Kaliber Weiss

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Kaliber Weiss

#1 Post autor: Enbers » 01 lis 2011, 0:40

1.
- A słyszałeś o tym, że najczęściej gwałciciele wybierają swoje ofiary spośród znajomych?
- Jak to spośród znajomych?
- Normalnie. Nie atakują przypadkowych kobiet. Najczęściej ofiara to koleżanka, przyjaciółka, sąsiadka…
- Jakby się nad tym zastanowić – powiedział Marcel dopijając drugie piwo – to nawet ma sens.
- Ja w tym żadnego sensu nie widzę - zaoponował Mariusz, łypiąc na przyjaciela znad kufla. – Po co krzywdzić kogoś, kogo się zna i lubi?
- Lubisz wszystkie swoje koleżanki? – uśmiechnął się Marcel.
Mariuszowi natychmiast stanęła przed oczami Dumna Amelia – notatek nie pożyczy, nie uśmiechnie się, a przy każdej okazji daje wszystkim do zrozumienia, że jest mądrzejsza i „lepsza”. Uczy się przeciętnie, ale jej ojciec jest asystentem w Akademii Frycza Modrzewskiego. Ha! Nie każdy ma ojca doktora, prawda?
- No dobra, racja, można kogoś nie lubić – zgodził się Mariusz – no ale stary, gwałt na znajomej osobie to cholerne ryzyko. Rozpozna cię i po tobie. Poza tym, nie wiem, czy koleś by psychicznie wytrzymał, jakby wkoło wszyscy bębnili o jego gwałcie. Mógłby wpaść o byle pierdołę. A jak chce zamoczyć, to może dorwać jakąś samotną laskę, która wracała do domku przez las.
- Dobrze wiesz, że gwałcicielom nie chodzi o to, żeby „zamoczyć”.
- Taaak… dążenie do poczucia dominacji na ofiarą. W niektórych przypadkach sam akt seksualny jest tylko koniecznym elementem, a nie celem gwałtu. Ale – upierał się dalej Mariusz – wobec tego nie ma znaczenia, kogo koleś zdominuje, czy będzie znał laskę, czy nie.
Marcel zatrzymał kufel w połowie drogi.
- I ma, i nie ma – powiedział wymijająco. – Wyobraź sobie, że masz chrapkę na jakąś dziewczynę. Kurde, to trzeba na konkretnym przykładzie – na kogo masz teraz ochotę?
- Na wszystko co ma cycki i puls.
Alkohol robił swoje. Trzecie piwo było do połowy opróżnione.
- Dawaj konkretnie!
- Na ciebie, misiu. Masz puls, a i cycki niemałe.
Marcel wybuchnął śmiechem.
- Daję ci jeszcze jedną szansę!
- Dobra. – Mariusz się wyprostował, lekko zaszumiało mu w głowie – Kinga!
- Znam ją?
- Nie, koleżanka za studiów.
- Dużo o niej wiesz?
- Powiedzmy.
- Kinga mieszka w akademiku?
- Tak.
- Wiesz, o której codziennie rano wychodzi na zajęcia?
- Nie wiem, ale w ciągu pięciu minut mógłbym sprawdzić jej plan, więc załóżmy, że wiem – Mariuszowi coraz bardziej podobał się eksperyment Marcela.
- Czyli możesz z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że wiesz kiedy wraca.
- Nooo… z tym bywa różnie. Może sobie gdzieś pójść, albo coś…
- Stuprocentowej pewności nigdy nie będziesz mieć. Dobra, więc wiesz, o której wychodzi i o której wraca. Co z trasą? – dopytywał Marcel.
- Identyczna jak moja – odpowiedział Mariusz.
- Są tam jakieś ciemne miejsca, krzaki, nie wiem, stare budynki, żeby się przykampić i ją tak wciągnąć?
Mariusz zamyślił się. Nawet nie zauważył, że wypił piwo i przechyla do ust pusty kufel. Cóż… zaraz trzeba będzie iść po czwarte. Ciemne miejsca… jakby się uprzeć, to…
- Jest jedno. Między Tesco a biblioteką. Ewentualnie, jeszcze Ścieżka Zdrowia, ale tamtędy nikt nie chodzi. Właśnie dlatego, że kogoś tam zabili kiedyś – zachichotał.
- Poczekaj. Czyli jest miejsce, obok którego Kinga NA PEWNO codziennie przechodzi – zaczął Marcel, czekając na potwierdzenie Mariusza.
- Tak.
- … i zadupie, na które mógłbyś ją zaciągnąć, bo przecież dobrze cię zna i wie, że nic jej nie zrobisz.
Mariusz się uśmiechnął.
- Faktycznie, coś w tym jest – powiedział cicho.
- Dalej. Umie się bić, chodziła na jakieś karate, judo, krav magę, nosi jakieś niebezpieczne przedmioty?
- Jest wysportowana, nosi scyzoryk i gaz.
- Kurwa. To kogo ty wybrałeś za przykład? Szanse powodzenia spadły o połowę, co najmniej.
- Pytałeś o osobę, którą chcę przelecieć – bronił się Mariusz. – Kinga przyszła mi jako pierwsza do głowy.
Mariusz westchnął.
- Dobra, to załóżmy, że nie ma żadnego noża, maczety i innych przedmiotów, które mogą natychmiast oddzielić twojego kutasa od jajec. Nie ma też gazu. Nie ma tipsów. Jest bezbronna. I tu właśnie masz odpowiedź, dlaczego sprawca powinien znać ofiarę. Paradoksalnie ryzykujesz więcej, jak atakujesz w ciemno. W sumie laska przy odrobinie szczęścia może cię nawet zabić. Albo wydrapać oczy tipsami.
Mariusz spojrzał na przyjaciela. Jego wzrok był już nieco przyćmiony przez trzy półlitrowe kufle Tyskiego. Po Marcelu nigdy nie było widać, że jest pijany.
- Fajnych rzeczy was na tej psychologii uczą – powiedział powoli Mariusz.
Marcel zaśmiał się głośno.
- Sam to wykminiłem. Patopsychologii jeszcze nie mieliśmy. Idę się odlać. Jak wrócę, to może strzelimy sobie jeszcze po piwku?
- A chcesz mnie nieść do domu?
- Rozmowa z pijanym Mariuszem Weissem jest ciekawsza niż z trzeźwym – uśmiechnął się szyderczo Marcel i skierował w stronę toalety.
Do Mariusza dopiero po minucie dotarło, że Marcel chyba mu pojechał.
Weiss nie czuł się pijany, chociaż szumiało mu lekko w głowie i niektóre słowa grzęzły mu w gardle, a kiedy je wypluwał, coś niedobrego działo się z końcówkami. Ale poza tym czuł się dobrze, nawet zauważył, że mózg pracuje mu na większych obrotach, co wywnioskował z doskonałego zrozumienia teorii gwałtu Marcela oraz delikatnego pulsującego bólu głowy.
„Zaciął się w tym kiblu, czy co?” – zdenerwował się Mariusz. – „Sam idę po to piwo, bo się nie doczekam”.
Wstał i usiadł. Zauważył przy barze Karolinę. Modląc się w duchu, żeby go nie zobaczyła, zgarbił się lekko i próbował zasłonić się pustym kuflem.
„Nie patrz tu, odwróć głowę, odwróć…”
- Siema, Weiss!
„Kurwa”.
Uśmiechnął się i wyciągnął rękę, zapraszając ją do stolika. Upłynęło stanowczo za mało czasu, żeby spotkać się za swoją niedoszłą wanna-be. Chociaż z drugiej strony wiedział, że ten dzień nastąpi prędzej czy później – w końcu mieszkali w jednym mieście.
Karolina miała na sobie odrobinę przyciasną koszulkę (która cudownie podkreślała jej kształty), dżinsy i glany Martensy (glany dla burżujów – zwykł mawiać Marcel). Delikatny makijaż sprawiał, że faceci woleli gapić się w jej duże czarne oczy niż w cycki. Całość dopełniały czarne włosy, rozczapierzone we wszystkie strony. Karolina nie musiała siedzieć godzinami u fryzjera, po prostu rzadko się czesała, a efekt robił się sam. Jak jeszcze z nim była, ee, wróć, jak jeszcze się starał, żeby z nim była, specjalnie chował jej grzebień, bo Karolina w tym szalonym, czarnowłosym pierdolniku wyglądała naprawdę pięknie.
- Siadaj. Napijesz się czegoś? – zaproponował.
- Ty już widzę, coś wypiłeś… - Zerknęła na niego badawczo.
- Oj tam, oj tam. Piwka?
- Nie, dzięki, ja tylko na chwilę, jestem umówiona.
Odgarnęła włosy.
„Specjalnie to zrobiła” – pomyślał Mariusz.
W tym momencie wrócił Marcel.
- O, cześć Karolina. Co tam? Już po praktykach? (Karolina studiowała medycynę w Lublinie).
- Prawie, jeszcze tydzień. A co u was chłopaki?
- Właśnie rozprawialiśmy sobie z Mariuszem o gwałcie.
Karolina otworzyła szerzej oczy.
- O czym?
- O zmuszeniu drugiej osoby do obcowania płciowego, poddaniu się innej czynności seksualnej lub wykonaniu takiej czynności – odpowiedział Mariusz, uśmiechając się do dziewczyny – a ściślej mówiąc, rozmawiamy o teorii gwałtu.
Karolina przenosiła wzrok z Mariusza na Marcela i na odwrót.
- Najlepsze jest to, że ja wiem, że nie żartujecie.
Mariusz wstał. Podszedł do dziewczyny i powiedział cicho:
- My nigdy nie żartujemy…
- Jezu, Weiss, mówiłam ci, żebyś nie robił takich min! – krzyknęła wystraszona Karolina.
Mariusz z Marcelem wybuchli śmiechem.
- To nie jest śmieszne! Nie wiem, co ty masz w tych oczach, ale…
- Słyszałeś Mariusz? Jesteś bazyliszkiem! – powiedział Marcel i ponownie ryknęli śmiechem. Śmiali się i śmiali, nie mogąc przestać. W końcu humor udzielił się także Karolinie.
- Ech, uciekam od was debile – rzuciła na pożegnanie, a Mariusz zauważył, że tłumi śmiech.
- Dobra, kolego – zaczął Weiss, siadając ciężko na krześle – dopijamy te piwa i idziemy do domu, co? Jakoś mi miękko w nogi i łeb mnie napieprza.
- Słabizna – zaśmiał się Marcel. – I ty chcesz kogoś zgwałcić?
Po raz trzeci wybuchli dzikim, gwałtownym śmiechem. Przestali dopiero, kiedy barman zwrócił im uwagę.

