W życiu cierpiące - fragment 5

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

W życiu cierpiące - fragment 5

#1 Post autor: lacoyte » 05 mar 2015, 22:10

od początku
do poprzedniego odcinka


Restrospekcja I - Radom 1972

"Leżę, a kochane sukinsyny czekają na moją śmierć.
Po wejściu do pokoju pierwsza rzecz, to patrzą ukradkiem, czy jeszcze żyję. Gapią się na mnie wyczekująco, aż wreszcie mrugam resztką sił.
Posadzili obok na krześle Izunię. Wnusia – dwunastoletni pasztet, z trudem ukrywający złość, że dziadzio zażyczył sobie kipnąć akurat kilka dni przed jej urodzinami. Ten bachor wnerwiał mnie od momentu, gdy okazało się, że nie wie, co to Europa. Z resztą to nie tak istotne, może i wyrosnąć na głupiego tłuściocha, byle była miła i umiała gotować. Komuś sprawi tym trochę szczęścia.
Wnusia siedzi jak kazano. Jasne, o niczym innym nie marzę, tylko widzieć jak kochana robi mi łaskę, męcząc się i przewracając oczami nad moim ledwo dyszącym ciałem. Wyrzućcie stąd tego bachora! Przyprowadźcie prostytutkę, adres mam w szufladzie. Gdybym miał tylko więcej siły, mógł powiedzieć wszystko, co chcę. Dziś z trudem wymawiam dwie sylaby, mając minę jak Zatopek na piątym kilometrze.
Izunia to córeczka Jarosława, mojego pierworodnego. Przyjechał tylko dlatego, żeby dowiedzieć się, czy stary erotoman nie wyciął szaleńczego numeru. Mogłem przepisać majątek jakiejś ostatnio poznanej dziewczynie, albo Tomaszowi. Tylko Tomaszowi.
Gdyby wiedzieli! Ludzie, ja umieram. Jestem nagi pod oplutą piżamą i kołdrą, podczepiony do jakiegoś silnika młockarni. Nie w głowie mi testament z tej prostej przyczyny, że nie obchodzi mnie zupełnie, co się z wami stanie. Olewam też, czy dom sprzedacie, zrobicie w nim muzeum mojej pamięci, czy rozdrapiecie na zapałki. Coś nie coś, ale też prawie wcale, obchodzi mnie co najwyżej mecz Broni Radom. Reszta jest niczym. Jutro, może za kilka godzin, parę minut – już mnie nie będzie.
Jarek wyraźnie znudzony staniem przy parapecie podchodzi do mnie, widzi mój pot. Ociera mi czoło lekko zażenowany.
Jarka to ja rozpieściłem. Gosia, jego matka, mówiła, że mu na wiele pozwalam. Nie dowierzałem, aż pewnego razu, gdy chłopak miał około dwudziestu lat i rzucił technikum pozawodowe, zorientowałem się, że to zupełny imbecyl, do tego narcyz łapiący na moje pieniądze jakieś brzydkie kobiety.
Jak zdołał ukrywać prawdę tak długo? To jedyna tajemnica tego bałwana. Ustawiliśmy go jako dziennikarza, niech pisze.
Przynajmniej ożenił się z poczciwą kobietą, z którą – choć jako jedyna przyjeżdżała zawsze i pokornie na wszystkie okazje – nie zamieniłem w sumie jednego ważnego słowa. Założę się, że ją zdradza. Ja bym tak robił, przy całej jej poczciwości.
Karol, prawnik z kilkuletnim stażem, mój drugi syn – zrodzony z przymusu i przypadku. Karol nie potrzebuje pieniędzy. Przyjechał tu, bo pewne rzeczy w życiu należy czynić. Dzwonią, że ojciec umiera – trzeba przyjechać. Ktoś, nie wiem kto, natłukł mu do głowy całe tomy takich sylogizmów składających się na dobre wychowanie. Zresztą wiem, że jest niezłym tajnym współpracownikiem, złożył kilka donosów na mnie. Czytając je doznawałem nawet czegoś w rodzaju dumy: tak pięknie składał myśli, tak trafnie mnie oceniał. Duża inteligencja. Z akt jego rozpracowania dowiedziałem się z kolei, że to pedał. Poczułem duże zaskoczenie.
Szczerze żałuję, że nie umiałem udawać dla niego uczucia. Karol stanowi istne przeciwieństwo starszego brata. Karol jest rozsądny, rozgarnięty i opanowany. Z nim wymieniłem mnóstwo słów, które były kłamstwami. Aż chciałbym wykrzyczeć, zapytać: czego ci trzeba, o czym marzysz, gdzie zmierzasz? Chcę cię tylko bliżej poznać.
