Bez oczekiwania na szczęście (II)

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
anastazja
Posty: 6176
Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
Lokalizacja: Bieszczady
Płeć:

Bez oczekiwania na szczęście (II)

#1 Post autor: anastazja » 13 sty 2014, 20:00

od początku
w poprzednim odcinku




Narzeczony wpadł w poniedziałek i oznajmił:
- W czwartek ślub cywilny.
- Dlaczego tak szybko, nie zdążę powiadomić gości? - Pytała matka - a kiedy kościelny?
- Będzie trochę później - odpowiedział. - Dziecko musi mieć nazwisko.
Stanęłam przed faktem dokonanym. Poza tym, było mi wszystko jedno - kto i o czym zdecyduje. Nie sprzeciwiałam się, w głowie brzmiała mi jedna myśl – wyjść z tego domu, mieć własny azyl i żyć. Z przyjemnością poddałam się wszelkim zabiegom przedślubnym.
Ubrałam białą, skromną sukienkę do kolan, włożyłam też welon, chociaż nie chciałam. Tak miałam się ubrać do ślubu kościelnego, ale Edmund upierał się, że do cywilnego również. Posłusznie włożyłam tę suknię.
Wyglądałam ładnie! Mimo wysokiej ciąży, która schowała się gdzieś w falbanach...
Nie przypuszczałam, że kościelnego nie będzie!
Skromne przyjęcie odbyło się w domu rodzinnym. Zaproszeni zostali nauczyciele i dyrektor szkoły. Ze strony pana młodego przybyła matka i siostra. Przy stołach panowała dziwna atmosfera. Na twarzach zaproszonych malowało się zdziwienie, u innych zamyślenie, a niektórzy zachowywali się jak na stypie. Teściowa prawie się nie odzywała, zwłaszcza do mojej rodziny. Nie umiała ukryć, że jest po prostu wściekła! Obok mnie siedział dyrektor, rozmawiał z Edmundem, w pewnej chwili usłyszałam:
- Słuchaj: jak ją zostawisz, to niech cię szlag!
Nie rozumiałam, co znaczą te słowa, dlaczego niby mój świeżo poślubiony mąż miałby mnie zostawić? Przecież obiecał matce, że mnie wykształci, znajdzie pracę i jakoś to będzie. Nie, najwidoczniej źle zrozumiałam, to na pewno nie chodziło o mnie - tłumiłam niepewność.
Przyjęcie trwało do północy, niektórzy goście zbierali się do wyjścia, mój mąż również wstał od stołu mówiąc:
- Idziemy spać do brata.
- A co ze mną? - zapytałam.
- Jak chcesz, to chodź - odburknął.
Na miejscu, okazało się, że nikt nie jest zmęczony, czy śpiący, prócz mnie samej. Zajęli pokój gościnny i zaczęła się biesiada „po-weselna” czy tez raczej: poprawiny. Do rana.
Następnego dnia pojechaliśmy taksówką do moich rodziców z zamiarem zabrania ubrań i "wiana". Jednak wyprawka moja „nie zmieściła się”, ważniejsze dla Edmunda były prezenty.
Zamieszkaliśmy w domu jego rodziców, odległym o kilkadziesiąt kilometrów od mojego domu.
Źle się tam czułam, bardzo źle. Teściowa każdą czynność chciała robić sama, na każde pytanie, chęć pomocy, niezmiennie słyszałam od niej:
- Dopóki tu mieszkam, zrobię sama.
Dla tej obcej kobiety, a przecież matki mojego męża, nie miałam nawet imienia - denerwowało ją, że, „to” kręci się po domu...
Nawet mi przez myśl nie przeszło, że to był dopiero początek.

