Bez oczekiwanie na szczęście (cz.I) rozszerzony

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
anastazja
Posty: 6176
Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
Lokalizacja: Bieszczady
Płeć:

Bez oczekiwanie na szczęście (cz.I) rozszerzony

#1 Post autor: anastazja » 13 sty 2014, 17:24

od początku




Mój świat poszarzał jak zapomniana suknia ślubna, która wisi od lat - gdzieś w szafie.

Nigdy nie zaznałam miłości i ciepła, którego pragnęłam. Mieszkałam w małym miasteczku na Podlasiu wychowując się w starym domu wraz z czterema siostrami. Ojciec, magazynier, nie zarabiał wiele, w dodatku lubił sobie wypić, zdarzało się, że wracał bez wypłaty. Matka nie pracowała, prowadziła dom. Jak brakowało pieniędzy jechała po pożyczkę do rodziców na wieś. W zamian pomagała w niewielkim gospodarstwie. Zabierała nas do pomocy, dlatego na naukę brakowało czasu. Do szkoły przychodziłyśmy często nieprzygotowane.
- Szkoła to nie priorytet - mówił ojciec - wyjdziecie za mąż i będziecie rodzić dzieci.

Pracowałyśmy w polu u dziadków i obcych ludzi na przykład grabiąc siano. Matka nie musiała nas prosić, szłyśmy same, dobrze znałyśmy sytuację materialną i wiedziałyśmy, że pracujemy na ubranie lub książki do szkoły.
Brakowało podstawowych rzeczy, nie mówiąc o innych dobrach. Czasem jedne buty przypadały na kilka osób, bez względu na rozmiar. Najczęściej w porze zimowej, w lecie można chodzić boso - zwłaszcza na wsi w czasie wakacji u babci. Lubiłyśmy bywać u dziadków, nie musiałyśmy wtedy przebywać w towarzystwie pijanego ojca. Ciągle się czepiał matki: „bo zupa była za słona”, albo o jakieś inne bzdurne rzeczy. Nas zostawiał w spokoju, to fakt, co z tego, kiedy i tak się bałyśmy! Najbardziej o matkę; co by się stało, gdyby ojciec pchnął ją nożem? Mówił tak, kiedy był pod wpływem alkoholu! Wolałabym, żeby ojciec zniknął, ale on był, ciągle był.

Pamiętam dzień (nawet się ucieszyłam), gdy pijany ojciec zawołał mnie na ganek i powiedział:
- Pójdę się powiesić tam w lesie za pagórkiem, tylko nie mów nic mamie.
- Dobrze - odpowiedziałam.
Ojciec bardzo mnie lubił mówiąc to, miał nadzieję, że zacznę wzywać pomocy. Kiedy usłyszał, że nie oponuję, wpadł w furię, uderzył mnie pięścią w plecy i wrzasnął:
- Taka z ciebie córka!
Jako dziecko nie rozumiałam śmierci, ucieszyłam się, że zniknie. To niejeden taki incydent, który pamiętam. Po latach pamięć się zabliźniła i nikt w rodzinie nie potępił ojca.
Pewnej listopadowej nocy, matka uciekła z domu. Biegła boso do swojej siostry mieszkającej cztery kilometry dalej. Zostałyśmy w domu i choć nic nam nie groziło to takiej traumy nie da się zapomnieć: wbił nóż w stół i krzyczał:
- Jak ta kurwa wróci, to ją zabiję!
Kiedy się zmęczył zasnął, było grubo po północy. Wówczas starsza siostra próbowała wyciągnąć nóż. Błyszczał złowrogo w świetle księżyca i trzeszczał podczas wyciągania. Nie da się opisać strachu, którego doznałyśmy!
Innym razem, kiedy matka uciekła, ojciec otworzył konserwę - kroił jej zawartość na małe kostki, nabijał kawałki na ostrze noża i tak jadł. Próbował dzielić się z nami. Była trzecia nad ranem! Bojąc się, próbowałam, lecz miałam wrażenie, że to serce matki... Nigdy nie udało mi się zrozumieć ojca.

