Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 3

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 3

#1 Post autor: Enbers » 01 paź 2013, 19:26

od początku
w poprzednim odcinku


12.

Zasłona zdjęta. Rogalska odzyskała wzrok i w końcu mogła się ruszyć.
„Gdzie ja jestem?”
Znalazła się na wąskiej ścieżce, przed nią w odległości około dwustu metrów wspinał się
wielki mur – koniec areny. Mur podążał w lewo i w prawo, z tym, że po prawej stronie
nieco zakręcał i ginął w gąszczu drzew. Po lewej – jak okiem sięgnąć – szedł prosto.
Rogalska uważnie rozejrzała się dookoła. Nasłuchiwała. Nie spostrzegła żadnego
przeciwnika, a jedynym odgłosem był szum wiatru i drzew.
„Drzewa! Trzeba się ukryć!”
Rogalska właśnie uświadomiła sobie, że z jednej strony jest całkowicie odsłonięta – za nią
ciągnęła się ulica, która mogła w każdej chwili przynieść śmierć. Nie namyślając się długo
wskoczyła w drzewa i przykucnęła, nabrawszy pewności, że nikt jej tu nie zobaczy.
Postanowiła zbadać zawartość plecaka.
„Później się zastanowię, gdzie dokładnie jestem”.

Karol stał przez chwilę nieruchomo. Od razu zdał sobie sprawę ze swojego położenia.
Gdyby któryś z trybutów miał w tym momencie pod ręką jakąś dobrą broń, szanse na
przeżycie Karola byłyby minimalne. Mógł być teraz celem dla wszystkich.
Stał na środku boiska do piłki nożnej.
- K-karol? – usłyszał niepewny głos z tyłu.
Odwrócił się nerwowo. Kamień spadł mu z serca.
Marta.
- Szybko, biegniemy! – rzucił do niej.
- Ale...
- Do fortu nie jest daleko, a jeszcze nikt nie zdążył przyjrzeć się zawartości plecaków.
Nie zaatakują nas teraz. Im szybciej tam będziemy, tym lepiej dla nas.

Kaśka Mielniczek od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Słabo usłyszała głos spikera,
oznajmiający wybicie godziny ósmej i początek igrzysk, a to oznaczało, że jest bardzo
daleko od... no właśnie, od czego? „Skąd pochodził ten głos? Gdzie były poustawiane
głośniki? I dlaczego, do jasnej cholery, nie zdjęli mi tej zasłony z oczu?! Zaraz...”
Rozpostarła ręce, trafiła na ścianę. Delikatnie drepcząc trafiła w końcu ręką na kontakt i
zapaliła światło.
Wszędzie by poznała te migające jarzeniówki. Ten długi korytarz. Te pancerne drzwi po
obu stronach korytarza.
„Jebana pediatria.”

Karol z Martą biegli, ile sił w nogach. Błyskawicznie minęli wydział farmacji, bibliotekę i
sunęli prostą drogą do fortu. Przebiegli pierwsze umocnienie i skierowali się w umówione
miejsce – do tunelu wewnątrz muru. Tam się zatrzymali. Byli pierwsi. Teraz pozostało
czekać na innych członków sojuszu. Oby dotarli wszyscy. Nagle odezwał się donośny głos
spikera.
- Uwaga! Nie żyje... Katarzyna Kowalik
- Już?? – prawie wrzasnęła Marta.
- Śmierć zadała... Monika Dynkiewicz
- Jezu, Monika...
- Zaczęło się... – szepnął Karol.

Rogalska zaczęła przeglądać zawartość plecaka. „Woda, o, przyda się. Kompas, no,
powiedzmy. Gdzie jest broń? Gdzie jest jakaś broń?? Może w innym miejscu...”
Rogalska rozpięła kolejny zasuwak, pełna nadziei na znalezienie czegoś morderczego.
Znalazła krakersy i żelki Haribo. Ciężko tym kogoś zabić.
Ale zaraz... coś leży na dnie, coś owinięte w szmatę. Rogalska otworzyła małe
zawiniątko.
KASTET.
„A życzę wam wszystkim rota, jebani organizatorzy” – wycedziła przez zęby.

Kaśka Mielniczek ukryła się za wnęką. Nie miała pojęcia, czy ktoś nie czyha w pobliżu,
bała się także wszelkiej maści pułapek i innych sadystycznych wymysłów Jędrzejowskiej. W
miejscu, gdzie stała, chroniła ją z trzech stron ściana, a absolutna cisza dawała jej
tymczasowe poczucie bezpieczeństwa. Zaczęła przeglądać zawartość plecaka.
Latarka, sznurek, bandaże, nóż.
Piękny, długi, ostry nóż, ze szpicem na końcu.
„Teraz tylko wydostać się ze szpitala i dołączyć do reszty”.
Zadanie miało się okazać trudniejsze, niż przypuszczała.

