagląda przymilnie w oczy. Wybierz mnie! Weź mnie na ręce! Przywiąż się do mnie. Będzie ci łatwiej. Nie musisz decydować. Ja to zrobię. Będziesz mógł później opowiadać. To dzieło...

Gazeta robiła się coraz bardziej pusta. W miarę czytania historie znikały. Połykane przez oczy. Cukiernia przez szybę. Najpierw opustoszał dział ogłoszeń o podróżach. Te najodleglejsze odeszły pierwsze. Egzotyka palm, raf i delfinów rozpłynęła się najszybciej. Błyskawice wyobraźni o gęstych, dusznych, tropikalnych gajach. Moskitiery jak fale, szepczą łagodnie. Słono. Później przeszły wszystkie tygodniowe w Burundi i Cape Verde.

Na końcu zostały tylko te pod gruszą.
„Wozy drabiniaste mamy do stałej dyspozycji naszych miłych gości. Jeśli tylko zechcecie Państwo, zamienimy je na sanie czteroosobowe z barkiem doskonale zaopatrzonym w koniaki i szampan w jednorazówkach, co zabezpiecza odpowiednią ilość bąbli na każdą osobę.”

Żal mu było ogłoszeń. Tych pierwszych szczególnie. Obrazków, zdjęć. Statystyki.
Teraz również starał się ostrożnie omijać dział Osobistych. Może uda się choć jedno zatrzymać na dłużej.

„Spokojna romantyczna lubi książki i poezję barokową muzykę magnolie a także zbiera pozytywki z lat 20-tych. Pozna kogoś do życia na życie bez obawy na przyszłość. Może być jaki jest. Proszę kie...”
Przeczytał to któregoś dnia. Ale ostatnie zdania uciekły zbyt wcześnie. Po prostu oczy, czytając, prześliznęły się nieuważnie do następnego i nie zdążył się dowiedzieć, co kryło się za:
„Proszę kie...”

Gazeta pustoszała, jak plac ratuszowy po północy. Polityczne artykuły przebiegły galopem. Nie zostawiły śladu. Poza jednym, ze zdjęciem i jego podpisem:
„Nasza armia. Niezwyciężona i niepotrzebna zajmuje się od dzisiaj sadzeniem stokrotek wzdłuż Alei Niepodległości. Jutro będzie przesadzać niezapominajki znad Starego Bagna na ulicę Główną. Mamy nadzieję, że transplantacja odbędzie się bez zakłóceń i wszyscy będziemy mieli prawo do ich doglądania w terminie późniejszym.”

Pociąg nadal stał na peronie. Składał się z początku i końca. Końca i początku. Albo z dwóch początków. Najbardziej z dwóch końców. Mężczyzna z gazetą nadal nie wiedział, co robić.

„Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Koła - w ruch!

Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
Ruszyła
maszyna
po szynach
ospale.”
(cytat: Lokomotywa. J. Tuwim)

Nie, nie spodziewał się tego. Spodziewał się, że ruszy, ale jeszcze nie TERAZ. Decyzje kotłowały się z przypadkami. Gazeta wypełniła się hasłami pełnymi wykrzykników.

Tylko u nas! Nigdzie indziej! Cóż za pomysły!
Tylko teraz!
Teraz albo nigdy!
Od dzisiaj na zawsze!
Nikt nie ma lepiej!
Złóż ofertę!
Odbierz swoją nagrodę!
Czekamy na Ciebie!
Za darmo albo za niewielką dopłatą!

Koniec, czy początek? Palce wciśnięte w gazetę nie pozwalały na szybkie przewracanie stron. A przecież to, co najważniejsze musiało być na odwrotnej stronie. Sprawdzić? Nie było czasu. Decyzja? Przypadek? Koniec? Początek?

Zamknął oczy. Wskoczył. W ostatniej chwili.

W wagonie było ciemno. Pociąg mknął przez tunel. Muzyka w głośnikach. Brzmiała jak ta, którą zapamiętał z wesołego-wędrownego-szybkoprzejezdnego miasteczka.
Wirujące łabędzie i wielbłądy.
Lamy i białe niedźwiedzie.
Dziewice w woalkach i mdlejące damy.
Łańcuchy do samego nieba.
Młynkujące gwiazdy i anioły.
Chmury na patykach.
Kapiszony i zapach prażynek.

To nieważne, czy otworzy, czy też zamknie oczy. Ciemność niczego nie odda, ani nie podpowie. Kierunek podróży nie jest istotny. Może, gdy dojedzie. Ale teraz?

Blask. Tak musiał zaczynać się świat, gdy się urodził. I świat i on. Ciemny tunel i światło. Polana w słońcu. Czy zamknął wtedy oczy? Czy natychmiast zapłakał? Najpierw pewnie krzyczał. Płaczu musiał się nauczyć. Albo na odwrót. Najbardziej naturalną czynnością noworodka jest płacz. Płacze ze strachu. Płacze, bo nie wie, co go czeka. Uczy się krzyku, bo płacz po jakimś czasie męczy. Krzyk jest wygodny. Może wiele znaczyć.

Światło było wszędzie. Bolało. Oślepiało. Teraz nie był pewien, czy nie lepiej byłoby dalej jechać przez tunel? Oczy były niepotrzebne. Ani w ciemności, ani w oślepiającym świetle. Zostawały inne zmysły.

