Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
misza
Posty: 1263
Rejestracja: 31 paź 2011, 9:58
Lokalizacja: Wielkie Księstwo Poznańskie
Kontakt:

Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#1 Post autor: misza » 03 cze 2015, 18:20

Epizod V. Awangarda krwi błękitnej
od początku: Prolog

Epizod VI. Leguminy rozwiązłości


Wylewy serdeczności! Uczta Baltazara! Lukullusowe wybryki! Kontredans błękitnej krwi! Zagadkowe wydarzenie! Hrabia znika. Danie gargantuiczne! Robótki ręczne możnych! Niestrawny napitek!



Tymczasem dostojni goście powoli zbliżali się do odrzwi sali jadalnej, pyszniącej się antrykotami i pilastrami z białego i różowego marmuru, ozdobionej licznym dziełami malarskimi najprzedniejszych mistrzów. Oto, „Wenus i Syfilis w gaju oliwnym” pędzla Erectio Zarzaparillo. Nieco dalej, na wielkim płótnie zatytułowanym „Defloracja gęsi kapitolińskich”, uwijali się atletyczni Rzymianie w heroicznych zmaganiach. Pośród tych wspaniałości, których nie powstydziłaby się żadna najznamienitsza galeria sztuki i handlowa, wzrok przykuwało mistyczne dzieło Juliana La Mettrie przedstawiające świętego Piotra oddającego Świętego Graala do lombardu, pod znamiennym tytułem „Długi Chrystusowe”. Inne malowidła, rzeźby, stiuki, intercyzy, złociste kawerny oraz tym podobne wspaniałości, rzucały na kolana każdego śmiertelnika, niezależnie od faktu, że miało to zawsze miejsce pod koniec każdego przyjęcia. U powały zwisały żyrandole z antycznego brązu, jaśniejące setkami świec elektrycznych i zbankrutowany wieśniak, który dwie niedziele wstecz targnął się na swe życie, ale w gorączce przygotowań do przyjęcia, zapomniano go zdjąć zawczasu. Uczyniono to w ostatniej chwili, kiedy zamczyste skrzydła wielkich drzwi rozwarły się na oścież niczym wrota sezamu z dawnych baśni erotomańskich Arabów lub podań zabobonnego ludu z Saskiej Kępy. Goście z wolna wypełniali jadalnię zajmując swoje miejsca wyznaczone odpowiednimi biletami umieszczonymi przy bukiecikach barwnych przekleństw, spoczywających na śnieżnobiałych obrusach z tajlandzkiej ceraty.
Ożywienie towarzystwa manifestowało się głośnymi rozmowami znamionującymi podniecenie, krótkim śmiechem i rzucanymi naokoło spojrzeniami. Hrabia Antoniusz Alojzy ze swoją małżonką po prawicy, zasiedli u szczytu długiego, dębowego stołu ustawionego w podkowę.
- Jakież to wspaniałości nam przygotowali gospodarze na dzisiejszy wieczór? - Zastanawiał się w myślach niejeden spośród obecnych.
– Jaką, nową kunsztowną potrawą, podaną , jak zwykle wytwornie i z najwyższą elegancją będziemy mogli zakosztować?
Wierny Walery uderzył mocno w miedziany gong wiszący opodal wejścia i wszelka wrzawa ucichła. Hrabia powstał lekko, pomagając sobie łokciami i uprzejmym gestem ręki poprosił Hrabinę Pulcherię, by to ona zabrała głos na powitanie. Zapadła cisza, tylko ratlerek Klaustrofobii Kluczborskiej głośno ujadał, uchwyciwszy pod stołem nogawkę spodni wisielca, którego tam w pośpiechu wrzucono tuż przed nadejściem wyborowego towarzystwa.
- W imieniu swoim oraz mego męża, Antoniusza Alojzego hrabiego Przeniewierskiego, witam wszystkich zebranych tu, miłych …
- Głos Hrabiny lekko zadrżał, bowiem dostrzegła zmysłową twarz swego oblubieńca , barona, który akurat grzebał ręką w kieszeni pludrów.
– Miłych gości – powtórzyła rumieniąc się wewnętrznie – jakże…Jakże ciesząc się z waszej obecności.