Katarzyna Rogalska koiła zszargane nerwy żelkami Haribo. Nogi miała jak z waty, ale
wiedziała, że musi jak najszybciej dotrzeć do fortu. Tyle że nie miała pojęcia gdzie się
znajduje. Nikt nie poinformował trybutów, jak wielka będzie arena, a określenie
„miasteczko Prokocim i tereny przyległe” było wyjątkowo mało precyzyjne.
Ostrożnie wstała z zarośli, rozejrzała się wokoło. Cisza. Żadnego zawodnika, żadnych
zagrożeń. Skierowała się w stronę przeciwną do muru i wykonała pierwszy krok.
Nagle z nieba gruchnęła wiadomość o śmierci Katarzyny Kowalik. Rogalska cicho
jęknęła i kucnęła w zaroślach.
„Nie chcę, nie wyjdę!”
Zaczęła się zastanawiać: „W którym miejscu umarła Katarzyna? Gdzie teraz jest Monika?
Może gdzieś niedaleko mnie?” Z paniką zaczęła rozglądać się dookoła. Odpowiedziała jej
cisza.
„Wstawaj, Rogalska, weź się w garść...” mówiła do siebie. Po chwili poczuła mrowienie w
nogach. Pomyślała, że zbyt długo już przebywa w jednej pozycji i najwyższy czas ruszyć
dupsko i dostać się do fortu. Odruchowo spojrzała w dół.
To nie były parestezje. Niezliczona ilość czerwonych pająków wspinała się jej po nogach.
Rogalska wrzasnęła przeraźliwie i próbowała natychmiast je z siebie strząsnąć. Zaczęły
kąsać. Zerwała się na równe nogi. Tupnęła kilkukrotnie z całych sił, stawonogi zleciały na
ziemię. Chwyciła plecak i zaczęła biec przed siebie. Swoim krzykiem zdradziła miejsce
pobytu, teraz najważniejsze, to dostać się jak najszybciej do fortu.
Dotarła do ulicy. Wystarczyło jedno spojrzenie na budynki po jej lewej stronie, żeby
zorientować się, gdzie jest. ZOL. A więc do fortu daleko.
Rogalska biegła. W życiu nie pędziła tak szybko. Chociaż nie. Raz zapieprzała w
podobnym tempie, kiedy próbowała ścigać się z Wojakowskim - oczywiście przegrała. Ale teraz
stawka była nieporównywalnie większa. Nogi piekły ją od ukąszeń pająków, oddech stał
się chrapliwy, serce biło z ogromną częstotliwością. Była już w połowie ulicy
Jakubowskiego, gdy usłyszała tępy odgłos upadającego przedmiotu.
Odruchowo zrobiła unik. Po chwili widoczność ograniczył dym, wydobywający się z
leżącej przed nią świecy dymnej.
- Strzelaj! – usłyszała krzyk z zarośli. Nie miała wątpliwości, że głos należał do
Wojciechowskiego.
„Idiota” – zaśmiała się po cichu Rogalska. – „Po co rzucał tę świecę?” Puściła się
biegiem wzdłuż ulicy. Za sobą usłyszała jeszcze dwa świsty strzał i siarczyste
przekleństwa Bocheńskiej. Będąc już na ulicy Medycznej, nie starała się znaleźć
łagodnego zejścia do fortu, wskoczyła do środka w pierwszym możliwym miejscu. Miała
dużo szczęścia, że upadek zakończył się tylko kilkoma zadrapaniami.
Nie zwalniając tempa Rogalska pobiegła w kierunku umówionego miejsca. Miała
nadzieję, że nie będzie tam pierwsza.

Cefebar w końcu odwrócił od niej wzrok i ze spuszczonym ogonem podreptał zwiewnie w
inną część areny.


Kaśka Mielniczek powoli przemierzała korytarz prokocimskiego szpitala, dzierżąc w ręku
nóż. Kierowała się prosto do wyjścia. Gdy doszła do schodów, odruchowo spojrzała w
górę. Czysto. Weszła na parter. Ostrożnie, idąc przy ścianie, doszła do głównego holu.
- Dzień dobry – szepnęła, witając się z żyrafą.
Podeszła do drzwi, szarpnęła... i nic. Zamknięte. Cofnęła się, przeszła kilka kroków dalej
do kolejnego wyjścia. Chwyciła klamkę.
„Kurwa mać.”
Kaśka była zdezorientowana. Ile w tym szpitalu było wyjść? Możliwe, że mnóstwo.
Pomimo, że od kilku lat, rok w rok miała tu zajęcia, nadal potrafiła się w nim zgubić. Co
ma zrobić teraz, kiedy na każdym rogu, w każdym korytarzu może czaić się coś lub ktoś,
kto chce ją zabić?
„Kuźwa, normalnie Australia”.
Kaśka usiadła obok drzwi (stąd miała dobry punkt widokowy na cały hol i odchodzące od
niego korytarze) i zaczęła się zastanawiać nad kolejnym ruchem.
Rozwiązanie przyszło samo. Dosłownie.
Z prawej strony nadchodził Kuba.
Kaśka zerwała się na równe nogi, wyciągając nóż na długość ramienia. Kuba przystanął.
Nie miał przy sobie żadnej broni, przynajmniej nie na wierzchu. Długo mierzyli się
wzrokiem bez słowa.
- Zabijesz mnie, jak podejdę? – spytał w końcu Kuba.
- A po co chcesz podchodzić? – rzuciła wojowniczo Kaśka.
- Wiesz jak się stąd wydostać?
- Możliwe – skłamała. - A ty?
Zawahał się przez moment.
- Możliwe – odpowiedział powoli.
Nadal stali naprzeciwko siebie, żadne nie wykonało jeszcze żadnego ruchu w kierunku
drugiego.
- I co teraz? – spytał w końcu Kuba. – Słuchaj. Ja ci nic nie zrobię. Daję słowo.
Możemy współpracować, wydostaniemy się stąd i każde pójdzie w swoją stronę.
Brzmiał przekonująco.
- Dobra – zgodziła się Kaśka po chwili wahania. – Możesz podejść.
- Spokojnie, spokojnie. Odłóż nóż.
- Żebyś mnie zadusił gołymi rękami?
- Kaśka, do chuja pana, musimy sobie zaufać nawzajem. A wiesz co mówi gruba baba
do swojej nogi przed goleniem?
Katarzyna jęknęła. To chyba faktycznie stary dobry Kuba.
- Nie wiem.
- Golonko, czas na golonko!
- Jezu...
Na twarzy Kaśki mimo wszystko zagościł uśmiech. Po chwili śmiała się już głośno.