Często wracam do wspomnień.
Mając z pięć lat, podczas zabawy z rodzeństwem zauważyłam łzy w oczach matki, zapytałam:
- Dlaczego płaczesz, mamo?
- Bo jest bieda Esterko – padła odpowiedź.
Co to bieda zapytałam?
- O, zobacz, masz podarte rajtuzy i nie ma, za co kupić nowych – odpowiadała.
Wówczas włożyłam palec do dziury w rajstopach i śmiejąc się głośno - wykrzykiwałam:
- Bieda! Bieda!
Nie było wyjścia, matka uśmiechnęła się przez łzy, tuląc nas wszystkich.
Jednego razu ojciec przepił wypłatę i nie było, co jeść. Matka nie wytrzymała psychicznie, miała zamiar zabrać wszystkie nas i pójść, rzucić się pod pociąg! To były złe dni. Rodzice nie rozmawiali ze sobą, ojciec płakał, przepraszał i tak do następnego razu. Nie pił często, ale jeśli już, to dostawał białej gorączki. Wybijał szyby w oknach, rzucał talerzami o ściany. Później okna zabijał dyktą, ponieważ brakowało funduszy na nowe. Sąsiedzi zdziwieni pytali:
- Jak ta kobieta sobie radzi? Tyle dzieci, a wszystkie ubrane i zadbane! Mieszkanie skromne, lecz wysprzątane, dzieci w pocerowanych, ale czystych rajtuzach. Z tego, co pamiętam, nigdy nie chodziliśmy po zapomogę, ojciec robił tak zwane fuchy. A matka potrafiła dla nas uszyć sukienki z worków po ziemniakach lub starych płaszczy, albo marynarek. Odwracając na lewą, nie wypłowiałą stronę. Wyczarowywała płaszczyki dla córek. Była zdolna, dzięki niej egzystowaliśmy. Nie uchodziliśmy za patologiczną rodzinę, w żadnym wypadku! Jednak z powodu nadużywania alkoholu i awantur ojca, każdy z domowników chciał uciekać jak najdalej z domu!

Kiedy skończyłam ósmą klasę szkoły podstawowej, zaczęłam rozglądać się, za średnią. Wspominam dzień, w którym poszłam do technikum z internatem i cieszyłam się, że będę poza domem, Kiedy miałam szesnaście lat marzyłam: skończę średnią szkołę i wyjadę daleko od domu i tego małego miasteczka, w którym wszyscy wiedzieli wszystko. W moim życiu pojawił się Kuba, to była pierwsza czysta miłość, niemal platoniczna. Oboje snuliśmy wizję przyszłości. Delikatne pieszczoty i pocałunki - nic ponadto. Kiedy dłonie sięgały wyżej kolan, mówiłam: to nam, nie ucieknie. Chłopak był dwa lata starszy ode mnie, uczył się w szkole plastycznej, odległej o kilkadziesiąt kilometrów. Spotykaliśmy się rzadko, najczęściej w przypadające akurat święta i wakacje. Ponieważ pochodził z tej samej miejscowości, bywał u mnie w domu, wiedział, w jakich warunkach żyję, znał cala sytuację.
Podobałam mu się nie tylko z urody, również z charakteru - byłam pracowita, cierpliwa i bardzo uczuciowa. Kuba również przypadł mi do gustu: wysoki, przystojny, krucze włosy i śniada cera. Ja - szatynka o niebieskich oczach i filigranowej figurze. Była z nas ładna para.
Pisaliśmy do siebie listy albo dzwoniliśmy – na numer internatu. Coraz bardziej lubiliśmy ze sobą być.
Nie miałam pojęcia, że los przygotował nam inną rolę na scenie życia.