Mijały tygodnie, potrzebowałam szerszych ubrań, nowego płaszcza. Wypłatę męża zabierała jednak teściowa, ja nawet nie ośmieliłabym się zapytać o pieniądze. Uznałam, że tak być powinno.
Wiedziałam o krawcowej świadczącej usługi niedaleko mojego byłego miejsca zamieszkania, udałam się więc, za zgodą męża, ze starym płaszczem do przeróbki. Był koniec kwietnia. Krawcowa wciąż zmieniała terminy i odwiedziny u matki przeciągnęły się do prawie dwóch tygodni. W końcu udało się! Zadzwoniłam do męża do szkoły, mówiąc, że przyjadę pierwszego maja. Obiecał wyjść na dworzec.
Z nieznanego, a może znanego powodu, targały mną dziwne uczucia, obawy.
Na peronie nikt na mnie nie czekał, poczułam się jeszcze gorzej. Nie wiedziałam, co myśleć. Czy coś się stało? Spacerowałam po dworcu, z myślą, że jednak coś się wydarzyło. Niestety. Nie miałam wyjścia, musiałam iść do teściów. Idąc na skróty, przez tory kolejowe, od stacji były jakieś trzy kilometry. Z niechęcią stawiałam kroki, mając złe przeczucia...
Przed domem stała teściowa, jakby na mnie czekała. Pewnie Edmund jest chory, pomyślałam. Podeszłam się przywitać, jednak usłyszałam:
- Co się wita, nie było dwa tygodnie, nie wiadomo, co tam robiło, nie interesowało się, czy mąż ma uprane i ugotowane.
Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale ona ciągnęła:
- Biedne to i niewykształcone, mnie takiej synowej nie trzeba. Weźmie swoje rzeczy i się wynosi, u mnie miejsca nie ma.
Stałam jak zamurowana. W pewnym momencie ośmieliłam się zapytać:
- Gdzie jest mój mąż, gdzie jest Edmund?
– Nie wiem, może już z inną w łóżku leży.
Czułam że, robi mi się słabo, wyszeptałam:
- Dobrze, wezmę rzeczy, które dam radę udźwignąć, po resztę ktoś przyjedzie.
Spakowałam walizkę, nikt mnie nie zatrzymywał, nie patrzył jak odchodzę. Tylko chory teść, dotąd milczący, w ostatniej chwili zainteresował się, czy mam pieniądze na pociąg? Nie wiedział, że pociągu nie ma i już dziś nie będzie, ostatnim kursem przyjechałam do nich. Szłam, szlochając i moknąc - padał deszcz, a ja nie miałam nawet parasolki.
Było późno i ciemno, gdzieś z oddali dochodziła muzyka, grała orkiestra - był maj, a w maju często urządzano dancingi. Muzyka rozczuliła mnie, spowodowała, że poczułam się tak samotnie, jak jeszcze nigdy, zapragnęłam, żeby przejechał mnie pociąg! Dlaczego nie jedzie nawet towarowy, nie byłoby tej hańby, upokorzenia i bólu! Co ja teraz zrobię, ojciec na pewno wyrzuci mnie z domu! Co powiem matce? Może mnie nie przyjmie? A może Edmund znajdzie mieszkanie i jednak będziemy razem? Głowa pękała od pytań. Tylko gdzie jest teraz, dlaczego nie wyszedł na stację? Pozwolił, żeby matka wygoniła mnie z domu...
Przemoknięta, znalazłam się na dworcu, stanęłam przed rozkładem jazdy, z nadzieją na jakikolwiek pociąg bądź autobus (kursowały wymiennie), który dowiezie mnie bliżej miejsca zamieszkania rodziców.
Nagle usłyszałam męski głos:
- Obserwuję panią od jakiejś chwili, jest pani sama, w błogosławionym stanie i bez transportu, prawda?
– Tak.
- Jeśli pani się nie boi, to mogę podwieźć do Miarki - to miejscowość na trasie w kierunku Białej. Jadę motorem, ale będę jechał ostrożnie. - Mężczyzna był koło czterdziestki, wysoki, miał ciepły głos i dobrze patrzyło mu z oczu. Nie miałam innego wyjścia. Uznałam, że Bóg się nade mną zlitował i zesłał tego człowieka.
Właściwie wszystko jedno, co się ze mną stanie, mógł mnie przecież zgwałcić, zabić, ale wtedy nie myślałam o tym. Ucieszyłam się, w końcu jest jakieś wyjście - to tylko trzydzieści kilometrów. Wsiadłam na motor. Mężczyzna jechał powoli i ostrożnie, więc szczęśliwie dotarliśmy do miasteczka.
Podziękowałam mu, choć do dziś nie wiem, komu.

