ŁOWCY CHMUR cz. IV - Manna

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
tea
Posty: 413
Rejestracja: 06 lis 2011, 22:15

ŁOWCY CHMUR cz. IV - Manna

#1 Post autor: tea » 11 sty 2015, 13:31

od początku

w poprzednim odcinku



Manna

Tobiasz dopalił papierosa i upuścił niedopałek w trawę. Wchodząc do Urzędu Pracy rzucił okiem na swoje odbicie w szybie drzwi. Parę dni temu ściął – w raczej skrócił włosy – i nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do swojej twarzy, zbyt nagle odsłoniętej, bezbronnej.
Na szczęście rankiem znalazł na tyle siły, aby się ogolić, więc ślady wczorajszej nocy były prawie niewidoczne, zapewne odczytałby je tylko Teresa, zresztą ona jako pierwsza stwierdziła, że zmieniły mu się rysy twarzy, prawda, twarz Tobiasza wydawał się lekko opuchnięta, inna niż przed rokiem.
Tobiasz wsunął do ust miętowy cukierek i wszedł na pierwsze piętro gdzie siedząc na niebieskich plastikowych krzesełkach czekali jemu podobni. Podobnie jak on nie mieli już siły udawać, że znaleźli się tu przypadkiem, że wpadli tylko na chwilę poczytać zawartość szklanej gablotki, oferującej pracę poza granicami. Tobiasz od dawna nie czytał tych wszystkich atrakcyjnych ofert. Zbiór truskawek kojarzył mu się z bólem pleców. Dawno temu zdarzyło mu się przesiedzieć kilkanaście dni gdzieś pod holenderską granicą, a czerwone krople truskawek pojawiały się przed jego oczyma, kiedy tylko zamykał powieki. Nie potrafił wtedy jeszcze zapijać kilku tabletek paracetamolu alkoholem jak robiły to dwie kobiety z jego grupy. Najprawdopodobniej posiadały jeszcze zdolność błyskawicznego przeliczania każdego zebranego owocu na euro i zapewne to pomagało im przetrwać. Tobiasz zgięty w pół myślał o swoim włochatym kocie i prawdę powiedziawszy miał głęboko w dupie jakikolwiek zarobek. Jeżeli uda mi się zarobić parę groszy, myślał patrząc na żałośnie pusty koszyk, to kupię sobie naprawdę dobrą komórkę i wrócę do jazdy konnej.
Bo to był czas, kiedy Tobiasz miał jeszcze jakieś inne marzenia niż butelka żubra albo puszka harnasia.
Rozcierając plecy myślał wtedy jeszcze o Teresie siedzącej na tarasie z książką, Teresie wołającej na kolację kota, Teresie idącej na spacer z psem albo pijącej wino o północy, kiedy Jonasz już spał, Teresie palącej papierosa albo piszącej wiersz na skrawku papieru.
Tobiasz wyjął z plecaka książkę i usiadł na krzesełku. Od dawna czytał tylko znane sobie książki, nie sięgając po nic nowego, trudno było mu skupić się na lekturze, i jeszcze trudniej zapamiętać, co było na poprzedniej stronie.
Opowiadania, które przesyłała mu Teresa wyrzucał na pulpit, aby uspokoić sumienie, po czym wracał do czegoś równie bezsensownego jak Saga o Ludziach Lodu czy Kroniki Jakuba Wędrowcza.
Z tym nie było najmniejszego problemu, znał je prawie na pamięć, sfatygowane książki o zatłuszczonych stronach, kartkach rozsypujących się na wszystkie strony.
Od czasu do czasu spoglądał znad książki trochę w stronę drzwi a trochę na siedzących obok. Nawet tak samo byli ubrani – skórzane kurtki, czapki z daszkiem, dżinsy ściągnięte paskiem, adidasy, i ten sam wyraz twarzy – nos sterczący jak ptasi dziób i chytre spojrzenie rozbieganych oczu.