Pociąg jechał dalej. Powieki przyzwyczajały się do blasku. Można je było lekko odmrużyć. Gazeta leżała na podłodze. Znowu się zapełniła. Zabliźniły się rozdarcia. Fotografie błyszczały nowością. Druk pachniał. Świeżość zapisu była oczywista.

- Czy to miejsce jest wolne?
- Tak, ponieważ nikt na nim nie siedzi.
- No tak. Dziękuję.
- Teraz już zajęte. Proszę zapytać.
- Czy to miejsce jest wolne? Pytam.
- Nie, jest zajęte - przecież pan tu siedzi.
- No tak. Przed chwilą było wolne. Jak wstanę?
- Jak pan wstanie, to będzie wolne, ale zajęte, bo przecież pan siądzie.
- No tak. Dokąd jedziemy?
- Chyba przed siebie. Tak myślę. Chociaż to zależy jak się siedzi. Jak z biegiem, to inaczej niż w drugą stronę.
- No tak. To ja się przesiądę. Wolę z biegiem.
- Proszę. Naturalnie. Z biegiem lepiej. Chociaż...
- Chociaż, co? Czy lepiej w drugą stronę?
- Nie wiem. Prawdę powiedziawszy, nie wiem. Która strona lepsza. Ja zmieniam. Od czasu do czasu.
- No tak. Może ja też tak powinienem?
- To już zależy od pana.
- No tak. Za chwilę się przesiądę. Ale na razie z biegiem.
- Oczywiście. Czy to pana gazeta?
- Tak.
- Czy mogę spojrzeć?
- Tak. Już przeczytana.
- Jest pan pewien? Ja bardzo niszczę gazety. Czytam i niszczę. Czy panu nie będzie to przeszkadzać?
- No tak. Nie, nie szkodzi. Przeczytana i zniszczona, to już nie ma znaczenia.
- Jak się jedzie pociągiem, to się czasem nudzi. Dobrze, że ma pan tę gazetę. Taki przypadek.
- No tak. Dobrze, ale ona już przeczytana.
- Nic nie szkodzi. Ja mogę przeczytać przeczytaną. Dla mnie do przeczytania.
- No tak. To ja przeczytałem. I właściwie już nic w niej nie było.
- Ależ, chyba się pan myli. Zawsze jest coś jeszcze.
- No tak. Dla mnie już nie było. Ale to zrozumiałe, ponieważ długo czekałem na peronie.
- A gdzie pan wsiadł?
- No wcześniej. Wskoczyłem w ostatniej chwili.
- To dobrze. Pomyśleć, co by było, gdyby się pan spóźnił.
- No tak. Stałbym na peronie. A tak jadę.
- Właśnie.
- Dokąd jedziemy? Bo ja w ostatniej chwili...
- Wie pan, ja też dokładnie nie wiem. Ale zawsze możemy kogoś zapytać.
- No tak. Ale, czy to nie będzie głupio, jak się zapyta teraz, jak się już jedzie?
- Myślę, że nie. Głupio byłoby, gdyby nie zapytać, jechać i nie zapytać? A jak jedziemy nie TAM? Dojedziemy i co wtedy? Dopiero wtedy pytać?
- No tak. Ale kogo zapytać?
- Niech mnie pan zapyta.
- Pytam. Dokąd jedziemy?
- Wie pan, ja dokładnie nie wiem. Zresztą pan już pytał. To może ja zapytam?
- No tak. Proszę pytać.
- Dokąd jedziemy? Pytam.
- Nie wiem, ja w ostatniej chwili...
- Wie pan, to do niczego nie prowadzi. Musimy kogoś zapytać.
- No tak. Ale kogo? Nikogo tu nie widziałem. Może się rozejrzeć?
- Dobry pomysł. Przecież ktoś tu musi jeszcze być. Muzyka gra i jedziemy.
- No tak. Ale, w którą stronę się rozejrzeć?
- Decyzja należy do pana.
- No tak. To był mój pomysł. Muszę chwilę pomyśleć.

Mężczyzna zamknął oczy. Myślał, czy rozejrzeć się na początku, czy na końcu. Nie mógł się zdecydować. Otworzył oczy. Było znowu ciemno. Muzyka grała jakby trochę ciszej. Usłyszał szelest gazety na kolanach. Przymknął oczy.
- Za chwilę się rozjaśni. - myślał. Wyjadą z tunelu. Ciemność jednak była trwała.

Pociąg zatrzymał się. Mężczyzna po omacku odnalazł drzwi. Otworzył. Znalazł się na peronie. Z jego kolan zsunęła się gazeta. Podniósł ją. Ciągle pachniała świeżym drukiem.
- Zostawię dział podróży na koniec. - pomyślał.
Osobiste. Osobiste??? Szukał Osobistych. Może... Przez przypadek?

„Spokojna romantyczna lubi książki i poezję barokową muzykę magnolie a także zbiera pozytywki z lat 20-tych. Pozna kogoś do życia na życie bez obawy na przyszłość. Może być, jaki jest. Proszę kie...” - czytał.

Ostatnie zdania .... Ostatnie zdania .... Nie, nie uciekły. Oczy powoli czytały z uwagą. Litera po literze.
„Spokojna romantyczna .... Proszę kie-rować się w ostatniej chwili w stronę pociągu na Mielno. Będę siedziała w ostatnim wagonie z biegiem pociągu...”