2.

Mariusz Weiss stał w wielkim korytarzu, szerokim na ponad dwadzieścia metrów. Długości nie mógł oszacować, bo przed nim kłębiła się wielka masa ludzi. Wszyscy ubrani byli w szkarłatne peleryny. Nacierała na nich armia odziana w czarne stroje. Mariusz nie rozumiał w jaki sposób wyraźnie widzi idących śmierciożerców, skoro był zasłonięty całym Zakonem Feniksa, ale logika snu zaskoczyła go już niejednokrotnie.
Rozgorzała walka. Obie strony miotały śmiercionośne zaklęcia, mury drżały, a powietrze wypełniły kolorowe promienie wylatujące z różdżek. Mariusz czekał. Jego złota szata raz po raz powiewała delikatnie, kiedy zaklęcie śmignęło obok niego. Nikt go nie widział. Weiss stal spokojnie, obserwując dwie wykrwawiające się armie czarodziejów. Zakon Feniksa zaczął ponosić ciężkie straty. Śmierciożercy parli naprzód. Wiadomo było, że jeszcze chwila i Zakon padnie. I wtedy to się stało. Wszyscy walczący po stronie Zakonu Feniksa spojrzeli na Mariusza, stojącego za nimi.
- Pomóż nam! – błagali.
- Tylko ty możesz ich pokonać!
Mariusz wyszedł naprzeciw Śmierciożercom. Złota szata odbijała światło pochodni poustawianych na korytarzu, sprawiając wrażenie jakby sama płonęła. Mieniła się setkami maleńkich iskierek, a Mariusz poczuł, że tworzą one dookoła niego dziwną aurę, której bali się Śmierciożercy. Część z nich, oślepiona, zaczęła się wycofywać. Mariusz jednym machnięciem różdżki powalił pięciu, stojących najbliżej niego.
- Zabić go! – ryknął Voldemort, a chmura zakapturzonych postaci niemal jednocześnie wycelowała w niego różdżki i krzyknęła:
- Avada kedavra!
Mariusz rozłożył ręce. Seria Morderczych Zaklęć trafiła go w klatkę piersiową. Nie zachwiał się. Czuł jak zbiera się w nim moc, jak go napełnia, jak się jej poddaje, choć to on był jej panem. Aura wokół niego powiększała się z każdą chwilą. Czuł jak energia przenika przez jego ciało i oddziałuje na różdżkę, która zaczęła drgać. Wiedział, że jeszcze chwila i zwycięży Śmierciożerców, a Voldemort na zawsze odejdzie w niebyt. Pewny siebie uniósł wysoko różdżkę i spojrzał w oczy wroga. Były ogromne i nie wyrażały nic prócz przerażenia.