Zupełnie zapomniawszy, ułożonej zawczasu przemowy, szybko usiadła. Podobnie uczynili pozostali, za wyjątkiem Hrabiego, który lekko przysnął na stojąco . Trącony w bok przez Pulcherię, siadł na krześle, zdążywszy jeszcze podczas szybkiego opadania, uchwycić w locie butlę „żołądkowej gorzkiej” specjalnie tutaj ustawionej dla Hrabiny.
- Zostaw! To moja ! – Syknęła arystokratka i szpicem swego eleganckiego, wykonanego ze skóry jesiotra, bucika, starała się trafić w kostkę męża. Ten jednak, mając w pamięci liczne przeszłe doświadczenia, nogi ułożył na sąsiednim krześle.
Zacni nasi goście! – Hrabina powiodła jedwabnym wzrokiem po zgromadzonych na sali znakomitościach i odzyskała oratorską wenę.
- Niechaj ten wieczór zapadnie w waszą pamięć jako grążel złocisty unoszący się
i błyszczący w słońcu, na wodach mętnych a plugawych obecnych naszych czasów…Nie dość słów, by opisać mą radość i mego znakomitego małżonka …
Tu Pulcheria rzuciła złowieszcze spojrzenie Hrabiemu, który pochyliwszy się w krześle, ciągnął wprost z butelki „żołądkową gorzką”, dobrze schowany za parawanem nakrytego stołu.
- Który niechybnie także zabierze głos, wypełniając starodawny, wielowiekową tradycją uświęcony, obowiązek gospodarza.
Hrabia wychynął spod stołu, ale flaszę umieścił pomiędzy ściśniętymi kolanami.
Rozejrzawszy się swoim sławnym, jastrzębim wzrokiem, obwieścił.
- Madames et Monsieurs! Do koryta!
Zaczęła się uczta. Trudno opisać wszystkie wspaniałości zastawy, harmonijnie rozłożonej na rozległej przestrzeni stołu. Sztućce błyszczały w rzęsistym świetle szlachetnym plastikiem, a ślady poprzednich przyjęć na papierowych talerzach, tworzyły niepowtarzalne, wielobarwne wzory. Na stole pojawiły się garnki i talerze z potrawami, których wygląd i koloryt przyprawiał o dreszcz emocji. Najpierw zafiglowały w rozchylonych, błyszczących opakowaniach swymi lekkimi płatkami, czipsy o smaku bekonu i bananów, nad którymi unosił się specyficzny, wyrafinowany aromat detergentów oraz niedopranych bandaży z somalijskich leprozoriów.
Te sprowadzone z dalekich Chin przysmaki, kusiły w lśniących torbach, kwiecistymi malunkami i napisami wykonanymi z dalekowschodnim kunsztem a zarazem prostotą. Na półmiskach pyszniły się dobrze wyleżakowane kiełbasy zwyczajne, w palecie barw, jakiej nie powstydziłby się Tycjan. Ułożone, piętrząc się kaskadami zwojów, zachęcały mieniącym się przepysznym fioletem, ultramaryną i wszystkimi odcieniami zieleni, jakby las pradawny przybył do szlachetnego dworzyszcza, by swą dziką bujnością uwiecznić ucztę. W salaterkach, na rozłożonych płachtach ekskluzywnych tygodników i prawicowych gazet, rozpościerała się żyzna wyżyna wymyślnych surówek z brukwi, lebiody, ćwikły, kartoflanych obierzyn i innych warzywnych frykasów, doprawionych nektarem prawdziwej, wiejskiej kiszonki. Na miejscu poczesnym znalazły się tace z chlebem gliniastym, jak ziemia, która go urodziła, bladym jak niebo marcowe i twardym, jak ludzie, którzy te ziemie od wieków zamieszkali. Nie brakło i ryb z kraju morza zimnego, często miotanego sztormami, odzianego w strzępiaste koronki wzburzonych, słonych fal. Podano je w wykwintnych blaszankach o dyskretnie uchylonych wieczkach. Czegóż tam nie było. I błękitek w naturalnym sosie, i byczki w sosie pomidorowym, śledzie w oleju, szprot w zalewie, mintaj w tomacie, a nade wszystko flaczki z kalmarów w sosie, którego smak i aromat przywoływały na myśl ciemną wodę z dna ładowni wysłużonych, oceanicznych frachtowców. W owym urodzaju wszelakiego dobra, godnych uczt lukullusowych smakołyków, wybijała się swą dyskretną urodą, pokrajana na apetyczne plastry, serwolatka i salcesony
z najlepszych roczników, co znamionowała leciutka mgiełka szlachetnej pleśni na wędlinach. Nie brakło też napojów godnych strawy.