Wraz z rozpoczęciem przeze mnie nauki w trzeciej klasie, nauczanie przedmiotu - podstawy techniki - przejął nowy nauczyciel: bardzo pewny siebie "pan profesor", prosto po studiach. Nic w tym właściwie dziwnego by nie było, nowy pedagog jest sprawą raczej zwyczajną, gdyby nie to, że nauczyciel dość szybko się mną zainteresował. Mogłam się podobać: byłam spokojna, cicha, a przy tym wyróżniająca się urodą na tle klasowych koleżanek, tylko, że...mnie, nie interesowała jego osoba. Dobrze znałam swoje miejsce w szeregu, ponadto był Kuba.
Lecz stało się to, co miało się stać - jeszcze nie wiedziałam, nie miała pojęcia, dlaczego akurat ja na "nauce własnej" mam zejść do klasy i pomóc przepisywać konspekty „profesorowi”. Nie wiedziałam, co powinnam i czego robić nie muszę, ale skoro kierownik internatu kazał iść, szłam, posłusznie jak ciele na rzeź.
Po którymś z kolei konspektowym spotkaniu, "profesor Edmund" ośmielił się poruszyć sprawę mojego prywatnego życia ; wiedział o mnie wszystko: gdzie mieszkam, kto dzwoni do internatu i z kim się spotykam. Zaproponował nawet wspólne wyjście do kina.
Ze strachem w oczach odpowiedziałam:
- Nie mogę, mam chłopaka, to nie wypada.
Był wściekły i tę wściekłość boleśnie odczułam w następnych miesiącach: codzienne przepytywania na lekcjach, niesprawiedliwie złe oceny, komentarze i osądy.
Płakałam, byłam nieśmiałą dziewczyną ze wsi, nie miałam pojęcia, co można w takiej sytuacji zrobić, dzisiaj już wiem, ale trzydzieści lat temu? Nie powiedziałam rodzicom, nie poszłam do dyrektora, chociaż ten bardzo mnie lubił. Śpiewałam w chórze szkolnym i w duecie, dyrektor jeździł z zespołem na konkursy: piosenki radzieckiej i wojskowej. Dobrze nam szło, zdobywaliśmy dobre miejsca, dyplomy do dzisiaj wiszą w szkole. Nie mieściło mi się w głowie, że dyrektor, albo inny nauczyciel w to uwierzy, może wyrzucą mnie ze szkoły? Tego nie chciałam.

Pewnego razu umówiliśmy się z Kubą telefonicznie, że przyjedziemy do domu, na "niedzielę".
W sobotę, w drodze na wiejską zabawę, opowiedziałam swojemu chłopakowi o kłopotach z profesorem. Był wściekły! Sugerował, że powinnam natychmiast pójść do dyrektora, w końcu uspokoił się mówiąc:
- Nie martw się, da ci spokój.
Szliśmy, trzymając się za ręce i nagle przed nami pojawił się „profesorek” Zamarłam!
Gdy przystanęliśmy, zdążyłam szepnąć:
- To on!
Profesorek był blady jak płótno. Oczy miał zaszklone, a język plątał mu się bez sensu.
- Czy mogę porozmawiać z Esterą? – zapytał.
- Na przykład, o czym?
- Nieważne, tylko trzydzieści parę minut.
Po krótkiej naradzie zgodzili się. Nauczyciel odszedł ze mną w odwrotnym kierunku. Miał odprowadzić mnie w to samo miejsce najpóźniej za pół godziny. Cała drżałam spodziewając się, czego może ode mnie chcieć. Profesor” zrobił mi wykład na temat życia.

- Chyba zauważyłaś, że nie jesteś mi obojętna? Z kim ty się spotykasz, z daleka widać, że to chuligan! Zrobi ci dziecko i zostawi, po co ci taki gówniarz! - mówił… I mówił, a ja milczałam. Nie zauważył, kiedy minęło pół godziny. W jednym momencie, jak spod ziemi pojawił się Kuba.
- Na zegarku się nie znasz, człowieku?! - Krzyczał zdenerwowany, złapał mnie za rękę i z całej siły przyciągnął do siebie; odeszliśmy na bok. Byłam jak w hipnozie, miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam, co się dzieje. Słowa nauczyciela dzwoniły w moich uszach: „po co ci, taki gówniarz, zrobi dziecko i zostawi!”
Czułam się strasznie, musiałam przemyśleć sobie wszystko. Zrezygnowaliśmy z Kubą z zabawy i wróciliśmy do domu. W niedzielę rozjechaliśmy się do szkół.

