Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#1 Post autor: Enbers » 09 gru 2013, 16:42

Przepraszam, że tekst jest tylko do połowy wiersza, nie umiem zrobić inaczej. Ostatnio się udało, teraz nie, chociaż kombinowałem na różne sposoby. Mam nadzieję, że bardzo wam to nie przeszkadza...

Pozwolilam sobie na malenka ingerencje... Z powazaniem, 411

30.

Pip, pip, pip... Ktoś się zbliżał. O ile mapa nie kłamała. A owszem, mogła kłamać. Ale teraz wskazywała, że idzie tu Rogalska. Węgorz włożył mapę-radar do kieszeni. Nasunął ostrza na obie dłonie i wyszedł z pokoju. Nie zdążył się nawet zastanowić, gdzie ma zaczekać na koleżankę z podgrupki, gdy ta stanęła przed nim.
Zaryczał silnik.
Rogalska włączyła piłę. Poszatkowana zawrotną prędkością krew Aleksandry Rymanowskiej skropiła twarz Bartosza. Katarzyna ruszyła do ataku.

O ile faktycznie działanie boltoniny na Rogalską przerosło nawet oczekiwania organizatorów, to mimo wszystko nie mogła równać się z Węgorzem, jeśli chodzi o siłę i kondycję. Zwłaszcza, że przecież on również był pod wpływem tej dziwnej substancji, nazwanej na cześć najszybszego człowieka świata.
Ataki Rogalskiej były nieporadne, Węgorz robił świetne uniki, czym zmuszał dziewczynę do niepotrzebnej utraty sił. Mimo wszystko bał się śmiercionośnej piły, więc nie odważył się na kontratak. Zeskoczył ze schodów, postanawiając okrążyć wroga i dopaść go od tyłu. Rogalska była zbyt zmęczona na pościg. Gdy Węgorz zniknął jej z oczu, zobaczyła otwarte drzwi do jednego z pomieszczeń i postanowiła sprawdzić, co jest w środku. Nie wyłączyła piły, na wypadek szybkiego powrotu przeciwnika.
Weszła do sali seminaryjnej. Na stole stały różne odczynniki, widać było, że Węgorz coś przy nich dłubał.
Myślała, że jest czujna. Myślała, że jest uważna. Myślała, że nic ją nie zaskoczy.
Ale warkot piły zagłuszył kroki Węgorza.
Ostrza przecięły powietrze i wbiły się w drewnianą szafkę. Rogalska zdążyła uskoczyć. Natychmiast skierowała mordercze narzędzie na swojego napastnika. Węgorz zasłonił się ostrzami drugiej ręki.
A to nie były zwykłe ostrza. Metal opierał się impetowi piły. Odrażający dźwięk wypełnił ściany budynku farmacji, spomiędzy obu narzędzi wściekle uciekały iskry. Pomału, ale skutecznie piła przecinała noże, niebezpiecznie zbliżając się do szyi Węgorza.
- Ruuuud! –wrzeszczał Bartosz, przekrzykując dźwięk metali. – Ruuuuuud!
- Nie może tu podejść, idioto – odkrzyczała Rogalska. – Nie może się do ciebie zbliżyć!
- RUUUUD!
Ostrza zostały przecięte. Rogalska nie zdążyła zmniejszyć nacisku na piłę. Cięcie było głębsze niż zakładała. Głowa Węgorza została oddzielona od ciała.
- Nieee! – wrzasnął Ruud, który właśnie wbiegł do sali. Rogalska błyskawicznie odwróciła się w jego stronę.
Ruud trzymał w ręku szklaną strzykawkę, wypełnioną płynem. Miał przewagę, mógł atakować na odległość. Natychmiast wycelował w Rogalską i drugą ręką energicznie nacisnął na tłok. Strzał był perfekcyjny. Kwas trafił Katarzynę prosto w twarz. Natychmiast wypuściła piłę i odruchowo zakryła się dłońmi. Podskakująca po podłożu maszyna podcięła jej nogi, powalając Rogalską na ziemię. Ruud podbiegł do płaczącej z bólu dziewczyny. Runął na nią, z trudem oderwał jej ręce od twarzy. Wzdrygnął się, widząc jak wygląda teraz jego koleżanka, z którą tak uwielbiał się niegdyś droczyć. Ale to były dawne czasy. Teraz nie ma sentymentów, nie ma litości.
Zabij, zanim zabiją ciebie.
Ruud wstrzyknął kwas siarkowy do gardła Rogalskiej.


31.

