Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 5

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 5

#1 Post autor: Enbers » 07 gru 2013, 0:42

od początku
w poprzednim odcinku


17.

Biurko premiera Kani oświetlała niewielka lampka, więc w pokoju panował półmrok. Wielka głowa premiera delikatnie wystawała ponad blat. Kania raczył się winogronami, mając z tego taką przyjemność, że czasami wyrywało mu się ciche westchnięcie lub stłumiony jęk.
- Proszę wejść – rozkazał skrzekliwym głosikiem.
Do pokoju wszedł dr Bardadyn i Karolina Jędrzejowska. Bardadyn ubrany – jak zwykle – na kolorowo, u Jędrzejowskiej niezmiennie królowała czerń z domieszką czerwieni.
- Usiądźcie – powiedział premier, wskazując przybyłym miejsca.
Klasnął w dłonie. Pokój rozświetlił się w okamgnieniu.
- Lubię widzieć swoich rozmówców.
- Yyy... panie premierze... tu siedzi pająk – zauważył lękliwie dr Bardadyn.
Było to najbardziej stonowane, pozbawione emocji zdanie, jakie mogło być w tym momencie wypowiedziane. Na krześle siedział (tak, właśnie siedział!) wielki włochaty pająk. Wyglądał na tarantulę, ale od przeciętnej tarantuli był pięć razy większy. I faktycznie, siedział, bo dwie pary skrzyżował sobie po turecku.
- No tak, przecież to miejsce Harry’ego. Przepraszam.
Kania podniósł słuchawkę.
- Proszę jeszcze jedno krzesło do mojego gabinetu. Dziękuję.
- Zaraz sobie pan usiądzie – uśmiechnął się do dr Bardadyna. – Pani może już spocząć – powiedział do Jędrzejowskiej.
Za chwilę przyszedł służący z krzesłem. Ustawił je obok krzesła z Harrym.
- Nie chciałbym okazać nietaktu, panie premierze... – zaczął nieśmiało Bardadyn, lękliwie spoglądając na pająka.
- O, niech pan się nie obawia Harry’ego. Nic panu nie zrobi. To mój doradca. Ma tylko mały problem z językiem.
- No tak hehe... hehehe... pająki nie mówią... – zaśmiał się nerwowo Bardadyn i usiadł obok Harry’ego, starając się na niego nie patrzeć.
- Dobrze więc – westchnął Kania, trochę za mocno niż nakazywała etykieta. – Jesteśmy tutaj, aby omówić sprawę dalszego rozwoju Igrzysk. Ja - premier i wy - organizatorzy - tu schylił się pod biurko – a pani już dziękuję.
Spod biurka wyskoczyła półnaga kobieta, wzięła sto złotych i wybiegła z gabinetu.
- Ale może najpierw po cygarze. Hę? – przejechał wzrokiem po obecnych.
- Nie, dziękuję – powiedział doktor.
- Nie – również odmówiła Jędrzejowska.
- No, thank you, sir. Maybe tea with milk, please – odezwał się Harry.
Dr Bardadyn spadł z krzesła.
- Harry pochodzi z hrabstwa Essex – Kania spojrzał pogardliwie na Bardadyna. – Jego akcent faktycznie zwala z nóg.
Doktor nieporadnie wgramolił się z powrotem na krzesło.
- Bawarkę dla Harry’ego – zamówił premier, po czym klasnął w dłonie. – No, myślę, że możemy zaczynać.
Kania zapalił cygaro.
- Ludzie mając dosyć Igrzysk. Chociaż dopiero się zaczęły, już w kilku miastach wybuchły protesty. Ludzie chcą, żeby Igrzyska się skończyły jak najszybciej. Musimy coś wymyślić.
- Zakończyć Igrzyska – powiedział Bardadyn, udając, że nie widzi jak Harry miesza herbatę, trzymając łyżeczkę w odnóżu.
- Ale jak?
- Po prostu. Powiedzieć basta. Nie będzie zwycięzcy. Albo raczej zwycięży każdy, kto przeżył.
- Nie, nie – skrzywił się premier. – Bez sensu. Doktor Jędrzejowska?
- Rozstrzelać w pizdu wszystkich – powiedziała pytana bez emocji.
- Ech... ze skrajności w skrajność... Słuchajcie! Yes, Harry?
- Can I have some sugar, please?
- Tak...eee...yes, wait.
Zamówił cukier.
- No, to tego... nie możemy ingerować w zasady. Zwycięzca musi być jeden i będzie jeden. Trzeba po prostu całą tę grę przyspieszyć. I teraz słucham waszych pomysłów.
Organizatorzy myśleli. Doktorowi Bardadynowi pot obficie zrosił czoło, Jędrzejowska niewzruszenie patrzyła przed siebie.