Teraz, by mnie zdobyć, nauczyciel zmienił swoje zachowanie. Był bardzo miły, szarmancki i przy każdej okazji wciąż prosił o spotkanie. Zwierzając się dziewczynom z internatu słyszałam tę samą odpowiedź.
- Oj, tam umów się z nim! Co się tak boisz, przecież Kuba nie musi o tym wiedzieć!
Po kilku dniach dostałam list od „profesorka”, a jego treść zaważyła na całym moim życiu.
Edmund opisał w liście całą miłość, jaką żywił do mnie. Ten list płakał! Czytałam: "dlaczego, wybrałaś „drogę ciernistą”, jeśli możesz mieć usłaną różami?" Pisał, że się zakochał i myśli o mniej poważnie.
Czułam się jak w matni. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby profesor nie ma racji? W tym wieku wierzy się we wszystko! Czy dobrze znam Kubę? Owszem, jest bardzo przystojny, ale lubi sobie wypić, a może naprawdę mnie skrzywdzi? Nie wiedziałam, kogo zapytać o radę. Z matką nigdy nie rozmawiałam na takie tematy. Była czułą matką, ale takie sprawy to dla niej tabu. Kiedy dostałam pierwsza miesiączkę, nie miałam pojęcia, co się stało, myślałam, że umrę. Pobiegłam do matki z płaczem zapytać, odpowiedz była krótka i z wyczuwalną złością: "tak ma być"! Postanowiłam zapytać babci. Ta podtrzymała słowa nauczyciela mówiąc:
- Dziecko, starszy mężczyzna będzie cię szanował, jeśli tak mówi, to myśli poważnie. Ożeni się z Tobą, a tym pomożesz matce.
Dolała optymizmu do głowy głupiej, naiwnej dziewczynie. Zaczęłam analizować - może to rzeczywiście moja życiowa szansa?

Zerwałam z Kubą. Czy tego chciałam? Sama nie wiedziałam, czego chcę! Płakaliśmy oboje! Nie został obojętny na taką decyzję. Nie ukrywałam, że nie chcę go dłużej oszukiwać. Później dowiedziałam się, że Kuba rzucił szkołę i wyjechał na Śląsk, by pracować w kopalni.

Moje życie biegło teraz z prędkością światła. W czasie kolejnych spotkań z Edmundem, zaczęłam wierzyć w łut szczęścia! Przynosił kanapki do szkoły, podając w ukryciu przed resztą uczniów. Był miły na lekcjach. Zaskakiwał na każdym kroku. Spotykaliśmy się potajemnie, było tylko jedno, ale… Nie mógł zaciągnąć mnie do łóżka. Przytulał, całował, o reszcie mógł pomarzyć - ciągle się opierałam. Udawało się do czasu, jednak upór tylko wzmagał popęd samca - było nie było, wziął mnie siłą! Zostałam narzeczoną „profesora” (przynajmniej tak przedstawiało się to w mojej głowie), mogłam odetchnąć pełną piersią! Teraz na pewno się ze mną ożeni, myślałam. Przecież to, co zaszło między nami miało wielkie znaczenie.
Spotykałam się z „profesorkiem” około roku, zawsze w ukryciu, nie bywaliśmy w kawiarni, ani w kinie. Kilka razy zapraszał mnie do domu rodziców. Tylko nie mogłam zrozumieć, dlaczego Edmund prowadził mnie przez żyto! Na dodatek ubierał w chustkę swojej matki!
Zrozumiałam to potem, o wiele za późno! Nie chciał, a raczej bał się, że ktoś zobaczy z nim uczennicę...
Wyglądał na spełnionego, a ja? Cóż mogłam wiedzieć, ponad to, że ściągał mi majtki i robił sobie dobrze - nie widział mnie nago, ani ja jego. To było pożądanie młodego ciała. Owszem, powiedział kiedyś:
- Przyrzekłem sobie, że jeśli spotkam cnotliwą dziewczynę, to, żeby nie wiem, z jakiego domu była i jaka biedna, ożenię się z nią.
Taka deklaracja w ustach dwudziestokilkuletniego mężczyzny brzmiała wiarygodnie. Tylko ten dziwny wzrok jego matki. Czułam, że nie akceptuje wyboru syna.