- Słyszysz? Zabili Rogalską... Cefebarku, zabili Rogalską!
- Wiem – powiedział Anioł Śmierci.
Siedzieli w środku fortu, oparci o mur.
- Nie idziesz... nie musisz iść po nią?
Pies uśmiechnął się do Kaśki (naprawdę się uśmiechnął, psy mogą się uśmiechać).
- Już po nią byłem.
- Kiedy? – spytała zaskoczona Katarzyna. – Cały czas siedziałeś ze mną.
- Nie rozumiesz wielu rzeczy – powiedział spokojnie Cefebar. – Ja nie podlegam czasowi. Nie muszę mieć jednego kształtu. Jestem tylko częścią wielkiej siły, którą wy nazywacie Śmiercią.
- Cefik, nie rozumiem co mówisz... – zasępiła się Kaśka. A miała do tego prawo, bo rzadko kiedy czegoś nie rozumiała.
- Od śmierci twojej koleżanki do wypowiedzenia przez ciebie słów: „zabili Rogalską” upłynęło bardzo dużo czasu.
- Może minuta.
- Haha, Kasiu, wiesz ile można zrobić w minutę, w sekundę, w setną część sekundy? Czas ogranicza was, nie mnie.
- Chcesz powiedzieć, że... dla ciebie czas płynie inaczej?
- W ogóle nie płynie. Zresztą, do Rogalskiej nie musiałem wcale iść osobiście.
- Przecież jesteś Aniołem Śmierci.
- Owszem, ale w każdej sekundzie na świecie umierają ludzie. Oczywiście zdążyłbym ich wszystkich na bieżąco przeprowadzać, jednocześnie siedząc tu z tobą, ale szybko by mnie to zmęczyło.
- Więc jak...
- Oj, są inni. Mówiłem, że jestem tylko częścią pewnej siły. To też nie do końca tak. Jestem Śmiercią, Kasiu. Podobnie jak miliardy niematerialnych istot, dryfujących swobodnie w Czasie i Przestrzeni. Możliwe, że teraz gdzieś w Afryce przeprowadzam kogoś, mając postać lwa. Tak, to prawdopodobne. I jestem tym samym bytem, który teraz z tobą rozmawia. Ale w innej Przestrzeni.
- Jesteś też pieskiem.
- Tak. Nie ukrywam, że niebezpiecznie nabieram pewnych cech Osobowości. To chyba przez ciebie.
- Lubię cię, kicia.
- Czemu ciągle mówisz do mnie kicia? Jestem Cef...
- Do wszystkiego, co darzę sympatią, mówię kicia.
- Ech... ludzie...
Kaśka zaczęła głaskać psa po głowie.
- Nie chcesz, żebym cię pogłaskała po brzuszku? Czad tak bardzo lubi...
- Kto?
- Czad, mój pies.
- O, nie traktuj mnie jak psa! Pamiętaj, że jestem aniołem. Ała, ała...
- Co się dzieje, Cefebarku?
- Jakoś tak mnie coś strzyknęło, wiesz? Chyba się położę na plecach, może przejdzie...
Kaśka oparła głowę na psie i, drapiąc go po brzuchu, zasnęła. Kiedy się obudziła, Cefebara nie było w pobliżu.
- Cefebar! – wrzasnęła przerażona. – Cefik!
- Jestem, jestem – zmaterializował się przed nią. – Musiałem coś załatwić.
- Kto umarł?
- Nikt nie umarł, mam swoje potrzeby, tak?
- Anioły też sikają?
- Nie interesuj się! Powiedz lepiej jak się czujesz, co z raną?
- A wiesz, że nawet... ej zobacz, jak ona wygląda. W ogóle nie czuję bólu.
Kaśka zdjęła koszulkę.
- Masz tylko bliznę, nie ma rany – powiedział Cefebar.
- Jakim cudem? – zdziwiła się Kaśka
- Mnie nie pytaj.
- Nieważne. Czas iść.
Cefebar nie wiedział, jak ma się zachować. Liczył, że sytuacja rozwiąże się sama.
- Eeee... no, to powodzenia.
- Nie idziesz ze mną?
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo żyjesz – odpowiedział anioł, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to zabrzmiało. Za chwilę więc dodał: - Muszę przestrzegać etykiety, konwenansów, sama rozumiesz...
- Aha. Na pewno to, że teraz ze mną rozmawiasz, w żaden sposób nie łamie twojej śmierciowej etykiety.
- No właśnie, w zasadzie to...
- Albo to, że cię nazywam „Cefik”. I to, że głaszczę cię po brzuchu. Albo śpię na twoich łapach.
Cefebar westchnął.
- W zasadzie to dlaczego chcesz, żebym szedł z tobą? Przecież ci nie pomogę.
Kaśka przytuliła się do psa.
- Nie chcę być sama.
Kaśka z Cefebarem wyszli z fortu. Już na końcu ścieżki, prowadzącej do biblioteki, Katarzyna dostrzegła postać siedzącą na schodach przy wejściu. Powoli podeszła bliżej. Rozpoznała Żabę.
A raczej coś, co z Żaby zostało.
Aśka była blada jak ściana, cała się trzęsła, wzrok miała wlepiony w jeden punkt w dali.
Wydawało się, że nie ma kontaktu ze światem, ale Katarzyna nie mogła całkiem ufać swoim zmysłom. Wyjęła swój długi nóż ze szpicem i zaczęła powoli zbliżać się do koleżanki. Po chwili stała przed nią na odległość wyciągniętego noża. Żaba nadal zdawała się nie ogarniać.
- Żaba? – zaczęła ostrożnie Kaśka. – Słyszysz mnie?
Zero odzewu. Oczy skupione na jednym punkcie, umysł wędrujący daleko, daleko stąd.
- Przepraszam – wyszeptała Katarzyna przez łzy i wbiła w Joannę nóż. W samo serce.
Spojrzała na swojego towarzysza.
- No już, przeprowadź ją! – powiedziała, łkając. – Ja tu poczekam, nigdzie się nie wybieram – otarła rękawem oczy.
Cefebar położył na nią łapę.
- Już po wszystkim, Kasiu.
- Ale...
- Już ci tłumaczyłem. Twoja koleżanka poszła już dalej.