Urodził się w dzień zakończenia wojny. W nocy zaś wykończyłem swojego pierwszego akowca. Jakiż piękny schemat, myślałem, gdyby tak się zawsze dało: za jednego urodzonego komunistę, ginie jeden akowiec. Było jednak trudno utrzymać ten porządek, mało pieprzyliśmy się sami, a z nimi nie pieprzyliśmy się w ogóle.
Kiedy to?
Jeszcze ganiałem z bronią w ręku, robiliśmy porządki na wsiach, tłumaczyliśmy, uświadamialiśmy. Potem ściągnęli mnie do miasta. Przed wojną byłeś na uniwersytecie, mówili, w wojnę szkoliłeś się, po wojnie walczyłeś w terenie, znasz zasady. Napiszesz podręcznik.
I napisałem, że po roku poszła książka do wszystkich urzędów, milicji, prokuratur, sądów. Siedem wydań do tej pory. Wielki sukces. Potem to już normalnie: zwykła robota w województwie, odczyty, trochę mędrkowania na uniwersytecie, szkolenia, zjazdy, delegacje po całym świecie, kochanki, wódka.
A gdzie są zdjęcia z uroczystości partyjnych? Jeszcze rok temu był taki zjazd z młodzieżówką. Tam moi ostatni przyjaciele: bracia Machowscy, Kosakowski, i ci, których nazwisk sobie nie mogę przypomnieć.
Teraz umieram. Nie przyjechał ani Tomasz, ani jego Katarzyna. Jedyne osoby przy których chciałbym umrzeć.
Pamiętam gdy Tomasz, czyli moja trzecia i ostania latorośl, przywiózł Katarzynę. Od progu zawołał: „Moja narzeczona”. Stałem kompletnie zaskoczony. Przecież tylko dla Tomasza stałem się, powiedzmy, ćwierć-ojcem. Tylko jego, oprócz karykaturalnych uczuć rodzinnych, darzyłem szczerą sympatią. A on mi zgotował taką niespodziankę, od razu narzeczoną. Nawet nie zdenerwowałem się na klerykalny bełkot: narzeczona, spowiedź, zapowiedzi. Nie jednego kapelana posłałem do piachu, i dobrze mi z tym.
Wtedy poraziło. Kim ona jest – zastanawiałem się, gdy zobaczyłem pierwszy raz. Śliczna dziewczyna, pomyślałem, wygląda na rozumną osobę. Do tego wygadana, rezolutna. Patrzyła na rzeczy w mieszkaniu taksującym okiem handlarki, która wyczuła okazję. Pewnie świetna w łóżku. Mogła dać szczęście, ale i wymagała szczęścia.
Wówczas już nie mieszkałem z żoną. Jesteśmy w długoletniej i szczęśliwej separacji. Rozwodzić nam się nie chcę. Po co się rozwodzić, gdy żadne z nas nie ma zamiaru żenić się ponownie. Szkoda wschodu i zachodu, lepiej pozostać nieformalnymi rozwodnikami.
Doktor, który zawsze miał tylko złe wieści o stanie mego zdrowia, wysłał mojej żonie informację sprowadzającą się w treści do tego, że leżę i kwiczę.
Wiadomość dopadła ją w Złotych Piaskach, albo Warnie, gdzie miała rozwlekły referat o komunizmie jako wyższej formie życia.
Na list doktora odpisała szybko, czego doktor nie zamierzał ukrywać: „Z powodu Jego umierania nie będę przekładać sobie wypoczynku w Złotych Piaskach, na pewno zrobiłby dla mnie to samo”.
Poprosiłem doktora o wysłanie jej odpowiedzi: „A ja z powodu Twojego urlopu nie mam zamiaru przekładać sobie umierania.”
Od kilku lat było nam z żoną nie po drodze. Jędza! Dzięki mnie pięła się po szczeblach kariery w partii. Zwiedziła ze mną kawał świata: Stany, pół Europy i ćwierć Związku Radzieckiego.
Gdzie są moi przyjaciele? Gdzie są zdjęcia z uroczystości partyjnych? Tam był taki młodzieniec, chyba ze szkoły średniej. Jak on się nazywał?... Dlaczego nie pamiętam ich nazwisk?
Oho, kogoś słyszę w przedpokoju... Czy to Tomasz?"
Stary Gubiński westchnął głęboko. Leżał spocony na łożu w środku wielkiego pokoju. Nad nim wisiał rozłożysty żyrandol z dekoracyjnymi szklanymi kloszami w kształcie kwiatów. Dość niegrzecznie spodziewano się, że to będzie ostatni widok starego.
Z boku pokoju stał klasyczny kredens z książkami, wśród których najwyższe miejsce zajmowały dzieła Lenina, Marksa oraz niby przypadkowo zagubione wśród nich opasłe opracowania naukowe Adama Gubińskiego.
Przy łóżku umieszczono telefon i notatnik z numerami.
Gubiński z trudem przewrócił głowę w stronę korytarza. Jarek natychmiast do niego doskoczył:
– Tak, tato?