Oczy Tobiasza spoglądały zza okularów, jedno spojrzenie i szybka ucieczka.
W maleńkim korytarzyku, tuż przed drzwiami Tobiasz dokonał zaskakującego odkrycia – nie było tam miejsc do siedzenia, ze ścian sterczały żelazne wsporniki, a krzesełka gdzieś poznikały jak zaczarowane.
W zasadzie, pomyślał Tobiasz, są absolutnie niepotrzebne, wszyscy siedzieliby jak na szpilkach, i ucieszył się ze składni tego zdania, wskazywało na to, że dalej mógł myśleć w inny, sobie tylko właściwy sposób.
W pokoju numer pięć stanął twarzą w twarz z dziewczyną o starannie ułożonych włosach ( tu powrócił do sterczących na wszystkie strony kosmyków na głowie Teresy) i uśmiechnąwszy się nieśmiało położył na szarym blacie dowód osobisty. Rzucił okiem na swoje zdjęcie i ni z tego ni z owego znowu pomyślał o Teresie. Wszyscy mówili, że byli do siebie podobni i ze zdjęcia spojrzała na Tobiasza Teresa, ze swoim kocim uśmiechem, który wyginał kąciki ust k dołowi, z oczyma patrzącymi dokładnie tak samo jak oczy Tobiasza, z włosami tak samo gęstymi i nieposłusznymi.
Dlaczego petenta od urzędnika zawsze dzieli szyba, pomyślał i posłusznie podpisał coś, czego nie przeczytał.
W następnym okienku wydawano zasiłek. Wszystkiego było naprawdę niewiele, ale tylna kieszonka portfela zapełniła się w istotny sposób. Tobiasz wyszedł z urzędu z lekkim sercem.
Pomyślał o urodzinach Teresy i wszystkich książkach, które mógłby kupić. Wyobraził sobie jak czyta otulona kraciastym kocem siedząc w fotelu w pokoju, który miał być pracownią, a został zwyczajną graciarnią, gdzie co krok człowiek potykał się o jakieś rozrzucone po podłodze drobiazgi.
Pomyślał, że właśnie on powinien powiedzieć jej, że dom umiera, że nawet stara kotka nie ma już siły trzymać się życia pazurami, że jesienią wprowadziły się całe stada pająków, że z końcem lata psa potrącił samochód i dopiero teraz potrafi stanąć na złamanej nodze, że książki stojące na górnej półce zaczęły pleśnieć.
Przetarł szkła okularów rękawiczką i spojrzał w zimowe niebo. Było bladoniebieskie, jak zwykle pod koniec lutego, pocięte kreskami białych chmur. Przed jego oczyma znowu pojawiła się twarz Teresy i przypomniał sobie, że Teresa kończy pięćdziesiąt kilka lat i że powinien złożyć jej życzenia.
Czego tak naprawdę mógłby życzyć Teresie? Szczęścia? Szczęście wydzierała sobie sama, od kilku lat, walcząc ze wszystkim i wszystkimi.
Tobiasz zamknął za sobą drzwi instytucji noszącej śmieszną nazwę PUP i pełną piersią zaczerpnął mroźnego powietrza.
Zapalił kolejnego papierosa i przeszedł przez parking. W sklepie było zaledwie kilka osób i nagle wydało mu się, że młoda sprzedawczyni odruchowo sięgnęła po puszkę żubra. Minął stoisko monopolowe nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wszyscy przyglądają mu się podejrzliwie. Wrzucił do koszyka kilka wybranych na chybił-trafił chińskich zupek błyskawicznych, parę bułek i opakowanie żółtego sera.
Idąc wzdłuż regałów czuł na plecach spojrzenie sprzedawczyni. Być może kiedyś razem chodzili do szkoły, albo znali się z czasów osiedlowych zabaw, albo po prostu zapamiętała, że ten gość w okularach, z włosami związanymi w niechlujny kucyk przychodzi codziennie po parę puszek piwa, i to wszystko. Po chwili namysłu wygrała wersja piwna i Tobiasz pewnym krokiem skierował się do stoiska monopolowego.