Kaśka spojrzała na zwłoki Żaby.
- Cefik, ja nie chcę iść dalej – oświadczyła.
Anioł nie zrozumiał.
- Dobrze, możemy wejść do środka.
- Nie. Jak umrę. Nie chcę iść dalej. Chcę tu być. Boję się śmierci.
- Każdy boi się śmierci...
- A skąd ty możesz o tym wiedzieć?!
Cefebar spojrzał na Kaśkę z miną wybitnie: „bitch please”.
- No dobra, może i wiesz. Ale sam nigdy się nie bałeś, prawda? Nie umiesz odczuwać strachu?
- Chyba nie.
Kaśka chwyciła pysk psa i przyciągnęła w kierunku swojej twarzy.
- Gdyby mnie zabili, nie pójdę z tobą.
- Będziesz musiała.
- NIE! Co się dzieje, gdy ludzie zostają?
- Nie zostają.
- Na pewno ktoś został!
- Tak, ale tylko ci, którzy musieli coś dokończyć! Czasami samobójcy i ludzie bardzo nieszczęśliwi. Nie dało się ich przenieść. A chcieli... Przeważnie chcieli, wierz mi.
- Nikogo nie chciałeś sam zatrzymać?
- Nie mogę...
- Mnie zatrzymasz.
- Zrozum...
- Siad!
Cefebar zaskomlał i usiadł. Położył uszy po sobie i milczał.
- Dobry pies. Pani teraz pójdzie i sprawdzi...
Chlust!
I drugi raz: chlust!
- Co jest?!
Chlust ostateczny. Chlust ze strzykawki. Stężonym kwasem siarkowym (VI). Prosto w oczy.
Ruud wyłonił się zza drzwi.
- Dzień dobry – wycedził.
Oczywiście tych słów nie słyszał nawet on sam, wszystko zagłuszył wrzask Kaśki. Ruud nie zamierzał zwlekać. Podszedł do miotającej się na schodach dziewczyny i szybko wbił jej ostrza w brzuch. Po kilku sekundach umarła.
Kaśka otworzyła oczy. Metafizycznie. Materialnie jej oczy dosyć szybko przereagowały z kwasem. Wszystko dookoła było takie piękne, intensywne, barwne. Kaśka doświadczała syntezy zmysłów – widziała dźwięki, czuła, smakowała barwy. Spojrzała na swoje ciało, zakryła twarz dłońmi (materialnej twarzy w zasadzie też prawie nie miała). Intensywniej niż zwykle poczuła (usłyszała?) na sobie wzrok Cefebara. Patrzył na nią niepewnie. Za nim, gdzieś u góry zmaterializowała świetlista szczelina.
- To tam? – spytała świeżo zmarła.
- Tak – podał jej łapę.
- Nie idę.
- Kasiu, musisz.
- Po moim trupie!
Cefebar miał głupią minę.
- Nikt mnie do niczego nie zmusi! Pójdę, jak będę miała ochotę!
Świetlista szczelina zaczęła przyciągać Kaśkę. Na anioła nie miała wpływu. Dziewczyna chwyciła łapę psa.
- Cefik, błagam. Trzymaj mnie.
Cefebar spojrzał na światło.
- Ale... dlaczego?
- Buntownicy żyją wiecznie. Buntowałeś się kiedyś?
- Nie.
Kaśka objęła psa i spojrzała w jego wielkie, czarne ślepia.
- Cefik, proszę się. Ja nie chcę umierać. Trzymaj...
Szczelina się powiększała.
- Nie wiem, co się stanie, nie wiem czym będziesz, są rzeczy gorsze od śmierci – zawarczał Cefebar, próbując się wyrwać z uścisku.
- Ale ja nie chcę, boję się! Cefik...
Anioł westchnął.
- A, jebać to – położył łeb na głowie dziewczyny. – Ale żeby nie było, że nie ostrzegałem.
Dziura w niebie zaczęła się zwężać. Cefebar patrzył na nią ze strachem.
- Oj, dostanie mi się za to, dostanie.
Ale jakaś cząstka jego niematerialnego umysłu cichutko powtórzyła za Kaśką: „buntownicy żyją wiecznie.” Od razu odezwała się inna cząstka: „przecież ty i tak żyjesz wiecznie”.
Szczelina się zamknęła.
Kaśka przestała widzieć dźwięki, jej zmysły wracały do formy przyżyciowej. Ale nie tylko wróciły, ale poszły dalej – w złym kierunku. Teraz świat był w odcieniach szarości, kontury się zamazywały, dźwięki były przytłumione. Powiedziała o tym Cefebarowi.
- Jesteś dla mnie nieznanym zjawiskiem. Ostrzegałem.
- Jestem teraz formalnie duchem?
- Tak bym cię roboczo nazwał.
- Da się jakoś wrócić do normalnego życia?
- O, to na pewno nie.
- Aha. A umrzeć? Tak na śmierć?
- Nie mam pojęcia. Ostrzegałem.
- No trudno. Jakoś trzeba będzie z tym żyć.
W tym momencie z biblioteki wyszedł Ruud.
- Zobacz, twój zabójca – powiedział wesoło Cefebar.
- Oni mogą mnie słyszeć? – spytał szeptem duch Kaśki, zwany dalej Kaśką.
- Nic nie wiem. Spróbuj.
- Heeeej, Ruuuuudzieeeeee! Morderco ty mój!
Żadnej reakcji.
- Dwaj jeszcze raz!
- Ruuuuuuud! Słyszysz mnie?
Nadal nic.
- Ej Cefik, a może to jest jak w tym... jak w „Uwierz w ducha”, co? Że się muszę skupić, żeby była interakcja?
- Po raz setny ci mówię, że nie mam pojęcia. Jesteś fenomenem.
Kaśka zaczęła się skupiać. Skupiała się... i skupiała... i skupiała.
- Ruud!
Ruud gwałtownie obejrzał się za siebie. Kaśka klasnęła w swoje dusze dłonie. Cefebar z uznaniem pokiwał łbem.
Witkowski wzruszył ramionami i pognał w swoją stronę, dzierżąc w ręku piłę łańcuchową.
- Kuba – oznajmiła Kaśka.
- Hę?
- Muszę pomóc Kubie. A potem wymyślę sposób, jak umrzeć na śmierć.
- Już ci się nie podoba tutaj?!
- Za ponuro. Nieprzyjemnie jakoś.
- Ech... ludzie...
- Prowadź do Kuby.
- Skąd wiesz, że wiem, gdzie on jest?
- Bo możesz być w różnych miejscach jednocześnie w czasie zero.
