Chłop pod presją (fragment większej całości)

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Chłop pod presją (fragment większej całości)

#1 Post autor: Ewa Włodek » 15 lis 2011, 18:54

Kuku uwielbiała wuja Marka, młodszego brata swojej mamy. Wuj był bowiem mężczyzną w wieku licealnym, co zwalniało go od zachowań śmiertelnie poważnych i w pełni odpowiedzialnych. Przeciwnie, często pozwalał sobie na ekstrawagancje, z reguły niosące za sobą istotne reperkusje.
Tego dnia w podwórku kamienicy Kuku rozegrał się dramat, którego bohaterem było całkiem małe kocię, zabłąkane na rosnący tam kasztan. Spanikowane zwierzątko wrzeszczało przeraźliwie, a stojące pod drzewem panie w rozmaitym wieku deliberowały nad sposobem uwolnienia go z pułapki. Kuku, absolutna miłośniczka wszystkiego, co mruczy i miauczy, ruszyła po ratunek, tym pewniej, że usłyszała w sieni charakterystyczne skrzypienie wujowskich butów. Marek, porwany za rękaw i ciupasem dostawiony pod kasztan, ulitował się nad wystraszonym kociakiem. Zrzucił szkolny uniform, wytargał ze strychu podwójną drabinę, dostawił do pnia, wspiął się na nią i sięgnął po zwierzątko. Niestety, nie dane mu było „przywitać się z gąską”, gdyż przerażone maleństwo wdrapało się wyżej, więc Marek podążył za nim. Dość szybko przeszli oboje prawie do szczytu kasztana, bujającego na wysokość przekraczającą trzy piętra. Marek, jedną ręką kurczowo dzierżąc wierzchołek drzewa, drugą próbował uchwycić kotka, okrążającego cienki w tym miejscu pień, który zaczynał się ostrzegawczo chwiać pod ciężarem obojga.
– Marek, na miłość Boską, ty się trzymaj, błagam cię – wołała z dołu mama Łucja.
– Marek, ty się dla asekuracji przypnij paskiem do tego drzewa – radził sąsiad, który w tak zwanym międzyczasie dokooptował do towarzystwa.
- Ty, Marek, jak złapiesz tego kota, to go włóż za koszulę, tylko uważaj, żeby cię nie podrapał – doradzała siostra, Helena. Ratownik tkwił zaś na chwiejnym wierzchołku i nie patrzył w dół, by nie dostać mdłości. Szczęściem pręgowany, miauczący uciekinier miał litość i w końcu pozwolił się chwycić za ogon, oderwać od pnia i mimo ostrych protestów umieścić za koszulą, pod którą szamotał się w poszukiwaniu wyjścia i niemiłosiernie drapał wszystko, co mu podpadło pod łapy.
Marek nie pamiętał, jak zlazł z drzewa z kotem, walczącym o uwolnienie niczym lew. Ledwie dotknęli ziemi, chłopak sięgnął w zanadrze i wydobył stworzenie, które w momencie wyśliznęło się z palców i błyskawicznie śmigęło w kierunku muru oddzielającego sąsiednią posesję. Bezbłędnie znalazło jedyną w nim szczerbę, smyrgnęło w nią i zapadło w przestrzeń między dwiema warstwami cegieł. Marek, ogłupiały, stał przez chwilę gapiąc się na mur, po czym zniknął. Po chwili wrócił z młotkiem i oskardem, podszedł do muru i rozpoczął pieczołowite odbijanie cegieł, by otworzyć dostęp do uwięzionego kota. W zapadającej szarówce niezmordowana Kuku oświetlała mu front robót wyżebraną u sąsiada naftową lampą. Po dwu godzinach pracy i rozbiórce połowy muru kot został wreszcie ujęty i tryumfalnie zaniesiony do domu. Następny tydzień Marek poświęcił na zdobycie ingrediencji do wykonania zaprawy murarskiej i odbudowanie zrujnowanego muru.

