W życiu cierpiące - fragment 4

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

W życiu cierpiące - fragment 4

#1 Post autor: lacoyte » 21 lut 2015, 21:47

od początku
do poprzedniego odcinka



Nikt tak wspaniale nie donosił jak inżynier Marian Władyka, TW "Odlewnik". Jego obszerne raporty na temat sąsiadów i znajomych z pracy wzbudzały zachwyt w służbie bezpieczeństwa. Od początku współpracy, sięgającej połowy lat sześćdziesiątych, przekazywał informacje na temat wskazanych mu osób i zdarzeń.
Raporty Władyki stały się czymś w rodzaju kroniki epoki, z której funkcjonariusze SB wyszukiwali bardziej interesujące fakty. Zawsze się coś znalazło: krytyka władzy, zdradzanie żony, nałogowe pijaństwo, polityczne dowcipy, nielegalny handel, fuszerka w robocie, wszelkie plany, obawy, marzenia.
Pierwsza zasada donosiciela brzmiała: nie wiadomo, co i kiedy może się przydać. Marian miał też drugą zasadę, zostawiał ją dla siebie: nie meldować na światek przestępczy. Dla spokoju. Z małymi wyjątkami omijał więc różnorakich bandytów, złodziei, podejrzanych handlarzy, prostytutki, sutenerów i paserów.
Donoszenie na Gubińskiego traktował jako rzecz normalną, życiową oczywistość, choć wobec służb przedstawiał siebie jako wiernego komunistę. Porucznik Gajda nadał sprawie kryptonim "Radomiak", a Marian był najcenniejszym źródłem informacji. Jak zawsze.
Do partii nie należał, dla lepszej przykrywki. Zresztą, w SB ogólnie przyjmowano, że tajnymi współpracownikami nie mogą być członkowie partii.
Pensja tajnego współpracownika przyjemnie uzupełniała wynagrodzenie odbierane z zakładu pracy: fabryki odlewniczej „Zamel”, gdzie w karcie pracy obok swego nazwiska, Marian odczytywał funkcję: "inżynier – mechanik". Codziennie o godzinie siódmej piętnaście podbijał kartę przy wejściu i całe osiem godzin odbębniał przy różnego rodzaju awariach, naprawach, konsultacjach i naradach. Lubił tę robotę i nawet się na niej nieco znał.
W zakładzie Władyka odbywał też rozmowy ze swym bliskim kolegą – kadrowym Stefańczykiem.
– Chcesz się wyspowiadać, he he, przyjacielu? – zapytał w swym malutkim gabinecie Stefańczyk.
Właściwie człowiek ten sprawiał wrażenie wiecznie zadowolonego, ale nie bezinteresownie. Gdzieś za ciągłym i automatycznym "he he" pojawiał się problem do rozwiązania.
Marian wyjął zza koszuli plik kartek wypełnionych odręcznym pismem.
– Wypadałoby. Głównie mam uwagi dotyczące majstra Suzimka. Potwierdziły się twoje sugestie. Narobił sobie strasznych długów.
– Nieźle, a w co włożył, że nie wyjął, he he?
– Hazard, głównie wyścigi koni. Transmisja radiowa idzie z Warszawy lub Wrocławia, a zakłady przyjmuje niejaki Krużełek. W niedzielę Suzimek postawił trzy razy i przegrał. Jeden miał być pewniak. Też straciłem dwieście złotych, cholera jasna.
– Hm, a na jakie koniki stawiał? – zapytał czujnie kadrowy.
– Łącznie postawił około tysiąca złotych, a konie to: Witalij w drugiej gonitwie, Marcepan w czwartej i Grom w szóstej.
Kadrowy popatrzył na Mariana z podziwem i strachem. "Skąd czort tyle wie" – przemknęło pytanie po głowie.
– A inżynier Ewaryst Miłorzębski? Pamiętasz, mówiłem ci o tych jego, he he, upodobaniach. Sprawdziłeś coś?
– Z tym jest ciężko. Miłorzębski nie ma do mnie zaufania.
– Jak to? Postaraj się lepiej – zniżając głos – miej na uwadze, że Miłorzębski jest twoim konkurentem na stanowisko kierownika, he he.
– Tak, ale...
– Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że twoja sytuacja jest lepsza, bo jesteś osobą otwartą, skorą do pomocy, he he. Miłorzębski inaczej: odmawia jakiejkolwiek współpracy, udziela się jako kościelny. Podejrzany typ, z ideologicznego punktu widzenia...
– Podejrzany jak cholera – przyznał natychmiast Władyka.
– Ale to też dobry fachowiec, niestety. – Pokiwał ze smutkiem głową. – Jak byśmy mieli na niego coś takiego, hm, że... he he! Rozumiemy się?
– Tak, ale sam wiesz... Niektórzy podejrzewają mnie o składanie meldunków i nie akceptują mojej postawy.
– Szykanują cię z tego powodu?
– Nie, chociaż przedwczoraj znalazłem rozsmarowane odchody na swojej szafce.
– Tak?
– Niestety.
– Podejrzewasz kogoś?
– Właściwie wszystkich.
– Hm... Co ja na to? Śmiej się z tego! He he – rzekł kadrowy. – Mówię ci, śmiej się. Za moimi plecami też słyszę różne rzeczy. Konfident, kapusta, szmata... A ostatnio, to mi się podoba, już nie kapusta, a Capuletti, he he. Wiesz, jak ci sprośni kochankowie z Werony.
– Rozumiem.
– Jakby co, to przychodź do mnie. My, Kapuleci, musimy się trzymać razem, he he.