- Rozdzielmy ich, premierze – powiedziała w końcu. - Rozerwijmy sojusze. I zmuśmy do działania.
- Proszę o więcej informacji.
Jędrzejowska spojrzała prosto na Kanię.
- Ich chipy to nie tylko elektrody lokalizujące. Pod skórą mają wszczepioną całą masę substancji, które możemy w każdej chwili uaktywnić i użyć w określonym celu. Na przykład... skarsheteoryt. Wystarczy pozmieniać konfigurację przestrzenną tego minerału, tworząc odpowiadające sobie konformery u trybutów z jednego sojuszu i nie będą w stanie zbliżyć się do siebie na odległość mniejszą niż dziesięć metrów. Każde przekroczenie tej granicy będzie powodować ogromny ból, nie do zniesienia. Rozproszą się po całej arenie.
- Jak ma to pomóc w przyspieszeniu rozgrywki? – spytał Bardadyn.
- Skończą się kalkulacje. Skończy się analizowanie i wyczekiwanie. Wszyscy ruszą sobie do gardeł. Tym bardziej, że wprowadzimy do ich organizmu boltoninę – mieszankę amfetaminy i extasy. Krew się poleje.
- Delicious tea, sir. Almost like in Colechester.
- W ten sposób zakończymy igrzyska – oznajmiła Jędrzejowska, kończąc przemowę.
- Jakiś inny pomysł, doktorze? – premier zwrócił się do Bardadyna.
- Nie, proszę pana.
- No dobra – westchnął Kania. Wygląda na to, że trzeba będzie wprowadzić pani pomysł w życie. Mogę pani zadać pytanie?
- Proszę.
- Dlaczego pani tak nienawidzi tych ludzi?
Jędrzejowska uśmiechnęła się.
- Na studiach medycznych, panie premierze, wzajemna pomoc to podstawa. Trzeba się wspierać, bo inaczej człowiek zwariuje. Dzielić się notatkami, kserować, przekazywać informacje. I wszystko to świetnie funkcjonowało, dopóki władze CMUJ nie wprowadziły ankiet oceniających przedmioty i prowadzących. Ludzie – zera, jak ich zwykłam nazywać, szmaty bez cienia honoru, zaczęły masowo kapować na kolegów i pisać w ankietach, jakoby uczelnia była niesprawiedliwa, że testy się powtarzają, ba – że studenci oszukują na egzaminach, pomagając sobie wzajemnie według uprzednio ustalonego schematu. Padały nazwiska. Uczelnia wyciągała konsekwencje. I już nie było ściągania, nie było starych testów. Ale nie było też zwyczajnej, ludzkiej pomocy, bo każdy bał się, ze zostanie zakapowany i ukarany. Za byle gówno, Za coś, za co powinien dostać nagrodę, a nie karę. Słynny Staś – autor najlepszych materiałów z fizjologii, genetyki, patomorfologii, został usunięty z listy studentów, kiedy był na szóstym roku. Na wszystkich padł blady strach. Wszelka pomoc studencka umarła.
Ale były wyjątki. Świadoma konsekwencji, nagrywałam materiały na płytę i rozprowadzałam wśród studentów młodszych lat. Wiedziałam, co mi za to grozi, ale mimo wszystko chciałam pomagać! Bo takie było moje powołanie... pomagać ludziom. Na każdy możliwy sposób. Myślałam, że nie da się mnie złapać, że jestem wystarczająco ostrożna. Niestety, ktoś się dowiedział. Dorwali mnie. Ale nie bałam się, bo po aferze ze Stasiem, na uczelni wybuchły protesty i od tej chwili władze obawiały się radykalnych kroków. Dowiedziałam się, że piąty rok napisał petycję. Petycja o uniewinnienie, myślałam. Oj nie, panie premierze. Oni mnie oskarżali. Ta banda oszołomów, ta kupa łajna bez krzty wdzięczności, napisała petycję do władz o wydalenie mnie z uczelni, żeby tylko przypodobać się tym na górze i spokojnie skończyć edukację bez jakiejkolwiek kary! Nie dali mi zobaczyć kto podpisał. Ale widziałam z daleka. To było... to musiało być ponad dwieście nazwisk! Czyli prawie wszyscy... Suma summarum nie wywalili mnie, bo bali się nacisków z zewnątrz. Ale od tamtej pory szczerze nienawidzę piątego roku. I z radością przyjęłam zaszczyt objęcia funkcji Drugiego Organizatora.