W Miarce odnalazłam mieszkanie nauczyciela, który był na naszym ślubie. Poczciwy, dobry człowiek - uczył matematyki. Z sercem w gardle zapukałam do drzwi. Otworzyła żona, zaraz po niej pojawił się pan Staszek, prawie siłą wciągnęli mnie do środka.
Dostałam suche okrycie, dobre słowo, kanapki - nigdy nie zapomnę smaku tej gorącej kawy z mlekiem.
Opowiedziałam, co się stało. Zapytałam również, czy nie wiedzą, gdzie może być mój mąż?
- Skurwysyn, urządził sobie libację w internacie! Prześpij się u nas, jutro w szkole powiem mu, że czekasz. Pomyślałam, to musiało być ukartowane. Obiecał, ze po mnie wyjdzie, wiedział, że przyjadę. Ulotnił się z domu, a matce pozwolił dokonać reszty. Ta noc bezsenna została we mnie na zawsze. Maj był dla mnie ulubionym miesiącem. Do dziś budzi we mnie przerażające przeżycia.
Następnego dnia rano siedziałam w umówionym miejscu – w parku. Wciąż nie potrafiłam opisać swojego bólu na widok jego wykrzywionej twarzy - w tym momencie zupełnie obcego mi człowieka. Wysłuchał, co miałam mu do powiedzenia, po czym rzekł:
- To nic, będziesz na razie u siebie.
– Gdzie u siebie!?
– To znaczy u swoich rodziców - odparł.
Podjechał autobus, Edmund poszedł do kierowcy kupić bilet. Do końca miałam nadzieję, że kupi też dla siebie, ale zanim się zorientowałam, siedziałam sama przy zaparowanym oknie. Przytuliłam do szyby policzek obmywając łzami brud. Nie pamiętam jak dojechałam do miejsca przeznaczenia, wiem, że chciałam, aby ten autobus jechał bez końca! Ukryć się gdzieś, byle gdzie!
Wysiadłam, trzymając w ręku małą walizkę, swój cały dorobek. Bałam się bardzo reakcji rodziców: przystanęłam, bo właśnie w tym momencie poruszyło się maleństwo - czyżby wyczuło troski matki?
Szłam w kierunku domu rodziców, a raczej ciągnęłam nogę za nogą, jak psa na wysłużonej smyczy. Wystraszona i zapłakana przestąpiłam próg. Matka ze spokojem i sercem powiedziała:
- Nie płacz, dziecko. Wychowałam cię do osiemnastu lat, pomogę wychować też twoje dziecko! Damy sobie radę. Najważniejsze, żebyście oboje byli zdrowi. Co będzie dalej los pokaże, damy radę.
Ojciec dodał:
– Jak dziecko nie będzie płakać możesz być, jeśli będzie się darło, to je wyrzucę przez okno, razem z tobą.

Zamieszkałam u rodziców. Wizyty męża odbywały się raz na dwa tygodnie, siedział dwie lub trzy godziny, twierdząc, że musi iść, bo trzeba pomóc rodzicom w polu. Unikał pytań zadawanych na temat mieszkania. Zbywał mnie i moją matkę, mówiąc:
- To nie takie proste.
Potem coraz rzadziej go widywałam.
Dochodziły mnie wprawdzie słuchy, że kupował bilet na autobus do mojego miasteczka a wysiadał zupełnie gdzie indziej. Czasem widywano "profesorka" na dancingu z jakaś dziewczyną.
Ale cóż mogłam zrobić, biegać za mężem w ciąży? W nocy wtulona w poduszkę kwiliłam jak zraniony ptak. W dzień zaglądałam przez okno wyczekując przyjścia. Z samotności i tęsknoty napisałam piosenkę:

- za oknem pada deszcz mój deszcz
mój deszcz za oknem pachnie bez
mój bez mój bez
jest na oknie mgła moja mgła
a pod okiem łza
powiedz czemu ja tak siedzieć mam
przychodzisz kiedy chcesz odchodzisz znów
zostawiasz samą mnie wśród zła i burz
zostań ze mną proszę już
nie opuszczaj mnie dziś znów…