Kiedy zaszłam w ciążę, nie wiedziałam, że to ciąża - niby skąd? Nikt mnie nie edukował w tym kierunku, ani szkoła, ani rodzice, dawniej to było tabu. W drugim miesiącu zemdlałam i wtedy domyśliliśmy się oboje, Edmund był zdziwiony,(chociaż nie używał prezerwatyw) może usuniesz? – bardziej stwierdził, niż zapytał. Nigdy niemal krzyknęłam. Jednak zdobył się na dobre słowo, mówiąc:
- Właściwie to, dziecko ci się w życiu nie przyda?
I owszem, przydało.
Później wszystko potoczyło się prędko, ślub cywilny, kościelny później, bo jak to? Z brzuchem do ołtarza?!















cdn.
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.I)

#2 Post autor: iTuiTam » 13 sty 2014, 20:21

Anastazjo, trochę poenterowałam, nieco inaczej zaznaczyłam zdania wtrącone. Dodałam ogonek w cielę. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz. Historia... jakich wiele, ale warto o nich pisać. Powodzenia.

:)
anastazja pisze:Jej świat poszarzał jak suknia ślubna, która wisi gdzieś w szafie. Niewiele potrzebowała w życiu, trochę ciepła i miłości. Wychowywała się w domu z sześcioma siostrami. Było ciężko, ojciec zarabiał mało, matka nie pracowała, zajmowała się domem. Szkoła nie była priorytetem.
Ojciec mówił:
- Po co im szkoła i tak wyjdą za mąż i będą rodzić dzieci.

Najstarsza siostra poszła do pracy w wieku szesnastu lat. W domu zostało sześcioro. Pamięta dzień, w którym poszła do technikum z internatem i cieszyła się, że będzie poza domem. Miała piętnaście lat, marzenia i chłopaka z tego samego miasteczka. To była pierwsza czysta miłość, niemal platoniczna, oboje snuli wizję przyszłości. Były pocałunki, delikatne pieszczoty i nic ponadto.
Kiedy dłonie sięgały wyżej kolan, mówiła:
- To nam nie ucieknie.

Kuba był dwa lata starszy i uczył się w szkole plastycznej, odległej o dwieście kilometrów od swojego miejsca zamieszkania. Spotykali się rzadko, najczęściej w przypadające akurat święta i wakacje. Tak minęły dwa lata.

Wraz z rozpoczęciem przez Esterę nauki w trzeciej klasie, nauczanie przedmiotu: podstawy techniki przejął nowy nauczyciel - inteligentny, przystojny, bardzo pewny siebie "pan profesor", prosto po studiach. Nic w tym właściwie dziwnego by nie było, nowy pedagog jest sprawą raczej zwyczajną, gdyby nie to, że nauczyciel dość szybko zainteresował się dziewczyną. A Estera mogła się podobać: spokojna, cicha, a przy tym wyróżniająca się urodą na tle klasowych koleżanek, tylko, że... jej nie interesowała jego osoba. Dobrze znała swoje miejsce w szeregu, ponadto był Kuba.

Lecz stało się to, co miało się stać - jeszcze nie wiedziała, nie miała pojęcia, dlaczego akurat ona na "nauce własnej" ma zejść do klasy i pomóc przepisywać konspekty „profesorowi”. Nie wiedziała co powinna, a czego robić nie musi, a skoro kierownik internatu kazał iść, szła więc, posłuszna, jak cielę na rzeź.

Po którymś z kolei konspektowym spotkaniu, "profesor Edmund" ośmielił się poruszyć sprawę prywatnego życia Estery (wiedział o niej wszystko: gdzie mieszka, kto dzwoni do internatu i z kim się spotyka), zaproponował wspólne wyjście do kina.
Ze strachem w oczach odpowiedziała:
- Nie mogę, mam chłopaka, to nie wypada.

