Uśmiech – opowieść renesansowa

Apelujemy o umiar, jeśli chodzi o długość publikowanych tekstów.

Moderatorzy: Gorgiasz, Lucile

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Uśmiech – opowieść renesansowa

#1 Post autor: Miladora » 25 lis 2011, 0:44

Prawdziwie wielka miłość rodzi
się z dokładnego poznania rzeczy,
którą się miłuje.
– Leonardo da Vinci.

Piękno jest sposobem odczuwania,
a więc leży w tobie i wszystko inne,
to tylko próby jego wydobycia.


Uśmiech
Opowieść renesansowa


Podobno malował ją przez cztery lata... Podobno sprowadzał muzyków i trefnisiów, by rozweselali ją podczas pozowania i by jej wizerunek nie wyrażał tej bezwiednej melancholii, tak częstej u portretowanych osób. Może milczał, a może zabawiał ją rozmową. A może to ona milczała i tylko przelotny uśmiech drgał czasem na jej ustach, jak drga tafla wody w powiewie wiatru? Kto wie...

Nie spieszył się. Czasami patrzył długo na jej twarz, a potem dodawał tylko jedno pociągnięcie pędzla i odchodził. Kim była dla niego? Jeszcze jednym portretem na zamówienie? A może kończył ją malować już tylko dla siebie?

Podobno nigdy nie zadowalał się tym, co stworzył, i niewiele dzieł doprowadził do ukończenia, gdyż uważał, że ręka nigdy nie dorówna umysłowi. Czyż jednak nie może być doskonałym dzieło nieskończone? Pozwalające domniemywać, jak mogłaby wyglądać jego ostateczna forma? Czysty, wysublimowany ekstrakt ludzkiego geniuszu. Nieśmiertelna idea piękna zamknięta w wyobraźni...

Nie kończył dzieł, bo nic nie dorównywało jego wyobrażeniom. Bo badał i eksperymentował przez całe życie i może zbyt wcześnie odkrył prawdę, że nie ma granic ludzkiego poznania, a więc i nie może być nic skończonego. Można tylko dążyć do doskonałości, natomiast osiągnąć się jej nie da. A jednak stworzył ideał doskonałości nieskończonej i pokorą musi napełniać myśl, co jeszcze mógł osiągnąć.

Podobno malował ją przez wiele lat... Może popatrzyła na niego w milczeniu, gdy zaraz pierwszego dnia zdjął z jej palców i czoła drogocenne klejnoty. Może rozumiała bez słów, że ideał doskonałości nie polega na złudnym przepychu. A może dla niego najcenniejszym klejnotem była jej twarz i ten uśmiech, który czasem gościł przelotnie na wargach, i który poznawał wciąż na nowo, nie wiedząc, co chciała nim wyrazić, niewiedzę tę przekazując w spadku nam?

Kim była dla ciebie Mona Liza, Leonardo, że jej portret do końca życia woziłeś ze sobą?

A jeżeli tym razem pozaświadoma doskonałość rąk zadała kłam umysłowi? Co takiego stało się wówczas, podczas pozowania, że delikatny uśmiech czający się w jej oczach spłynął na usta... Może powiedziała coś, na co drgnęła ci ręka i ten właśnie uśmiech, uśmiech kobiety milczącej, zawisł nagle jak pajęcza nitka między wami w przestrzeni? A może nie powiedziała nic i tylko jej oczy przekazały ci jednym spojrzeniem to wszystko, co chciałeś usłyszeć?
Bo jeżeli ktoś przyjrzy się baczniej, zauważy, że tajemnica uśmiechu Giocondy nie kryje się tylko w układzie jej warg. Ta niepokojąca dwuznaczność, to dwa oddziałujące na siebie, przeciwstawne uśmiechy – oczu i ust. I każdy jest inny.

Podobno malował ją przez wiele lat, jak zresztą wszystkie swe obrazy. Jej portret jest niemal skończony...