18.

- Zostawili plecak – zawołał Wojakowski do reszty sojuszu. – Szkoda, że tylko jeden.
- Mam nadzieję, że ten z mapą – krzyknęła Kaśka z nadzieją.
Niestety okazało się, że to nie tylko nie był plecak z mapą, ale wręcz był to plecak z podsłuchem. Czyli trybuci, nie dość, że nie zdobyli przydatnego narzędzia, to jeszcze pozbyli się możliwości podsłuchiwania, co Wojakowski skwitował piękną, soczystą „kurwą”.
- Plan się nie zmienił? – spytała Rogalska, próżno szukając w plecaku Milky Waya.
- Nie zmienił się – westchnął Wojakowski, rzucając jej swojego. – Wracamy na dach.


19.

Cefebar wolno podążał w stronę akademików, gdzie czekało już na niego trzech trybutów: Michał, Karol i Matthieu. Jego ciałem (w przenośni, bo de facto ciała nie posiadał) wstrząsnęły dreszcze, jak zawsze, kiedy musi przeprowadzić więcej niż jedną duszyczkę. Szedł powoli, ze spuszczonym łbem, gdy nagle to poczuł. Jego metafizyczna sierść zjeżyła się na karku, a źrenice rozszerzyły się, jak gdyby należały do żywej istoty. To oznaczało tylko jedno.
Wkrótce będzie miał dużo pracy. Dużo, dużo pracy.


20.