Cefebar westchnął.
- Kuba jest po drugiej stronie fortu, naprzeciwko szpitala. Ale intensywnie się przemieszcza.
- Wybornie. Idziemy!
Kuba faktycznie intensywnie się przemieszczał. Widać było resztki działania boltoniny. Potężne ciało przeczesywało tunele fortu, wściekle wymachując w powietrzu swoją maczugą z kolcami. Było to głupie, ale fajnie wyglądało. Kaśka wraz z Cefebarem przeniknęła przez mur i stanęła przed Kubą.
- Kuba!
Kuba zbliżał się nieustępliwie, machając maczugą.
- Kuuuuba!
W końcu znalazł się przed Kaśką, przebiegł przez nią i pobieżył dalej. Kaśka zaczęła się śmiać.
- Kuba mnie przeleciał!
- Monika tu idzie – powiedział Cefebar.
Kaśka natychmiast przestała się śmiać.
- Trzeba go ostrzec.
Kaśkoduch przeleciał przez tunel i ponownie znalazł się przed Brzeskim (duchy potrafią poruszać się dużo szybciej niż ludzie).
- Kuba, posłuchaj – zaczęła mówić nerwowo. – Chcę ci pomóc.
Zaklęła.
- Cefik, kurwa, znowu mnie przeleciał!
- Spodobało mu się – zachichotał pies.
- Kuuuba, posłuchaj! – wrzasnęła Kaśka za oddalającym się kolegą.
- Kasiu, nerwy tylko ci zaszkodzą. Musisz się skupić. Inaczej nic z tego.
- Gdzie jest Monika?
- Idzie za nami, zaatakuje Kubę z tyłu.
W mroku tunelu pojawiła się Monika. Biegła bezgłośnie. Zatrzymała się kilka metrów przed Kaśką, a ta mogłaby przysiąc, że Dynkiewicz spojrzała jej prosto w oczy. Po chwili przyspieszyła.
Kaśka zmaterializowała się przed Kubą i ponownie próbowała nawiązać z nim kontakt. Nie dało się. Kuba jej nie słyszał. Próbowała go dotknąć, ale jej dusza ektoplazma tylko przenikała przez ciało Brzeskiego. Zero interakcji.
- Cefik... – pisnęła Kaśka przez łzy.
Nadbiegła Monika. Maczeta cięła plecy Kuby. Raz, drugi trzeci. Za piątym razem przestał krzyczeć. Po chwili pojawiła się przejściowa forma Brzeskiego. Spojrzał na Kaśkę i uśmiechnął się serdecznie.
- Wiem, że chciałaś mi pomóc.
- Przykro mi, Kuba – powiedziała ciepło Kaśka.
- Nic nie szkodzi. Nie mogę cię dotknąć, jesteśmy w innych wymiarach. Ale tak bardzo chciałbym cię uścisnąć, ten ostatni raz...
Kaśka spojrzała na Cefebara.
- Wszystko mu przed chwilą wytłumaczyłem – powiedział wyjaśniająco.
- Kied... dobra, nieważne.
- Czeka nas wycieczka, co Cefebar? – powiedział wesoło Kuba.
Kaśka zaobserwowała dziwne zjawisko. Z Cefebara wyszedł drugi Cefebar, który podszedł do Kuby. Brzeski najpierw spojrzał na Kaśkę, a potem w głąb tunelu. Najprawdopodobniej dostrzegł tam lśniącą szczelinę, przeznaczoną tylko dla niego. Skierował się w jej stronę z klonem Cefebara.
Kaśka zdążyła jeszcze usłyszeć:
- A znasz ten dowcip o kobiecie i...
- Znam, Wojakowski już mi opowiadał.
- Ten z dzikiem?
- A nie, to tego nie znam.
- No, to słuchaj...
Po chwili odeszli w niebyt. A raczej w nowy byt.
- Kasiu – zaczął Cefebar.
- Daj mi chwilę, niech spojrzę jeszcze na...
- Kasiu...
- Czekaj, nie widzisz, że przeżywam!
- Monika tu idzie.
- Niech idzie!
- Ona cię widzi.
- Niech widzi! Zaraz... co?!
Monika faktycznie patrzyła prosto w niematerialne oczy Kaśki i powoli zmierzała w jej kierunku.
- Cefik... – zaczęła niepewnie Kaśka. – O co tu chodzi?
- Nic nie wiem, ostrzegałem.
- Monika? – spytała cicho Kaśka.
Monika podeszła jeszcze bliżej. Z powodu bycia pewną upośledzoną formą ducha o słabym wzroku, Kaśka nie mogła w półmroku dostrzec tego, co panna Dynkiewicz miała na oczach. Czegoś, co pozwalało jej widzieć Kaśkoducha. Monika podniosła maczetę.
- Cefik, ona chyba nie zamierza...
- Chyba zamierza.
Ciach! Kaśka nie poczuła bólu. Może dlatego, że martwi bólu nie czują. Może dlatego, że przecież nie miało ją co boleć, bo była duchem. A może po prostu jej śmierć (?!) nastąpiła tak szybko. Monika przecięła jej metafizyczną tętnicę szyjną. Duchowi ducha Kaśki ponownie wyostrzyły się zmysły.
- Cefik, chyba znów jestem pomiędzy.
Otworzyło się światło. Kaśka była wyraźnie zszokowana.
- Jak ona to zrobiła?
- Nie mam pojęcia. Kasiu?
- Tak. Teraz już pójdę z tobą.
- Całe szczęście. Może mnie nie wywalą z roboty. Może tam na górze nie zdążyli zobaczyć twojej chwilowej... eee... niedyspozycji.
- Cefik, a kto jest tam na górze?
- Pytasz, kto tym wszystkim kieruje?
- Tak.
- Nigdy się nie przedstawił. My go nazywamy po prostu Andrzej.
- Och. Aha.
- Boisz się, Kasiu?
- Troszkę. Spotkamy się jeszcze kiedyś?
- Na pewno.
Kaśka zaczęła się śmiać.
- Co cię tak bawi? – spytał anioł.
- Bo zawsze się bałam śmierci. Kto by pomyślał, że będę umierać dwa razy?
- Skoro życie potrafi zaskakiwać, to dlaczego śmierć by nie mogła? – uśmiechnął się Cefebar.
Stali już przy świetlistym wejściu.
- To idę! – oznajmiła Kaśka.
- Idź. A jakby ktoś pytał, to umierałaś jeden raz.
Kaśka poszła dalej. Bramę zamknięto.