Więcej nie pamiętam, za dużo czasu upłynęło.




















cdn
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"

Awatar użytkownika
iTuiTam
Posty: 2280
Rejestracja: 18 lut 2012, 5:35

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.II)

#2 Post autor: iTuiTam » 13 sty 2014, 20:42

Anastazjo, tak jak w poprzedniej części, wprowadziłam inny podział. Nie jestem pewna, czy lepszy, ale może ktoś inny się wypowie. Poprawiłam też kilka słów - zaznaczyłam je tłustą czcionką.
Smutna historia, aż trudno uwierzyć, że są tacy ludzie...
Powodzenia śyczę w pisaniu, wytrwałości.

:)
anastazja pisze:Część II

„Narzeczony” wpadł w poniedziałek i oznajmił:
- W czwartek ślub.

I stało się. Do ślubu cywilnego kazał ubrać welon. Gdy pytała dlaczego, odpowiedział:
- Co ci przeszkadza, idiotko?

Idiotka! Tak właśnie krzyczała na siebie w myślach.

Skromne przyjęcie odbyło się w domu rodzinnym Estery. Zaproszeni zostali nauczyciele i dyrektor szkoły. Ze strony pana młodego przybyła matka i jego siostra. Przy stołach panowała dziwna atmosfera. Na twarzach zaproszonych malowało się zdziwienie, u innych zamyślenie, a niektórzy zachowywali się jak na stypie. Obok Estery siedział dyrektor, rozmawiał z Edmundem, a w pewnej chwili usłyszała:
- Słuchaj, jak ją zostawisz, to niech cię szlag!

Nie rozumiała, co znaczą te słowa, dlaczego niby jej świeżo poślubiony mąż miałby ją zostawić? Przecież obiecał jej matce, że ją wykształci, znajdzie pracę i jakoś to będzie. Nie, najwidoczniej źle zrozumiała, to na pewno nie chodziło o nią - tłumiła w sobie niepewność.

Przyjęcie trwało do północy, niektórzy goście zbierali się do wyjścia, pan młody również wstał od stołu mówiąc:
- Idziemy spać do brata.
- A co ze mną? - zapytała.
- Jak chcesz, to chodź - odburknął.

Na miejscu, okazało się, że nikt nie jest zmęczony, czy śpiący, prócz niej samej. Zajęli pokój gościnny i zaczęła się biesiada „po-weselna”, czy ...też raczej poprawiny. Do późnej nocy.

Następnego dnia pojechali taksówką do rodziców Estery z zamiarem zabrania jej ubrań i "wiana". Jednak wyprawka panny młodej nie zmieściła się, ważniejsze dla Edmunda były prezenty.

Zamieszkali w domu jego rodziców, odległym o kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnej wsi Kasi.

Źle się tam czuła, bardzo źle. Teściowa każdą czynność chciała robić sama, na każde pytanie, chęć pomocy, Estera niezmiennie słyszała od niej:
- Dopóki tu mieszkam, zrobię sama.

Dla tej obcej kobiety, a przecież matki jej męża, nie miała nawet imienia. ....Denerwowało ją, że, to kręci się po domu... Nie przypuszczała, że to był dopiero początek.

Mijały miesiące, potrzebowała szerszych ubrań, nowego płaszcza. Wypłatę męża zabierała jednak teściowa, Estera nawet nie ośmieliłaby się zapytać o pieniądze. Uznała, że tak być powinno.

Wiedziała o krawcowej świadczącej usługi niedaleko jej byłego miejsca zamieszkania, oddała więc, za zgodą męża, stary płaszcz do przeróbki. Był koniec kwietnia. Krawcowa wciąż zmieniała terminy i odwiedziny u matki przeciągnęły się do prawie dwóch tygodni. W końcu udało się! Zadzwoniła do męża do szkoły, mówiąc, że przyjedzie pierwszego maja. Obiecał wyjść na dworzec.