Rogalska obudziła się z potwornym bólem głowy. Podeszła do leżącego obok jedzenia i zaczęła wyjadać słodycze. O dziwo, ból głowy nie zelżał.
- Jak mnie głowa boli! – powiedziała Kaśka, podnosząc się z poziomu dachu. – Co jest, zasnęłam?
- Nie wiem, sama dopiero wstałam – powiedziała Rogalska, odwijając papierek ze Snickersa. – Chcesz kawałek?
Kaśka zignorowała pytanie.
- Ale mnie łeb napieprza... – jęknęła świeżo wybudzona Marta. – Spałam? – spytała zdziwiona.
- ‘Ak my ‘hyscy – Rogalska prawie zadławiła się Snickersem. Drugim. – Jeszcze Wojakowski się nie obudził.
Kaśka podeszła i wymierzyła mu solidnego kopniaka.
Rogalska zaczęła krztusić się trzecim Snickersem.
- Aaaaj – stęknął Wojakowski.
- Boli cię głowa i dziwisz się, że spałeś – powiedziała Kaśka.
- Yyy... tak. Skąd wiesz?
- Coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie tak.
I wtedy eksplozja bólu prawie rozsadziła im czaszki. Czuli, jakby ich mózgi (w przypadku kobiet – zwoje nerwowe) gwałtownie zwiększyły swoją objętość i chciały koniecznie opuścić kostną pokrywę. Ból ich oślepiał. Krzyczeli i krzyczeli, nie mogąc przestać. Ale krzyk nie przynosił ulgi.
Rogalska w panice zaczęła biec przed siebie. Bo kilku krokach ból zelżał na tyle, że zdała sobie sprawę, gdzie dokładnie się znajduje. I całe szczęście, bo znajdowała się dwa kroki od krawędzi budynku. Spojrzała na resztę trybutów.
Wszyscy trzymali się za głowy i krzyczeli. Marta niebezpiecznie zbliżała się do przeciwległej krawędzi budynku.
- Marta, nieeee!!! – wrzasnęła Rogalska, zbliżając się do reszty przyjaciół. Jej czaszka znów eksplodowała bólem.
Marta w ostatniej chwili zauważyła koniec bloku. Ból ustał, ustąpił miejsca przerażeniu. Rogalska z coraz większymi oczami obserwowała jak Marta chwieje się na krawędzi, raz w przód, raz w tył... by w końcu runąć w dół.
Rogalska upadła na kolana i wydała dźwięk, który sprawił, że właśnie przybyły do akademika Cefebar podkulił ogon i położył uszy po sobie.
- Odsuńcie się od siebie! – ryknęła do Wojakowskiego i Kaśki. – Odbiegnijcie na parę kroków!
Trybuci usłyszeli. Wrzeszcząc nieludzko, spełnili polecenie Katarzyny. Ból zmniejszył się.
- Co się dzieje? – jęknął Wojakowski, trzymając się za głowę.
- Odsuń się jeszcze od niej - powiedziała Rogalska. – Ale nie idź w moją stronę, idioto! – wykrzyczała, krzywiąc się z bólu.
Wojakowski doszedł do narożnika budynku. Trójka trybutów stała teraz w trzech rogach bloku.
- Dlaczego nie możemy się do siebie zbliżać? – spytała wystraszona Kaśka.
- Nie wiem, organizatorzy coś wymyślili. Chyba za długo trzymamy się razem i widzom przestało się to podobać.
- Gdzie Marta? – spytał Wojakowski.
- Spadła...
Mateusz ukrył twarz w dłoniach.
- Co teraz?
- Trzeba się rozdzielić – oświadczyła Rogalska. – Oni tego chcą. Inaczej się nie da.
- Chodźmy wszyscy do fortu, z powrotem – zaproponowała Kaśka.
- Przecież nie możemy...
- Nie możemy się zbliżać. Pójdziemy w odstępach. Fort jest duży, każdy zaszyje się w innym miejscu, weźmiemy jedzenie i przeczekamy. Albo będziemy polować w forcie. Jak to coś przestanie działać, wrócimy do siebie.
- Dobry pomysł – zgodził się Wojakowski.
- Ja nie chcę do fortu – powiedziała Rogalska. Zostanę tutaj, w akademiku.
- Nie idziesz z nami? – spytała głupio Kaśka, jakby dało się jednocześnie zostać w akademiku i iść do fortu.
- Nie.
Wojakowski był zakłopotany.
- Czy to... czy to jest koniec sojuszu?
- A nie spotkamy się jeszcze?
- Mała szansa...
- Wojaczku...
- Przytuliłbym cię teraz, ale w zaistniałej sytuacji...
- Wiem.
- No to... powodzenia. Obyśmy się nie spotkali jako ostatnia trójka.
- Trzymaj się, Rogalska – powiedziała Kaśka.
Pierwszy na dół zszedł Wojakowski. Kilka minut po nim ruszyła Kaśka.
Największy sojusz igrzysk przestał istnieć.


21.

Rogalska została sama. Na własne życzenie. Siedziała na dachu, objadała się resztką słodyczy i rozmyślała o życiu i śmierci. Bardziej o śmierci. Zrewidowała zawartość plecaka.
„Co zostało? Kompas i kastet. Ech...”
„Dlaczego kastet?”
Zastanawiała się, kto zginął, a kogo jeszcze trzeba zabić. Pomyślała o Karolu i Marcie. Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie pozwoliła sobie na płacz. Nie teraz, nie w takim momencie. Spojrzała na ostatniego Milky Waya, którego dzierżyła w ręku. Ścisnęła go i rzuciła przed siebie. Wyjęła kastet, umocowała jak należy i zeszła na dół.
Gotowa, by walczyć.
Gotowa, by zabijać.


22.

Wojakowski gnał prosto do fortu. Za nim, w odległości około pięćdziesięciu metrów, biegła Kaśka. Mateusz krzyknął przez ramię:
- Będę w zachodniej części! Ty możesz iść do środka!
- Zamknij się, debilu! Wszyscy dookoła mogą słyszeć!
- Kurwa, faktycznie – szepnął Wojakowski do siebie.
Ruszyli dalej. Dwie minuty później byli już w forcie.

Ukrywająca się w pobliskich krzakach chuda postać oblizała pomału nóż i z szyderczym uśmiechem ruszyła w stronę umocnień.


23.

Rogalska powoli zeszła ze schodów i znalazła się na holu koło wind. Ruszyła prosto do wyjścia, gdy usłyszała gdy usłyszała głos spikera:
- Uwaga! Nie żyje... Marcin Maj. Śmierć zadała... Aleksandra Rymanowska.
Katarzyna wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę wyjścia. Zatrzymał ją trzask otwieranych drzwi.
Do akademika wkroczyła Ola.
Uzbrojona.
W piłę łańcuchową.


