- - część I
- How do I love thee? Let me count the ways.
I love thee to the depth and breath and height
My soul can reach, when feeling out of sight
For the ends of Being and ideal Grace.
- - - - Elizabeth Barrett Browning "Sonnets from the Portuguese"
- How do I love thee? Let me count the ways.
Fotos
W niedzielny styczniowy wieczór w niewielkiej sali zaledwie kilkanaście osób siedziało w drewnianych krzesłach z ruchomymi blatami. Przede wszystkim byli to studenci, ale poza nimi jeszcze kilka osób, które przeczytały ogłoszenie w lokalnej gazecie.
Seria filmów kina europejskiego. Lata 60-80 ubiegłego stulecia. Sala wydziału Sztuk Teatralnych i Filmowych. Zapraszamy. Styczeń-Luty-Marzec. Niedziele, godzina 17:00. Wstęp wolny.
Od lat wiadomo w mieście, że te pokazy nigdy nie przyciągną tłumów. Brak wygodnych foteli? zapachu popcornu, jakim przesiąknięte są zwykłe kina? Czy to zniechęca do seansów na kampusie? Salka uniwersytecka tymczasowo zamienia się w kino. Jej surowe wnętrze wygląda jak przeniesione z europejskich filmów, na które chodzi się, by sobie uprzytomnić, czasem po prostu przypomnieć, że w rzeczywistości świat jest: szary, smutny, zapłakany, egzystencjalne pytania widoczne jak na dłoni, bez odpowiedzi, klatka po klatce wyskakujące z niby przypadkowo niedbałych kadrów skopiowanych z życia. Tak daleko z nich do tęczy. Daleko do tęczy.
W mroku widać zapełnione rzędy pod ścianą. Siada się z tyłu, z przyzwyczajenia, żeby nikt nas nie wezwał do tablicy. Z tej perspektywy najlepiej widać: salkę, ekran na chropawej, szarobiałej ścianie, kosze na śmieci przy dwóch symetrycznie wyciętych, czarnych prostokątach drzwi, wejścia-wyjścia, rzędy połączonych krzeseł schodzących amfiteatralnie, lecz pod nieco ostrzejszym kątem, niż w komercyjnych kinach, smugę jaskrawego wirującego światła, jakie znaczy ścieżka filmu, przedzierającego się od projektora, ponad głowami widzów, aż do elektrycznej bieli ekranu. Przed seansem nie ma reklam. Szkoda na nie czasu.
Przed ekranem pojawia się młoda kobieta, chyba studentka, może asystentka, o bardzo krótko obciętych włosach, wysoka i szczupła, w szarym swetrze, ciemniejszych spodniach. Bladość jej twarzy podkreśla karmin szminki, przekreśla górna linia oprawek okularów, które zakłada na chwilę, by nie pomylić nazwisk aktorów.
- Leading part... W głównej roli, mężczyzny, Jean-Louis Duroc - Jean-Louis Trintignant – wyraźnie akcentuje każdą sylabę, przez co nazwisko aktora dzieli się na trzy, osobne. - Kobieta, Anne Gauthier - Anouk Aimée.
Czarno-biały film, który bezwiednie, widzi się w kolorze. Brakująca na ekranie zieleń, błękit, jaskrawa żółć, kontrastująca biel, czerń - w podświadomości bez wysiłku zajmują właściwe miejsca, poddając się pamięci, spektrum wyobraźni.
Zwykła niezwykła historia. On, ona, ona, on, oni, miłość, poranki, deszcze, dzieci, śmierć, smutek, radość, spokój, witaj smutku, do widzenia, do jutra, na zawsze, na dzisiaj, pytania, odpowiedzi, pytania bez odpowiedzi, odpowiedzi wyprzedzające pytania, słoneczniki, ciemne okna, prześcieradła, dłonie, włosy, uda, uśmiech, uśmiech, uśmiech, tkliwość, żal, taniec, jesienna plaża, mokry piasek, suchy, szept.
szabadabada szabadabada
wciąż mi cię za mało
szabadabada za mało szabadabada
Jak to się stało? przypomnij mi...