32.

Premier Kania, dr Bardadyn, dr Jędrzejowska i Harry z Essex siedzieli i obradowali w podobnym pomieszczeniu, co ostatnio. Ale już nie w Warszawie, a w Krakowie. Igrzyska dobiegały końca, trzeba będzie niedługo powitać zwycięzcę.
- Witkowski (Ruud - przyp. aut.), Lepimagma i Dynkiewicz – powiedział premier bardziej do siebie, niż do rozmówców – ostatnia trójka. Muszę, przyznać, drodzy organizatorzy, że odwaliliście kawał dobrej roboty.
- Tam się coś dzieje, panie premierze – zauważył Harry, wskazując odnóżem na jeden z ekranów w gabinecie Kani. Oczywiście powiedział to po brytyjsku, ale tłumacz Maciej wszystko na bieżąco przekładał.
- Witkowski idzie po Lepimagmę – powiedziała Jędrzejowska, patrząc na zapis z kamery.
– Idzie do lasu, chyba ją namierzył radarem.
- Ma piłę z tego co widzę – powiedział Kania. – Szykuje się jatka.
- Lepimagma chyba go słyszy, wchodzi na drzewo... – włączył się dr Bardadyn.
- Czeka już na niego, wyjęła nóż.
- Witkowski rozgląda się, nie ufa radarowi.
- Bo ten radar był tak zrobiony, żeby mu nie ufać.
- Rozgląda się po drzewach, minął ją, nie zauważył jej!
- Patrzcie, patrzcie, zeskakuje za nim!
- Zacięła mu się piła, nie do wiary!
- Wyrzucił ją!
- Nie ma broni, ale nie ucieka! Staje do walki!
- Atakuje, rzuca się na Lepimagmę!
- Lepimagma uskakuje, znów wchodzi na drzewo!
- Witkowski wraca po piłę. Pilnie obserwuje Lepimagmę.
- Znowu nie może uruchomić piły.
- Lepimagma przeskakuje na inne drzewo. Witkowski traci ją z oczu. Rozgląda się.
- Czy ona próbuje...
- Tak, skacze na niego! Nie do wiary!
- To koniec, wbija mu nóż w szyję.
- Tak, Witkowski pada. Oj, co ona robi?
- Dźga go, dla pewności.
- Tyle razy? Ciekawe, czy znowu obliże nóż...
- Nie, nie mogę na to patrzeć, przecież to obrzydliwe.
- Już po wszystkim. Możesz odsłonić oczy, Harry. Wszystkie osiem.
- My Godness.
Premier Kania kazał przynieść wszystkim whisky. Dla Harry’ego zamówił bawarkę. Pająki nie piją alkoholu, nie mają dehydrogenazy. Ani wątroby. Prezes zaproponował gościom cygara. Tylko Harry się zgodził.
- Drodzy organizatorzy – zaczęło autorytarne metr pięćdziesiąt. – Pomysł ze skarsheteorytem i boltoniną był strzałem w dziesiątkę. Wyrżnęli się w dwa dni. Robimy coś teraz? Lepimagma ma radar, może wyśledzić Dynkiewicz, to nie powinno potrwać długo.
- Nie wyśledzi – powiedziała zimno Jędrzejowska. – Dynkiewicz jest niewidoczna dla radaru.
- Co ona właściwie ma na sobie?
- Na farmacji było dużo różnych materiałów i odczynników. Wiele się dało z tego skonstruować, jak tylko ktoś miał wystarczającą wiedzę. Dynkiewicz zrobiła zbroję i hełm z nano-włókien, niezwykle odporną na wszelkie uszkodzenia i samoregenerującą się. Skonstruowała też noktowizor, ale nie wiem, czy ma jakieś inne funkcje oprócz widzenia w ciemności. Bardzo możliwe. Jeśli zdarzy się, że to ona wygra, natychmiast należy ją rozbroić. Jest niebezpieczna w tym pancerzu.
- Coś niesamowitego – doktor Bardadyn był wyraźnie oczarowany.
- Dziękuję za wyjaśnienie, pani doktor. Więc co pani proponuje, żeby nasze dwa pozostałe przy życiu aniołki nie musiały się zbyt długo szukać? Kolejny zastrzyk boltoniny?
- A po co? Powiedzmy im, żeby się stawiły w jednym miejscu o określonej porze. Inaczej je zabijemy.
- Tak. Zakończmy to jeszcze dziś.
- A co będzie potem, premierze?
- Powrót do normy. I wieczna chwała dla zwycięzcy. Tournee po kraju i takie tam.
- Happy end – uśmiechnęła się szyderczo Jędrzejowska.
- Powiedzmy – teraz premier się uśmiechnął. Dr Bardadyn patrzył na nich spode łba. – Jest pani usatysfakcjonowana? Zemsta się udała?
- Nie do końca.
- Dlaczego?
- Niektórzy z nich umierali za szybko.