24.

Wojakowski znalazł sobie wygodne miejsce wewnątrz jednego z umocnień. Miejsce bezpieczne, blisko ścieżki, z dobrym punktem widokowym oddalonym o jakieś dwadzieścia metrów.
Niemalże sielanka.
Niemalże, bo gdy tylko się odwrócił, spostrzegł stojącą przed nim Monikę.
Ale panna Dynkiewicz wcale nie wyglądała jak panna Dynkiewicz.
„Nano-Monika” – pomyślał mimowolnie Wojakowski, jeszcze zanim zadrżał ze strachu.


25.

Rogalska rozpoczęła pojedynek wzrokowy z Olą. Zważywszy na różnicę w orężu, wydawało się, że to jedyny pojedynek, jaki mogła wygrać. Nie licząc gomoku, w końcu sam Wojakowski ją trenował. Rogalska wygrała walkę na oczy, ale nie przyniosło jej to żadnej korzyści poza satysfakcją, bo Ola natychmiast ruszyła na nią z piłą.
I wtedy obie dziewczyny to poczuły.
Zachwiały się i zobaczyły mroczki przed oczami. Ola z trudem utrzymała piłę. Przez ich ciała przepłynął prąd, drażniąc każdy nerw, łącznie z tymi, które nie powinny być drażnione, gdy warunki nie są sprzyjające. Akcja serca wzrosła, ciśnienie skoczyło. Ich umysły wyklarowały się i były nastawione tylko na jedną czynność: zabić.
Organizatorzy wstrzyknęli boltoninę.
Ola z dzikim okrzykiem ruszyła do ataku. Rogalska w ostatniej chwili uniknęła śmiertelnego ciosu. Natychmiast uderzyła kastetem, ale jej przeciwniczka zdążyła w porę uskoczyć. Obie dziewczyny stały teraz naprzeciw siebie, ociekając potem i nienawiścią.
Aleksandra ruszyła ponownie, ale jej ataki były zbyt chaotyczne i przewidywalne. Rogalskiej udawało się ich unikać, ale sama nie była w stanie wyprowadzić kontry. Cofała się za to coraz bardziej w stronę biurka recepcji, co nie było dobrą strategią obronną.
Ola, widząc że Katarzyna nie ma już miejsca do ucieczki, natarła wściekle. Rogalska wrzasnęła przeraźliwie, ale udało jej się uskoczyć przed warkoczącą piłą. Dosłownie. Katarzyna wskoczyła na biurko, a piła ugrzęzła w drewnie i Ola na próżno próbowała ją stamtąd wyrwać. To była szansa dla Katarzyny. Wyskoczyła zza biurka i natychmiast uderzyła kastetem. Ułamki sekund decydowały o tym, która z dziewczyn przeżyje. W momencie, gdy Rogalska wyprowadzała cios, Oli udało się wyrwać piłę z biurka. Dwie bronie poruszały się swoimi trajektoriami, jak gdyby w zwolnionym tempie. Piła sunęła z góry wprost na głowę Rogalskiej, kastet od dołu próbował sięgnąć żuchwy Oli. Szybszy był kastet. Uderzenie zmiażdżyło kość Aleksandry, a jego impet wyrwał jej piłę z rąk. Rogalska w ostatniej chwili uskoczyła przed jej ostrzem. Ola upadła, wrzeszcząc z bólu. Katarzyna siadła na niej, w jej oczach nie było ani grama litości. Był za to błysk. Błysk, który był ostatnią rzeczą, na którą było dane spojrzeć Aleksandrze Rymanowskiej.
Rogalska wykonała dokładnie sześćdziesiąt uderzeń. Równo sześćdziesiąt, liczyła. Już po dwudziestym, zwłoki Oli były nie do zidentyfikowania, ale Rogalska chciała, musiała uderzyć sześćdziesiąt razy.
- A jednak – powiedziała do trupa, dysząc ciężko – udało mi się... strzelić... sześćdziesiąt razy.
Błysk w jej oczach nie gasł.


26.