Najwykwintniejsze wina zagraniczne i rodzime tworzyły nieprzebrany tłum rozmaitych flaszek. W surowych, ciemnych butlach oczekiwała wyborna, radziecka "Czerniła" zrodzona w dalekich, kołchozowych cysternach, pełnych niezbadanej zawartości. Siarkowane wyborne "Harnasie", "Mocne Tury", "Leliwy", "Arizony", "Kordiały Specjalne", "Lanckorony" i inne mocne gatunki najprzedniejszych win ojczystych, barwną gromadą zapraszały do biesiady. Obok stały dumnie lżejsze, szklane oddziały. "Cza Cza", "Czar Okęcia", "Granat", "Liwa", "Karioka", najpierwszej świeżości, jeszcze ze szlachetnym, mętnym osadem na dnie. Do sali wtoczono także, przy powszechnym aplauzie, "Beczułki Babuni" i ustawiono w kącie sali obok aluminiowych tac z plastikowymi kubkami.
Orkiestra ruszyła z siarczystym „Stabat Mater” Szymanowskiego
i natychmiast wszystkim udzieliła się powszechna wesołość oraz ochota do tańcowania. Hrabia pełniąc obowiązki gospodarza, poprowadził pierwszy taniec, wykonując przy tym skomplikowane pas de deux, czym wzbudził niekłamany podziw zgromadzonych. Lecz na pąsowych ustach Hrabiny gościł niezmienny wyraz bezmiernego znużenia, a jej amarantowy wzrok wędrował, jak żyroskop, za postacią Barona, stojącego w tymczasem w kącie sali i zaglądającego w swoje pludry, bo mu tam wpadł cekin.
Otóż nie! Nie wszystko jeszcze! Kiedy szlachetni goście pląsali przy skocznej muzyce twórcy „Harnasi” i miłośniku wielu innych chłopców, na stoły wjechały starodawne półmiski porcelitowe z wytłaczanymi kunsztownie literami „GS – Samopomoc Chłopska”.
Kłębiła się w nich nieprzejrzyście krwistoczerwona masa, wydzielająca specyficzny aromat sandałów rzymskich legionistów
po stukilometrowym marszu przez mroczne lasy Germanii, przemieszanym z wonią dojrzewającego pobojowiska w Asturii trzy dni po pogromie Saracenów podczas upalnego lata. Tylko prawdziwy znawca mógł docenić wyjątkowość oraz ekskluzywność potrawy ” Le communisme russe”, a potocznie nazywanej „bolszewią wielkorosyjską”. Zamówiono ją w najlepszej restauracji petersburskiej, specjalizującej się właśnie w sporządzaniu tego dania. Ową sławną jadłodajnię prowadziła firma „Uljanow”, zarządzana przez
nie mniej sławną spółkę oberkuchmeistrów, wywodzącą się z legendarnej szkoły restauratorów kurylskich i buriackich: „Dżugaszwili Bronstein i synowie Partii”. Sprowadzono ten delikates,
w specjalnie zalutowanych, ołowianych skrzyniach, pancernikiem „Potiomkin”,
a następnie, drogą lądową, szerokotorowym składem wojskowym z pełną obsadą artyleryjską, już przed miesiącem. Mawiano, że im danie starsze, tym bardziej esencjonalne i wyraziste. Jego cechą szczególną była również wyjątkowa ciężkostrawność, wysoka toksyczność i zjadliwość, powodująca gwałtowne eruktacje oraz ostrą biegunkę, o tak szczególnie uporczywym przebiegu, że męczarnie spożywającego rychło przechodziły w niekończący się stan nadzwyczajnego orgazmu, zbliżony do euforii po zażyciu heroiny. Owa, słowiańskiej proweniencji, swoista ryba Fugu, była daniem równie nieskomplikowanym, jeśli chodzi o składniki, co trudnym w przyrządzaniu. Tylko prawdziwi rycerze kuchni podejmowali wyzwanie zawarte w recepturze starych klasyków patelni
i gwiazdy – Marksa i Engelsa.
I oto taki specjał pojawił się na pańskim stole.