Wojakowski nabrał przypuszczeń co do swojego umiejscowienia, jeszcze zanim zdjęli zasłonę.
Wyraźny zapach zbiornika wodnego mógł oznaczać trzy rzeczy:
- albo znajduje się na Rżące koło stawu,
- albo gdzieś na arenie jest woda, której na terenie miasteczka nigdy nie było,
- albo zaistniała inna okoliczność, której przewidzieć nie mógł.
W swoim pechowym żywocie, Wojakowski zazwyczaj trafiał w trzecią opcję, ale tym razem
intuicja (?) go nie zawiodła.
Rżąka.
„Cóż, miejsce jak każde inne. Szkoda że do fortu tak daleko”.
Rozejrzał się dookoła i ukrywszy się w krzakach, zrewidował zawartość torby
przydziałowej. Nie dostał bowiem plecaka, tylko dużą, podłużną torbę. Nabrał podejrzeń,
że to kształt broni wymusił zmianę pakietu startowego. Nie musiał długo w niej grzebać,
żeby wydobyć... oszczep. Wojakowski nie wiedział, czy ma się cieszyć czy nie. Broń na pewno
skuteczna, ale trochę nieporęczna. No i trzeba się nią umieć posługiwać. Raz w życiu
miał w rękach oszczep, podczas treningu z Ingą, i nie wspominał tej przygody zbyt
dobrze. Jeżeli równie zręcznie będzie posługiwał się tą bronią teraz, co wtedy, to koniec
igrzysk nastąpi dla niego bardzo szybko. Niepewnie wziął do ręki oszczep. Był
zaskakująco lekki. Wychylił się z krzaków, zobaczył, że nikogo nie ma w pobliżu i
wyszedł na ścieżkę. Postanowił przetestować broń. Odwrócił się w stronę muru areny,
oddalił się nieco.
„Ciekawe, jak daleko poleci”.
Starał się przypomnieć, co mówiła mu Inga. Chwycił oszczep mniej więcej w środku ,
jedną nogę wystawił do przodu, maksymalnie odgiął tułów, wyprostował lewą rękę.
Naprężył się...
...i wykonał jeden krok za dużo. Noga poślizgnęła się na kamieniu niestety już w
momencie, kiedy ręka rzucała oszczep. Mateusz Wojakowski okręcił się w bok, próbując złapać
równowagę, tor lotu oszczepu również został przez to delikatnie zmodyfikowany.
Wojakowski nie wierzył własnym oczom (co nie zdarzało się wcale rzadko, bo jak czemuś w
swoim ciele nie wierzył, to właśnie oczom), ale charakterystyczne chlupnięcie
potwierdziło przerażający fakt, że tak... istotnie...
Oszczep wylądował w stawie.
Nawet nie zdążył pomyśleć, żeby po niego pobiec, gdy ze stawu coś się wyłoniło,
chwyciło oszczep wielkimi zębiskami, złamało, zjadło i beknęło.
Podobno „Kuuurrrrrrwęęęę!!!” Wojakowskiego słyszał nawet Cefebar, wtenczas rezydujący w
okolicy krzyża za akademikami.
„Dobra, kuźwa, tylko spokojnie. Wdech, wydech, wdech, rrrrrrrrwaaaaaa, wydech!!!
Przecież dam sobie radę, jakoś się dostanę do reszty, a może po drodze zdobędę jakąś
broń, spoko luz, nie jest najgorzej...”
Po tym budującym monologu, Wojakowski ruszył przed siebie. Dotarłszy do skraju lasu, humor
naprawdę mu się poprawił. W końcu nikt nie znał tych terenów tak dobrze jak on.
Przejdzie sobie lasem, niezauważony, a potem, gdy przez chwilę będzie na widoku,
czmychnie, jak chyża sarenka, wprost do fortu.
A więc szedł. Nagle, nie dalej jak kilkanaście metrów przed sobą, zobaczył sylwetki
dwojga ludzi. Błyskawicznie ukrył się za drzewami.
- Wojtek, ja się boję. Jezu, przecież ktoś może tu zaraz do nas przyjść. – kwilił damski
głos.
- Zostań tu, pójdę trochę dalej, zobaczę, gdzie w ogóle jesteśmy.
- Nie! Ja chcę iść z tobą, nie zostawiaj mnie tu!
Wojciechowski i Bocheńska. Wojakowski prawie się rozpłakał, że zgubił ten jebany oszczep.
- Cicho, cicho! Ktoś biegnie, patrz! Szykuj łuk, szybko!
To się działo błyskawicznie. Wojakowski spojrzał w kierunku wskazywanym przez
Wojciechowskiego. Serce podskoczyło mu do gardła, a żołądek przez chwilę wynicował się
do przełyku. Ścieżką biegła Rogalska.
- Dobrze wyceluj! Traf w nią!
Trybiki w mózgu Wojakowskiego obracały się z prędkością światła. W ciągu ćwierć sekundy
obgryzł wszystkie paznokcie u rąk. Za wszelką cenę chciał uratować Rogalską, ale nie