33.

- Uwaga, uwaga! Pozostali przy życiu trybuci, Paulina Lepimagma i Monika Dynkiewicz, proszone są o natychmiastowe stawienie się na teren kompleksu boisk. Powtarzam. Trybuci Lepimagma i Dynkiewicz proszone są o natychmiastowe stawienie się na teren kompleksu boisk. W wypadku niezastosowania się do polecenia, chipy umieszczone w waszych szyjach eksplodują, powodując natychmiastową śmierć.
Lepimagma przestała lizać nóż i odrzuciła radar. Szybkim krokiem pomaszerowała we wskazane miejsce.
Monika skończyła ostrzyć maczetę. Ruszyła na boiska.
W całej Polsce ludzie obstawiali zakłady, kto zwycięży pierwsze Igrzyska.

Oto stoją naprzeciwko siebie, tak bardzo niepodobne do siebie samych, tak bardzo zmienione przez te kilka dni walk, cierpienia i okrucieństwa. Ile krwi musiały przelać, żeby stać teraz, w ostatni dzień Igrzysk i patrzeć sobie w oczy w godzinie, w której jedna z nich zginie, a druga zyska wieczną chwałę i bogactwo.
Lepimagma brudna, poraniona, z nożem wielokrotnie wbijanym w serca, szyje i plecy innych trybutów.
Monika, teraz już pół człowiek - pół maszyna, ze lśniącym pancerzem i fioletowoniebieskim hełmem, dzierżąca w ręku morderczą maczetę.
Mierzą się wzrokiem. To jedyne co ich łączy. Oczy. Nadal pełne blasku, nadal piękne. Ale to jest piękno, które weszło w inny wymiar. To piękno, którym nie jest dane cieszyć się długo. To piękno, które pała żądzą destrukcji. Coś takiego musi być tylko chwilowe. Coś takiego musi zabić lub umrzeć.
Ruszyły.
Lepimagma rozpędza się i skacze w stronę Moniki. Jej prędkość jest tak duża, że pomimo niewielkiej masy, udaje jej się przewrócić przeciwniczkę. Monice wypada broń z dłoni. Lepimagma wrzeszczy triumfalnie i próbuje zlokalizować jakieś nieosłonięte miejsce na ciele wroga. W tym czasie Monika zrzuca ją z siebie i chwyta za maczetę. Błyskawicznie się podnosi. Ale Lepimagma też podrywa się na równe nogi i obie panie wracają do punktu wyjścia. Monika rusza do przodu, przecina maczetą powietrze. Lepimagma cały czas robi uniki. W końcu wystrzeliwuje w górę i spada ponownie na Monikę w jeszcze większym impetem, niż poprzednio. Ale ta jest na to przygotowana. Odruchowo cofa się i, zasłaniając się jedną ręką, drugą tnie Lepimagmę po brzuchu. Dziewczyna upada.
Wokół niej powiększa się plama krwi. Lepimagma cicho pojękuje. Monika, nie chcąc ryzykować, wytrąca jej kopnięciem nóż z ręki. Chce jak najszybciej zakończyć walkę. Szykuje się do ostatecznego uderzenia. Staje nad Lepimagmą, wznosi broń...
To się dzieje w ułamku sekundy. Resztkami świadomości Lepimagma przewraca się na bok i strzela kwasem w Monikę. Z tej samej strzykawki, którą znalazła, gdy skończyła walczyć z Ruudem (musiał ją zgubić po drodze). Szansa powodzenia była jeden na milion, ale to właśnie był ten jeden raz. Kwas trafia Monikę w szyję. Przepala jej skórę i dociera do dużych naczyń krwionośnych. Zamglonym wzrokiem Lepimagma widzi, jak jej przeciwniczka upada na ziemię.
Ich serca przestają bić w tym samym czasie.


34.

- O kurwa – powiedział premier Kania. – Ja pierdolę – uzupełnił swoją elokwentną wypowiedź. – I co teraz?
- Kompromitacja, premierze. Pańska i nasza. To nie tak miało być.
- Kurwa mać! – ryknął premier. - Musi być zwycięzca, przecież MUSI BYĆ ZWYCIĘZCA!
- Owszem. Niech się pan spodziewa buntów.
- Jakich kurwa znowu buntów?
- Kraj i tak się burzy. Za dużo brutalności, za dużo śmierci. Ale jakby mieli zwycięzcę, to może by się udało jakoś ich udobruchać. A teraz – te wszystkie zgony były bezsensowne.
Premier usiadł za biurkiem i załamał ręce.
- Poza tym – kontynuowała Jędrzejowska – ludziom się to widowisko podobało. Czuli, że to co robimy jest złe, niemoralne, ale całkiem wygodnie im było siedzieć w ciepłym domu i oglądać, jak się inni mordują. Teraz ich sumienie w końcu się ruszy.
- I have a bad feelig about this – zgodził się Harry.
- Co robić? Niech pani mi doradzi.
- Walczyć. Tłamsić bunty. Gasić iskry. Albo...
- Albo co?
- Ustąpić.
- Nigdy!
- Nie zbuduje pan imperium na krwi, panie premierze – powiedział dr Bardadyn.
- Zamknij się – krzyknęli jednocześnie Kania i Jędrzejowska.
Premier wstał i zaczął nerwowo chodzić po gabinecie.
- Nie ma sensu teraz ustalać, co zrobimy. Nie wiadomo, co się stanie. Trzeba poczekać do świtu. Może będą się bali, może nie będzie buntów...
- Nie liczyłabym na to, premierze.
- Nie, koniec, koniec – pokręcił głową. - Nic teraz nie zrobimy. Idźcie do siebie. Chcę być sam.


35.

Premier Kania siedział przy biurku. W gabinecie panował półmrok, jedynym źródłem światła była lampka. Im dłużej myślał o nadchodzących kłopotach, tym mocniej wierzył, że myślenie w tej chwili jest bezsensowne. Akcja powoduje reakcję. Trzeba czekać na ruch narodu. I dostosować działania do tego, co ów naród wymyśli.
Podszedł do radia. Włączył je. „Taki obraz mi się marzy, taki obraz w którym więcej niż wszystkiego będzie dobra...”
Wyłączył.
Położył się na wersalce i zamknął oczy. Taaak... Wojsko, policja, gaz, wybuchy, krew, wyroki. Nie da się tego uniknąć. Pospolite ruszenie, o którym tak często mówił Cejrowski i Korwin, wkrótce nastąpi. Ale on nie odda władzy. Nie odda.
I choć ze wszystkich sił próbował zasnąć, w głowie wciąż grała mu ta piosenka z radia:
„... a gdzieś z tyłu minimalnie,
jeśli musi już być zło,
niechaj robi za dalekie tło.”