Były ogromne i nie wyrażały nic prócz przerażenia. Mariusz Weiss, komendant obozu koncentracyjnego KL Gostingen stał przed ściśniętym tłumem więźniów. Będący najbliżej niego Żyd cały dygotał.
- Nazwisko! – zapytał Mariusz.
- Izaak Hohelstein – powiedział cichutko Żyd.
- Rozbierz się. Dobrze. 10 przysiadów. Odwróć się. Możesz pracować?
- Mogę, Herr Kommendant! – powiedział z nadzieją i ulgą w głosie. – Mogę robić wszystko.
- Okaże się. Na lewo, szybciej!
W tym momencie do stóp Mariusza rzuciła się kobieta. Z trudem tłumiąc łkanie, krzyczała:
- Herr Kommendant, nie zabijaj Jacoba, to zdrowy chłopak, będziemy pracować razem, nie zabieraj mi go, błagam, Herr Komm…
- Odsuń się dziwko! Mariusz odtrącił kobietę z obrzydzeniem. Za jej plecami kulił się pięcioletni Jacob. – Chłopaka na prawo! – krzyknął do esesmanów.
- NIE, BŁAGAM, BŁAGAM!! – krzyczała kobieta, próbując rzucić się na Mariusza. Jeden z żołnierzy uderzył ją kolbą od karabinu, drugi już odbezpieczał pistolet.
- Czekajcie! – rozkazał Mariusz, łapiąc kobietę za podbródek i nachylając się nad nią. – Suka jest żywotna, przyda się. A jak nie nam, to więźniom – uśmiechnął się dziko.
Selekcja dobiegła końca. Esesmani zagonili część więźniów do baraków. Od jutra zaczną pracować na chwałę Trzeciej Rzeszy. Potępieńcy szli do komory. Jak barany. Czasami tylko dało się usłyszeć czyjś jęk czy płacz, ale kogo obchodzili ludzie, którzy już dawno umarli dla świata?
Mariusz, zmęczony, udał się do swojej posiadłości. Wszedł do środka i od razu stanął przed wielkim lustrem, wiszącym w przedpokoju. Zasalutował sam do siebie. Popatrzył z dumą na swój mundur – jak co dzień, dokładnie wyprany i wyprasowany. Obrócił się bokiem, aby dokładnie przyjrzeć się swastyce na lewym rękawie. Wyprostował się, czując się lepszym od innych ludzi. Na koniec spojrzał na Totenkopf – trupią czaszkę na swojej esesmańskiej czapce. Patrzył na czaszkę i doskonale rozumiał, co tak naprawdę widzi.

Patrzył na czaszkę i doskonale rozumiał, co tak naprawdę widzi.
- I co pan myśli, doktorze?
- Krwotok podpajęczynówkowy – powiedział Mariusz, patrząc na obraz z tomografii. – Trzeba działać szybko.
- Otwieramy? - spytał młody lekarz.
- Nie, uszczelnimy tętniaka od środka, nie trzeba otwierać. Przygotujcie chorego.

Obraz zaczął falować.

Do Mariusza podeszła kobieta w średnim wieku. Płakała.
- Dziękuję, panie doktorze, uratował pan życie mojemu mężowi.
- Cóż… - Mariusz był wyraźnie zmieszany. – Robiłem, czego mnie uczyli…
- Na zawsze będziemy pana dłużnikami, doktorze.
Mariusz wszedł do dyżurki. Miał szczęście, że była pusta, był zbyt zmęczony, żeby z kimkolwiek rozmawiać. Marzył, żeby sobie zrobić herbatę i w spokoju usiąść. Spojrzał mimowolnie na lustro nad umywalką. Spocona twarz lekarza. Weiss uśmiechnął się delikatnie.
„Uratowałem go. Jezu, jakie to fajne uczucie.”

Po przebudzeniu Mariusz natychmiast wstał i zapisał wszystko, co mu się przyśniło. To były dziwne sny.

3.
Mariusz Weiss szykował się do wyjazdu. Spakował już większość rzeczy, ale wciąż miał wrażenie, że o czymś zapomniał. „No tak! Ładowarka!" Ładowarka Mariusza była nadzwyczaj pechowa. Albo zapominał jej zabrać ze sobą, albo przywieźć z powrotem. Co było dość dziwne, bo na ogół Mariusz uchodził za człowieka bardzo rozgarniętego. Nie bez przyczyny. Był szybki. Lubił wszystko załatwiać od ręki, nienawidził zostawiać rzeczy na później. Jak coś zaczynał, najczęściej kończył to z sukcesem, począwszy od karmników dla ptaków, które budował z ojcem, na przygotowaniach do matury skończywszy. Matura poszła mu lepiej niż przypuszczał. Od razu dostał się na architekturę do Krakowa. Obecnie był po trzecim roku i z niecierpliwością oczekiwał czwartego, chociaż przyrzekł sobie, że wakacje wykorzysta, jak tylko może najlepiej. Na samym początku lipca pojawiła się okazja na efektywny początek wypoczynku. Natalia Kochańska zaprosiła go do siebie do Zamościa na kilka dni. Mariusza i Justynę. Cała trójka jakoś zżyła się ze sobą na trzecim roku, więc postanowili, że można by nieco uzbroić te zawiązki przyjaźni. W zasadzie to Natalia postanowiła, zapraszając ich do siebie.
„Jeszcze jedna koszulka, na wszelki wypadek” – Mariusz kontynuował pakowanie.
Wszyscy domownicy potraktowali wyjazd Mariusza dość neutralnie, oczywiście za wyjątkiem babci, która natychmiast zaczęła wypytywać wnuczka, która z dziewczyn mu się podoba. Mariusz za każdym razem odpowiadał, że żadna, co było zgodne z prawdą, ale babcia najwyraźniej nie przyjmowała do wiadomości takiego stanu rzeczy. A Mariusz mówił najprawdziwszą prawdę. Obie dziewczyny były dla niego trochę jak siostry, których nigdy nie miał, jednak w życiu do żadnej z nich nie czuł „miętki”. I bardzo był rad z tego powodu, bo wiedział, że wówczas ich „przyjaźń”, czy cokolwiek to było, rozpadłaby się szybciej niż się zaczęła. Mówiąc całkiem szczerze, uroda Justyny i Natalii (choć ponadprzeciętna) nie umywała się w żaden sposób do urody Karoliny, co było kolejnym powodem, dla którego Mariusz nie startował do żadnej z nich. Do Karoliny już też nie. Minęły trzy miesiące, odkąd definitywnie powiedziała mu „nie”. Mariusz powoli wracał do normalności, chociaż nadal, gdy się z nią widział (a byli z tego samego miasta), coś przewracało mu się w żołądku i koziołkowało co najmniej czterokrotnie. Najbardziej wnerwiała go babcia, która regularnie (acz chyba nieświadomie) przypominała mu, jaka ta Karolinka była fajna i miła.
Szkoda, że się nie udało. Nawet fizycznie do siebie pasowali. Ona – brunetka, 170 cm, szczupła, ale bez przesady, zawsze ubrana lekko wyzywająco (ale również bez przesady). On – też brunet, 185 cm i także dość szczupły z pociągłą twarzą i włosami średniej długości.
„Ubrania są, parasol, przybory toaletowe, dobra, to jeszcze książka w razie czego i chyba tyle. Żarcie sobie jutro rano spakuję.”
Za Karoliną Mariusz latał blisko pół roku. Na dobrą sprawę sam nie widział dlaczego tak długo mydliła mu oczy i dawała nadzieję, ale obiecał sobie, że nie będzie już o tym myślał.
Dodatkowym efektem ubocznym złamanego serduszka Mariusza była nadmierna aktywność Odważnego.
Odważny to dziwny twór w umyśle Mariusza, który pierwszy raz dał o sobie znać w piątej klasie podstawówki. To on namówił Mariusza do podniesienia rękawicy, którą rzucił mu Łasica, co wspaniałomyślnie poskutkowało wybiciem żuchwy oraz złamaniem nosa Łasicy, a także szacunkiem wśród kolegów z klasy.
Żeby była jasność – Odważny nie był żadnym alter ego Mariusza, Weiss nie cierpiał na chorobę psychiczną, ani nie miał zaburzeń osobowości. To, co on nazywał „Odważnym”, inni opisywali jako silna wola, siła charakteru, czy duch walki, zależy od sytuacji. Mariuszowi łatwiej było podejmować określone decyzje, kiedy wmówił sobie, że robi to za niego Odważny. Odważny napisał maturę, Odważny zrobił prawo jazdy. Mariusz miał swego czasu ostrą rozkminę, czy na siłownię ma chodzić on, czy Odważny, ale uznał, że jednak amatorskie pakowanie to za małe wyzwanie dla silniejszej strony jego osobowości. Bywały oczywiście chwile, że Mariusz nie słuchał Odważnego, ale przeważnie potem źle na tym wychodził. Weiss nie widział, dlaczego po niefarcie z Karoliną, Odważny przypuścił tak intensywny atak na jego umysł. Najprawdopodobniej Mariusz czuł się trochę winny za swoje niepowodzenie, stracił poczucie własnej wartości, a Odważny zawsze skutecznie windował jego ego.