Część druga i chyba nie całkiem ostatnia

Dzisiaj wstała wcześniej niż zwykle. Miała wrażenie, że coś niewytłumaczalnego działo się w jej małym domku. Wynajmowała go od kilku lat i to w dodatku od człowieka, którego nigdy osobiście nie poznała. W nocy, dokładnie o drugiej, obudziła ją muzyka. A może tylko się zdawało? Jednak obudziła się. Przebudzenie trwało tak krótko, że teraz w świetle dnia pomyślała, że to chyba był sen, nad którym nie warto i nie ma czasu dłużej się zastanawiać.

Od samego rana była zajęta. Poranna toaleta, a szczególnie robienie makijażu przy miniaturowym lustrze, to był zawsze trudny początek dnia. Nigdy nie widziała przy wykonywaniu tego rytuału całej swojej twarzy. Lustro mieściło jedno oko i kawałek czoła. Albo inny wycinek. Nawet, gdy oddalała je od twarzy, to niewiele pomagało. Była krótkowidzem. Odległość przeszkadzała. Wyglądała - tak właśnie mówiły jej koleżanki w pracy - oryginalnie z różnie pomaskarowanymi rzęsami. Miał to być ich stale powtarzany komplement. Nic innego, równie miłego, nie mogły jej powiedzieć. Poza tym niekonwencjonalnym makijażem nie mieściła się bowiem w żadnym ze znanych im katalogów.

Ubierała się zawsze tak samo. Miała siedem niebieskich sukienek. Ciemnoniebieskich i wyjątkowo twarzowych. Tak właśnie je reklamowano:

„Wyjątkowo twarzowe, o spokojnej elegancji, na każdą okazję, dodatki - lub ich brak - sprawią, że będziesz się czuła dobrze o każdej porze i w każdym nawet najbardziej wymagającym otoczeniu.”

Dla innych wyglądały tak samo. Dla niej jednak były bardzo różne. Mogła natychmiast powiedzieć, która czekała na który dzień. Po jednej na każdy. Od jakiegoś czasu nosiła się z zamiarem sprawienia sobie niespodzianki. Oczywiście szykowała się do kupna ósmej. Naturalnie na ósmy dzień tygodnia.

Była osobą, która nie lubiła zmian. Bała się ich. Jej kontrą dla zmian były jednakowe sukienki. Tą samą obawą przed zmianami mogła też tłumaczyć brak dużego lustra. Takie, jakie zastała musiało wystarczyć, chociaż mało się w nim widziało. Rzeczy, które wprowadziły się tu razem z nią kilka lat temu, zajmowały wciąż te same miejsca. Gdy sprzątała, odkurzała, przedmioty podniesione na krótko do góry, wracały po kilku sekundach na ten sam plan. Ten sam uprzednio zajmowany kawałek podłogi, parapetu, stolika, czy półki.

A półek miała dużo. Ich ilość ograniczała tylko wielkość, czy niewielkość domku. Półki były koniecznością, ponieważ od siedmiu lat uzupełniała kolekcję, którą dostała w spadku po swojej cioci Ludwisi. Cioci Ludwisi nigdy nie poznała osobiście, ale podobno i tak była jej ulubienicą. Mimo wielu innych osób, które bardzo się starały o to, by to na ich półki trafiła kolekcja, to jednak ona ją dostała. Zapis w testamencie był dawny, wyraźny i nigdy nie zmieniany. Prawo-mocny - jak się wyraził w rozmowie telefonicznej prawnik cioci, którego prawicy również nigdy nie uścisnęła.

Półki zajmowały największy pokój domku. Jeśli ktoś by ją tu odwiedzał, to powiedziałby, że ten pokój był niewielki. Ale i tak był największy. Nikt jednak jej nie odwiedzał. Była zbyt nieśmiała, by mieć przyjaciół. Nie miała też nieprzyjaciół. Ale przyjaciół chciałaby mieć. Tak samo, jak kogoś, kogo mogłaby pokochać. Ale na razie miała siedem sukienek i zamiar kupienia w niespodziance ósmej. No i miała tę kolekcję w prawomocnym spadku.

Kolekcja zajmowała - poza miejscem - równie dużo czasu. Prace nad jej uzupełnianiem - a nawet tylko dbanie o to, co zawierała - zajmowały kilka godzin dziennie. Wszystko trzeba było obejrzeć, czy nic się nie popsuło, odkurzyć, wyczyścić, wypolerować, czasem coś pomalować, albo przykleić. Najwięcej czasu zajmowało jej nakręcanie.

W chwili obecnej kolekcja zawierała 864 pozytywki. Był to imponujący zbiór. Wymagał cierpliwości, uczucia i zrozumienia. Ciocia Ludwisia zostawiła dokładne metryki i opisy każdej pozytywki. Szczegółowe dane o:
co,
jak,
kiedy,
gdzie,
za ile,
czemu.

Drobiazgowe informacje i o tym, jaka była pogoda w dniu ostatecznego zakupu, przede wszystkim o wysokości ciśnienia barometrycznego a także zasoleniu najbliższego oceanu. Nie pomijała też układu zodiaku i podania ilości osób, które interesowały się danym eksponatem. Osób, które summa summarum odeszły z kwitkiem. Zostawiła również notatki o tym, jak czuła się w momencie zakupu lub, jeśli ktoś ją obdarował kolejnym egzemplarzem, nie omieszkiwała opowiedzieć jakiejś wyczerpującej anegdoty o darczyńcy. Nie skąpiła przy tym opisu swoich uczuć: radości, miłego i szczerego zaskoczenia, tudzież koloru nieba w tamtym, tak przecież istotnym momencie.