wiedział jak. Jego broń spoczywała teraz w żołądku jakiejś wodnej bździągwy, a rzucanie
się na dwójkę uzbrojonych trybutów nie było najmądrzejszym pomysłem. Nagle wyłączył
myślenie i zaczął działać instynktownie. Wyciągnął z torby coś co wyglądało na świecę
dymną i rzucił w kierunku Karoliny i Wojciecha. Miał nadzieję, że jeśli nawet nie okaże
się to świecą dymną, to niech to będzie cokolwiek, co będzie mogło ich uszkodzić lub w
jakiś inny sposób uratować Rogalską.
Oczywiście Wojakowski źle wyliczył tor lotu i przedmiot upadł gdzieś przez biegnącą Katarzyną.
Przerażony obrońca miał nadzieję, że to jednak będzie świeca dymna. I faktycznie, przed
Katarzyną, nad Katarzyną, za Katarzyną i pewnie też częściowo w Katarzynie pojawił się
gęsty dym, całkowicie uniemożliwiając celowanie. Wyglądało na to, że została
uratowana. Radość Wojakowskiego nie trwałą długo, bo natychmiast zdał sobie sprawę, że
rzucając świecę, w przybliżeniu podał Wojciechowskiemu i Bocheńskiej swoją lokalizację.
Zaczął się powoli wycofywać, kiedy usłyszał słowa:
- Wojtek, ktoś tu jest, ktoś to rzucił, ja się boję!
- Zamknij się na chwilę, może go usłyszymy!
Wojakowski znieruchomiał. Starał się oddychać jak najciszej, ale miał takie tachypnoe, że było
to praktycznie niemożliwe.
- Wydaje mi się, że coś słyszę – powiedział Wojciechowski. – Pójdę sprawdzić.
- Nie idź! Nie wiesz kto tam jest! Nie wiesz jaką ma broń!
- To co, mamy czekać, aż nas zaatakuje z tyłu i pozabija?! Idę! Poza tym – dodał
ciszej – wątpię, czy ma lepszą broń od mojej.
Wojakowski spojrzał w stronę Wojciechowskiegoo przez gąszcz drzew i krzewów. Miał nadzieję, że
Wojciech pójdzie w nieco innym kierunku, co pozwoliłoby mu na okrążenie nieprzyjaciela
i dotarcie do fortu w miarę szybko. Niestety, przeciwnik szedł prosto na niego. Światło
odbijało się od jego broni i prześwietlało przez gałęzie.
„Kurwa, on ma tam miecz, czy co?” dziwił się Wojakowski.
Gorączkowo analizował swoją sytuację. O starciu bezpośrednim nie było mowy, postój w
miejscu też nie wchodził w grę. Został więc tylko odwrót taktyczny. Czyli, mówiąc po
kielecku, należało szybko spierdalać.
Rozpoczął się pościg. Wojakowski dziękował wszystkim bogom na niebie i ziemi, że Wojciech
nie miał żadnej broni miotającej i wraz z upływającymi sekundami jasne się stało, że uda
mu się uciec. Dystans między nimi coraz bardziej się zwiększał, po pierwsze dlatego, że
Wojakowski był lepiej wytrenowany w bieganiu, po drugie miecz, który dzierżył Wojciech,
utrudniał mu pościg, a po trzecie, Wojciechowski nie chciał zostawiać z tyłu Karoliny.
Wojakowski zatrzymał się, dysząc ciężko. Przeciwnik był daleko za nim, również się zatrzymał.
Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym Wojciech odwrócił się i odszedł w głąb lasu.
Niedoszła ofiara potruchtała dalej w przeciwnym kierunku.
„Trzeba będzie iść naokoło, trudno”. Mateusz po raz kolejny cieszył się, że zna okolicę
lepiej od innych. Postanowił, że nie będzie sobie robił żadnej przerwy i okrąży las od
zachodniej strony, idąc zaraz przy granicy areny. Miał nadzieję, że Wojciechowski nie ruszy
na polowanie w tę stronę. Najprawdopodobniej nie wiedział, że takie obejście istnieje.
Wojakowski wszedł na ulicę Kostaneckiego i był już na prostej drodze do fortu, gdy na niebie
pojawiła się wielka trupia czaszka i odezwał się donośny głos spikera.
- Uwaga! Nie żyje... Wojciech Wojciechowski. Śmierć zadała... Monika Dynkiewicz.
Mateusz stanął jak wryty. Po chwili się otrząsnął.
„Przecież o to chodzi w tej grze, co się dziwię...”
- Uwaga – zabrzmiał ponownie głos z nieba – nie żyje... Karolina Bocheńska. Śmierć
zadała... Monika Dynkiewicz.
Wojakowski dalszą drogę do fortu przybył sprintem.