Nareszcie skończył się pakować. Była godzina 20.00. Poszedł do kuchni, zrobił sobie herbatę i usiadł wygodnie w fotelu, pogrążając się w lekturze. Za oknem było jeszcze widno. Było słychać odgłosy cykad, dzieciaki sąsiadów darły ryje, a Mariusz… hehe… Mariusz nie wiedział, że właśnie przeżywa ostatni taki wieczór w życiu, a każdy kolejny będzie pod kontrolą silnego, bezwzględnego i nieobliczalnego Odważnego.

4.

Z Justyną Mariusz umówił się w Stalowej Woli. Miał dojechać tam pociągiem, a Justyna zadeklarowała się, że dalej zabierze go samochodem prosto do Natalii.
Od samego rana Mariusz był zdenerwowany, bo nie lubił wcześnie wstawać. Zawlókł się na dworzec, wwalił bagaż na półkę i usiadł z zamiarem natychmiastowego zaśnięcia. Oczywiście nic z tego nie wyszło, bo już na pierwszym przystanku dosiadła się do niego dziewczyna. A było to w momencie, gdy Mariusz czuł, że tonie w objęcia Morfeusza, było mu już tak błogo, a tu nagle:
- Przepraszam, czy mogę się dosiąść?
- Moe aiii…
- Słucham?
- Ech… może pani.
Dopiero teraz na nią spojrzał. Wielkie, niebieskie oczy, wpatrzone w niego, jakby go chciały prześwietlić sprawiły, że natychmiast się rozbudził. Mariusz ocenił wiek dziewczyny na siedemnaście, no góra osiemnaście lat, więc bez zbędnych ceregieli powiedział:
- Cześć, Mariusz jestem.
- Nadzieja. Miło mi.
- Wzajemnie.
- Co, podróżujemy? – zapytała Nadzieja.
„Nie, kurwa, sramy.” – automatycznie pomyślał Mariusz.
- Ano podróżujemy. Do Stalowej Woli. A Ty dokąd się wybierasz?
- Jeszcze nie wiem.
Spojrzał na nią. Cały czas lampiła się na niego tymi wielkimi niebieskimi ślepiami. Mariusz mógłby się założyć, że nie mrugnęła ani razu, odkąd wsiadła. Trochę go to niepokoiło.
- Nie wiesz?
W końcu odwróciła głowę.
- Tak sobie jeżdżę, to tu, to tam. Poznaję nowych ludzi.
- W pociągu?!
- A myślisz, że w pociągu nie można spotkać nikogo ciekawego? – znowu zaczęła się na niego lampić. – Mam wakacje, to sobie jeżdżę po Polsce. Uwielbiam rozmawiać. Proszę cię, powiedz mi coś o sobie. Wydajesz się być ciekawy.
Mariusz się uśmiechnął. Nadzieja przestała go drażnić, a zaczęła bawić.
„Jebnięta z deka, ale śmieszna. I nawet ładna.” – pomyślał Mariusz.
- Czemu się wydaję ciekawy? – zapytał, nie mogąc powstrzymać drwiny w głosie.
- Nie wiem, czuję to.
Mariusz nie wytrzymał. Parsknął śmiechem.
- To ty się zaśmiałeś? – zapytała Nadzieja.
- A widzisz tu kogoś innego? Jesteśmy sami w przedziale – nie mógł opanować śmiechu. – Ale przepraszam, nie chciałem cię…
- Przecież to mógł się roześmiać Odważny.
Mariusz zamarł.
- Co powiedziałaś?
- Że to Odważny mógł się roześmiać.
Weiss zbladł. Odruchowo odsunął się od Nadziei i patrzył na nią przerażony.
- Skąd… kto ci powiedział… co ty wiesz o Odważnym? – wykrztusił.
Nadzieja beznamiętne wzruszyła ramionami.
- Mało o nim wiemy. Tylko tyle, że ostatnio nad nim nie panujesz.
Mariusz miał mętlik w głowie. „Mało o nim wiemy?! Marcel… Marcel musiał wygadać tej wariatce, pewnie się znają, a ten debil nagadał jej pierdół!” Mózg Mariusza niemal parował, próbując znaleźć wytłumaczenie tej dziwacznej i na wskroś przerażającej sytuacji ale jakaś jego część wiedziała, że Marcel ma z tym niewiele wspólnego. Mówiły mu to te wielkie, niebieskie oczy, utkwione w jednym punkcie, gdzieś między jego lewym, a prawym okiem.
- Nie panuję… mało wiecie… kto mało wie??
- Ja… ty… a któż zna Odważnego? On żyje swoim życiem. – Spojrzała na sufit, jakby coś ją na nim zaciekawiło.
- Słuchaj… - Mariusz powoli odzyskiwał pewność siebie i kolory na twarzy – nie wiem kim jesteś i o co ci chodzi, ale…
- Jestem Nadzieja, już się przedstawiłam. Opowiedz mi proszę coś o sobie. Lubię poznawać ciekaw…
- Kurwa mać! Albo mi natychmiast powiesz co tu się dzieje… i NIE GAP SIĘ TAK NA MNIE!
Nagle poczuł silny, pulsujący ból głowy. Krzyknął i odruchowo złapał się za skronie. Nie słyszał jadącego pociągu, czuł tylko tępe dudnienie krwi w tętnicach wewnątrz czaszki. Pomyślał (nie do końca świadomie):
„No zajeb jej. Zajeb, jak zajebałeś Łasicy!”
- Nieeee… jęknął głośno.
I nagle ból ustał. Mariusz spojrzał w prawo. Nadziei nie było. Nic nie rozumiejąc i nie chcąc niczego rozumieć, zdjął buty i położył się, z zamiarem zaśnięcia. Sen przyszedł szybko. Gdy się obudził, nie był przekonany, czy spotkanie z dziewczyną wydarzyło się naprawdę, czy tylko mu się przyśniło. Ostatnio miewał dziwne sny.