Każda pozytywka opatrzona była specjalnym kartonikiem z numerem porządkowym i nazwą wydrukowaną czytelnym, ręcznym pismem. Kaligrafia pisma była dawna i ornamentalna. Nowicjuszce, która stała się właścicielką kolekcji, na początku potrzebny był długi trening i wytrwałość, by nauczyć się szablonu wszystkich liter, ich połączeń, ozdobników, daszków, kresek, lasek, pogrubień, kąta nachylenia. Miała przecież podtrzymywać tradycję cioci Ludwisi, której była ulubienicą.

Papier do wywieszek znajdował się w obszernym notesie z rubrykami. Notes miał - ni mniej ni więcej - jak 1000 stron. Każda z nich dodatkowo zawierała kalkę i duplikat. Z tego względu notes zajmował dużo miejsca. Na kaligrafkę czekał w gotowości zestaw piór: zwykłych, z krzyżykiem i bez, a także stalówek o różnej grubości.

136 stron notesu czekało na dopełnienie. 136 nowych pozycji. To znaczy niekoniecznie nowych-nowych, ale jednak nowych. Ciocia Ludwisia nie zostawiła żadnej wzmianki, czy dyspozycji, co do sposobu używania notesu. Tu jednakże natychmiast na scenę wchodziła kobieca intuicja i samo przez się rozumiało się, że w końcu będzie trzeba notes zapełnić, aż po jego tysięczną stronę.

Dla osoby spokojnej, nieśmiałej, romantycznej przedstawiało to nie lada zadanie. Tym bardziej, że ostatnio myśli o zakupie ósmej sukienki zajmowały coraz więcej czasu.

A tu. każdego dnia przecież trzeba było również nakręcać wszystkie pozytywki. Czas na myślenie i podjęcie decyzji o sukience skracał się przez to po prostu niewyobrażalnie.

------
Znów na peronie. Semafor albo nieczynny, albo zamyślony nad swoim potrzebnym, ale tak mechanicznym życiem, bez koloru. Pociąg stoi. Odpoczywa. Namyśla się, w którą stronę jechać. Wie, że będzie to zależało od głosu. Głos zapowie, ponieważ wie wszystko. A jeśli nawet nie WSZYSTKO, to na pewno zna kierunek.
I ogłosi. Zacznie tak:
- Ogłaszam. – albo – Uwaga – albo rzeczowo – Pociąg...
I wtedy wiele się wyjaśni. Nabierze celu.

O to właśnie chodziło mężczyźnie z gazetą. O cel. O ileż łatwiejsze jest życie, które ma cel. O ileż bogatsze. Ukierunkowane, nie zbacza, a dąży do celu. Czasami przystaje i marzy o bocznicach, ale po krótkim postoju i próbie zmiany kierunku wraca na swoje tory. Najważniejszy jest cel. Dążenie uwieńczone dojazdem na miejsce. Ileż radości niesie osiągnięcie celu. I ile rozczarowania. To już? To tylko tyle? Niemożliwe.

Mężczyzna stał na peronie i czekał. Bezcelowo na razie. Ale wierzył, że już niedługo ten stan rzeczy zmieni się i będzie wiedział dużo więcej. Bezcelowe czekanie męczyło. Wiedział jednak, że za chwilę z megafonu powinny popłynąć kojące dźwięki zapowiedzi. Zanim to nastąpi miał czas na przejrzenie odnowionej gazety. Taki drobiazg, a jak cieszy. Ucieszył się także, że w ogóle ma co czytać, ponieważ teksty wróciły na strony. Fotografie nabierały powoli ostrości. Ogłoszenia Osobiste, szpalta po szpalcie zajmowały swoje okienka. Czas już tak bardzo się nie dłużył.

Mężczyzna usiadł na ławce. Wcześniej rozpiął guziki swego dwurzędowego, wyjazdowego płaszcza i siadając odwinął jego poły. Zanim usiadł, sięgnął jeszcze do wewnętrznej kieszeni. Lewej. Prawą ręką wyjął z niej małe pudełko. Zagrzechotało. Przez kilka sekund z rozrzewnieniem spoglądał na rysunek na wieczku. Rycina przedstawiała karuzelę, złoto-czerwono-czarną z lustrami na wewnętrznej kolumnie i z bardzo realistycznie wyrzeźbionymi białymi końmi na metalowych uchwytach. Mimo, że miała to być jazda w koło, to patrząc na karuzelę i jej jeszcze statyczne stado koni, można było się spodziewać atrakcyjnej przejażdżki. Konie bez jeźdźców zapraszały do jazdy.

Mężczyzna potrząsnął lekko pudełkiem. Znowu zagrzechotało. Uśmiechnął się do siebie. Sprawdzał, czy coś jeszcze jest w środku. Jednocześnie, delikatnie zaczął uchylać wieczko, na tyle, by wprawić w ruch narysowaną karuzelę. Rzeczywiście, zaczęła się powoli kręcić. Konie parskały, przebierały kopytami, jakby chciały urwać się z uwięzi, aż w końcu poddały się rytmowi muzyki i wirowały spokojnie, hipnotycznie do taktu. Cicha melodia dochodziła z pudełka. Mężczyzna otworzył szerzej wieczko i wyjął z wnętrza cukierek zawinięty w złotą folię w gwiazdki. Cukierek miętowo-eukaliptusowy odświeżał oddech, łagodził lekkie podrażnienie gardła. Wszystkiemu winne były przeciągi dworcowe.