***

W tym też czasie Marian został wezwany do komendy miejskiej milicji. Władyka nie domyślał się powodu wezwania, gdyż w komendzie miejskiej, w odróżnieniu od szczebla wojewódzkiego, nie istniała komórka służby bezpieczeństwa.
W osobnym gabinecie powitał Mariana porucznik o imieniu Henryk, gruby i wysoki mężczyzna, wzbudzający swą masywnością i kwadratową szczęką natychmiastowy respekt.
Władyka widział go parę razy, przy różnych okazjach. Henryk nie kojarzył z kolei inżyniera i pytająco spoglądał zza biurka.
– Miałem się zgłosić – wyjaśnił Władyka.
Henryk przeglądnął papiery:
– Aha, tak. Zaraz, zaraz... Pana gęba z tym wielkim wąsem wydała mi się znajoma, ale choćby mnie mieli rozstrzelać, nie mógłbym sobie przypomnieć, skąd ją znam.
– Pomimo łysiny i wąsa, uważam, że jestem mało charakterystyczny – przyznał Marian. – Jest w tym pewna sprzeczność, która stanowi moją ulubioną cechę własnej osobowości.
– Tak, tak... – odparł Henryk bez cienia zainteresowania na podobne wynurzenia. – O mam! Jest dla was fucha, towarzyszu. Otrzymałem polecenie z komendy wojewódzkiej. Jeden z ich kontaktów, Banasiak, zmarł kilka dni temu. Tymczasowo rozdzielono osoby, nad którymi pracował na pozostałych naszych ludzi w rejonie. Tu w kopercie jest człowiek dla pana.
Jak widać, komendy wojewódzkie wysługiwały się niższymi jednostkami, co miało na celu zmniejszenie ryzyka ujawnienia agenta.
– A jak to będzie płatne? – zainteresował się natychmiast Władyka.
– Płatne? Dostaniecie willę w górach i pół Czechosłowacji, pasuje? Nie wiem jak to będzie płatne! Wiem tylko, że osobą kontaktową będzie Roman, numer do niego jest w środku.
Władyka pokiwał głową i rozkleił kopertę.
– Facet, co mi tutaj otwierasz? To ściśle tajne papiery. W domu sobie przejrzyj – polecił Henryk
– Oczywiście. A komu mam raportować?
Henryk burknął znudzony:
– Może temu Romanowi? Zresztą mam to gdzieś. Nie jestem informacja dworcowa, a to wszystko jest poufne. Minutę po waszym wyjściu mam rozkaz zapomnienia tej rozmowy. Zaczynam już ją zapominać. Bierz kopertę, człowieku, i idź stąd.
Inżynier potulnie skinął głową.