*

Po maturze a przed rozpoczęciem studiów Marek zdecydował się wziąć swoje sprawy we własne ręce i na czas wakacji podjąć pracę w celu zarobienia forsy na kupno roweru. Głuchy za zaklęcia matki, że jest za młody do pracy fizycznej i ujadanie siostry, że harując na budowie nabierze murarskich nawyków, „przyjął się” na dwa miesiące do zaznajomionej firmy murarskiej, której protoplaści posłużyli jako pierwowzór bohaterów wodewilu o Gzymsikach. Istotnie, przez sierpień i wrzesień rzetelnie „biegał za Antek, podaj cegłę”, zaś po wypłacie zastąpił przedwojennego klonkra nowiutkim „Favoritem” z przerzutką.
Zakup roweru zainaugurował dla Marka ciężkie czasy, gdyż teraz w każdej minucie pobytu w domu słuchał kasandrycznych wizji pani Łucji, że wyjechawszy poza rodzinny próg natychmiast wpadnie pod furmankę, dorożkę, lub - o zgrozo - taksówkę szofera z przeciwka!
– Ty masz, synu, obowiązek wykształcić się, podjąć pracę i utrzymać matkę na należnym jej poziomie, nie możesz więc iść na taki hazard! Ja bym nie przeżyła, gdyby ci się coś stało, mnie by serce pękło – wznosiła się na wyżyny dramatyzmu, kwitując kwestię obrazowym opisem ojca, przewracającego się w grobie z powodu takiej głupoty. Marek dyplomatycznie trzymał buzię na kłódkę, wiedząc wszak, że milczenie jest złotem.
Z gromadki dziatwy swoich sióstr Marek szczególnie upodobał sobie Kuku i dawał temu wyraz ku zgrozie babci, która uważała, że względy należą się raczej innym przedstawicielom najmłodszego pokolenia. Wuj i siostrzenica zaś trzymali sitwę, kompletnie lekceważąc zdanie nestorki rodu. W tej sytuacji propozycja wspólnego odbycia wycieczki rowerowej była czymś zupełnie naturalnym i rychło podjęto stosowne przygotowania, polegające na ubraniu Kuku w spodnie, by spódniczka nie wkręciła się w szprychy, oraz obłożeniu ramy roweru kocem, by pasażerka nie cierpiała z powodu „ucisku na oficynę”.
Słowo, że jeżeli jest za dobrze, to nie jest dobrze, stało się ciałem w momencie, gdy na chodniku przed bramą Marek i Kuku dosiadali roweru. Wtedy to jak deus ex machina wykwitł przy nich Tutuś, rówieśnik i kuzyn Kuku, domagając się udziału w eskapadzie. Wuj ciepnął nachała kaszkietem i posłał w diabły, ten podniósł wrzask pod niebiosa, co oczywiście zwabiło babcię.
– Przecież to duża rama i zmieszczą się na niej obydwoje – zawyrokowała i czekała twardo, aż dzieci usadowią się i grupa wycieczkowa odjedzie na tyle daleko, że odesłanie niechcianego pasażera do domu stanie się niemożliwe ze względów bezpieczeństwa.
Jazda rowerem z dwójką dzieci na ramie jest teoretycznie wykonalna, a w praktyce możliwa pod warunkiem, że pasażerowie będą siedzieć bez ruchu i oddechu. O ile w przypadku Kuku byłoby to możliwe, to Tutuś już po kilkudziesięciu metrach zaczął się rozglądać, kręcić, próbował sięgnąć stopą do pedału, wreszcie jął poszturchiwać Kuku, domagając się miejsca bliżej kierownicy, bo wtedy będzie mógł dzwonić dzwonkiem, kiedy zechce.
Nawet w tak ekstremalnych warunkach Marek utrzymywał jaką taką równowagę i niespiesznie posuwał się w stronę bliskiego przedmieścia. Ale nieustanne Tutusiowe mantykowanie dojadło Kuku, która postanowiła przeciąć wrzód jednym zdecydowanym ruchem. Gdy więc Tutuś po raz kolejny przechylił się przez nią sięgając do dzwonka, porwała go za kędzierzawą czuprynę i rzetelnie walnęła w ucho. Niestety, straciła równowagę, gibnęła się w tył, by nie spaść instynktownie wparła stopę w koło, a właściwie piętę w szprychy. Rowerem szarpnęło, stanął dęba, po czym wraz z pasażerami rymnął do zarośnietej pokrzywami melioracyjnej przykopy.
Pierwszy zerwał się Marek, w biegu wyszarpnął ze spodni pas i wlepił Tutusiowi pięć szybkich w miejsce, gdzie plecy tracą szlachetną nazwę. Po czym pozbierał Kuku, beczącą i tulącą piętę, która puchła i siniała z prędkością światła. Do domu Kuku wróciła na ramionach wuja, a Tutuś prowadził rower, słuchając przez całą drogę, że jeżeli dopuści do bodaj minimalnego uszkodzenia pojazdu, jego nogi zostaną wyrwane z miejsca, z którego wyrastają…