Jeżeli więc dzieło sztuki jest także sposobem poznania, a poznanie rodzi miłość, to czy kochałeś ją, Leonardo, czy tylko swoją sztukę?
__________________________________________________________________________________________________________________________


Być wiecznym – to znaczy
kiedyś istnieć.
– M. Frisch.

Uśmiech
Opowieść renesansowa – przekorna


Tego pamiętnego dnia włożyłam najpiękniejszą suknię i najcenniejsze klejnoty. Rozumiałam, jaki spotkał mnie zaszczyt i mimo iż mąż twierdził, że nawet największy artysta istnieje po to, by go wynajmowano, czułam, że jemu też schlebiała zgoda Mistrza Leonarda na wykonanie portretu. Widziałam to po sposobie, w jaki, obchodząc mnie wkoło, wygładzał fałdy sukni, nim zaprowadził za rękę do komnaty, gdzie zasiąść miałam do pozowania.

Leonardo już stał przy oknie i rozkładał przybory. Gdy weszłam, odwrócił głowę, obrzucając mnie szybkim, uważnym spojrzeniem. Usiadłam, rozłożyłam szeroko spódnicę i czekałam w milczeniu.

Podszedł i zanim zdołałam spostrzec, zaczął odpinać naszyjnik, a potem sięgnął do moich rąk. Zaskoczona, uniosłam głowę. Leonardo spokojnie odłożył klejnoty na stoliczek, wyciągnął z zanadrza srebrny ołówek i zabrał się do szkicowania.
– Czy suknię też mam zdjąć? – spytałam uszczypliwie.
– Zmienić – odparł krótko.

Uśmiechnęłam się w duchu na myśl, jakim to będzie szokiem dla próżności małżonka, bo jeżeli o mnie chodziło, nie miałam nic przeciwko temu. Mnie w zupełności wystarczało, że mogę pozować Wielkiemu Leonardo i robiłabym to nawet wtedy, gdyby zechciał, żebym była naga.

W parę dni później pożyczyłam od służącej skromną brunatną szatę i ponownie zasiadłam na podium. Mąż protestował wprawdzie, ale nawet on nie miał odwagi wykłócać się z Mistrzem. Może żywił zresztą nadzieję, że Leonardo w końcu domaluje jednak te wszystkie precjoza, bo nie wyobrażał sobie, prawdę mówiąc, by mógł tego nie zrobić. Nikt tak nie robił. Co do mnie, nie miałam złudzeń. Odgadłam to po spojrzeniu Mistrza i z tych paru słów, jakie padły owego dnia między nami.

– Czy życzysz sobie coś bardziej jeszcze skromnego, mój panie? Może w szarym kolorze? – spytałam ze spokojem i przewrotnie uśmiechnęłam się w duchu, bo pod stanikiem sukni ukryłam złoty łańcuch z wisiorem.
– Wystarczy – powiedział.

Miał bystry wzrok jednak, ponieważ podczas następnego seansu odnalazł klejnot, którego zresztą nie starałam się wcale ukryć aż tak dokładnie i własnoręcznie zdjął go z mojej szyi.
– Czy dlatego, że blask drogocennych kamieni rozprasza twoją uwagę, panie? – spytałam niewinnie.
– Nic nie jest w stanie jej rozproszyć – odparł poważnie. – Dobry artysta zawsze panuje nad dziełem, gdyż dyktuje mu je umysł, nie złudzenia.
Uśmiechnęłam się lekko. Tego dnia miałam jeszcze jeden klejnot przy sobie, czego on nie domyślił się wcale.

– Czy znowu przemyciłaś coś, pani? – zapytał następnym razem i, o dziwo, jakby się uśmiechnął.
– A więc rozprasza cię myśl o tym? Że malując mnie, malujesz także coś, na co nie masz wpływu i nawet nie wiesz, jak może wyglądać? – spytałam w odpowiedzi.
A potem, podnosząc się, pozwoliłam, by z moich rękawów wysunął się pierścień i z cichym brzękiem opadł na posadzkę. Schylił się i podnosząc go, obejrzał dokładnie.