KONIEC.
Ostatnio zmieniony 21 gru 2013, 0:42 przez Enbers, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
411
Posty: 1778
Rejestracja: 31 paź 2011, 8:56
Lokalizacja: .de

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#2 Post autor: 411 » 10 gru 2013, 10:56

Witaj.
:)
No to mamy koniec. Nie lubie, gdy cos sie konczy, ale tak to juz jest na tym swiecie.
I, jak zawsze, nachodza mysli:
szkoda,
moglo byc inaczej,
dlaczego tak sie skonczylo,
dlaczego sie w ogóle skonczylo,
...i tak dalej.

Skonczylo sie dobrze. I przyznaje, ze nie spodziewalam sie takiego wlasnie "endu". To na Twój plus. Zdecydowanie.
Reszty pochwal nie bede powtarzac, moze poza gratulacjami takiej wyobrazni.
:)

Ale, zeby nie bylo tak rózowo, cos sie tam jeszcze znalazlo do dopolerowania.
Enbers pisze:Na stole stały różne odczynniki, widać było, że Węgorz coś przy nich dłubał.
Po czym bylo to widac? Zostawil wizytówke?

Enbers pisze:Ruud trzymał w ręku szklaną strzykawkę, napełnioną płynem.
Wypelniona/napelniona jakims plynem (pelna czegos tam).

Enbers pisze:Natychmiast wycelował w Rogalską i drugą ręką energicznie nacisnął na tłok.
Jak wielka byla ta strzykawka? Dwusetka?

Enbers pisze:Siedzieli w środku fortu, oparci o mur i częściowo o siebie.
Dziwny opis. Nie umiem sobie tego wyobrazic. Czegos, jakiegos drobiazgu zabraklo do dookreslenia scenerii.

Enbers pisze:- Nie chcesz, żebym się pogłaskała po brzuszku? Czad tak bardzo lubi...
Hm... Cefik, jak kazdy facet bylby pewnie zachwycony, gdyby mloda, ladna dziewczyna zaczela sie przy nim glaskac po brzuszku...

Enbers pisze:Kaśka złapała pysk psa i przyciągnęła w kierunku swojej twarzy.
Chwycila? Objela dlonmi? Wziela w dlonie?

Enbers pisze:Stężonym kwasem siarkowym (VI).
A co to jest to?

Enbers pisze:Kaśkoduch przeleciał przez tunel i ponownie znalazł się przez Brzeskim (duchy potrafią poruszać się dużo szybciej niż ludzie).
Wiadomo.

Enbers pisze:Próbowała go dotknąć, ale jej dusza ektoplazma tylko przenikała przez ciało Brzeskiego.
Duchowa? Chyba wiem co chciales powiedziec przez wlasnie takie uzycie slowa, ale jakos sie to nie klei. Tzn, zatrzymuje niepotrzebnie, gdy akcja pcha dalej.

Enbers pisze:Premier Kania, dr Bardadyn, dr Jędrzejowska i Harry z Essex siedzieli i obradowali w podobnym pomieszczeniu, co ostatnio.
Niefajnie. Watpie, by ktos pamietal, jakie bylo to "ostatnie pomieszczenie", albo do czego bylo podobne. Wystarczyloby kilka zgrabnych slów.

Enbers pisze:Igrzyska pomału dobiegały końca, trzeba będzie niedługo powitać zwycięzcę.
Znowu te Twoje pomalu. Powiedz, nie widzisz sam, ze to slowo jest tu w ogóle zbedne?

Enbers pisze:- Coś niesamowitego – dr Bardadyn był wyraźnie oczarowany.
Doktor. Albo samo nazwisko. Albo: mezczyzna.

Enbers pisze: Dr Bardanyn patrzył na nich spode łba.
Wiec Bardadyn, czy jednak Bardanyn?

Enbers pisze:- Niektórzy z nim umierali za szybko.
Wiadomo.

Enbers pisze:Pozostali przy życiu trybuci, Paulina Lepimagma i Monika Dynkiewicz, proszeni są o natychmiastowe stawienie się na teren kompleksu boisk.
Proszone sa. Mimo wszystko, zostaly dwie panie i nawet jesli uzywasz okreslenia: trybuci (trybutki brzmi zabawnie, fakt), to nie zmieniaj im plci.

Enbers pisze:Wokół niej rośnie plama krwi. Cicho pojękuje.
Pierwsze: rosnie. Plama moze sie pojawiac, powiekszac, ale nie rosnac. A drugie, drugi czlon: ta plama tak cichutko pojekuje rosnac?

Enbers pisze:W gabinecie panował półmrok, jedynym źródłem światła była lampka.
...stojaca na stole, w kacie pokoju, dajaca/rzucajaca przyciemniona, ciepla poswiate.
Np.

Enbers pisze: Im dłużej myślał o nadchodzącej sytuacji, tym mocniej wierzył, że myślenie w tej chwili jest bezsensowne.
O sytuacji. Albo o nadchodzacych klopotach (czy cos w ten desen).
No i to myslenie - zdublowane i brzmiace bardzo kulawo, choc mysle, ze podobala Ci sie ta zabawa slowem i bezsensem.

Ok. To tyle.
Fazit: podobalo sie, czytalam z przyjemnoscia i usmiechem na twarzy.
Ciekawa juz jestem nastepnego utworu Twojego pióra.