Z nieznanego powodu (a może znanego?) targały nią dziwne uczucia, obawy.
Na peronie nikt na nią nie czekał, poczuła się jeszcze gorzej. Nie wiedziała, co myśleć, czy coś się stało? Spacerowała po dworcu, z nadzieją, że może jednak… Niestety. Na skróty, idąc przez tory kolejowe, od stacji były jakieś trzy kilometry. Nie miała wyjścia, musiała iść do teściów. Z niechęcią stawiała kroki, miała złe przeczucia...

Przed domem stała teściowa, jakby na nią czekała. Pewnie Edmund jest chory, pomyślała. Podeszła się przywitać, jednak usłyszała:
- Co się wita, nie było dwa tygodnie, nie wiadomo, co tam robiło, nie interesowało się, czy mąż ma uprane i ugotowane.

Estera chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale kobieta ciągnęła:
- Biedne to i niewykształcone, mnie takiej synowej nie trzeba. Weźmie swoje rzeczy i się wynosi, u mnie miejsca nie ma.

Dziewczyna stała jak zamurowana. W pewnym momencie ośmieliła się zapytać:
- Gdzie jest mój mąż, gdzie jest Edmund?
– Nie wiem, może już z inną w łóżku leży.

Czując jak robi się jej słabo, wyszeptała:
- Dobrze, wezmę rzeczy, które dam radę udźwignąć, po resztę ktoś przyjedzie. -

Spakowała walizkę, nikt jej nie zatrzymywał, nie patrzył jak odchodzi. Tylko chory teść, dotąd milczący, w ostatniej chwili zainteresował się, czy ma pieniądze na pociąg? Nie wiedział, że pociągu nie ma i już dziś nie będzie, ostatnim kursem przyjechała do nich. Szła, szlochając i moknąc. Padał deszcz, a ona nie miała nawet parasolki.

Było późno i ciemno, gdzieś z oddali dochodziła muzyka, grała orkiestra - był maj, a w maju często urządzano dancingi. Muzyka rozczuliła ją, spowodowała, że poczuła się tak samotnie, jak jeszcze nigdy, zapragnęła, żeby przejechał ją pociąg! Dlaczego nie jedzie nawet towarowy, nie byłoby tej hańby, upokorzenia i bólu!
Co powie matce? Może jej nie przyjmie? A może Edmund znajdzie mieszkanie i jednak będą razem? Tylko gdzie jest teraz, dlaczego nie wyszedł na stację? Pozwolił, żeby matka wygoniła ją z domu...
Przemoknięta znalazła się na dworcu, stanęła przed rozkładem jazdy, z nadzieją na jakikolwiek pociąg (bądź autobus, kursowały wymiennie), który dowiezie ją bliżej miejsca zamieszkania rodziców.

Nagle usłyszała męski głos:
- Obserwuję panią od jakiejś chwili, jest pani sama, w błogosławionym stanie i bez transportu, prawda?
– Tak.
- Jeśli pani się nie boi, to mogę podwieźć do Miarki, - to miejscowość na trasie w kierunku Białej. - Jadę motorem, ale będę jechał ostrożnie.

Mężczyzna miał około czterdziestki, był wysoki, miał ciepły głos i dobrze patrzyło mu z oczu.
W sumie było jej wszystko jedno, co się z nią stanie, mógł ją przecież zgwałcić, zabić, ale wtedy nie myślała o tym. Ucieszyła się, w końcu było jakieś wyjście - to tylko trzydzieści kilometrów. Wsiadła na motor i szczęśliwie dotarli do miasteczka.
Podziękowała obcemu mężczyźnie, do dziś nie wie, komu.

W Miarce odnalazła mieszkanie nauczyciela, który był na ich ślubie. Z sercem w gardle zapukała do drzwi. Otworzyła żona, zaraz po niej pojawił się pan Staszek, prawie siłą wciągnęli ją do środka.
Dostała suche okrycie, dobre słowo, kanapki (nigdy nie zapomni smaku gorącej kawy z mlekiem).

Opowiedziała, co się stało. Zapytała również, czy nie wiedzą, gdzie może być jej mąż?
- Skurwysyn, urządził sobie libację w internacie! Prześpij się u nas, jutro w szkole powiem mu, że czekasz.