– Nic dzisiaj nie mówisz, pani – powiedział w jakiś czas potem. – Uśmiechasz się tylko... Czy dlatego, że zaprosiłem muzyków i bawi cię to, co grają?

Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. W ustach czułam małą złotą błyskotkę z diamentem, dawny dziecinny klejnocik, który otrzymać miała moja córeczka. Nie dożyła tej chwili... Zrobiło mi się smutno. Może wyczuł to, bo nie pytał o nic więcej. A może był zmęczony?

Widziałam znużenie w ruchach jego rąk i w spojrzeniu, które czasem stawało się dziwnie nieobecne. Odgadywałam, gdzie wtedy może być... Na polu bitwy pod Anghiari. Zrozumiałam też, że nie mam wiele czasu.

– Podobno nigdy nie kończysz swoich dzieł, panie – powiedziałam cicho.
– Kończę. Na tyle, na ile w danym momencie może być coś skończonego – odparł spokojnie. - Twój portret, pani, jest prawie gotowy.

Podeszłam do sztalug. Spojrzałam w twarz samej sobie i uśmiechnęłam się lekko.
– Czy malujesz tylko to, co widzisz, czy też to, co czujesz lub czego się domyślasz? – spytałam poważnie. Tego dnia miałam przy sobie wiele różnych klejnotów, ukrytych między innymi także pod włosami.
Nie odpowiadał przez długą chwilę, jakby zastanawiając się nad tym, a potem niespodziewanie zaczął zbierać pędzle.
– Chyba wyjaśnię ci już innym razem, Mona Lizo – powiedział.

Wiedziałam, że prawdopodobnie będzie to ostatni raz. Ta zabawa trwała od wielu miesięcy, a on był stary i zmęczony i, jak słyszałam, nie wszystko układało się po jego myśli w owym czasie. Krążyły plotki, że Bitwa pod Anghiari okazała się porażką, artystyczną klęską Leonarda... Nie jeżeli o karton chodzi, lecz o wykonanie. Jak zwykle eksperymentował i... nie udało się tym razem. Ogniska zapalone pod ścianą nie wysuszyły tynku i w górnych partiach farba zaczęła pienić się i spływać.

W tej sytuacji nie mogłam oczekiwać, by grał ze mną w domysły. Zresztą już od dłuższego czasu bawiłam się bez jego udziału, ukrywając na sobie coraz więcej klejnotów i czerpiąc z tego odrobinę przekornej, a może nawet przewrotnej radości.

Tak nadszedł ostatni dzień pozowania.
Włożyłam tę samą starą brunatną suknię i każdy klejnot umieściłam dokładnie tam, gdzie ukryty był podczas poprzednich seansów. Na koniec schowałam w ustach swoją dziecinną błyskotkę i zeszłam do komnaty. Leonardo już czekał. Bez pośpiechu podeszłam do krzesła, usiadłam i uśmiechnęłam się w milczeniu. W ciszy, jaka zapanowała, słychać było tylko daleki śpiew ptaków w ogrodzie i lekki szelest szaty Leonarda, poruszającego się przy sztalugach. A potem odłożył pędzel i podszedł do małego stoliczka pod oknem. Odwrócony tyłem, podniósł kielich z wodą i gasząc pragnienie, zapatrzył się gdzieś przed siebie...

Cicho i niemal niedostrzegalnie zaczęłam wydobywać z ukrycia klejnoty i składać je na kolanach.
– Mój mąż jest nieco rozczarowany, Mistrzu – przerwałam milczenie, gdy odwrócił się w stronę obrazu.
Popatrzył na mnie, na splątane w nieładzie błyskotki i zapytał spokojnie: – A ty, pani?
– Ja nie – powiedziałam cicho. – Wszak namalowałeś je wszystkie... Tylko dla mnie.
Rzuciłam mu ostatni przekorny uśmiech i zbierając fałdy spódnicy, wyszłam z komnaty.