W Stalowej Woli wylądował około godziny 12.00. Natychmiast skorzystał z zadbanej (naprawdę!) dworcowej toalety (płatnej 2 zł, bo wolał się jednak odlać w kabinie niż do pisuaru) i czekał na ławeczce na Justynę, która powinna się już pojawić. Słoneczko świeciło, ludzie dookoła przekrzykiwali się nawzajem wesoło; widać było, że większość podróżnych to wczasowicze, którzy trafili do Stalowej Woli przejazdem. W powietrzu unosił się zapach letniego błogostanu i kto by uwierzył, że jeszcze tego samego dnia, wieczorem, Mariusz będzie zastanawiał się, gdzie ukryć ciało zamordowanej przez siebie Justyny.
Słońce zaczęło mu trochę za bardzo przypiekać, więc ukrył się w cieniu. W końcu nadszedł warkocz, a wraz z nim jego właścicielka – Justyna.
Nie musieli nic do siebie mówić. Utonęli w przyjacielskim uścisku, chociaż Weiss od razu poddał w wątpliwość przyjacielski charakter przytulenia, gdy poczuł na swojej szczupłej i mizernej klacie pokaźne i jędrne piersi Justyny.
„Chyba się jednak jej podobasz, wykorzystaj to!” – pomyślał.
„Ale ona mi się nie podoba.”
„To zostań gejem, baranie!”
Zachichotał z własnego dowcipu.
- Z czego się śmiejesz, Weiss?
- Nie, z niczego.
Wyściskawszy się, wsiedli do samochodu. Warkocz po stronie kierowcy, z warkoczem Justyna, po stronie pasażera Mariusz. Podróż przebiegała bez większych komplikacji, nie licząc bólu głowy, który znowu niespodziewanie się pojawił i przypomniał Mariuszowi o dziwnym spotkaniu w pociągu. Ostatecznie ból minął, kiedy tylko zaczęli rozmawiać, wspominać i śmiać się z przeróżnych historii, zarówno na trzecim roku, jak i tych wakacyjnych. W końcu zaschło im w gardle, a że nie mieli ochoty podróżować w milczeniu…
- Warkocz?
- Hmm?
- Weno pogłoś, bo dobry szlagier leci.
W radiu puszczali Boney M.

Show me your motion
Tra la la la la
Come on show me your motion
Tra la la la la la


Mariusz odchylił głowę do tyłu i wsłuchał się w melodię.
(zajeb, zajeb, jak Łasicy, no uderz, niech wie, niech poczuje)
Szybko otworzył oczy i zaczął dyszeć.
- Źle się czujesz, Weiss? Mam się zatrzymać?
(TAK! NIECH SIĘ ZATRZYMA!)
- N-nie… po p-prostu coś musiało mi się przyśnić.
- W dwie minuty? – Justyna nie wyglądała na uspokojoną.

Come on, show me your motion
Tra la la la la la

- Nie wyspałem się.
- To się trzeba było wyspać w pociągu.
Mariusz się uśmiechnął. Jakoś nie miał ochoty opowiadać Justynie o swojej przygodzie.
- Śpij, Mariusz. Jeszcze kawał drogi – powiedziała troskliwie i położyła mu dłoń na ręce. – Śpij.
I Mariusz z pulsującym bólem głowy ułożył się wygodnie i zasnął. Obudzil się jak wjeżdżali na jakąś stację benzynową.
- Ge eheśmy?
- ?
- Gdzie jesteśmy?
- W Smoryniu. Ja zatankuję, a ty idź zapłacić, bo całkiem sflaczejesz w tym samochodzie.
Mariusz pomału wygramolił się z auta.
„Co się dzieje?” – pomyślał.
Łeb go bolał i czuł jakiś dziwny niepokój, jakby coś wisiało w powietrzu i miało za chwilę zwalić się z ogromnym hukiem.
Nie było kolejki do kasy.
- Ze stanowiska pierwszego – mruknął.
- Sto złotych.
Zapłacił, odwrócił się i skierował do wyjścia.
I nagle stanął jak wryty. Ból głowy minął, zmęczenie uleciało. Oczy Mariusza robiły się coraz większe i większe, jakby nie mogły uwierzyć w to, co widzą.
Koło drzwi stała Nadzieja.
Gdy nogi Mariusza przypomniały sobie w końcu, do czego służą, Weiss chciał natychmiast uciekać. Tyle, że nie było dokąd. Nadzieja stała przy wejściu i blokowała mu drogę. Mariusz zebrał w sobie resztki odwagi i podszedł do dziewczyny.
- Kim jesteś? – już raz ją o to pytał.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego. Ale nie tak, jak w pociągu, z ciekawością, zainteresowaniem. Jej wzrok był pełen smutku. Patrzyła w oczy Mariusza i lekko, nieznacznie pokręciła głową.
„Nie.”
„Nie? Co nie?” – pomyślał Mariusz.
Nie. Nie.Nie.
W końcu spuściła głowę, lekko przygryzła wargę i podeszła do kasy.
„Kurwa, czas iść do psychiatry” – powiedział do siebie Weiss. – „To nie na moje nerwy”.
I lekko dygocząc, udał się w stronę samochodu Justyny.
- Weiss…?
- Nie.
- Nie? Co nie?
„Kurwa, deja vu.”
- Rzygałem. Nie wziąłem Aviomarinu. Jedźmy.
I pojechali. To były ostatnie kilometry życia Justyny Kot. Od lasu w okolicy Szczebrzeszyna jej samochodem kierował Mariusz Weiss.

Chociaż może bliżsi prawdy będziemy, jak powiemy, że prowadził Odważny.

5.