Pozdrawiam serdecznie, J.
:)
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#3 Post autor: zdzichu » 11 gru 2013, 23:17

Oj poczytałem sobie, panie Enbers, poczytałem.
Od początku do końca poczytałem i tak sobie myślę, że masz pan wyobraźnię. I zadatki na dobrego pisarza. musisz pan tylko na te różne drobiazgi zwracać uwagę, to i czepiać się nie będą. Ja tak myślę, że oni to jednak niezłośliwie robią. Bo niby dlaczego by mieli?
Opowieść pańska jest dobra, pokazuje ludzkie słabości, obnaża niskie pobudki kierujące władcami. To coś wspaniałego, umieć tak wszystko wypunktować, pokazać w krzywym zwierciadle, ośmieszyć zamiast narzekać. Przyznaję, jestem pod wrażeniem tych sześciu kawałków dobrej prozy.
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#4 Post autor: Enbers » 12 gru 2013, 0:02

Dziękuję za komentarze i uwagi :) Co do wpisu pani 411, faktycznie niedbałości i niedociągnięć jest sporo i dzięki, że je wypunktowałaś. Odniosę się szerzej do Twojego postu, ale nieco później, bo przez blisko tydzień będę miał bardzo ograniczony dostęp do Internetu.

Panie Zdzichu - cieszę się, że się podobało. Niewykluczone, że niebawem powstanie druga część "Igrzysk".

Ogólnie mam kilka pomysłów. Napisanie czegoś w klimacie "Heroes of Might and Magic" - to byłby dla mnie debiut z czymś w rodzaju, noooo... powiedzmy, że pseudofantasy. Kolejny pomysł to opisanie historii seksoholika. I oczywiście kolejna część lub części "Igrzysk".

Niemniej, najprawdopodobniej siadłbym do tego już na serio w okolicy lutego, jak skończę najstraszniejszą sesję na studiach. :bee: Inna rzecz, że może wtedy złapię największą wenę.

EDIT.

411, dzięki za korektę "fizyczną" tekstu :D

EwaMagda

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#5 Post autor: EwaMagda » 14 gru 2013, 9:21

Enbersie, znakomicie przeniosłeś na nasze podwórko Igrzyska Śmierci wg Gary`ego Rossa, który uczynił to wg Suzanne Collins.
Czekam na następną część Igrzysk wg Enbersa.
Bardzo podoba mi się Twój styl pisania!
:bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo:

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#6 Post autor: skaranie boskie » 15 gru 2013, 17:23

Zakończenie, rzeczywiście, niespodziewane.
Aczkolwiek rozsądne. Ponieważ to ostatni odcinek, wypada napisać małe podsumowanie.
Będzie małe, a raczej krótkie. Napisane dobrze. Widać, że bez trudu posługujesz się klawiaturą (celowo nie piszę: piórem). Mam jednak wrażenie, że owo "bez trudu", to czasem taki nieogarnięty galop. Piszesz szybko, bo temat ucieka, bo strach zgubić pomysł... W sumie to nie grzech, mam tak samo. Twojej opowieści, jak zresztą i wielu innym twoim tekstom, brakuje końcowego szlifu. Takiej żmudnej, uważnej roboty korektorskiej przed opublikowaniem.
Uważam, że powinieneś w przyszłości zwrócić na to uwagę. Poza tym nie mam zastrzeżeń i przyznaję, że przeczytałem z dużym zaciekawieniem.
:beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Enbers
Posty: 335
Rejestracja: 30 paź 2011, 21:14
Lokalizacja: Katowice/Jędrzejów/Kraków

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#7 Post autor: Enbers » 20 gru 2013, 22:57

411 pisze:
Jak wielka byla ta strzykawka? Dwusetka?
Seta by wystarczyła :)
Enbers pisze:Stężonym kwasem siarkowym (VI).
A co to jest to?
Tak się oznacza rodzaj kwasu.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kwas_siarkowy
Enbers pisze:Próbowała go dotknąć, ale jej dusza ektoplazma tylko przenikała przez ciało Brzeskiego.
Duchowa? Chyba wiem co chciales powiedziec przez wlasnie takie uzycie slowa, ale jakos sie to nie klei. Tzn, zatrzymuje niepotrzebnie, gdy akcja pcha dalej.
Podoba mi się to słowo, ale zgadzam się, że zgrzyta.
Enbers pisze: Im dłużej myślał o nadchodzącej sytuacji, tym mocniej wierzył, że myślenie w tej chwili jest bezsensowne.
O sytuacji. Albo o nadchodzacych klopotach (czy cos w ten desen).
No i to myslenie - zdublowane i brzmiace bardzo kulawo, choc mysle, ze podobala Ci sie ta zabawa slowem i bezsensem.
No to właśnie specjalnie było. :)

Pozostałych uwag nie cytowałem, bo zgadzam się z nimi w 100% i najdalej jutro poprawię tekst.
Dzięki wielkie za tak uważne przeczytanie opowiadania.

:rosa:

Ewa Magda, skaranie, zdzichu - fajnie, że poświeciliście czas na moje bazgroły :)

Może niebawem coś nowego powstanie. Póki co skupię się na czytaniu prac innych.

EDIT. Poprawiłem :)

Awatar użytkownika
Ewa Włodek
Posty: 5107
Rejestracja: 03 lis 2011, 15:59

Re: Igrzyska Śmierci wg Enbersa cz. 6 - ostatnia

#8 Post autor: Ewa Włodek » 30 gru 2013, 18:52

poczytałam, momentami z uśmiechem, tyle w tych opowiadaniach "dnia dzisiejszego"! Ech, tylko patrzeć, jak możemy się znaleźć w takiej rzeczywistości. Gratuluję wyobraźni. Podobało mi się, i kropka!!!
:bravo:
samego dobrego na Nowy Rok
Ewa

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”