Wojakowski patrzył na Monikę i oczom nie wierzył. Co nie było takie dziwne, bo swoim oczom faktycznie często nie mógł wierzyć. Ale teraz naprawdę. Nie wierzył w to co widział. Ale każdy ułamek sekundy utwierdzał go w przekonaniu, że to się dzieje naprawdę. I z każdym ułamkiem sekundy nieuchronnie zbliżał się do śmierci. Bo z tym, co stało przed nim, nie dało się wygrać.
Ale mimo to, Wojakowski stanął do walki.
Z bojowym słowem: „kurrrrrwaaaaaaaa” ruszył na Monikę z toporkiem. Monika z politowaniem obserwowała, jak ostrze topora ześlizguje się po jej nano-zbroi i wypada z rąk Wojakowskiego.
- Ale... ale jak to? – zdążył wychrypieć Mateusz, zanim ostrze maczety rozerwało mu tętnicę szyjną.


27.

- Uwaga! Nie żyje... Mateusz Wojakowski. Śmierć zadała... Monika Dynkiewicz.
Kaśce pociemniało przed oczami.
„Jaki był taki był, ale to przecież Wojak. Mój Wojak... A teraz nie ma mojego Wojaka...”
W jej głowie w kółko odtwarzał się głos spikera.
„Nie żyje...”
Kaśka klęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
„Nie żyje Mateusz Wojakowski”
Byli razem tak krótko. Mieli plany.
Kaśka oczywiście zdawała sobie sprawę, że tylko jedno z nich może przeżyć Igrzyska, ale mimo wszystko nie dopuszczała do siebie myśli, że straci Wojakowskiego. Byli dla siebie wsparciem. Jedno podtrzymywało drugie, gdy to drugie nie miało siły. Teraz jeden z filarów runął. Wojakowski umarł.
„Śmierć zadała... Monika Dynkiewicz”.
Tak, Kaśka nie zawsze była miła dla Moniki. Była jedną z tych osób, które miała niski próg tolerancji dla tej osoby. Tak. Czasami żałowała swojego zachowania.
Ale teraz chciała tylko zabić.
Wojakowski nie żyje.
- NIEEEEEEE!!! – wrzasnęła Kaśka i wybiegła z fortu.
Nie zauważyła Lepimagmy. Gdy Kaśka biegła w stronę przypuszczalnej lokalizacji Moniki, Lepimagma wbiła jej nóż w plecy. Głęboko, aż po rękojeść. Kaśka osunęła się na ziemię. Nie widziała tego, co nastąpiło potem. Nie widziała, jak zwabiona krzykiem Monika przybiega na miejsce, jak patrzy na leżące ciało, a potem mierzy wzrokiem Lepimagmę, która przerażona ucieka, a Monika zaczyna ją gonić.
Niczego już nie widziała... Niczego nie czuła...


28.