„Niedaleko Szczebrzeszyna w województwie lubelskim znaleziono zwłoki młodej kobiety. Na miejscu jest nasz specjalny korespondent, Robert Staniszewski. Robercie, czy wiadomo już, co dokładnie wydarzyło się w Szczebrzeszynie?
„Cóż, nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z morderstwem. Na podstawie wstępnych analiz policyjnych ustalono, iż kobieta została przez śmiercią zgwałcona i pobita, a przyczyną zgonu było uduszenie.
„Czy wiadomo coś na temat tożsamości ofiary?”
„Niestety kobieta nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Obecnie policja przeszukuje teren lasu, w celu znalezienia śladów, mogących pomóc schwytać sprawcę.
„Dziękujemy Robercie. Przenosimy się teraz do Nowego Jorku, gdzie na giełdzie znów zapanował…”
- Patrz Andrzej, jakie kanalie po tym świecie łażą. – Powiedziała Mariola Weiss do męża.
- Ten Szczebrzeszyn to chyba jest na trasie do Zamościa. Z Mariuszem na mapie sprawdzaliśmy.
- To lepiej do niego zadzwonię i zapytam, czy wszystko w porządku. Miał dać znać, jak dojadą do Natalii.


O godzinie 16.00 Mariusz wjechał do Zamościa. W skrytce samochodowej była karteczka z adresem: ul. Dmowskiego 3.
Weiss dawno nie był tak zadowolony. Głowa go nie bolała, miał wakacje, było ciepło, fotel był wygodny, droga była pusta. I tęsknił za Natalią. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo za nią tęskni. Ale jeszcze kilka chwil i ją zobaczy.
Ugasi tęsknotę.
Cudownie, cudownie. Życie jest piękne!


6.


- O której mają przyjechać? – zapytała mama Natalii.
- Już powinni być. Dzwoniłam do nich, ale Justyna musi mieć wyłączony telefon, bo nie łapie sygnału, a Mariusz nie odbiera.
- W końcu będzie tak, że pojedziemy z ojcem i nawet ich nie poznamy – powiedziała pani Beata.
- O której macie pociąg?
- Za dwie godziny musimy się zbierać.
- To może zdążą przyjechać – powiedziała Natalia bardziej do siebie niż do mamy. Wyjrzała przez okno. – Szkoda, że nie mogę się z nimi skontaktować.

- Dmowskiego 20, 18, dalej, o, jest 10, Dmowskiego 4, Dmowskiego 2. Ech… jeszcze raz.
Wycofał.
- Dmowskiego 4, Dmowskiego 2. No co jest?!
Mariusz sięgnął po karteczkę z adresem. Jak byk: DMOWSKIEGO 3. Odwrócił kartkę.: „Po drugiej stronie, od ulicy Reymonta”.
- Aha. Dobrze, że znam wszystkie ulice w Zamościu.
Przed domem państwa Kochańskich stanął około godziny 17.00.
- Maaaariusz! – rzuciła się na niego Natalia. – Yyy… a gdzie Justyna?
- Justyna nie przyjedzie.
- Dlaczego? Coś się stało?
(hehehehehe)
- Dzwoniła do mnie, że musi pojechać z ojcem do Warszawy. Babcia zachorowała i nie ma się kto nią zająć. Mówi, że jej przykro, bo bardzo chciała przyjechać.
- To coś groźnego, nie wiesz? – Natalia była wystraszona.
- Nie… przeziębienie pewnie jakieś… ale odkąd umarł dziadek, mieszka sama, bidulka.
- To ja może zadzwonię do Justyny i spytam, co i jak – Natalia już wyciągała telefon.
- Nie, daj jej spokój – powstrzymał ją Mariusz – i tak ma teraz dużo na głowie.
- Dzień dobry!
Państwo Kochańscy schodzili na dół, taszcząc bagaże.
- Mariusz Weiss, bardzo mi miło.
- A koleżanki nie przywiozłeś? – zapytał pan Kochański, przenosząc wzrok z Mariusza na Natalię.
- Właściwie, to ona miała mnie przywieźć – uśmiechnął się Weiss – ale…
- Musiała pojechać do babci – dokończyła za niego Natalia – zachorowała.
- Nie przyjedzie?
- Niestety nie da rady – odpowiedział Mariusz.
- No cóż, droga młodzieży – uśmiechnął się pan Kochański – my jedziemy. Szkoda, Mariusz, że nie przyjechałeś wcześniej, wygląda na to, że nadal będziemy cię znać tylko z opowiadań. Także… bawcie się dobrze!
- I grzecznie! – dodała mama Natalii.
- O, to na pewno – roześmiał się Mariusz. – Do widzenia, udanego wypoczynku!
I wyszli.
Mariusz i Natalia stali naprzeciw siebie. To było trochę głupie. W końcu ktoś się odezwał:
- Ech, ale się porobiło – westchnęła Natalia – ale kto mógł przewidzieć? Weiss, masz coś na policzku.
- Gdzie, tu?
- Nie, nie, po drugiej stronie, zaciąłeś się chyba.
- Może – potarł ręką – już?
- Już. I jeszcze na szyi jakbyś trochę krwi miał. Czym ty się golisz człowieku? Idź do łazienki i się przejrzyj. Potem się rozpakuj i ustalimy, co robimy dzisiaj.
Mariusz poszedł się umyć. Faktycznie miał trochę krwi na twarzy. Przez moment pomyślał, że pewnie tego nie zmyje, ale przyjemny dotyk ciepłej wody od razu go uspokoił.
„Za dużo <<Balladynn>> się naczytałem”.
Wykąpawszy się, miał zamiar się rozpakować, ale zdał sobie sprawę, że przecież najpóźniej jutro rano stąd wyjedzie, więc tylko rzucił plecak za drzwi. Zszedł na dół. Natalia już przygotowywała obiadokolację.
- Wiesz co, Nat? – usiadł.
- Hmm?
- Tęskniłem. Bardzo.
- To oświadczyny? – zapytała, wciąż odwrócona do niego tyłem. Kroiła pomidory.
- Haha, tak.
- To się musisz bardziej postarać.
Pożerał ją wzrokiem. Długie blond włosy, zazwyczaj rozpuszczone, teraz związane w warkocz, opadały jej prawie do pasa. Warkoczyk kołysał się lekko i poddawał jej ruchom, delikatnie muskając końcówkami włosów jej pośladki.
Lewo – prawo – lewo – prawo.
Ping – pong. Ping – pong.
(Na co czekasz? Bierz ją!)
- Weiss?
- Tak, Nat?
- Pomógłbyś mi kroić ogórki? W szafce na dole jest nóż.
(TAK!)
Złapał się za głowę. Dobrze, że Natalia tego nie widziała.
- Wiesz, wolałbym nie dotykać noża. Ostatnio… ostatnio sobie palca rozwaliłem.
- Ech, siedź leniu, sama pokroję.
Lewo – prawo.
(Bierz!)
„Nie chcę…”
Leeeeeeewo – praaaaaaaawo.
(Chcesz! Czujesz, że chcesz, wiesz, że chcesz!)
„Wystarczy już… już wystarczy…”
- Co tak cicho siedzisz? Odezwał… Jezu, Weiss!!
Natalia podbiegła do niego.
- Co się dzieje?
Mariusz był blady i cały się trząsł.
- Nie, nie, nie.
Teraz zbladła także Natalia.
- Dzwonię po pogotowie.
- Nie! – złapał ją za rękę – już mi lepiej. Pójdę się położyć.
- Ale Mariusz…
- Nie. Jest ok. Jest… ok.
Unikał jej spojrzenia.
- Iść z tobą na górę?
(TAK!)
- Nie.
- Zrobię ci gorzkiej herbaty, pomoże.
W końcu na nią spojrzał. Przez moment jego umysł był czysty.
- Jesteś kochana, wiesz?
- Wiem. – uśmiechnęła się.
Mariusz chwiejnym krokiem poszedł na górę. Nie zdejmując ubrania, rzucił się na łóżko. Nagle zadzwonił telefon. Numer zastrzeżony.
- Słucham.
Po chwili ciszy usłyszał szept:
- Trzymaj się.
Rozpoznał ją po głosie. Nadzieja.