Następnego dnia rano, siedziała w umówionym miejscu - na plantach. Wciąż nie potrafi opisać swojego bólu na widok jego wykrzywionej twarzy - w tym momencie zupełnie obcego jej człowieka. Wysłuchał, co miała mu do powiedzenia, po czym rzekł:
- To nic, będziesz na razie u siebie.
– Gdzie u siebie!?
– To znaczy u swoich rodziców - odparł.

Podjechał autobus, Edmund poszedł do kierowcy kupić bilet (do końca miała nadzieje, że kupi też dla siebie) i zanim się zorientowała, siedziała sama, przy zaparowanym oknie.



cdn.
stajemy się szeptem...
szeptem...
szeptem
iTuiTam@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
anastazja
Posty: 6176
Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
Lokalizacja: Bieszczady
Płeć:

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.II)

#3 Post autor: anastazja » 15 sty 2014, 21:49

Witaj TuiTam. Cieszę się, że czytałaś. Co do podziału, na razie zostawiam, poczekam na inne opinie (myślę o Adminach) może któreś z nich zaglądnie. Natomiast tłuścioszki poprawiłam.

Pozdrawiam :rosa:
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.II)

#4 Post autor: skaranie boskie » 25 sty 2014, 15:18

W sumie to dodatkowe odstępy, wprowadzone przez iTuiTam, sprawiają, że tekst staje się przejrzystszy.
Czy bez nich jest źle? Nie sądzę. Jednak z nimi łatwiej się czyta.
Mnie zatrzymała sama fabuła, a raczej sposób jej przedstawienia.
Mam wrażenie, że dziewczyna trochę jest sobie sama winna. Czego bowiem oczekiwała po tym zamążpójściu? Na co liczyła ze strony zupełnie obcego faceta, który już na weselu wybrał "poprawiny" z kumplami, w miejsce nocy poślubnej? Stara teoria, że ofiary zazwyczaj same doprowadzają do skrzywdzenia siebie, potwierdza się tutaj w stu procentach. Ja, jako bezstronny widz, nie czuję ani krzty współczucia do tej głupiej dziewuchy, choć absolutnie nie pochwalam zachowania innych w stosunku do niej. No, może poza motocyklistą i małżeństwem nauczycieli.
Mam jeszcze jedno pytanie.
anastazja pisze:Następnego dnia pojechali taksówką do rodziców Estery z zamiarem zabrania jej ubrań i "wiana". Jednak wyprawka panny młodej nie zmieściła się, ważniejsze dla Edmunda były prezenty.
Zamieszkali w domu jego rodziców, odległym o kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnej wsi Kasi.
Źle się tam czuła, bardzo źle. Teściowa każdą czynność chciała robić sama, na każde pytanie, chęć pomocy, Estera niezmiennie słyszała od niej: dopóki tu mieszkam, zrobię sama.
Kim jest Kasia i skąd się tam wzięła?
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
anastazja
Posty: 6176
Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
Lokalizacja: Bieszczady
Płeć:

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.II)

#5 Post autor: anastazja » 25 sty 2014, 21:34

Kasia wymksnęła się z innego opowiadania, które piszę w wordzie. Przepraszam. ;)
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"

Awatar użytkownika
Patka
Posty: 4597
Rejestracja: 25 maja 2012, 13:33
Lokalizacja: Toruń
Płeć:
Kontakt:

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.II)

#6 Post autor: Patka » 26 sty 2014, 19:20

Tu już lepiej, więcej akcji, mniej banalności. ;) Osobiście zapis tekstu mi nie przeszkadzał, zbytnie rozstrzelenie też jest złe, zwłaszcza dla krótkich tekstów, bo wtedy się wydają nie wiadomo jak bardzo długie i to też może zniechęcić do czytania.

Awatar użytkownika
anastazja
Posty: 6176
Rejestracja: 02 lis 2011, 16:37
Lokalizacja: Bieszczady
Płeć:

Re: Bez oczekiwanie na szczęście (cz.II)

#7 Post autor: anastazja » 26 sty 2014, 21:58

Dziękuję Patko ;)
A ludzie tłoczą się wokół poety i mówią mu: zaśpiewaj znowu, a to znaczy: niech nowe cierpienia umęczą twą duszę."
(S. Kierkegaard, "Albo,albo"

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”