Kaśka z Kubą wędrowali prokocimskim korytarzem. Kuba właśnie pokazywał pannie
Mielniczek broń, jaką dostał – maczugę z kolcami.
- Powiem ci, że mi się bardzo podoba. To dobra broń, w sam raz dla mnie i dla mojej
siły. Dobrze, że jej nie wyjąłem odruchowo, jak cię zobaczyłem. Negocjacje mogłyby
pójść nie w tę stronę co trzeba – zachichotał.
Trybuci szli sprawdzić ostatnie wyjście ze szpitala, o jakim wiedzieli. I próbowali nie
myśleć, co zrobią, jak się okaże, że i ono jest zamknięte.
- Zamknięte – stwierdził Kuba, kiedy doszli na miejsce.
- Mamy plan B?
- Oczywiście. Rozjebiemy te drzwi.
- Jak? Czym?
- Spokojnie. Weźmiesz ze mną jedną z tych ławek i zrobimy taran. Te drzwi są słabszej
konstrukcji, niż główne wejściowe.
- Kuba – zaczęła wolno Kaśka. – Mnie się wydaje, że skoro te drzwi są zamknięte, to
po prostu nie da się tędy wyjść. Taką koncepcję musieli mieć organizatorzy.
- To zrobimy ich w chuja – oświadczył z uśmiechem Kuba. – Tego się nie spodziewają,
nie? - zaśmiał się. – Ja jestem dobry w takich przekrętach, pamiętam, jak na
pierwszym roku zamieniliśmy się z Węgorzem testami na anatomii i... nie, zaraz –
zmieszał się, widząc pełną politowania minę Katarzyny. – To może faktycznie
nienajlepszy przykład, ale teraz się uda, mówię ci.
Kaśka, jako że sama nie miała lepszego pomysłu, zgodziła się na rozwiązanie siłowe. Po
chwili dwójka trybutów trzymała dużą, wykonaną z plastiku ławkę, bardziej
przypominającą kształtem kwadratową kanapę.
- Rozpędzamy się i walimy – oznajmił Kuba.
Rozpędzili się i walnęli.
Trach! Ławka wypadła im z rąk, drzwi nawet nie drgnęły.
- Musimy wziąć większy rozbieg – zaordynował Kuba Brzeski.
Stanęli około dziesięciu metrów od drzwi, chwycili taran i zaczęli biec.
Jebudu! Siła uderzenia przewróciła Kaśkę i zachwiała potężnym cielskiem Kuby. Drzwi
nadal nie drgnęły.
- Mówiłam ci – wysapała Katarzyna. – Tędy się nie da wyjść. Oni jakoś powzmacniali
wszystkie drzwi.
- Nie da to się parasola w dupie rozłożyć. Chociaż na pewno już ktoś próbował. Dwaj tę
ławkę.
Kuba był wyraźnie zdenerwowany. Podniósł prowizoryczny taran i z trudem go
przytrzymując ruszył biegiem w kierunku przeszkody z bojowym okrzykiem na ustach.
- Kurwaaaaaaaaaa...
JEB! Plastik złamał się w połowie. Trybuci – drzwi: 0-3.
- Dobra, poddaję się – Kuba aż przysiadł z wysiłku. – Masz jakiś plan C?
- Wygląda na to, że kochani organizatorzy sami nam sugerują plan C. Spójrz tam.
Kaśka wskazała na małą żółtą strzałkę, narysowaną na podłodze jakieś dwadzieścia
metrów od nich. Wskazywała na wąski korytarz, prowadzący najprawdopodobniej do
sąsiedniego skrzydła szpitala.
- Jak mogliśmy to przeoczyć? – spytał Kuba.
- Za bardzo się nakręciliśmy na to wyjście. Patrz, pełno tych strzałek.
Istotnie, w różnych miejsc wychylały się małe żółte strzałki, jednoznacznie wyznaczając
trasę w kierunku konkretnego korytarza.
- Kuba – zaczęła cicho Kaśka. – Tam chyba będzie wyjście.
- Cholera wie, co tam jest. Ale zdaje się, że nie mamy wyjścia i musimy zaryzykować
pójście tą trasą. Ha, nie mamy wyjścia, łapiesz? Dobry suchar, nie? – zaśmiał się
nerwowo.
- Ech. Chodźmy. Wyjmij maczugę.
- Kasiu, a co Wojakowski na to?
- Tę z kolcami, debilu! I idziesz pierwszy!
- No dobra, dobra, już dowcipu nie można opowiedzieć? – mruknął Kuba.
Doszli do korytarza. Ot, normalna prokocimska przejściówka (o ile cokolwiek było w tym
szpitalu normalne). Coś jednak niepokoiło Katarzynę.
- Nie kojarzę tego przejścia.
- Ja też nie. Ale to nic dziwnego, przecież nie wszystkimi korytarzami łaziliśmy na
zajęciach.
- Mówię ci, że coś tu nie gra. Oni to dobudowali, na sto procent.
- Naprawdę? Cóż... to i tak niczego nie zmienia. Masz nóż? Dobra, chodź za mną.
Ruszyli. Po około pięćdziesięciu metrach korytarz skręcał w lewo. Kuba zatrzymał się tak
gwałtownie, że idąca z tyłu Kaśka wpadła na jego plecy.
- Chyba faktycznie coś przy tym majstrowali – powiedział Kuba, nie ukrywając strachu.
Korytarz schodził w dół. Ale nie to było najdziwniejsze. Od tego momentu, cały
wytapetowany był lustrami, wraz z podłogą i sufitem. Kiedy stało się między tymi
lustrami, miało się wrażenie nieskończoności. Z każdej strony widać było odbicia odbić
odbić, nie dało się nawet oszacować wymiarów korytarza. Przed początkiem tej
lustrzanej drogi, jeszcze w „normalnej” części korytarza, namalowana była wielka żółta
strzałka, wyraźnie zapraszająca trybutów do wejścia w świat psychodeli.
- I have a bad feeling about this – powiedziała Kaśka. – Wiesz z czego to?
- „Gwiezdne wojny”. No, to za ojczyznę!
Weszli.