The End... Fin... Koniec...
Zapalone światła na sali wycinają następny kadr wieczoru z jeszcze dobiegającą z ekranu muzyką w tle. Widzowie wstają z krzeseł, o niewygodzie których przypominają sobie dopiero przy światłach, gdy pryska czar ostatniej sceny.
Dziewczyna z karminowymi ustami poprawia sweter, proponuje dyskusję, zaczynając frazesem.
- It has been widely accepted... To powszechnie uznany fakt, że jest to ważna pozycja w kinematografii europejskiej, światowej. Klasyka, panie i panowie - zaczyna nieśmiało.
Dyskusja? Kilka twarzy, na których pojawiają się przepraszające uśmiechy, zwraca się w jej stronę. Nikt nie ma ochoty na dyskusję. Film jest stary, późne lata sześćdziesiąte, ubiegłe stulecie. O filmie powiedziano już chyba wszystko, pół wieku to dużo, na recenzje, celne, chybione, na rozebranie poetyki do najdrobniejszych szczegółów, rozmowy z krytykami, aktorami. Lepiej myśleć, zostawić wrażenia w ciszy własnych wnętrz.
- The music...- dziewczyna nadal próbuje zmienić decyzję widzów. - Muzyka z filmu zdążyła wejść w nurt popkultury.
Pół wieku to dużo, czasem całe życie, czasem wieczność.
Na sali pozostały tylko dwie osoby. Ona uważnie czyta napisy końcowe, jakby czegoś w nich szukała, uczyła się na pamięć, słuchając cichnącej muzyki. On, zamyślony nadal trzyma, jak uśpione, ramię na oparciu jej krzesła. Siedzą w milczeniu. Oboje są w średnim wieku. On z niewielką nadwagą, ona z siwizną coraz odważniej torującą sobie ścieżkę przez czubek głowy. Obok kobiety, na sąsiednim krześle, leży czerwona torebka, z której wystaje biały obłok otwartego opakowania chusteczek.
Napisy gasną, wchłania je, niby gąbka, wygaszony ekran, ściana powraca do szarawej bieli. Kobieta i mężczyzna wstają. Ona zarzuca sobie na ramiona krótki płaszcz, on na moment bierze w dłonie jej ręce, całuje. Kobieta bierze torebkę z krzesła. Rozmawiają. Rozmowa toczy się w obcym, tu, języku.
- Wciąż tak samo wzruszający, piękny film – mówi Natalia. – I ta muzyka, urzeka, prawda? Po tylu latach? Dziękuję, że mnie namówiłeś. Dobrze, że przyszliśmy.
- Jak od zawsze, jesteś sentymentalna. A film, rzeczywiście dobry, no i ten Twój Trigntignan. Wciąż jestem o niego zazdrosny. Pamiętasz, kiedyś mi mówiłaś, że się w nim podkochiwałaś?
- Takie tam, zadurzenie nastolatki zakochanej w fotosach.
- A najciekawsze, że w ogóle do mnie niepodobny – mówi Mateusz. – W końcu, jaki jest ten Twój typ? Bardziej ja, czy on?
- On? Zwykłe zadurzenie. Ty? Chyba nie muszę powtarzać? – Natalia uśmiecha się.
Wychodzą z salki.
Krótki spacer do samochodu późno-styczniowym kampusem. Bryły wysokich, ciemnych budynków przyprószone niedawnym śniegiem. Architektoniczne zabawy zimy, na wykuszach, gzymsach, parapetach, schodach. Na ulicy jest pusto. Słychać jak stukają jej obcasy po chodniku pokrytym cienką warstwą świeżego puchu. Latarnie wyznaczają bezpieczną drogę, prowadzą od krążka do krążka światła.
W domu czeka niecierpliwy czas.
CDN