„Co się dzieje?” – pomyślała Kaśka, czując coś wilgotnego na policzku. Odzyskawszy cząstkową świadomość, całą siłą ciała i ducha zmusiła się do przewrócenia na bok.
Patrzyła prosto w czarne ślepia olbrzymiego psa. Wielki pysk poruszył się nagle i powiedział:
- Kurwa, znowu się pospieszyłem.
Kaśka znów straciła przytomność.
...aby po raz drugi ją odzyskać. Przekręciła głowę w drugą stronę i na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech.
- Piesek!
Wielkie czarne bydlę przyglądało jej się z zażenowaniem.
- Jesteś głodny, kicia?
To pytanie było tak niedorzeczne, tak nie na miejscu i tak idiotycznie postawione, że Cefebar tylko otworzył paszczę i natychmiast ją zamknął, nie mając bladego pojęcia, co teraz powinien zrobić.
- Nie bój się, kochanie... Ja też nie czuję się najlepiej – wyszeptała Kaśka.
- Milcz i umieraj, bo nie mam czasu tu siedzieć do wieczności – powiedział Cefebar, niezwykle rad że tak swobodnie szafuje słowami „czas” i „wieczność”. Szafuje, bo może.
- Gadający piesek! Jak masz na imię, kicia?
Cefebar spojrzał wymownie w niebo.
- Za stary już jestem na tę robotę – powiedział bardziej do siebie niż do Kaśki, niezwykle rad ze swobody użycia słowa „stary”.
- Śliczny jesteś, wiesz?
Kaśka pomału odzyskiwała siły. Rana jak widać nie była śmiertelna.
- W takim razie – rzekł Cefebar, patrząc jak dziewczyna próbuje wstawać. – Na mnie już czas. Miło było...ejże!
Kaśka trzymała go za ogon.
- Zostań ze mną, kicia. Nie odchodź.
Cefebar westchnął. Nikt go nigdy tak nie traktował. Zazwyczaj ludzie byli martwi, kiedy po nich przychodził, a jeśli od czasu do czasu zdarzył się ktoś umierający, to najczęściej:
a) bał się go panicznie,
b) myślał, że ma omamy,
c) błagał o litość,
d) obrzucał go wyzwiskami.
Postanowił więc na chwilę zostać przy nie-umierającej-już-Katarzynie. Zawsze to jakaś zmiana w smutnej rutynie pracy. Którą, fakt faktem, lubił.
- Umiesz aportować?
- Co to znaczy aportować?
- Że rzucę ci kijek, a ty go przyniesiesz.
- Kobieto, odrobinę powagi dla anioła, błagam.
- Jesteś aniołem? Jak fajnie! Piesek anioł. Możesz sam sobie znaleźć kijek, bo mnie ciężko wstać.
Cefebar naprawdę nie wiedział co robić, ani co mówić. Więc nie robił nic i milczał. W końcu spytał:
- Możesz w końcu puścić mój ogon?
- Oj, przepraszam kicia... ale nie pójdziesz sobie jak puszczę, prawda?
- Na razie nie. I czemu, do licha, mówisz do mnie „kicia”? Jestem Aniołem Śmierci, Cefebarem!
- Ładne imię. Mogę ci mówić „Cefik”?
- Nie! Jestem Cefebar i z racji funkcji jaką pełnię, żądam poważnego traktowania!
- No dobra, dobra, nie obrażaj się, kicia. Możesz mi pomóc? Chcę się oprzeć o ten murek.
Samemu nie wiedząc czemu, Cefebar podszedł do Kaśki i pomógł jej uzyskać pozycję siedzącą. Panna Mielniczek w podzięce wtuliła się w jego gęste czarne futro.
Aniołowi zakręciło się w głowie. Jeszcze nigdy się tak nie czuł. Jego na wpół materialne ciało przeszył przyjemny dreszcz.
- Przestań, do licha, puść mnie!
- Siad!
Cefebar usiadł, zanim sens polecenia dotarł do jego anielskiego umysłu.
- Więc jesteś aniołem, tak? Bardziej mi przypominasz Śmierć. To znaczy z kontekstu, bo jak patrzeć na wygląd, to jesteś fajnym, słodkim psiakiem.
Wiele można było powiedzieć o Cefebarze, ale na pewno nie to, że jest „słodkim psiakiem”. Co do fajności, rzecz względna. Nie żył nikt, kto mógłby to potwierdzić.
- Jestem Aniołem Śmierci. Tak mnie ludzie nazywają. Jak dla mnie, to jestem po prostu Cefebarem.
- Czyli przychodzisz po ludzi po ich śmierci... – zaczęła Kaśka. – I zabierasz ich ze sobą?
- No... bardziej przeprowadzam. Nie idę z nimi.
- A... a co w końcu jest po śmierci?
- Skąd mam wiedzieć? Nigdy nie umarłem.
- Ale ludzie gdzieś idą, tak?
- Tak. Nie wiem dokąd. Ale chyba im tam dobrze, bo nie wracają.
- To można wrócić? A jakby Wojakowski...
- No nie można, mówię przecież.
Kaśce zaszkliły się oczy.
- Jakbyś poznał Wojakowskiego...
- No... – zmieszał się Cefebar. – W zasadzie to go poznałem... jeśli wiesz, co mam na myśli...
Kaśka chwyciła Cefebara za pysk.
- Jaki był po śmierci? Co mówił, jak przyszedłeś? Bardzo się bał?
Aniołowi ciężko było mówić ze ściśniętym pyskiem.
- Opowiedział mi jakiś dowcip. Coś o kobiecie i komarze.
- Mój kochany. A więc pozostał sobą do końca.
Kaśka westchnęła.
- Pomóż mi wejść do środka. Tutaj jesteśmy za bardzo na widoku. Zresztą, już czuję się lepiej. Zaskakująco lepiej. Jakby mi ktoś coś wstrzyknął.
Cefebar spełnił prośbę. A może polecenie?


29.