Nie minęło pięć minut jak do pokoju weszła Natalia z herbatą. Nie spał.
- Postawię ci tu herbatę. Na pewno nie chcesz lekarza? Nadal jesteś blady.
- Nie, Nat. Już mi lepiej. Ostatnio źle sypiam, teraz się to jakoś skumulowało wszystko.
- Będę w pokoju obok, jakbyś czegoś potrzebował.
Wyszła, został sam.
„Ja pierdolę. Dość już. Już wystarczy. Już nie chcę.”
- Mariusz?
„Błagam cię, nie wchodź, nie wchodź dla własnego dobra…!” – zacisnął zęby.
Natalia weszła z powrotem do pokoju. Usiadła obok niego na łóżku.
- Mariusz…
(Już to kiedyś przerabiałeś, pamiętasz? Tylko inny pokój i inna dziewczyna.)
Pogłaskała go po głowie.
- Bo jak wtedy powiedziałeś…
(bo jak wtedy powiedziałam)
- …że tęsknisz…
(że nic z tego nie będzie)
- …to tak mnie naszło…
(to powiedziałam tak)
- …że też tęskniłam, wiesz?
(BO MUSIAŁAM CI KURWA COŚ POWIEDZIEĆ)
I pocałowała go w usta. Usta Karoliny. Tak. Były takie same. Raz dostąpił zaszczytu ich skosztowania. A potem trzy miesiące męczarni i wodzenia za nos.
(Hehehehehe… ja cię będę całować, a ty lataj za mną, lataj jak pojebany, lataj, aż mi się znudzi… doprowadź sprawę do końca, Weiss, załatw to raz a dobrze. Będzie twoja! A potem zdechnie jak Justyna.)
Natalia w końcu się od niego odkleiła. Mariusz pomału się podniósł.
- Karolina…
- Co? Jaka Karolina?
- Ty jesteś Karolina.
I rzucił się na nią. Jedną ręką trzymał ją za gardło, drugą odpinał spodnie.
(NIE! Bo ją udusisz! Najpierw zrób to, na co czekałeś te jebane pół roku!)
Zatrzymał się.
(Sflogaj!)
- Pół roku wyrwane z życia, kurwo, sześć miesięcy pustych stron w moim marnym życiorysie…
(Niech wie, niech poczuje!)
- Wiesz teraz? Wiesz, jak się czułem?
Natalia miotała się na łóżku, ale wszelki opór był bezcelowy.
Come on, show me your motion
tra la la la la la

Nie mogła krzyczeć, bo zasłaniał jej usta. Modliła się, żeby skończył, przestał, żeby ktoś przyszedł, cokolwiek… Chciała zemdleć, umrzeć, ból w kroczu był nie do zniesienia.

Skończył. Znieruchomiał, ciężko dysząc, wciąż z ręką na jej ustach.
- Ech, Karolina. I na co ci to było?
Objął jej gardło.

Natalia Kochańska ujrzała ciemność.

7.

- No cześć, mamuś, co tam?
Mariusz wiedział, że jak go złapią to będzie mandacik za rozmowę podczas jazdy, ale postanowił zaryzykować i odebrał.
- Miałeś się odezwać, jak dojedziecie do Natalii. Czemu nie dzwonisz?
- Eee… (wrzucił piątkę) Sprawy się trochę pokomplikowały. Właśnie wracam do domu.
- Jak to? Dlaczego?
- Oj tam, no. Babcia Nat zachorowała i z Justyną postanowiliśmy, że nie będziemy przeszkadzać. To znaczy Nat mówiła, żeby zostać i w ogóle, że żaden problem, że rodzice zostaną z babcią, ale wiesz jak to jest. Nie będziemy się narzucać.
- No ale.. zresztą… porozmawiamy w domu. A czym jedziesz?
- Pociągiem – odparł Mariusz, redukując bieg w samochodzie Justyny do czwórki.
- No to jedź. Zadzwoń jak będziesz na dworcu, to ojciec podjedzie po ciebie, żebyś nie musiał bagażu tachać.
- Spoko, mamuś. To trzymaj się! A nie, poczekaj! Jesteś? Dobra. Nie wiesz, czy Karolina Stępień jest w Jędrzejowie?
- Wczoraj widziałam ją w sklepie, a co?
- Nic, sprawę mam do niej. Ok, to trzymaj się, nie mogę rozmawiać jak jadę, bo eeee… za głośno jest.
- To pa, tylko zadzwoń!
Mariusz Weiss się rozłączył. Poprawił się w fotelu. Włączył radio.

Tak, znowu trafił na Boney M!

„Brown girl in the ring
tra la la la la
there’s a brown girl in the ring
tra la la la la la
brown girl in the ring
tra la la la la
she looks like a sugar in a plum
plum plum!”
Ostatnio zmieniony 04 lip 2013, 22:07 przez Enbers, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Kaliber Weiss

#2 Post autor: skaranie boskie » 01 lis 2011, 1:23

Mam nadzieję, że to nie z autopsji? :sza:
Mnie się podoba, choć szokujące.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Kaliber Weiss

#3 Post autor: Enbers » 01 lis 2011, 1:33

Pewne elementy z autopsji. Nie umiem pisać całkowicie w oderwaniu ode mnie.

Cieszę się, że się podoba :)

meandra
Posty: 320
Rejestracja: 31 paź 2011, 21:41
Lokalizacja: wszechświat

Re: Kaliber Weiss

#4 Post autor: meandra » 06 lis 2011, 23:18

mam nadzieję, Enbersie, że z autopsji pochodzą tylko elementy stanowiące tło.
dobrze napisane. potrafisz zająć czytelnika. chce się czytać. czekam na kolejne :)

pozdrawiam
:vino:
aż po ostatnie słowo, aż po myśl ostatnią...

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Kaliber Weiss

#5 Post autor: Enbers » 09 lis 2011, 21:08

Pytanie, czy tło nie jest najważniejsze :)

Dziękuję, na pewno dalsze prace będą prowadzone.