*

Przy nadopiekuńczej matce i zaborczej starszej siostrze, Marek miał przegwizdane. Nie mógł oficjalnie grać w „zośkę” i „cymbergaja” czy łazić po drzewach i parkanach, nie wspominając już o takiej zgrozie, jak poklinanie, podśpiewywanie sprośnych piosenek, popalanie papierosów czy popijanie mocniejszych napojów. Nawet jako dorosły mężczyzna musiał bezwzględnie przestrzegać godziny policyjnej, wyznaczonej przez hauspolizei na dwudziestą drugą zero zero, gdyż powrót po tym czasie oznaczał długotrwałe błagania pod zamkniętymi na głucho drzwiami, otwieranymi dopiero po ostrym pokajaniu się delikwenta.
Osobnym rozdziałem były Markowe sympatie. Jego rodzinne kobiety wymagały bowiem od potencjalnej konkiety wybitnej urody, królewskiego pochodzenia, Sokratesowej mądrości, umiejętności prowadzenia domu na poziomie kompilacji dyplomowanej ochmistrzyni, kamerdynera z wysokimi referencjami, profesjonalnej bony i starszej panny służącej tuż przed emeryturą, a także absolutnej afirmacji dla Markowej rodziny en bloc. Toteż jednorazowa damska wizyta zakończyła się raz na zawsze po grzecznej uwadze pani Łucji, że porządne panienki nie przychodzą w odwiedziny do domów wolnych mężczyzn. To, że wolny mężczyzna miał siedemnaście lat i mieszkał w towarzystwie trzypokoleniowej rodziny, wydało się pani Łucji niewarte uwagi. Zaś zbesztana panienka ogłosiła w okolicznych żeńskich gimnazjach i liceach, że konszachty z Markiem są równie niebezpieczne, jak wtargnięcie do jaskini smoka, wobec czego nieszczęśnik musiał się ze swymi amorami przenieść do tak zwanego miasta, uwzględniając obiekty ze starszych roczników.
Zastosowany kamuflaż byłby dobry przy zachowaniu zdrowego rozsądku. Niestety, przed każdorazowym wyjściem „do Mundka na naukę” czy „do Kazka na karty”, Marek zbyt długo stał przed lustrem, za często zakładał krawat i zbyt starannie zaczesywał włosy.
– On chyba gdzieś ląfruje i musisz to koniecznie odkryć - oznajmiła pewnego dnia pani Lucia Helenie, która po matczynym dictum potuptała za bratem zachowując odpowiedni dystans, nim śledzony - przemierzywszy pół miasta - zniknął w bramie czteropiętrowej kamienicy. Lena dopadła sieni zbyt późno, by zobaczyć w które drzwi wszedł inwigilowany Marek i dumała, jak je znaleźć, gdy nadeszło wybawienie.
– Szanowna pani kogo uważa? – zapytał rzeczowo cieć z miotłą i szuflą.
– Przed chwilą wszedł tu taki młodzian w trenczu i kapeluszu. Pan na pewno wie, „pod który”… - odpowiedziała grzecznie, wtykając „włościankę” w stróżowską garść.
– A do tej lafiryndy „pod siódemkę”. – Dozorca poinformował plecy Leny.
A później stał wsparty na miotle, z filozoficznym spokojem paląc „Mazura” i słuchając chryi, w skutek której po schodach zbiegł najpierw roztrzęsiony amant, wołając, że matka i siostra „jeszcze zobaczą”, za nim z godnością zeszła młoda dama, ubolewając nad rozwydrzeniem „podstarzałych kokot, uwodzących chłopców”, zaś przechylona przez poręcz lokatorka „spod siódemki” wrzeszczała, że „chyba musiała ze szczętem zgłupieć, zadając się z gówniarzem”.
Panie Lucia i Lena istotnie zobaczyły Marka dopiero późną nocą. Wszedł, a właściwie wtoczył się do sieni, w utytłanym płaszczu i bez kapelusza, za to w stanie prawdziwie „słowiańskim”. Porwany przez domowe kobiety i wtargany do mieszkania przez kilka godzin na zmianę rzygał, płakał i pomstował, zanim usnął pijackim snem. Wstał następnego dnia wieczorem, z ciężkim kacem i postanowieniem nie narażania się więcej na podobne perturbacje. Postanowienia dotrzymał i dopiero po wielu latach o mało nie wpędził matki do grobu, wprowadzając do domu młodą, ładną dziewczynę, którą przedstawił jako swoją żonę, wtykając pani Łucji do ręki stosowny kwit…