Mężczyzna ssał cukierek, wciągał nosem powietrze. Rozkoszował się chłodnym smakiem i zapachem. Papierek schował do kieszeni. Był taki ładny, że szkoda było go wyrzucić. Poza tym na odwrotnej stronie miał wydrukowany aforyzm, hasło, lub cytat ze znanego dzieła literackiego i serię szczęśliwych cyfr. Odczytywanie nadruku z odwrotnej strony folii zawsze było ogromną przyjemnością dla mężczyzny. Wywoływało wiele myśli, skojarzeń i projektów. Wyznaczało nowe korytarze dla marzeń, przygód, peregrynacji, wycieczek i rejsów. Przyjemność tę odłożył na lepszy moment.

Na peronie było pusto. Pociąg czekał na semafor, semafor czekał na głos. Głos czekał na hasło. Białe konie prychały, parskały, potrząsały grzywami, wystukiwały takt melodii.
- Czy tu, czy tam, po świecie błąkam się sam – podśpiewywał mężczyzna. Mruczał pod nosem słowa piosenki. – Tylko chusteczkę, twoją chusteczkę, jako pamiątkę dziś mam. Mała niebieska chusteczka, mokra już była od łez, kiedym...
-----
Konie pędziły teraz jeszcze szybciej. Gnały w kółko. A kiedy rozpędziły się do końca, gdy uważny obserwator mógłby powiedzieć: do końca możliwości, i wydawało się, że za chwilę karuzela rozsypie się odśrodkowo i konie dostaną skrzydeł i odlecą, wtedy nad karuzelą zaczął sypać śnieg. Magiczne białe ptaki płatków, które wysypywały się z niewidocznego nieba sponad karuzeli, można było łapać pojedynczo, kłaść na czarnym papierze i odrysowywać ich kontury, żeby później podziwiać symetrię kruchego, zamrożonego świata, znikającego przy ciepłym oddechu.

Mężczyzna zbierał pojedyncze śnieżynki w dłonie. Nazbierał ich tyle, żeby ulepić małą kulkę. Zamknął pudełko. Prrr!!! Konie zatrzymały się. Oczywiście, pudełko zamknął na czas, w samą porę, bo głos w megafonie właśnie odchrząknął.
- Yhy, yhy, yhm. Uwaga!
- A jednak – pomyślał mężczyzna i uśmiechnął się do siebie – A jednak, uwaga.
- Uwaga! Uwaga! – po odchrząknięciu głos był spokojny, czysty. Bez pośpiechu, z wyraźną dykcją kontynuował – Podróżnych z peronu ... – trzaski w głośnikach - ...-go uprasza się o przejście na peron 27. Z przyczyn od kolei i od nas zupełnie niezależnych, pociąg numer: 11 kreska 11 kreska 0 kreska 71 dzisiaj nie odjedzie. W żadnym wypadku nie należy się tego spodziewać. Pociąg numer: 11 kreska 12 kreska 0 kreska 71 odjedzie, ale jeszcze nie znamy dnia ani godziny. Nastąpi to, jak wiadomo, wcześniej, czy później. Za zmiany i niewygody serdecznie przepraszamy. Z góry również życzymy wszystkim przyjemnej, niezapomnianej podróży. Jednakowoż. –

Mężczyzna szczerze ucieszył się, że usłyszał komunikat. Głos był tak kojący, spokojny, ciepły i budził taką ufność, że nawet, jeśli ogłaszałby wyprzedaż królików w Australii, lub nieunikniony koniec świata, to słuchałoby się go z uśmiechem. Mężczyzna ucieszył się również dlatego, że w ogóle usłyszał komunikat. Mógł przecież nie usłyszeć, bo muzyka karuzeli tak dzisiaj go zaabsorbowała, że mogło mu nie wystarczyć uwagi. Jednak - i tu powinien podziękować kolejnemu przypadkowi - w samą porę zamknął pudełko. Teraz pozostało sprawdzić, czy numer pociągu, na który czekał, zgadzał się z ogłaszanym.

Lewą ręką sięgnął do prawej wewnętrznej kieszeni i wyciągnął bilet. Odnalazł numer: 11-11-0-71. Istotnie, to jego pociąg. Jeszcze przed chwilą wszystko było jasne, ale teraz przed oczyma miał dowód na to, że nigdy nie można mieć pewności. Wiedział, że tak szybko to on raczej nie pojedzie.
- Może to i lepiej? – pomyślał. – Jeżeli pociąg o numerze 11-11-0-71 dzisiaj nie odjedzie, to może świadczyć na przykład o jego słabo określonym celu. Być może dla wszystkich czekających będzie lepiej poczekać? Może ma to większe znaczenie, niż pośpiech i robienie czegoś na łapu i capu? –
Natychmiast jednak pojawiło się pytanie i zawisło jak ciemna chmurka znaków zapytania nad mężczyzną w dwurzędowym, wyjazdowym płaszczu.
- Czy pociąg 11-12-0-71 jest pociągiem w tym samym kierunku, co 11-11?
Uznał jednak, że pytanie o to nie miało sensu. To znaczy miało, ale trzeba je było sformułować i zadać komuś kompetentnemu. Osoby odpowiedzialne za kierunki, cele i wszelkie zmiany musiały przecież wiedzieć, co robią. Z całą pewnością. Naturalnie, nie były w stanie przewidzieć niespodziewanych przypadków i zaplanować wszystkiego, stąd w komunikacie ogłoszono bardzo pojemne: wcześniej, czy później.