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Kaliber Weiss

#6 Post autor: Ewa Włodek » 12 lis 2011, 17:36

ooo, la, la!!! Całkiem w moim guście!!! Wcale mnie nie zaszokowało, powiem, że spodziewałam się czegoś mocniejszego na zakończenie, ale i tak jestem usatysfakcjonowana, bo mogę sobie "dośpiewać" ciąg dalszy według uznania... No, i sprawne, logiczne, napisane dobrym językiem...
:ok: :ok:

:beer: :beer:


Tylko jedno: te nieszczęsne tipsy!!! Na ile się orientuję, to się nimi tak za bardzo nie da pokancerować twarzy, bo odpadną. Za to "prawdziwymi" długimi paznokciami - jak najbardziej...Ale to taka uwaga upierdliwej babuszki, co to paznokcie nad tipsy przedkłada...
;) ;)

Pozdrawiam, uśmiechy dołączam
Ewa

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Kaliber Weiss

#7 Post autor: Enbers » 12 lis 2011, 23:30

Masz rację - własne pazury są bardziej niebezpieczne! :beer:

Dziękuję za czas i komentarz! :rosa:

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Kaliber Weiss

#8 Post autor: Miladora » 21 lis 2011, 0:59

Z wizytą, bo skoro wszystkich odwiedzam, to Ciebie również. :)
Całkiem niezłe studium psychologiczne. Dobrze także wplecione sny, nakładające się na siebie. A całość napisana sprawnie. Po pierwszej części już mnie zdołało wciągnąć. Ale trochę jednak zbytnio, moim zdaniem, rozbudowana ta część i tu można by nieco tekst prześwietlić.
Co do wykonania – masz niekonsekwentną interpunkcję w dialogach, czasem jakieś zbędne powtórzenie czy brak przecinka.
Dam Ci przykłady dialogu:
- Ja w tym żadnego sensu nie widzę()- zaoponował Mariusz, łypiąc na przyjaciela znad kufla(.) – (P)o co krzywdzić kogoś – spacja do dodania (), kropka do dodania (.), po kropce wielka litera (P).
- Pytałeś o osobę, którą chcę przelecieć – bronił się Mariusz(.) – Kinga przyszła
„Zaciął się w tym kiblu, czy co?” – zdenerwował się Mariusz(.) – „(S)am idę po to piwo
„Kurwa.” – kropka po cudzysłowie („Kurwa”.)
- Ty już widzę, coś wypiłeś… - (Z)erknęła na niego badawczo. – wielką literą, gdy komentarz odautorski nie dotyczy wypowiadanej kwestii. W skrócie – małą, gdy to kwestia mówiona, wielką, gdy jakaś czynność.
- Słabizna – zaśmiał się Marcel(.)– (I) ty chcesz kogoś zgwałcić?
- On żyje swoim życiem. – (S)pojrzała na sufit, jakby coś
- na 17, no góra 18 lat – słownie powinno się pisać.

- I pojechali. To były ostatnie kilometry życia Justyny Kot. Od lasu w okolicy Szczebrzeszyna jej samochodem kierował Mariusz Weiss. Chociaż może bliżsi prawdy będziemy, jak powiemy, że prowadził Odważny.– myślę, że tego rodzaju wtręty uprzedzające akcję są zbędne, bo niepotrzebnie zdradzają jej przebieg.
Zbyt dopowiedziane wydaje mi się także imię dziewczyny – „Nadzieja”.

Jeszcze jedno – skoro udusił Natalię (Objął jej gardło.), to skąd krew na twarzy i szyi?

No i jeszcze jedno – nic nie ma w tekście na temat tego, że zdawał sobie sprawę z konsekwencji, a przecież powinien mieć choć przebłysk świadomości, że nie wyplącze się z dwóch gwałtów i morderstw, gdyż były rozłożone w dość długim czasie.
Przedstawiasz jednocześnie jakby objawy rozdwojenia jaźni i schizofrenii. Ale za gładko to wszystko idzie na koniec – jedzie spokojnie do domu, nie martwiąc się, co będzie, i planuje następne morderstwo. Tu mi trochę wiarygodności zabrakło.

W sumie jednak opowiadanie ciekawe, a dialogi dobrze poprowadzone.
Sprawdź je jeszcze w tekście i uzupełnij interpunkcję. ;)

No to dobrego :vino:

PS. Tipsy bywają tak mocno przyklejone, że można się nimi posłużyć jak szponami. ;)
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Kaliber Weiss

#9 Post autor: Enbers » 21 lis 2011, 21:04

Dziękuję, że też Ci się chciało! :vino:
Miladora pisze: Co do wykonania – masz niekonsekwentną interpunkcję w dialogach, czasem jakieś zbędne powtórzenie czy brak przecinka.
Ok, ok, będę się starał na następny raz bardziej. Dzięki Tobie wiem, czego unikać.
Miladora pisze:- I pojechali. To były ostatnie kilometry życia Justyny Kot. Od lasu w okolicy Szczebrzeszyna jej samochodem kierował Mariusz Weiss. Chociaż może bliżsi prawdy będziemy, jak powiemy, że prowadził Odważny.– myślę, że tego rodzaju wtręty uprzedzające akcję są zbędne, bo niepotrzebnie zdradzają jej przebieg.
Wiem, specjalnie to było. W kilku książkach Kinga spotkałem się z takim rozwiązaniem. Czytam sobie, czytam, a tu JEB! I potem bardziej się skupiam na tym, co doprowadziło bohatera to takich a nie innych działań, zamiast rozkminiać fabułę. Oczywiście nie śmiem porównywać się do Kinga, ale pierwszy raz takie coś widziałem właśnie u Mistrza i bardzo mi ta forma przypadła do gustu. :)
Miladora pisze:Zbyt dopowiedziane wydaje mi się także imię dziewczyny – „Nadzieja”.
Lubię czasami taką łopatologią zajechać :jez:
Miladora pisze:Jeszcze jedno – skoro udusił Natalię (Objął jej gardło.), to skąd krew na twarzy i szyi?
Krew miał po zabiciu Justyny. Nie jest napisane, jak wyglądał po eradykacji Natalii. :)
Miladora pisze:No i jeszcze jedno – nic nie ma w tekście na temat tego, że zdawał sobie sprawę z konsekwencji, a przecież powinien mieć choć przebłysk świadomości, że nie wyplącze się z dwóch gwałtów i morderstw, gdyż były rozłożone w dość długim czasie.
To prawda. Mariusz od razu wpadnie w ręce policji. Wiem, że to duże niedopracowanie...
Miladora pisze:Przedstawiasz jednocześnie jakby objawy rozdwojenia jaźni i schizofrenii. Ale za gładko to wszystko idzie na koniec – jedzie spokojnie do domu, nie martwiąc się, co będzie, i planuje następne morderstwo. Tu mi trochę wiarygodności zabrakło.
Jak wyżej... :(


Dziękuję i zapraszam ponownie. Póki co mam w planie jeden tekst, ale powstanie on najprawdopodobniej w ferie (jeśli w ogóle, bo nie wiem, jak mi będzie szło)

:vino: :beer:

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”