Kiedyś przytulała mnie soczysta pierś matki i osnuty mgłą sad, z którego przeganiałam kury. Było mi żal uginających się od ciężaru owoców jabłoni. Matka mówiła, że każdy musi coś dźwigać: jabłka, wiadro wody, sieć z rybami.
Nie znałam samotności. Rano budził mnie ojciec, rąbiąc drzewo na opał, a sąsiadka krzyczała, gdy pies Romek podjadał kiełbasę. Jej psy zawsze miały męskie imiona, nawet gdy były to suczki. Mąż sąsiadki pilnował stawów. Każdego roku znikało z nich około siedemdziesiąt kilogramów karpi. Żab nikt nie kradł. Mogłam delektować się ich rechotem w każdy letni wieczór, a podczas wrześniowych wieczorów rozmawiałam z ludzikami z żołędzi.
Nie znałam samotności. Ze starszym bratem jeździłam na rowerowe wycieczki, a młodsza siostra chodziła za mną krok w krok, nawet do ubikacji. Po dziś dzień pamięta piosenki, które wspólnie śpiewałyśmy przy byle jakiej okazji. Chciałam stamtąd uciec, poznać świat neonów, w którym można wystraszyć się własnego cienia na kształt larwy.
Moje mieszkanie należałoby posprzątać. Odsłonić żaluzje, wyciągnąć schowane w szafie lustro i przegonić śmierć z kosza na pranie. Pozwolę odrosnąć wyrwanym z głowy włosom. Matka mówiła, że wiosną wszystko budzi się do życia. Jest w tym jakaś prawda, światełko w tunelu, marzenia zziębniętych czereśni. Kiedy byłam dzieckiem nie rozumiałam, dlaczego staruszki z naszej wsi, opierając łokcie o poduszkę umieszczoną na parapecie, siedziały w oknach.
Jest smukła i młoda. Zmywa naczynia, energicznie wymachując rękoma. Jej chłopak czule całuje ją w szyję. Niedługo potem oboje znikają w pokoju z zasłoniętymi żaluzjami.
- I jak się z tym czujesz? – spytałam ją, niezwracając uwagi, że coraz intensywniej śmierdzi zgliszczami.
- Normalnie – odrzekła, nalewając wina do literatki – każdy ma swoje życie. Przestań podglądać sąsiadów, bo to świadczy o złym wychowaniu.
- Masz rację – powiedziałam, zamykając okno.
- Co dziś będziemy robić? - odwróciłam się w jej stronę, zauważając, że znów smutnieje w oczach.
- Nic. Nie mam ochoty na siłę znajdywać sobie zajęcia. Po co? - podniosła głos, po czym, jak podupadła na zdrowiu matrona, położyła się na kanapie.
- Jesteś beznadziejna. Mam już dość twojego towarzystwa.
- To odejdź – powiedziała obojętnie, a jej zimne i ciemne niczym głęboka jaskinia oczy przyprawiły mnie o dreszcze. Pomimo to, usiadłam obok niej, podkładając poduszkę pod plecy.
- Wygodna ta kanapa – zagadałam.
- Oczywiście, że wygodna, tylko taki stan rzeczy mnie interesuje.
- Jak długo będziemy tutaj siedzieć?
- Aż skończy się wino, a potem pójdziemy spać – rzekła, a ja wiedziałam, że dyskusja nie miała sensu. Zaczęłam pić coraz szybciej, szybciej. Automatycznie. Mały stolik naprzeciwko kanapy, na nim flaszka wina, szklanka. Wszystko było pod moją kontrolą: podnieść szklankę.
Nalewała ona. Nawet nie pytała, czy ponownie napełnić literatkę. Dziwnym trafem, kiedy ja opadałam z sił, ona rosła i rosła. Pęczniała w oczach, przybierając kształt drzewa, które przedzierając się przez podłogę, zapuściło korzenie. Nie było już dla mnie miejsca na kanapie. Pijana położyłam się na dywanie. Ona zapaliła papierosa. To mnie przebudziło z letargu. Nie znoszę, kiedy pali się w mieszkaniu.
- Proszę cię, zapal w oknie. Rozmawiałyśmy już o tym setki razy – zaskomlałam.
- Niech ci będzie. Żebyś potem nie marudziła, że zawsze stawiam na swoim – powiedziała, wystawiając głowę za okno.
Chciałam posłuchać muzyki, która zagłuszyłaby świadomość, że o niczym nie myślę. Kiepsko się czułam i jedyne, co mnie trzymało przy zdrowych zmysłach, to obowiązek wstania rano do pracy.
- Twoja bohaterka właśnie weszła naga do kuchni – usłyszałam.
- I co z tego?
- Pisz o niej! Młodej, smukłej, zmywającej naczynia z kochankiem za plecami, a potem z dzieckiem na ręku. Dzieci to chodliwy temat.
Nic nie odpowiedziałam. Wlazłam na kanapę, zakrywając się kocem. Wiedziałam, że ona nie jest złym człowiekiem. Zasypiając pomyślałam, że te dwie twarze, które widzę w lustrze, uzupełniają się. Są jak dolna i górna muszla ostrygi.
Kiedy miałam osiem lat, mój ojciec zaproponował, abyśmy razem poszli o piątej rano w sobotę na grzyby. Zgodziłam się i byłam tym wydarzeniem bardzo podekscytowana. Gdy w dzień „grzybobrania” ojciec budził mnie, poczułam niesmak. Przerwał sen o trzech flamingach, które właśnie na swoich skrzydła wznosiły mnie na najpiękniejszą górę świata.
Flamingi
Re: Flamingi
Przeczytałam, ale nie aż tak uważnie i pogubiłam wątki i nie bardzo wiem o co chodzi - trochę zaplątane jak dla mnie - czy o wspomnienia?
Pozdrawiam
Pozdrawiam
- skaranie boskie
- Administrator
- Posty: 13037
- Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
- Lokalizacja: wieś
Re: Flamingi
Zaskoczyła mnie puenta.
Mam wrażenie, że nie przystaje do całości, chociaż...
Nagłe wybudzenie ze snu może być powodem gonitwy myśli...
Sprawnie napisane.
Ale przecież już znam twój warsztat, jest bezbłędny.
Pozdrawiam

Mam wrażenie, że nie przystaje do całości, chociaż...
Nagłe wybudzenie ze snu może być powodem gonitwy myśli...
Sprawnie napisane.
Ale przecież już znam twój warsztat, jest bezbłędny.
Pozdrawiam





Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
skaranieboskie@osme-pietro.pl