Mężczyzna bez rezygnacji, złości, i cienia negatywnego nastawienia schował bilet do kieszeni. Zwinął odnowioną gazetę w rulon. Z ufnością poklepał dłonią pudełko z cukierkami, chcąc się upewnić, czy było na swoim miejscu i by usłyszeć, czy w środku coś jeszcze zostało. Zawartość zabrzmiała jak grzechotka. Wszystko było w porządku. Podniósł się z ławki, zapiął płaszcz. Zaczął rozglądać się za schodami. Pomyślał, że do tej pory schody nie były ważne, ale po komunikacie stały się wręcz nieodzowne. Nigdzie ich jednak nie widział. Zaniepokoiło go to trochę, ale przypomniał sobie:
- Jakoś tu musiałem wejść, zejść. Jakoś się tu dostałem, więc...
W tym momencie rzeczywiście zobaczył schody. Kilkanaście metrów od miejsca, w którym się znajdował. Spokój wrócił. Nie na długo jednak, bo schody jak nieoczekiwanie się pojawiły, tak i zniknęły. Przez chwilę mężczyzna myślał nawet, że coś mu się przywidziało, ponieważ peron był tak słabo oświetlony. Na nowo zaczął się rozglądać. Schodów nigdzie nie było. Spojrzał więc ponownie na miejsce, gdzie je przed chwilą widział. Były. Najwyraźniej były. Wpatrywał się w nie z uwagą. Myślał:
- Ani na chwilę nie mogę ich spuścić z oka. Tak to jest z ruchomymi schodami.
Patrzył i patrzył. Po jakimś czasie poczuł, że musi mrugnąć, bo oczy z powodu natężenia spojrzenia zaczęły widzieć podwójnie.
- No tak. Zniknęły. – stwierdził z rezygnacją, gdy otworzył oczy po mgnieniu.
Ale, ale ... Już wiedział, w którym punkcie zjawiły się dwukrotnie, więc według wszelkiego prawdopodobieństwa pojawią się TAM znowu. Ustalenie dokładnego położenia schodów nie było trudne, bowiem po szybkich kalkulacjach koordynanty w jego mózgu zaznaczyły dokładny punkt. Jak każdy mężczyzna posiadał niemalże, albo na pewno, wrodzoną zdolność znajdywania punktów geograficznych bez mapy, kompasu a także wskazówek wykrzykiwanych przez okno samochodu z siedzenia po stronie kierowcy. Teraz należało cierpliwie czekać na pojawienie się schodów.
- Są! – prawie, że krzyknął na głos. Błyskawice potwierdzających myśli przemknęły mu przez dopiero co obliczone koordynanty. Był człowiekiem dokładnym, pedantycznym, zrównoważonym, więc i teraz powstrzymał się przed nierozumnym, spontanicznym biegiem w kierunku schodów. Czekał, co się stanie. Wiedział, że należało odczekać, sprawdzić, zrobić replay, jak przy niepewnie strzelonej bramce. Zaczął liczyć:
- Raz ... siedem ... trzynaście ... dwadzieścia pięć. – i schody zniknęły.
Uśmiechnął się z zadowoleniem. Jak dobrze nie poddawać się emocjom. Czekać. Rzeczywistość sama się obnaży. Pokaże swoją twarz. Na wszystko jest swój czas.

Jego plan był prosty: sytuacja z całym prawdopodobieństwem się powtórzy. Wtedy, policzy sekundy jeszcze raz, sprawdzi koordynanty i przygotuje się do wejścia. Tak się też stało. Próba wypadła pomyślnie. Podszedł w kierunku „znikniętych” schodów i czekał. Gdy tylko się pojawiły, wszedł na pierwszy stopień.
------
Dziewczyna w niebieskiej sukience siedziała przy biurku. Dużą część blatu zajmował notes cioci Ludwisi, zestaw piór do kaligrafii i najnowsza pozytywka: numer porządkowy 865. Słońce już prawie dotykało horyzontu. Jak duża, czerwono-pomarańczowa plażowa piłka, która po całym dniu zabawy nie miała siły, by się na nowo odbić do góry. Cienie na biurku wydłużały się i traciły ostrość. W domku panowała cisza. Była to cisza o ogromnym znaczeniu, chociaż w tej chwili znaczenie drzemało.

864 pozytywki skatalogowane i, jak zwykle o tej porze na swoich miejscach, nadstawiały uszu, czekając na melodię numer 865. Dziewczyna również na to czekała. Pozytywkę 865 przysłano pocztą. Gdy dziewczyna w niebieskiej, wtorkowej sukience wróciła do domu z pracy, pod drzwiami znalazła starannie zapakowaną przesyłkę. Zanim ją otworzyła, sprawdziła adresy, znaczki. Wszystko się zgadzało. Ucieszyła się, bo Nr 865 niedługo miał wzbogacić kolekcję.

Z opisu w ogłoszeniu wynikało, że był to rzadki egzemplarz pozytywki z roku 1921, przedstawiający klatkę z papugą. Klatka była biała, emaliowana. Papuga była biało-niebieska i również pokryta emalią a także ozdobiona niewielkimi kamykami. Na prętach klatki wiły się drobne listki w ilości piętnastu, poprzetykane również piętnastoma miniaturowymi kwiatkami różowej fuksji. Klatkę wieńczyła złota kulka w szafirowe gwiazdy.