Kaśka aż się wzdrygnęła widząc tyle Mielniczków po swojej lewej i prawej stronie. Kuba
wyglądał, jakby dostał zawrotów głowy.
- Patrz tylko przed siebie, nie rozglądaj się – powiedziała Kaśka.
- Dlaczego szepczesz?
- Nie wiem.
Szli powoli lustrzanym korytarzem. Wkrótce minęli kolejny zakręt. Z tyłu zniknął
„normalny” świat. Teraz wszędzie były lustra.
- Kuba – jęknęła Kaśka – zacznij śpiewać!
- Co?
- Śpiewaj, do cholery! Wiem, że umiesz śpiewać! Nie zniosę tej ciszy!
- No dobra. Może być „Piosenka o córce” Jachimka?
- Może być wszystko.
Psychodeliczne królestwo luster wypełnił ciepły głos Kuby.
- Masz córciu raptem półtora roku, osiem sukienek, zębów ze sześć...
Mimo, że korytarz prowadził teraz w dół i robiło się coraz straszniej, śpiew Kuby starał
się koić napięte nerwy.
Aż do ostatniej zwrotki. Milion Brzeskich wołało:
- Będę swe buty czyścił twą głową, wepchnę ci w gardziel kaktusa kwiat! Jak nie
wystarczy, naślę teściową, sam stanę z boku, zaśpiewam tak...
- Eee... Kuba...
- MÓJ KRĘGOSŁUPIE DO POŁAMANIA, MOJE PALUSZKI ZMIAŻDŻONE W PÓŁ, MOJE
GARDZIOŁKO DO PODRZYNANIA, MOJA TY GŁÓWKO WRZUCONA W DÓŁ...
- Stop, przestań! – wrzasnęła Kaśka. – Dosyć! Zaśpiewaj coś weselszego!
Kuba zaczął zastanawiać się, co takiego może zaśpiewać, gdy nagle zaczęło się dziać coś
dziwnego. Widoczność w korytarzu znacznie się zmniejszyła, odbicia w lustrach zrobiły
się mętne, powietrze stało się dziwnie ciężkie. Dwójka trybutów poczuła nagle zmęczenie
i przystanęła.
- Co się dzieje? – zapytał Kuba mało przytomnie.
- Nie wiem – odpowiedziała Kaśka drżącym głosem. – Słyszysz to?
Początkowo słyszeli tylko niewyraźny szum. Po chwili szum zaczął się klarować i dało się
wychwycić melodię. Po dłuższej chwili zrozumieli też słowa.
- Mojeeee ty nóóóóżki do odrąbaniaaaaaaaaaa, moooooooje kolankaaaaaa, co chętnie
bym zgnióóóóóótł.
Strach ich sparaliżował. Tysiące Mielniczków i Brzeskich rozglądało się nerwowo po
tysiącach korytarzy. Powietrze cała czas gęstniało, żółtawy dym wypełniał całą
przestrzeń. Trybuci poczuli dziwne odrętwienie, jakby nagle znaleźli się na granicy snu i
jawy. W końcu głos zamilkł. Kaśka i Kuba patrzyli tępo w głąb korytarza, starając się
prześwietlić żółty całun.
Na końcu, tuż przed następnym zakrętem, stała mała dziewczynka ubrana w białą
sukienkę. Nie miała więcej niż siedem, osiem lat.
Myśli Katarzyny wirowały.
„Gdzie ja jestem? Kto to jest? Czemu tu jest tyle luster?”
Kuba patrzył na dziecko, a jego źrenice robiły się coraz większe.
- Tato, tato! – wołała dziewczynka.
Kuba śmiesznie przekrzywił głowę, jak piesek, kiedy się nad czymś zastanawia.
Dym powoli się przerzedzał. Kaśka z uporem próbowała ogarnąć sytuację.
„Igrzyska... szpital... Kuba... Kuba?” – spojrzała na niego zdziwiona.
- Wiktoria – szepnął. Zaczął iść w kierunku dziewczynki.
Katarzyna ogarniała coraz bardziej. Podniosła się z podłogi (nawet nie zauważyła, kiedy
upadła) i zaczęła mówić:
- Kuba, wracaj. Kuba, chodź tu!
Brzeski nie słuchał. Uparcie szedł w kierunku dziewczynki.
Kaśka zaczęła krzyczeć w jego kierunku.
- Kuba, to nie jest twoja córka! To pułapka, wracaj!
Znajdował się w odległości około dwudziestu metrów od czegoś, co podawało się za jego
córkę.
- Tatuś! Chodź do mnie, boję się – dziewczynka zaczęła płakać.
Kuba zaczął biec w jej kierunku.
- Kuba, do kurwy nędzy! Twoja córka nie skończyła nawet roku! – wrzasnęła Kaśka z
tyłu.
Do Brzeskiego chyba w końcu coś dotarło. Był metr od dziewczynki, patrzył na nią
podejrzliwie.
Do „Wiktorii” też coś dotarło.
W jednej sekundzie zmieniła wygląd. Długie blond włoski zmieniły się w czarne loki, u
palców wyrosły ogromne pazury, ubranie rozerwało się pod naporem powiększającej się
sylwetki, a ciało pokryło się ciemną sierścią. Potwór zaatakował.
Kaśka, widząc co się dzieje, wyciągnęła z plecaka Kuby maczugę (Kuba zostawił plecak,
biegnąc do dziewczynki) i pobiegła w kierunku walczących postaci.
Kuba zajadle się bronił. Raz po raz szpony „Wiktorii” przecinały powietrze, celując w
twarz, szyję czy brzuch Kuby, ale ten zawsze w ostatniej chwili potrafił zrobić unik lub
przytrzymać opadającą na niego rękę śmierci. Kaśka stała z maczugą nad walczącą parą.
Nie mogła uderzyć, bała się, że trafi Kubę. Nagle potwór podniósł głowę i spojrzał na
dziewczynę – dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności. Kaśka wykorzystała ten
ułamek sekundy i błyskawicznie zmiażdżyła mu głowę potężnym uderzeniem. Stwór
zadygotał kilka razy w konwulsjach, po czym umarł, zwalając się ostatecznie na Kubę.