***

Władyka po wizycie na komendzie wrócił do swojego mieszkania.
– Co tak długo? – zapytała Marysia. Wałkowała ciasto na kluski. Fartuch miała obsypany śladami mąki.
– Nie pytaj – odparł zniechęcony. Rzucił teczkę pod stół i pocałował ją w czubek głowy. Uśmiechnęli się do siebie.
Marysia była nieco korpulentną kobietą, o rok młodszą od męża. W domu zajmowała się wychowywaniem jedynego syna – Mateusza, który kończył trzy lata.
Czuli, że dobrze im się żyje, dostatnio. Mieli przyjemne mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na cichym osiedlu miasta. W mieszkaniu dwa pokoje, łazienka, kuchnia, duży korytarz. Balkon z kwiatami. Ostatnio zakupili meblościankę, która razem z telewizorem marki Rubin zajmowała sporą część pokoju gościnnego, gdzie spał także Mateusz. Sypialnie Władykowie urządzili w drugim pokoju, skromną, ale przytulną: położony dywanik, świeża firanka, do tego szafka, lampka, masa kryształów, drobnych upominków i pamiątek. Jedyną rewelację stanowił olbrzymi fikus stojący przy drzwiach balkonowych.
W niedzielę jeździli maluchem do teściów jednych albo drugich, a dni powszednie mijały niepostrzeżenie bez huraganów.
Czasem tylko, Marian wracając do domu, napotykał rysowane kredą szubienice na drzwiach. Ścierał to szybko i rozglądał się na boki.
Władykowie z sąsiadami nie mieli wiele do czynienia, a relacje układały się raczej letnio, ale nie wrogo. Naprzeciwko ich mieszkania żyła samotnie starsza pani, matka jakiegoś ważnego wojskowego. Niżej nauczyciel z rodziną, a obok weterynarz, nawiasem mówiąc znany kobieciarz.
Marysia i Mateusz zaczęli jeść obiad, więc Marian przyłączył się, ale nic nie mówił.
– Co słychać u Gubińskich? Bardzo miłe małżeństwo.
Nie odpowiedział, jakby nie słyszał.
Wieczorem zamknął się w toalecie i otworzył kopertę otrzymaną od Henryka z milicji.
Najpierw zauważył na malutkiej karteczce wydruk drobnymi literami o treści:

Materiały poufne. Kontakt: Kapitan Roman Wróbel, tel. 4519, dzwonić czwartek godz. 20–21.

Marian natychmiast włożył notkę do kieszeni i wyjął z koperty pozostałe dokumenty, w liczbie około dziesięciu kartek.
Co zdziwiło Władykę, dokumenty znajdujące się w otrzymanej kopercie dotyczyły wyłącznie jego osoby.
Znalazł swoje zdjęcie, które kiedyś wykonał do dowodu osobistego – jeszcze z głową pełną włosów i bez wąsów – formularz zawierający podstawowe dane osobowe i adresowe, a także ogólne informacje o stanie majątkowych i sytuacji życiowej.
Na końcu dostrzegł kopię notatki, podpisanej przez niejakiego TW "Bosmana", gdzie w dalszej części odczytał:

W trakcie odbywania wakacji w Kołobrzegu, spotkałem przypadkowo w restauracji Bocian niejakiego Mariana Władykę. Siedział sam przy stoliku i dopijał piwo. Widziałem jak do piwa ukradkiem wlewa wódkę, którą miał ukrytą w teczce.
Po zapoznaniu się z nim, wypiliśmy po dwa piwa. Władyka był już strasznie pijany i zaczął opowiadać, że w jego zakładzie, gdzie pracuje, często psują się maszyny. Władyka przyznał, że samemu czasem powoduje drobne usterki, które następnie usuwa. Dzięki temu czas mu szybciej upływa i dostaje premie za wykonane naprawy.
Dowiedziałem się jeszcze, że Władyka pracuje w zakładzie odlewniczym. Nie zdołałem uzyskać już informacji, w jakim mieście, gdyż Władyka bardzo bełkotał w tym momencie, po czym zaczął wymiotować. Wówczas wyproszono nas na kopach z restauracji. Władyka położył się na ławce, zaraz usnął. Tam go zostawiłem.
Notatkę przedkładam celem dalszego wykorzystania.