Ojciec drgnął wyraźnie. Z nadzieją zapytał:
– Ktoś przyszedł. Czy to Tomasz?
Jarek odparł chłodnie:
– Nie. Twoi koledzy: bracia Machowscy i redaktor Kosakowski.
– Po co przyszli? – zdołał wydusić z irytacją.
Jarek spojrzał pytająco na swojego brata Karola, a ten odparł:
– Chodzi o redakcję nowego wydania twojej książki.
Karol pochwalił się w duchu, że powiedział "nowego" zamiast "ostatniego".
Stary Gubiński zamknął oczy, ale znajomi już weszli.
Machowscy byli bliźniakami, ale zupełnie różnymi, dwujajowymi. Zygfryd raczej otyły o rzadszych włosach, był też niższy od smukłego Zenona. Obaj mieli za to błękitne oczy i chyba to tyle wspólnych cech fizycznych. Pracowali razem w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w biurze kontroli korespondencji, a sprawiali wrażenie nieodłącznych. Bano się Machowskich w mieście, gdyż mówiło się, że mając możliwość kontroli listów, paczek, telegramów, a także szukania wszystkich tajnych wiadomości, sprawują rządy nad ludzkimi myślami.
Kosakowski był najstarszy z nich wszystkich i liczył już sobie sześćdziesiąt cztery lata. Miał dziwne rudawe owłosienie: długie włosy nad czołem przerzedzone i dość spiczastą bródkę. Sprawiał wrażenie człowieka ospałego, wiecznie sennego, ale opinie pracowników wydawnictwa wskazywały na okresowe ożywianie się Kosakowskiego, które przybierało formę straszenia zwolnieniami, wyrzucania za drzwi i głośnych krzyków.
Łącznie trójka gości wyglądała jak tajemniczy trójgłowy gnębiciel, wpadający w jedno miejsce i rozstawiający wszystko według własnego uznania.
– Jak się dziś czujemy? – zapytał Zenon Machowski.
Usadowili się blisko łóżka.
– Ojciec z trudem mówi – wyjaśnił Karol.
– Nie ciebie pytam...
– Wyjdźcie na chwilę – poprosił delikatniej Kosakowski.
Obaj synowie Gubińskiego oraz wnuczka Iza opuścili posłusznie pokój.
Zenon nachylił się nad łóżkiem.
– Naprawdę jest tak źle? A miałeś jeszcze poprawki do nowego wydania książki zrobić.
Gubiński milczał, spoglądając nijako przed siebie.
Zygfryd westchnął ponuro:
– Z nim nie będzie dzisiaj kontaktu. Jedźmy.
– Nie, on nas słyszy. Nie chce mu się odpowiadać. Tylko z tego powodu, że umiera, uważa się za kogoś lepszego, mogącego lekceważyć przyjaciół. Niech nam powie najpierw, jak to jest, co? Śmiga życie przed oczami? Słyszysz anielskie głosy? Tyle razy o tym rozmawialiśmy.
– A co ma ci powiedzieć – włączył się Kosakowski. – Jest tylko śmierć i nic więcej.
– Tak, więc dlaczego on się tak boi?
– Nie boi się, to choroba go morduje.
Zenon zbliżył usta do twarzy chorego:
– Słyszysz nas i rozumiesz, prawda? Choroba to jedno, ale ty strasznie się boisz. To bardzo źle, niegrzecznie wobec przyjaciół. Nie tak miało być. Twój sposób umierania przygnębia nas, wpędza w niepokoje. Bo jak to tak, w czwórkę walczyliśmy, biliśmy, mordowaliśmy, dworowaliśmy ze śmierci, nie było na nas silnych, a ty teraz milczysz, pot spływa po czole, ledwo dychasz i nie śmiejesz się. Miało być radosne pożegnanie z butelką wina. Żyło się soczyście, śmierć powinna być pestką, wspólną biesiadą, machnięciem ręki zamiast modlitwy po wszystkim. Zrozum, Adaś, mamy jednakie życiorysy. Patrzymy na twoją śmierć i wiemy, że będziemy umierać tak samo. Pamiętasz nasze ofiary?
– Pamięta najlepiej z nas – rzekł Kosakowski. – Prowadził spis tych trupów. Chyba go to podniecało.
Gubiński nadal nie odpowiadał. Tak jak nie mógł wytrzymać samotności umierania, półsłówek najbliższych, ich mniej lub bardziej udawanego przygnębienia, tym mocniej mierziła go obecność przyjaciół.
Zatopiony w bezczynności tylko myślał.
"Tomasz... Gdzie jesteś, mój synu? Chciałbym ci coś powiedzieć, zbieram długie myśli, ale dalej nic z nich nie wynika. Dlaczego nawet śmierć okazuje się być zupełnie pusta. Nawet nie zauważę, gdy moje łóżko zamieni się w grób..."