Nietypowość pozytywki polegała na tym, że nakręcało się ją właśnie tą kulką, która połączona z podstawką i grającym mechanizmem wprawiała w ruch klatkę i jej mieszkankę. Biało-niebieska papużka nazywała się Skye. Skaye z dwoma kropkami nad e, co było wyraźnie podkreślone w opisie.

„Pozytywka skonstruowana i podarowana na specjalne życzenie, na 15 urodziny dla dziewczynki o rzadkim skandynawskim imieniu Ástrídr. Przedstawia papużkę falistą (Melopsittacus undulatus). Rodzina Ástrídr posiadała wyjątkowo cenne aviary, pomieszczenie dla głównie egzotycznych ptaków. Hodowano w nim kilkanaście australijskich papużek. Ástrídr od małego zajmowała się ptaszkami hodowanymi przez jej rodziców. Lubiła sypiać w pobliżu aviary, gdzie od rana do wieczora coś ciekawego się działo. Ukochała szczególnie biało-niebieską papużkę Skye (z dwoma kropkami nad e). Któregoś - bardzo trudnego do zapomnienia – dnia, gdy papużka odleciała do papużkowego nieba, jak powiedzieli dziewczynce rodzice, Ástrídr była niepocieszona. Płakała, najpierw dlatego, że papużka poleciała i jej nie zabrała ze sobą, następnie dlatego, że nie wiedziała jak znaleźć to niebo, i dlatego, że rodzice uparcie nie chcieli zabrać jej do tego nieba. Jak miała więc później uwierzyć, że niebo jest dobre?
Z tych powodów, ale głównie z powodu płaczu Ástrídr, kupiono następną papużkę o podobnym ubarwieniu, ale dziewczynka patrzyła na nowego ptaszka bez specjalnego przekonania, nie wierząc, że się do niej przyzwyczai.

Po jakimś czasie, ku uciesze rodziców i swojej, szczerze polubiła nową Skye (z dwoma kropkami nad e). Rodzice, widząc jej przywiązanie do zastępczej papużki, poprosili znanego artystę i rzeźbiarza, by wyrzeźbił dla Ástrídr replikę Skye. Zrobili to na wypadek, gdyby nowa Skye również odleciała w niepamięć.

Któregoś dnia, zainspirowani wystawą:
Magiczne mechanizmy, urządzenia i niezwykłe przedmioty dla uciechy i rozrywki młodych dam,
na której zobaczyli kolekcję pozytywek z różnymi zwierzętami i ptakami, postanowili podarować córce pozytywkę. Kolejna, wyrzeźbiona replika Skye została wykonana w srebrze i grubo emaliowana a następnie umieszczona w pozytywce.
Uwagi: Pozytywka nakręcana była regularnie przez kilkadziesiąt lat, aż do śmierci właścicielki.
Naprawiana dwukrotnie. Po raz pierwszy po drugiej wojnie światowej. Wymieniono sprężynę mechanizmu nakręcającego i wykonano regulację prędkości obrotów a także dostrojono mechanizm grający.
Emalia oryginalna. Podmalowane jedynie trzy fuksje, których kolor różni się nieznacznie od pozostałych dwunastu.”

Opis pozytywki był dużo dłuższy niż zwykle i dziewczyna w niebieskiej, wtorkowej sukience zagłębiła się w lekturze, przenosząc się w krainę Ástrídr i Skye, tej fruwającej i tej nakręcanej.
Spieszyła się jednak, by skończyć wpis przed zachodem słońca. Została jeszcze tylko ostatnia rubryka:
Melodia jej natura, źródło a także wrażenia, jakie wywołuje.
Dziewczyna nakręciła mechanizm złotą kulką w gwiazdy. Z pozytywki wypłynęła wstążka cichej melodii, przypominająca uderzanie o siebie szklanych drobnych paciorków i przetykana krótkimi odgłosami papużki. Pozostałe 864 pozytywki nadsłuchiwały. Nie próbowały na razie oceniać, krytykować. Nie zachwycały się, ani nie ganiły. Słuchały. Porównywały. Dziewczyna także słuchała. Bardzo ważne, a wręcz najważniejsze, było pierwsze wrażenie. Melodia była spokojna, ciepła, kolorowa. Dziewczyna nie spodziewała się tego. Przypuszczała, że papużka będzie obracać się przy żywszym akompaniamencie. Jednak myliła się, chociaż ta pomyłka wcale jej nie zmartwiła.
„Szklane paciorki. – notowała. – Uderzanie lub pocieranie, ocieranie się o siebie, lub przesypywanie szklanych, niedużych paciorków. Jakby ktoś bawił się przechodzeniem w tę i we w-tę przez kotarę szklanych paciorków. Odgłosy papużki trudno nazwać śpiewem – pisała dalej – ale są przyjemne dla ucha. Całość układa się w tropikalną harmonię. Melodia usłyszana tuż przed zachodem słońca."


ciąg dalszy nastąpił...

iTuiTam
.... -23 IV 2012
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

#2 Post autor: Miladora » 23 kwie 2012, 22:04

Czytałam na zapleczu i stwierdziłam, że mnie to realizm magiczny przypomina. :)
Ale wrócę jeszcze raz, tylko dzisiaj już mam dość druku na ekranie, a to jest dłuuugaśne.