Nie odesłał mojego portretu. Na każdą interwencje męża odpowiadał krótko, że jeszcze nie skończył. A potem wyjechał.
I nie zobaczyłam go już nigdy więcej...

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Uśmiech – opowieść renesansowa

#2 Post autor: Ewa Włodek » 27 lis 2011, 13:01

ciekawe te dwa studia: z punktu pidzenia komentatora i z punktu widzenia modelki. Wolę - drugie...
:rosa: :rosa: :rosa:

A jak czytałam przypomniałam sobie rzecz nastepującą: jak powstają idealne wizerunki Buddy? Ano - idealny wizerunek buddy nie jest wizerunkiem mężczyzny, lecz połączenia mężczyzny i kobiety, Jing i Jang. Więc żeby powstał - idealnie "dwupłciowy" lub bezpłciowy - przestrzeń pokrywa się koncentrycznymi kręgami i miejsca w kręgach wypełniają na zmianę: artysta i artystka...
A co ma do tego Leonardo? A Leonargo ponoć był nie tyle biseksem fizycznie, lecz bardziej - umysłowo...A Mona Lisa - to ponoć nie tyle portret Giocondy, ile autoportret - jego własnego wnętrza, przedstawiony pod pretekstem sporządzenia jej wizerunku...Podobno dlatego nigdy go nie wykończył, żeby nie musiał się z nim rozstawać...
:vino: :vino: :vino:

Przepraszam, Miladoro, za tę dygresję, już taka ze mnie niepoprawna gaduła...
Moc serdeczności z uśmiechami dołączam...
Ewa

Awatar użytkownika
Miladora
Posty: 5496
Rejestracja: 01 lis 2011, 18:20
Lokalizacja: Kraków
Płeć:

Re: Uśmiech – opowieść renesansowa

#3 Post autor: Miladora » 27 lis 2011, 19:08

Leonardo był raczej bardziej nastawiony homoerotycznie. Ale oprócz jednego oskarżenia, nieudowodnionego zresztą, badacze nie znaleźli śladu jakiegokolwiek jego związku miłosnego. I to z żadną płcią.
Są różne teorie na temat tego, dlaczego nie ukończył portretu i czemu woził go ze sobą aż do śmierci.
Żadna z nich nie jest jednak pewna... Poglądy na jego genialność też są zresztą różne.
Ale o Leonardzie można w nieskończoność.
Natomiast ciekawą powieść o Monie Lizie napisał Pierre La Mure. Ten od "Moulin rouge".
A jak było naprawdę - nigdy się nie dowiemy. :)

Bardzo ciekawe te Twoje dygresje na temat wizerunku Buddy. To brzmi logicznie - taki sposób wykonywania.

Dzięki, Ewuś. :) :rosa:
Z buziakiem krakowskim.

PS. 1-go grudnia w Piwnicy pod Baranami odbędzie się recital SzalonejJulki - o 18,30. Szalona śpiewa piosenki retro, a potem wystąpi także Jurek Bożyk. Wstęp wolny. Miałabyś ochotę przyjść? Zapraszamy. :)
Zawsze tkwi we mnie coś,
co nie przestaje się uśmiechać.

(Romain Gary - Obietnica poranka)

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Uśmiech – opowieść renesansowa

#4 Post autor: Ewa Włodek » 27 lis 2011, 19:33

o rety! Mila!!! Pewnie, że bym chciała, i to jak!!! Dzięki najpiękniejsze za wiadomość i zaproszenie, to dla mnie niebywale miłe, a posłuchanie piosenek retro w wykonaniu Julii - sama frajda! A Bożyka kiedyś słuchałam z dużum upodobaniem, jak jeszcze grywał wespół z "Oldami" w Jazz Clubie "Kornet"...
:rosa: :rosa: :rosa:
:vino: :vino: :vino:

Moc serdeczności i uśmiechy, uśmiechy posyłam...
Ewa

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”