do następnego odcinka
Ostatnio zmieniony 17 mar 2015, 22:18 przez lacoyte, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
lczerwosz
Administrator
Posty: 6936
Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51
Lokalizacja: Ursynów

Re: W życiu cierpiące - fragment 5

#2 Post autor: lczerwosz » 05 mar 2015, 23:52

taak.
Niedługo wrócę tu albo jeszcze poczekam.
Bo mam pytania, ale zapewne się rozwikła i odpowiedzi się pojawią same.
A inne pytania, na te nie będzie odpowiedzi. Ale się rodzą, te pytania, znaczy się.

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: W życiu cierpiące - fragment 5

#3 Post autor: eka » 06 mar 2015, 12:38

Niełatwo pisać dwutorowo, tzn. z dwoma narratorami, bo tu obok wszystkowiedzącego opowiadacza, dajesz duży fragment pierwszoosobowego - ojca Tomasza. Wstawiłeś jego narrację w cudzysłów... hmm. A może z tego zrezygnować, narracyjny wielogłos to cecha współczesnej prozy. Czytelnik się domyśli.

Krach esbeckiej ideologii w retrospekcji na chwilę przed końcem. Porażający bilans.
Mocno zaakcentowany, rodzi się pytanie, czy człowiek, taki cynik i kat może tak surowo siebie oceniać. Pewnie może.
Wrócę.
:kofe:

lacoyte
Posty: 75
Rejestracja: 16 sty 2015, 11:38

Re: W życiu cierpiące - fragment 5

#4 Post autor: lacoyte » 08 mar 2015, 21:36

Dziękuję za wizyty.

Co do narracji w cudzysłowie i informacji "retrospekcja", to faktycznie jest to zbędne, a użyłem dla ułatwienia połapania się czytelnikom w koncepcji tekstu. Pominąłem we wcześniejszym odcinkach numery rozdziałów, więc mały handicap dla odbiorców portalu nie zaszkodzi.
Bo mam pytania, ale zapewne się rozwikła i odpowiedzi się pojawią same.
Wszystkie wątki zostaną domknięte, żaden z bohaterów nie odejdzie chociaż bez zwykłego "do widzenia". :)

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: W życiu cierpiące - fragment 5

#5 Post autor: eka » 09 mar 2015, 9:55

lacoyte pisze:użyłem dla ułatwienia połapania się czytelnikom w koncepcji tekstu. Pominąłem we wcześniejszym odcinkach numery rozdziałów, więc mały handicap dla odbiorców portalu nie zaszkodzi.
Twoje prawo :)

karolek

Re: W życiu cierpiące - fragment 5

#6 Post autor: karolek » 11 mar 2015, 23:06

lacoyte pisze:Jarek odparł chłodnie
chłodno


Jest dobrze, czekamy na ciąg dalszy. Cóż to za przemiana dokona się u starego komunisty?

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”