Wyłożył na ladę zakupy i sięgnął po portfel. Kładąc pieniądze na szklaną podstawkę z reklamą Walkera zauważył na półce butelkę ulubionego wina Teresy.
Alteno di Gotuccio proszę, powiedział siląc się na luz.
Sprzedawczyni odstawiła na bok puszkę piwa i zgrabnie zapakowała butelkę w szary papier.
Wszystko, z wyjątkiem butelki, którą schował do kieszeni wrzucił do plecaka.
Przed sklepem przyczepił się do niego osiedlowy pies i zjadłszy kawałek bułki pobiegł jego śladem. Najprawdopodobniej chodziło mu o tą chwilę uwagi, jaką poświęcił mu Tobiasz. W zasadzie nie zrobił nic specjalnego, po prostu pochylił się i podrapał za uchem.
Gdybym był psem chciałbym, aby ktoś podrapał mnie za uchem, pomyślał Tobiasz mijając ostatni blok osiedla. Na drodze połyskiwały kałuże – nad miasteczkiem Wu przeszedł halny zlizując śnieg ze zboczy i obnażając połacie szarej, pogniecionej trawy.
Tobiasz przeszedł przez ten brzydki krajobraz i skierował się w stronę niewielkiego wzgórza, noszącego dumną nazwę K-2. Dawno temu na jego szczycie rosło drzewo, zwane drzewem piwnym, gdzie na gałęziach razem z przyjaciółmi zawieszali puste butelki. Drzewo zaczęło umierać na długo przedtem i w końcu powaliła je jesienna nawałnica.
Muszę powiedzieć o tym Teresie, powiedział Tobiasz do psa, a ten w odpowiedzi pomachał puszystym ogonem.
Siadając na zwalonym pniu nagle zdał sobie sprawę z tego, ze powinien być w drodze na przystanek autobusowy i dojechać do Teresy na piątą, tak, jak umawiali się poprzedniego dnia.
Stary zegarek z porysowanym szkiełkiem pokazywał trzecią.
Nie zdążę, powiedział Tobiasz, a pies sapnął potakująco.
Wino miało kolor mocnej herbaty i dziwny smak.
Kończąc butelkę, która miała być urodzinowym prezentem dla Teresy Tobiasz sięgnął po papierosy.
Kieszeń kurtki była pusta, paczka musiała wypaść po drodze.
Wracając do domu znalazł ją leżącą w kałuży.
Kurwa, powiedział Tobiasz do psa, ale ten zdążył pobiec już swoją drogą.
Zegar na wieży kościoła starannie wybił piątą.

Kraków, 26/27.02.2013

cdn.

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: ŁOWCY CHMUR cz. IV - Manna

#2 Post autor: Patka » 11 sty 2015, 14:16

Dwa teksty dziennie - zamykam.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: ŁOWCY CHMUR cz. IV - Manna

#3 Post autor: skaranie boskie » 11 sty 2015, 15:38

Patko, otwieram, bo te teksty powstały z rozdzielenia pierwszego.
Po prostu powieść Tei została rozbita na odcinki, zgodnie z obowiązującą tu zasadą.
To ja jestem winien całemu zamieszaniu, przepraszam.
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: ŁOWCY CHMUR cz. IV - Manna

#4 Post autor: skaranie boskie » 11 sty 2015, 20:08

Już gdzieś napisałem, że to dobra opowieść jest.
Moim zdaniem jednak wymaga dość poważnego przeredagowania.
Na przykład w tym rozdziale niemal co drugi akapit rozpoczyna się od imienia Tobiasz, jeśli zaś nie, to ma Tobiasza pośród pierwszych trzech wyrazów. To chyba za dużo.
Poza techniką, nie mam zarzutów.
:kwiat: :kwiat: :kwiat:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”