Kaśka pomogła koledze wygrzebać się spod cielska napastnika.
- Kurwa, co to było? – wydyszał Kuba, patrząc na zwłoki.
- Strzyga – odpowiedziała Kaśka bez śladu wahania. – Nic ci nie zrobiła?
- Nie, chyba nie. Jezus Maria, naprawdę myślałem, że to moja córka.
- Wiem, ten gaz tak na nas zadziałał.
- Dzięki. Dzięki wielkie.
Po krótkiej przerwie, ruszyli dalej korytarzem. Kamień spadł im z serca, kiedy za
następnym zakrętem zobaczyli, że droga idzie dalej w górę i – co najważniejsze –
wreszcie skończyły się lustra.
- Myślisz, że tam już będzie wyjście? – spytał Kuba.
- Chyba tak, ta strzyga była czymś w rodzaju bossa, którego mieliśmy przejść.
Faktycznie, po kilku minutach marszu, znaleźli się na końcu korytarza. Przed nimi była
drabina, a nad nimi właz.
- Ciekawe, gdzie wyjdziemy – mruknęła Kaśka
- Nie mam pojęcia, dawno się już zgubiłem w tych zakrętach. Idę pierwszy.
Wyszli na górę.
Kaśka miała wielką nadzieję, że wreszcie znajdą się na wolnym powietrzu – niestety
„kurwa” Kuby i białe światło jarzeniówek skutecznie ów nadzieję zabiły, jeszcze zanim
sama wspięła się po drabinie.
Znajdowali się w niewielkim pomieszczeniu, obficie oświetlonym, dookoła nich stały
puste regały z półkami. Przed nimi były duże, dwuczęściowe drzwi.
- No chuj mnie zaraz strzeli – skwitował sytuację Kuba. Kaśka doszła do wniosku, że to
najtrafniejszy komentarz, jaki można teraz powiedzieć.
- Idę pierwszy. Cholera wie, co jest za tymi drzwiami.
Opuścili pomieszczenie. I już wiedzieli gdzie są.
- Ale jaja – kolejny błyskotliwy komentarz, tym razem Katarzyny.
Byli w Tesco.
Wspaniałym, znanym setkom studentów z akademików, Tesco. Miejscu pielgrzymek
pijanych ludzi, oazie wyżywienia wielu kierunków.
- Błagam Kuba, powiedz mi, że będzie się stąd dało normalnie wyjść – powiedziała
Kaśka słabym głosem.
- Sprawdźmy od razu.
Podeszli do wyjścia. Zamiast tradycyjnych samorozsuwających się drzwi, wmontowano
inne, dziwnie opancerzone. Po lewej stronie była wajcha z napisem „PULL”
- No to PULL – powiedział Kuba lekceważąco i pociągnął dźwignię.
O dziwo, drzwi się otworzyły. Brzeski ryknął tryumfalnie i wybiegł przed sklep.
Kaśka też się śmiała. Kamień spadł jej z serca.
- Dobra, głupku, wracaj – mówiła, śmiejąc się. – Trzeba zrobić zakupy.
TRACH! Drzwi się zamknęły. Kaśka z Kubą stali naprzeciw siebie, przedzieleni szybą, z
bardzo głupimi wyrazami twarzy. Panna Mielniczek odruchowo chwyciła wajchę, chcąc
pozwolić Kubie wejść.
- Nie, zaczekaj! – krzyknął Brzeski. Spróbuję otworzyć z mojej strony.
Kuba najpierw obejrzał drzwi, następnie zacząć dotykać, to tu, to tam, w końcu się
zdenerwował, wziął rozpęd i wbiegł na nie z całej siły. Ani drgnęły.
- Dobra, otwórz – poprosił.
- Strasznie dziwaczne to wszystko – kontynuował, gdy już był w środku. – Ze szpitala
nie da się normalnie wyjść, tutaj nie da się wejść, w pizdu z takimi igrzyskami.
- Myślę, że są jakieś dodatkowe wejścia czy wyjścia zarówno tutaj, jak i na terenie
szpitala. Może nawet cały system podziemnych przejść.
- No, ze strzygami, czy jak się to nazywało. Pierdolę te ich przejścia. Chodź,
weźmiemy sobie parę rzeczy.
Ruszyli między półki. Brali tylko najpotrzebniejsze rzeczy – dużo wody, jakieś konserwy,
trochę czekolad na uzupełnienie niedoborów cukru. Po chwili się rozdzielili.
- Kuba! – krzyknęła Kaśka z drugiego końca sklepu. – Na całej arenie są kamery, nie?
- Chyba tak! – odwrzasnął Brzeski. – A co?
- Ech, nic – westchnęła cicho Mielniczek, odchodząc od półki z prezerwatywami.
Po chwili znów się spotkali.
- Wziąłem trochę fajek dla Maja – powiedział Kuba. – W ogóle to szukałem czy nie
mają jakichś toreb czy siatek, żeby zabrać więcej rzeczy, ale nie. Więcej niż do
plecaków, nie weźmiemy.
- Spadajmy stąd. Mam już dosyć tych murów.
- Chodźmy.
- Zaraz! Zaczekaj!
Kaśka szybko pobiegła po Milky Waya dla Rogalskiej.
- Teraz możemy iść.
Po wyjściu z Tesco, ostrożnie, z asekuracją w postaci noża i maczugi, doszli razem aż
pod bibliotekę. Kaśka zatrzymała się.
- Nie możemy dalej iść razem, Kuba. Ja idę w tę stronę.
Brzeski spojrzał w wyznaczonym kierunku. Słabo znał te tereny, ale wiedział mniej
więcej, że gdzieś tam jest fort.
- W porządku, ja idę szukać Maja.
- To co... do widzenia?
- Nie. Obyśmy się już nie spotkali. Wiesz co mam na myśli.
Rzucili się sobie w ramiona. Przytulali się dość długo, w końcu Kaśka odczepiła się od
Kuby i pocałowała go w policzek.
- Wiem, że uratowałaś mi życie. Trzymaj się!
Kuba odwrócił się i odszedł. Katarzyna przez chwilę odprowadzała go wzrokiem. Potem
pobiegła w stronę fortu