No to na razie :) :rosa:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

#3 Post autor: skaranie boskie » 23 kwie 2012, 22:21

Ja też czytałem.
Pomimo, że z racji obowiązku - z przyjemnością.
Opowiadanie mi się spodobało, choć akurat nie do końca spełniało warunki opowiadania pozbawionego sensu. Ale konia z rzędem temu, kto tak naprawdę bez sensu coś napisze.

Pozdrawiam :) :rosa:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

#4 Post autor: iTuiTam » 24 kwie 2012, 18:35

Miladora pisze:Czytałam na zapleczu i stwierdziłam, że mnie to realizm magiczny przypomina. :)
Ale wrócę jeszcze raz, tylko dzisiaj już mam dość druku na ekranie, a to jest dłuuugaśne.

No to na razie :) :rosa:
:rosa: za czytanie, Mila.
Absurdeska, grotestka, takie coś z 'pogranicza'.

Ja zwykle dłuuugaśne tymczasowo kopiuję do łorda :bee: i czytam po kawałku, albo drukuję na makulaturze i czytam, ócz nie męczę ;)
serdecznie
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Sede Vacante
Posty: 3258
Rejestracja: 27 sty 2013, 23:52
Lokalizacja: Dębica

Re: Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

#5 Post autor: Sede Vacante » 25 kwie 2012, 11:16

Czytałem i powiem, że jeśliby poświęcić temu troch czasu na dobrze zrozumienie, zinterpretowanie i uruchomienie wyobraźni (nie połykanie tekstu, tylko rozważanie, zdanie po zdaniu) czuję, że można by wyciągnąć z tekstu co najmniej kilka ciekawych refleksji, jakieś przesłanie.
Dla mnie to atut, że w opowiadaniu pisanym bardzo trudnym, z pozoru nieskładnym językiem, strzępami opowieści, znajduje się ukryte przesłanie do czytelnika.
Z racji tego, że czyta mi się to dość trudno, przyznaję, (ale chyba o to chodziło, żeby to była "bzdura") to jednak bzdurą na pewno bym tego nie nazwał, na pewno nie bezsensem. Jest jakaś dusza w tym wszystkim, jakaś duża emocjonalność, z tym że trzeba troszeczkę samozaparcia, by odkryć, bo przykryte właśnie trudna formą.
Myślę, że dla cierpliwych, silnych to może być uczta interpretatorska.
No i wreszcie się doczekałem kolejnego konkursowego opowiadania;)
"Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka..."


W. Broniewski - "Mannlicher"

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

#6 Post autor: Miladora » 29 kwie 2012, 16:35

No to pierwszą część mam powtórnie za sobą, Tamko. :)
Jest bardzo dobra, pomysłowa i ma odpowiedni klimat, więc czyta się z zainteresowaniem.

Tytuł - No()-Tak - brakuje spacji, ale dałabym w ogóle bez myślnika.
Naprawdę niewiele potknięć - zaledwie parę przecinków, ze dwa niepotrzebne powtórzenia i taki drobiazg:
- co zabezpiecza odpowiednią ilość bąbli na każdą osobę.” - kropkę stawiamy po cudzysłowie - "osobę".
- wagonie z biegiem pociągu...”(.)

Mam tylko zastrzeżenia do nadmiaru powtórzeń "No tak" - tu trochę przedobrzyłaś i mimo że rozumiem zamysł, to jednak ich częstotliwość zaczyna w pewnym momencie męczyć. Nieco bym to przesiała. ;)

Do następnego :vino: :rosa:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Nonsensopedia - Opowiadanie konkursowe

#7 Post autor: iTuiTam » 29 kwie 2012, 19:56

skaranie boskie pisze:Ja też czytałem.
Pomimo, że z racji obowiązku - z przyjemnością.
Opowiadanie mi się spodobało, choć akurat nie do końca spełniało warunki opowiadania pozbawionego sensu. Ale konia z rzędem temu, kto tak naprawdę bez sensu coś napisze.

Pozdrawiam :) :rosa:
Czytanie z Obowiązkiem i Przyjemnością, oznacza czytanie... w trio :)
Dzięki za spodobanie.
serdecznie
iTuiTam

Dodano -- 01 maja 2012, 23:15 --
Sede Vacante pisze:Czytałem i powiem, że jeśliby poświęcić temu troch czasu na dobrze zrozumienie, zinterpretowanie i uruchomienie wyobraźni (nie połykanie tekstu, tylko rozważanie, zdanie po zdaniu) czuję, że można by wyciągnąć z tekstu co najmniej kilka ciekawych refleksji, jakieś przesłanie.
Dla mnie to atut, że w opowiadaniu pisanym bardzo trudnym, z pozoru nieskładnym językiem, strzępami opowieści, znajduje się ukryte przesłanie do czytelnika.
Z racji tego, że czyta mi się to dość trudno, przyznaję, (ale chyba o to chodziło, żeby to była "bzdura") to jednak bzdurą na pewno bym tego nie nazwał, na pewno nie bezsensem. Jest jakaś dusza w tym wszystkim, jakaś duża emocjonalność, z tym że trzeba troszeczkę samozaparcia, by odkryć, bo przykryte właśnie trudna formą.
Myślę, że dla cierpliwych, silnych to może być uczta interpretatorska.
No i wreszcie się doczekałem kolejnego konkursowego opowiadania;)
Ano, doczekałeś się :) Dziękuję za czytanie.
Każda 'bzdura' ma w sobie nieco niebzdury. Jeśli będziesz miał więcej czasu i samozaparcia - zapraszam ponownie. Dodam kolejną część.
serdeczności
iTuiTam
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”