SzalonaJulka
Posty: 64
Rejestracja: 13 lis 2011, 20:16

Re: Chłop pod presją (fragment większej całości)

#2 Post autor: SzalonaJulka » 16 lis 2011, 11:40

Oj, przy tej części ubawiłam się jeszcze lepiej. Wspaniale opowiedziane historyjki :)

- "(...) jak poklinanie, podśpiewywanie sprośnych piosenek, popalanie papierosów czy popijanie mocniejszych napojów." - wszystko na p - celowo? no i to "poklinanie" - to błąd, czy stylizacja?

Teraz jeszcze bardziej chce się cd. :vino:


aaa... no i wielki szacun dla bohatera, że wyrósł na mężczyznę mimo takiej "obstawy" :D

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Chłop pod presją (fragment większej całości)

#3 Post autor: Ewa Włodek » 16 lis 2011, 19:47

serwus, Julcia, dzięki za wizytkę; miło, że moje historyjki "się czytają" jako-tako...Skoro lubisz, to Ci wkleję cd.
Peeewnie, że wszystko na "pe" - celowo. A to poklinanie - to nie błąd i nie do końca stylizacja, było kiedyś takie kolokwialne określenie, teraz już rzadko używane, prawie zapomniane...
:rosa: :rosa: :rosa:
:vino: :vino: :vino:

i dzięki za szacun dla bohatera...
;)

mnóstwo serdeczności posyłam, uśmiechy dołączam
Ewa

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Chłop pod presją (fragment większej całości)

#4 Post autor: Miladora » 17 lis 2011, 15:19

Też przyszłam... :)

- którego bohaterem było całkiem małe kocię, zabłąkane na rosnący tam kasztan. - które zabłąkało się na rosnący tam kasztan.

- wydobył stworzenie, które w momencie wyśliznęło się z palców - które w tym samym momencie...

- błyskawicznie śmigęło - śmignęło. Masz "wyśliznęło/śmignęło/smyrgnęło" - to sporo podobnych określeń, a sporo innych kończy się również na "ło".

- ujęty i tryumfalnie zaniesiony - triumfalnie, chociaż w tej konwencji to właściwie "tryumfalnie" pasuje.

- zdecydował się wziąć swoje sprawy we własne ręce - do kosza.

- Wuj ciepnął nachała kaszkietem - ciepnął znaczy "rzucił", więc "ciepnął w nachała kaszkietem".

- Jego rodzinne kobiety wymagały bowiem od potencjalnej konkiety - dałabym "wybranki" ponieważ "konkieta" niezupełnie odpowiada tu znaczeniem.

- absolutnej afirmacji dla Markowej rodziny - bez "dla", afirmuje się coś. Ale dałabym "admiracji".

- A do tej lafiryndy „pod siódemkę”. – Dozorca poinformował plecy Leny. - "siódemkę - dozorca poinformował" (kwestia mówiona).

- postanowieniem nie narażania się - nienarażania się.

Bardzo mi się podobają te historie, Ewuś. :)
Skończ książkę i wydawaj. Kupię z miejsca. :vino:
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Chłop pod presją (fragment większej całości)

#5 Post autor: Ewa Włodek » 17 lis 2011, 20:25

no i się cieszę bardzo, bardzo, że przyszłaś, Miladoro...To frajda - być poczytaną, tym bardziej, że historie - takie może nie dzisiejsze...
:vino: :vino: :vino:
Najpiękniej dziękuję Ci za uwagi - wiesz, jak to jest: człowiek nie widzi własnych błędów, niby na nie patrzy, ale - jakby nie patrzył...Dlatego takie uwaagi , jak twoje - bezcenne!!! Wykorzystam, na pewno...
:rosa: :rosa: :rosa:
:vino: :vino: :vino:


I bardzo się cieszę, że mogą się spodobać te moje historyjki. Czy wydam i kiedy - nie wiem, na razie to tylko "przymiarki", kudy tam do końca...Ale z czasem - może...może...
:) :) :)

Najserdeczniej dziękuję i całą masę serdeczności z uśmiechami posyłam
ewa

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”