– Faktycznie, było coś takiego – przypomniał sobie Władyka. – Marysia szukała mnie rano.
Upewniając się, zajrzał jeszcze raz do koperty, ale niczego więcej tam nie znalazł.

***

Gdy nadszedł czwartek, Marian wyszedł wieczorem z mieszkania i udał się dwieście metrów dalej do budki telefonicznej. Wykręcił zapamiętany numer:
– Halo... – Po drugiej stronie słuchawki usłyszał suchy, twardy głos mężczyzny.
– Pan kapitan Roman?
– A kto pyta?
– "Odlewnik".
– Jaki odlewnik?
– Pseudonim "Odlewnik" i zawód odlewnik. Władyka Marian.
– Czego pan chce? – Roman sprawiał wrażenie zaskoczonego telefonem.
– Chodzi mi o sprawy po zmarłym Banasiaku. Te, co je rozdzielono.
– Banasiak? Zaraz, zaraz... TW "Bosman"! Przypominam sobie. No, powinien pan dostać jedną.
– No właśnie, ale się rozchodzi, że dostałem sprawę dotyczącą mojej osoby. – Władyka wyjaśnił z lekkim zakłopotaniem.
– Nie rozumiem.
– W kopercie, którą dostałem, były krótkie akta dotyczące mojej osoby. Notatka na mój temat sporządzona przez "Bosmana".
– Hm… – Długa cisza zawisła między rozmówcami. – Jest pan stałym tajnym współpracownikiem? – zapytał po chwili kapitan.
– No, w zasadzie...
– Komu pan składa raporty?
– Porucznikowi Gajdzie. Ostatnio pracujemy przy sprawie Tomasza Gubińskiego, ale chyba nie powinienem tego nikomu mówić.
– A, "Gajda-Srajda"... Zaraz, zaraz, to wy jesteście ten słynny "Odlewnik"! Pierwszy tajny współpracownik epoki.
– No cóż...
– Nieźle. To mi się trafiło. A jak się pan kontaktuje z Gajdą?
– Różnie, najczęściej spotykam się z nim lub jego podwładnym w jednym z lokali na Barskiej.
– He, he... Gajda mówił sporo o panu. Oczywiście, nie zdradził nikomu personaliów. W każdym razie raporty w sprawach po "Bosmanie" należy składać do mnie. Musimy zachować pełną poufność. Hm... W zasadzie jutro powinno się złożyć pierwszy raport w sprawie przekazanego figuranta. Zwierzchnicy wymagają ode mnie spełnienia określonych norm.
– To mam pominąć to zadanie?
– Pominąć? Lepiej nie. Napisz pan coś i jutro o szesnastej przekażesz mojemu człowiekowi raport w kawiarni "Pod Różą", wiesz gdzie to jest?
– Kawiarnia "Pod Różą"? Nie za bardzo.
– A wiesz gdzie jest melina Wieśka Graby?
– Oczywiście.
– To w budynku po lewej stronie jest kawiarnia "Pod Różą".
– A jak poznam podstawionego osobnika?
– Przyjdzie taki chudy wysoki facet. Na rogu stolika będzie miał miniaturowe wydanie "Myśli Lenina". Podejdzie pan do niego z kopertą, w której będzie pierwszy raport. Powie pan mu: "Witaj siostrzeńcze, mam zdjęcia z imienin." On odpowie: "Miło cię widzieć, wuju." Pogadacie parę minut o pogodzie i rozejdziecie się. Zapamiętasz pan?
– Co?
– "Miło cię widzieć, wuju!" Tak odpowie. Procedury bezpieczeństwa. Rozumiemy się? Zanim raport do mnie dotrze, wyjaśnię sprawę. Dostanie pan innego figuranta do opisywania.
– To może napiszę, że doszło do pomyłki.
– Nie! – Roman natychmiast zaprzeczył. – Spokojnie "Odlewniku", załatwię to. Lepiej nie rozdmuchiwać, że coś takiego się przydarzyło. To trochę dziwna sytuacja... – Roman wydukał, jakby coś ukrywając. – No, zadzwońcie za tydzień, będzie załatwione.
– To znaczy, że… – Władyka próbował się jeszcze włączyć, ale Roman rozłączył się bez pożegnania. – Cholera. Podejrzany ten Roman jak radzieckie buty.
Z tą myślą Marian opuścił budkę telefoniczną. Od razu jakiś pies, zwykły kundel, zaczął go obszczekiwać i zbliżać się. Marian zauważył młodzieńca, który obserwował sytuację ze spokojem:
– Chłopcze, to twój pies?
– Mój – odparł pewnie.
– To weź go stąd, bo mnie pogryzie.
– Pana może pogryźć, pan jest Capuletti. – Chłopiec mimo tych słów podszedł do psa i zagwizdał na niego, dodając: – Chodź, nie gryź go, bo się zarazisz.
Marian nic nie odparł. Poszedł do domu. Jeszcze słyszał za sobą recytującego młodzieńca:

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I – że nikt na nie... nie czeka! *


Marian już dawno przyzwyczaił się do tego typu zdarzeń.

***

Władyka przygotowywał raporty, gdy Marysia już spała w łóżku.
Nie miał wątpliwości, że wiedziała o jego dodatkowym źródle dochodów. Doskonale zdawała sobie też sprawę, jak niektórzy znajomi odnoszą się do męża. Co ciekawe, ją traktowali inaczej, normalnie, może tylko z pewnym politowaniem.
Marian najpierw wypisał długopisem bieżące raporty na temat sąsiadów i znajomych, łącznie kilka stron.
O znajomych z osiedla pisał, na przykład, w ten sposób:

Bardzo kłopotliwy jest problem Rafała Walczaka. Mówią, że to poeta, ale zachowuje się zupełnie po chuligańsku, jest notorycznym pijakiem i po pijanemu kaleczy ludzi, rzucając w nich szklankami lub popielniczkami. Tak było niedawno, gdy pod klatką skaleczył młodego kolegę, a na zebrania spółdzielni mieszkaniowej uderzył dyrektora Pruska ciężką szklaną popielniczką.
Opowiadała mi znajoma z domu kultury, że parę dni temu nadeszło pismo z izby wytrzeźwień, żądające wyegzekwowania 270 zł od Walczaka za jego pobyt.
Moim zdaniem, jest jakimś nieporozumieniem fakt, że Walczakowi często przyznaje się stypendia, bo natychmiast po otrzymaniu pieniędzy zapija się i kaleczy ludzi. Można twierdzić, że każde przyznane mu stypendium to jedna rozbita przez niego twarz więcej.
Zachodzi poważne niebezpieczeństwo, że kiedyś w stanie nietrzeźwym popełni zabójstwo.
Zadziwiająca jest bezsilność władz wobec tego chuligana. Władze często go aresztują, ale i natychmiast puszczają go na wolność, bo ma tzw. papiery wariackie, jakieś orzeczenie lekarskie z pobytu w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Kraszewskiego. Dokąd więc ten niebezpieczny wariat będzie rozrabiał i kaleczył ludzi? Dopóki kogoś nie zabije? Władze powinny wreszcie znaleźć sposób ukrócenia samowoli tego niebezpiecznego faceta.**


W dniu szóstego sierpnia w mieszkaniu weterynarza Ryckiego, zebrała się grupka młodzieży, w tym kilka dziewcząt w wieku około osiemnastu lat. Prawdopodobnie pito alkohol, nie wykluczam narkotyków, a nawet piwa.
Podczas, gdy byłem na schodach, z mieszkania weterynarza wyszła nagle młoda dziewczyna, uderzając mnie, przypadkowo przechodzącego, klamką w czoło. Zagadnęła mnie przy okazji pytaniem: Wierzy pan w trzy poziomy świadomości?
Przezornie odpowiedziałem, że jestem niewierzący. Dziewczyna po mojej odpowiedzi zaczęła panicznie śmiać się.