cdn.
Ostatnio zmieniony 26 paź 2013, 21:48 przez Enbers, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 3

#2 Post autor: skaranie boskie » 02 paź 2013, 20:23

Enbers pisze:Raus spojrzał w kierunku
A skąd tam się, u diabła, wziął jakiś Raus?
Enbers pisze:Mateusz po raz kolejny cieszył się
Rozumiem, że to imię Wojakowskiego, jednak nic nie uzasadnia jego użycia, skoro cały czas tytułujesz go nazwiskiem, nie wprowadziwszy wcześniej czytelnika w bliższe szczegóły.
Enbers pisze:To dobra broń, z sam raz dla mnie
Czy ja tu, do cholery, jestem dyżurnym korektorem?
Mam propozycję.
Przeczytaj ten tekst bardzo uważnie, popraw wszystkie błędy i napisz niżej, że już jest ok.
Wtedy wrócę i przeczytam do końca. A jak będziesz wklejał następne, zrób to samo, ale przed wklejeniem.
Idę na :beer: :beer: :beer:
Idziesz ze mną? ;)
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 3

#3 Post autor: Enbers » 02 paź 2013, 22:37

Właśnie z piwa wróciłem. Dziękuję, skaranie, za uwagi. Tekst w najbliższych dniach poprawię i będę uważniej wrzucał kolejne kawałki. Ale teraz muszę spać...

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 3

#4 Post autor: zdzichu » 05 paź 2013, 0:27

Ale się pan Admin zezłościł!
Chyba słusznie, bo trochę pan napaćkałeś w tych trzech odcinkach. Muszę jednak przyznać, że oprócz błędów, coś jeszcze w tym jest. Interesująco rozkręcasz tę akcję. Niemal, jak w pierwowzorze. Moje porównanie może jednak wypaść blado, ponieważ ten czytałem niemal pół wieku temu.
Poczekamy, co będzie dalej.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 3

#5 Post autor: Enbers » 26 paź 2013, 21:48

Przepraszam za zwłokę, już jestem. Tekst poprawiłem. To znaczy, mam nadzieję - przeczytałem DOKŁADNIE I POWOLI po raz kolejny i nie widzę już żadnych literówek, ale może jestem ślepy. :myśli:

Zapraszam zatem do lektury. Niebawem kolejna część.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 3

#6 Post autor: 411 » 04 gru 2013, 14:53

Enbers pisze:Ostrożnie wstała z zarośli, rozejrzała się wokoło.
To jedyny blad, czy tez "nielogicznosc jezykowa" jaki znalazlam. Ostroznie to mozna wstac z lózka, podlogi (choc tu raczej: stanac), generalnie z czegos, co jest wzglednie stabilne.
Z zarosli mozna wyjrzec, wychylic sie, podniesc ciezko - szleszczac okrutnie zielskiem - itede, itepe.

Musze Cie pochwalic.
Bardzo sprawnie operujesz slowem, bardzo zgrabnie nim "rysujesz". Prozaicy-amatorzy generalnie maja duze problemy z "zamieszczaniem" akcji; albo jakies to nierealne, albo wydumane, albo nie klei sie wcale. U "Ciebie" zobaczylam i mur, i zólte strzalki, i lustrzany korytarz. Nawet Milky Waya.
Tak po prostu.
Tak samo dialogi (i przemyslenia) - zywe, naturalne, adekwatne do sytuacji. Przy okazji zarysowujesz dzieki nim poszczególne charaktery i mnie sie to bardzo podoba. Lubie, gdy autor kaze mi myslec i podazac krok w krok z nim.

Ciekawa jestem ciagu dlaszego i... zakonczenia.
A - przyznaje - rzadko udaje sie mnie zatrzymac przy tekscie, czy tez ksiazce, której nie znam, nie znajac równiez autora.

Pozdrawiam,
J.
:)

PS Zapomnialo mi sie.
Co to za czary z lamaniem tekstu? Przedziwnie. Nieco.
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”