Był wściekły i tę wściekłość boleśnie odczuła Estera w następnych miesiącach: codzienne przepytywania na lekcjach, niesprawiedliwie złe oceny, komentarze i osądy.

Była nieśmiałą dziewczyną ze wsi, nie miała pojęcia, co można w takiej sytuacji zrobić, dzisiaj już wie, ale trzydzieści lat temu? Nie powiedziała rodzicom, nie poszła do dyrektora, chociaż ten bardzo ją lubił. Śpiewała w chórze szkolnym i w duecie, dyrektor jeździł z zespołem na konkursy: piosenki radzieckiej i wojskowej. Dobrze im szło, zdobywali dobre miejsca, dyplomy do dzisiaj wiszą w szkole. Nie mieściło się w głowie, że dyrektor, albo inny nauczyciel w to uwierzy, może wyrzucą ze szkoły? Tego nie chciała.

Kiedy płakała, dziewczyny śmiały się, mówiąc:
- Umów się z profesorkiem, będziesz mieć spokój.

Skorzystała z rad koleżanek, poszła na randkę. Nie sądziła, że los (albo głupota) poniesie jej życie wiatrem i walnie o skałę. Po kolejnym spotkaniu zaczęła wierzyć w łut szczęścia. Tylko nie mogła zrozumieć, dlaczego do domu rodziców prowadził ją przez żyto! Na dodatek ubierał w chustkę swojej matki!
Nie chciał, a raczej bał się, że ktoś zobaczy uczennicę?

Estera miotała się w sobie, nie wiedząc kogo wybrać. Pan profesor zadbał o to, żeby obrzydzić jej chłopaka.
– Po co ci taki gówniarz, zrobi ci dziecko i zostawi, Jezus wybrał drogę ciernistą, by odkupić świat i ludzkość, a dlaczego ty? - pytał.

Do końca życia nie zapomni tych słów. Zerwała ze chłopakiem, chociaż tego nie chciała. Płakali oboje, ostatni dotyk ust na "do widzenia". Mogła mu się oddać, gdyby wtedy chciał, jeszcze była nietknięta.

Spotykali się około roku, zawsze w ukryciu, nie bywali w kawiarni, w kinie. On wyglądał na spełnionego, a ona? Cóż mogła wiedzieć, ponad to, że ściągał jej majtki i robił sobie dobrze - nie widział jej nago, ani ona jego. To było pożądanie młodego ciała.
Owszem, powiedział kiedyś:
- Przyrzekłem sobie, że jeśli spotkam cnotliwą dziewczynę, to, żeby nie wiem.... z jakiego domu była i jaka biedna, to się z nią ożenię.

Taka deklaracja w ustach dwudziestokilkuletniego mężczyzny była do uwierzenia. Tylko ten dziwny wzrok jego matki. Czuła, że nie akceptuje wyboru syna.

W czwartej klasie zaszła w ciążę, nie wiedziała, niby skąd? Nikt jej nie edukował w tym kierunku, ani szkoła, ani rodzice, dawniej to było tabu. W drugim miesiącu zemdlała i wtedy domyślili się oboje, „profesor” był zdziwiony, chociaż nie używał prezerwatyw. Jednak zdobył się na dobre słowo mówiąc:
- Co, dziecko ci się w życiu nie przyda?

I owszem, przydało.
Później wszystko potoczyło się prędko, ślub cywilny, kościelny później, bo jakże z brzuchem do ołtarza?!


cdn.
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
anastazja
Posty: 6176
Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
Lokalizacja: Bieszczady
Płeć:

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.I)

#3 Post autor: anastazja » 15 sty 2014, 21:54

iTuiTam pisze:Mam nadzieję, że się nie pogniewasz.
No coś Ty iTuiTam mogę tylko być wdzięczna. Napisałam już w drugiej części, że zobaczę co powie ktoś jeszcze. Tym czasem dziękuję, że przynajmniej Ty kochana iTuiTam skomentowałaś.

Pozdrawiam :rosa:
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”