Przy ul. Krasickiego 6 zamieszkuje rodzina Bączyków. Jest też w tym domu kawiarnia "Łabędź", oni posiadają koncesję. Jest dwóch synów i sześć córek. Córki z mężów inaczej się nazywają. W ogóle cała rodzina jest dobrze sytuowana, lecz z opowiadań ludzkich wynika, że ten cały dom pobudowany był za złoto przywożone w czasie okupacji, z Warszawy – były tam zegarki, bransolety i wyrywane złote zęby.
Oprócz tego olbrzymiego domu posiadają oni jeszcze plac i dom w miejscowości Kamionka /tam mieszka Grzegorz Konopczyk– taksówkarz – łatwo adres odnaleźć/. Cała ta rodzina ma nastawienie jakieś dziwne – antypaństwowe. Wiem, że jeden z synów starał się dwa lata temu wyjechać do NRF, lecz nie uzyskał zezwolenia. Chciał on już nie wrócić.
Donoszę o tym, bo przypomniałem sobie, że kilka lat wcześniej, po wypadkach w Gdańsku, zdarzyło mi się rozmawiać z niską, starszą panią, którą była Rozalia Bączyk – czego wcześniej nie wiedziałem. Wspominając wówczas, że to tylu ludzi zostało rannych, Bączykowa /zam. Cis 2/1/ odrzekła: Ależ, panie, to przecież milicjantów tyle poległo". Zatem dla niej widocznie wszyscy milicjanci mogli zostać zabici
.***

Wracając z przechadzki chodnikiem łączącym ulicę Jagiellońską i Kościuszki, zauważyłem na ścieżce wiodącej od ogrodu kościelnego spacerującego proboszcza z osobnikiem płci męskiej w wieku poniżej trzydziestu lat.
Rozmowa księdza z osobnikiem była prowadzona przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, w czasie której młody osobnik słuchał księdza z wielkim zainteresowaniem. Gdy się ściemniło, wyszli z łąk i przechodząc niedaleko mnie, usłyszałem jak ksiądz wypowiedział następujące słowa: "Nie było nas był las, nie będzie nas, będzie las. To pewne."
Charakterystyczne cechy osobnika: wzrost średni, szczupła twarz o cerze gładkiej, rzęs silny, nosi okulary
.****


Dochodziła godzina dwunasta w nocy. Zastanawiał się, co przekazać "Pod Różą" w swojej sprawie. Może pominąć zupełnie. Kapitan Wróbel twierdził, by lepiej nie odmawiać, że sprawę wyjaśni w najbliższym czasie.
– Z drugiej strony... – rozważał Marian – wypadałoby coś wyskrobać.
Kilkakrotnie zaczynał, w końcu ułożył tekst w zeszycie i przepisał na czysto:

Doniesienie ściśle tajne – (dla kpt. Romana Wróbla)
sporządził: TW "Odlewnik"
w sprawie: Mariana Władyki
Marian Władyka, pracownik zakładu odlewniczego, do pracy chodzi na pierwszą zmianę – osiem godzin dziennie. W pracy jak w pracy. Obowiązki wykonuje solidnie, nie spóźnia się, stara o awans na stanowisku kierownika działu, nie podkrada niczego z ubikacji.
Podczas pracy w ostatnim tygodniu zgłosił kilka awarii urządzeń, z którymi się uporał: dwie awarie linii w poniedziałek, w środę jedną, a w piątek trzy, przy czym dwa meldunki dotyczyły tej samej usterki.
W piątek agregat chłodzący odmówił poprawnego działania. Po sprawdzeniu okazało się, że dopływ powietrza odcięty został dziurawą skarpetą. Władyka z kierownikiem Awarkiewiczem sprawdzili ukradkiem, czy ktoś po zakładzie porusza się w jednej skarpetce. Nie znaleziono takiej osoby, przy czym Ewaryst Miłorzębski był w ogóle bez skarpetek, a także w dwóch lewych butach, prawdopodobnie różniących się rozmiarami. Dowód zdarzenia w postaci skarpetki złożono do depozytu. Gdyby okazało się, że drugą skarpetkę także umieszczono w jakiejś maszynie, jedynym podejrzanym powinien być Ewaryst Miłorzębski.
Ostatnią awarię piątkową Władyka naprawił już po godzinach pracy, o godzinie szesnastej osiem.
W szatni spotkał pijących alkohol: Ewarysta Miłorzębskiego i Kazimierza Grzankę, którzy na widok Władyki natychmiast schowali butelkę do plecaka jednego z nich. Wydaje się, że pili czysty spirytus z lekką domieszką jakichś owoców, być może śliwek. Miłorzębski ma chyba problemy alkoholowe, natomiast obywatel Grzanka zwykł pić tylko dla towarzystwa i rzadko czysty spirytus.
We wtorek Władyka, po pracy, poszedł do komendy miejskiej milicji, gdzie spotkał się z funkcjonariuszem o imieniu Henryk (w stopniu porucznika).
Władyka na sobotę umówiony jest na spotkanie z Tomaszem Gubińskim, znanym warchołem wyrzuconym z Radomia.



------------------------
* Cyprian Kamil Norwid – "W Weronie" z tomu "Vade–mecum"
**autentyczny donos TW "Konara"– prozaika, autora m.in. "Zaklętych rewirów" o poecie Rafale Wojaczku
***autentyczne
**** autentyczne


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 17 mar 2015, 22:17 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

karolek

Re: Re: W życiu cierpiące - fragment 4

#2 Post autor: karolek » 01 mar 2015, 2:23

.
Ostatnio zmieniony 25 lis 2016, 3:01 przez karolek, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Re: W życiu cierpiące - fragment 4

#3 Post autor: eka » 01 mar 2015, 13:34

Przepraszam, że dopiero teraz dotarłam, naprawdę nie zauważyłam wcześniej, znakomity kawałek prozy. Czy ta powieść jest już wydana?

Chociaż akurat rozdział jest o śliskim gadzie, to jednak budzi moją dumę z Polaków. :)
A paranoja donosiciela ukazana smakowicie.
Muszę się pochwalić, że od razu domyśliłam się, kim jest rozpracowany poeta. Btw, Worcell był kelnerem i napisał dobrą powieść, ale jak to komunista... kończyć nie będę, bo jeszcze komuś się narażę.
Znakomity pomysł intrygi naszkicowałeś.
Dzięki za fragment i czekam na kolejny.
PS - będę tu systematycznie zaglądać.
Masz świetne pióro.
:bravo:

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

Re: Re: W życiu cierpiące - fragment 4

#4 Post autor: lacoyte » 02 mar 2015, 21:42

Dziękuję za wizytę i krzepiące komentarze.

Wszystkie rozdziały redaguje, korzystając też z Waszych wskazówek i dopinam.
Worcell był kelnerem i napisał dobrą powieść, ale jak to komunista... kończyć nie będę, bo jeszcze komuś się narażę.


Ano, i w najlepszych czasach nietrudno być świnią (nie mówię tu oczywiście o Worcellu, bo za mało znam szczegółów jego sprawy). Śmierć nas wszystkich równo osądzi już w I instancji.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: W życiu cierpiące - fragment 4

#5 Post autor: skaranie boskie » 14 mar 2015, 21:06

lacoyte pisze:Prawdopodobnie pito alkohol, nie wykluczam narkotyków, a nawet piwa.
Interesujące zdanie, ale na wskroś autentyczne.
Zupełnie jak z protokołu pisanego ręką milicjanta.
Widzę, że powieść się rozkręca. Jest dobrze, a można się spodziewać, że będzie jeszcze lepiej.
:beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”