Rogalska nigdy nie była szczególnie odporna na wszelkie intoksykacje jej organizmu. Umiała upić się jednym piwem, a czasami niewielka, minimalna wręcz ilość wina potrafiła poplątać jej język. Nic dziwnego zatem, że boltonina wywarła na niej intensywniejsze działanie, niż na resztę trybutów.
Po zamordowaniu Oli, Rogalska wybiegła z akademika i pognała przed siebie. Bez żadnego planu, wbrew rozsądkowi. Furia wygrała z umysłem. Katarzyna pędziła, żądna mordu, krwi i słodyczy.
Oto przecięła boisko. Zbliżyła się do farmacji, minęła ją z prawej strony. Biegła, biegła, kierując się w stronę fortu. Nagle usłyszała czyjś głos, dobiegający z budynku farmacji, z jednego z okien. Zatrzymała się. Znów usłyszała ten głos. Nie potrafiła go zidentyfikować, ale zaraz po usłyszanym wyrazie, do jej uszu dobiegło charakterystyczne chrząknięcie.
Rogalska chwyciła mocniej piłę łańcuchową i poszła na spotkanie z Bartoszem Węgorzem.


cdn.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 5

#2 Post autor: 411 » 07 gru 2013, 19:16

No prosze...
Akcja nam przyspiesza zachowujac zarazem wczesniejsze tempo. Bardzo mi sie to podoba, nie czuje sie poganiana, tylko czytam w "swojej wlasnej szybkosci", bez poczucia bata za plecami.
Tzn, nie, chyba zle to tlumacze: tempo, którego uzywasz (i narzucasz) zostalo zachowane, a akcja przyspieszyla - mam tu na mysli "polowanie".

Spotkanie w gabinecie pierwsza klasa, Harry jest przeslodki, a Jedrzejowskiej jak nie lubilam, tak nie lubie. Choc jej motywacja zostala bardziej "rozswietlona".

Podoba mi sie Twoje pisanie, ale to juz wiesz. Gubie sie wprawdzie w postaciach (poza Rogalska i teraz Harrym, no, glównie, bo nie tylko), ale czyta sie na tyle dobrze, i na tyle dobrze rysujesz wydarzenia, ze nie mam poczucia czytania "po lebkach", mysle, ze to, co rzeczywiscie wazne - zapamietalam i wyciagam odpowiednie wnisoki.

Powtórze jeszcze: ciekawa jestem zakonczenia. Wszystko wskazuje na to, ze wygrana bedzie nalezala do kobiety, ale to byloby zbyt proste...

Poczekam wiec spokojnie, klaniajac sie nisko,
J.
:)
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 5

#3 Post autor: Enbers » 07 gru 2013, 19:26

Nie dziwię się, że gubisz się w postaciach. Jest ich dużo i nie sposób zapamiętać kto, gdzie i z kim. Na pewno opowiadanie jest bardziej przejrzyste i nabiera dodatkowego smaczku, gdy jest czytane przez kogoś, kto zna bohaterów :)

Kurczę, naprawdę się cieszę, że Ci się podoba. Do wrzucenia została ostatnia część i motywujesz mnie, żebym ją poprawił i wrzucił jak najszybciej. :vino:

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 5

#4 Post autor: 411 » 08 gru 2013, 11:32

Ja tez sie ciesze, naprawde.
Poprawiaj wiec i wrzucaj, a potem zaczynaj nastepne dzielo!
:)
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 5

#5 Post autor: skaranie boskie » 10 gru 2013, 23:24

Enbers pisze:I faktycznie, siedział, bo dwie pary skrzyżował sobie po turecku.
Dwie pary czego?
Enbers pisze: Była jedną z tych osób, które miała niski próg tolerancji dla tej osoby.
A cóż to za kwiatek?
Enbers pisze:Do wrzucenia została ostatnia część i motywujesz mnie, żebym ją poprawił i wrzucił jak najszybciej.
Ja bym najpierw poprawił tę.
Jest w niej jeszcze kilka drobnych korekt do zrobienia. Jak dokładnie przeczytasz, na pewno znajdziesz.
Co do akcji, rzeczywiście rozwija się w zaskakującym tempie i w równie zaskakujący sposób.
Opisy sytuacji, samych walk itp. są gładkie, nie przeciągają się w nieskończoność, co bywa dość częstą wadą podobnych opowieści.
Za styl masz u małpy :beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”