Kiedy muzyka się urwała, goście stanęli oniemieli z zachwytu.
- Toż to państwo Przeniewiercy się pokazali!
- Oto prawdziwi gospodarze!
- Jaki gest wielkopański i sarmacki!
- Warto nam było przybyć na tak zacne zgromadzenie!
Odezwały się liczne głosy wchodzące w kakofonię z okrzykami i piętrowymi przekleństwami dobiegającymi z podestu dla orkiestry, gdzie kilku barczystych skrzypków biło się na noże, smyczki i halabardy, wyrównując stare porachunki z ostatniego koncertu
w Czeczenii albo w Supraślu.
Wierny Walery wsparty przez Nataszę i batalion fizylierów baskijskich, rychło zaprowadzili ład wśród nazbyt krewkich wirtuozów.
Goście ponownie z ochotą zasiedli na swoich miejscach. Rozmowy toczone
z ożywieniem, wzbijały się na niespotykane wyżyny intelektualizmu, nepotyzmu i sodomii. Niektórzy przyglądali się wazonom, gdzie pyszniły się własnoręcznie przez hrabinę wykonane defloracje z róż i różyczki. Przepyszne girlandy fluksji wiły się spiralnie niby kod genetyczny rodu Nabuchodonozora. Cudne zwisy i erekcje cieszyły wytrawne oczy pań zamiłowanych w pięknie .
Tymczasem panny Klempa i Łosza Przyjeździeckie, które jako pierwsze odczuły psychodeliczne stany uniesienia, wywołanego wybornymi trunkami i potrawami, jęły recytować po łacinie, duetem swych ciężkich barytonów, ”Malleus Maleficarum” , co reszta towarzystwa przyjęła jako zachętę do szampańskiej zabawy. Stary żartowniś, generał - major Wykręt - Wkrętnicki z fantazją strzelał z kuszy, do co bardziej ospałych muzyków. Mocno podnieceni, prezes Liczman i jego równie rozgrzany kompan, z wypiekami na twarzy opowiadali o niedoścignionym pięknie meksykańskich mułów podczas letniej rui.
Lody, na co tak bardzo liczyła Hrabina Pulcheria, zostały wreszcie przełamane i kwiat narodowej elity oddał się nieskrępowanemu upustowi energii duchowej. Rozmowy wzbijały się na niebotyczne wyżyny intelektualizmu, a takie terminy jak „ neoheglizm”, „umiarkowany solipsyzm” czy „wittgensteinowska koncepcja rzeczywistości” rozbrzmiewały pod starodawnym sklepieniem sali nawykłej do chwil wielkich, dostojnych i historycznych. Permanentnie rosnący poziom dysput oraz konwersacji, inkrustowany był smakowitymi i gromkimi klaśnięciami, gdyż część gości grała już w tym czasie w salonowca, ulubioną obok zoofilii i golfa, zabawę elit.
Gospodarz, szepnąwszy coś na ucho Waleremu, wsunął się pod stół, porzuciwszy dla niepoznaki, swe cudne czako na siedzeniu krzesła. Nie zapomniał jednak o „żołądkowej gorzkiej” której flaszę wsunął za kamizelę. Sam zwinnymi, wężowymi ruchami przemieszczał się dyskretnie ku wyjściu, omijając zręcznie splecione nogi, ręce i nieboraka – wisielca, który szklistym spojrzeniem niewidzących oczu, był nader martwym świadkiem jaśniepańskiej zabawy.
Wreszcie, znalazł się przy końcu sali. Ostrożnie wysunął nad obrus okular małego peryskopu z czasów swej służby we flocie Królestwa Obojga Sycylii i spenetrował optycznie najbliższy pejzaż.
- Dobra nasza – szepnął, widząc fragmenty zaczerwienionych twarzy, rąk, genitaliów i twarzy dam wysoko urodzonych.
Pociągnął spory łyk „żołądkowej gorzkiej” dla kurażu i ruszył na czworakach
ku otwartym drzwiom, maskowany skutecznie przez wiernego sługę, który, aby odwrócić uwagę obecnych, chodził na rękach śpiewając sopranem koloraturowym arie Verdiego.
Było to działanie o tyle nieskuteczne, że identyczne czynności podjęła już znaczna część zacnych gości. Wyjątek stanowiła Hrabina oraz baron Perwersy, którzy wpłynęli pod wielki stół, gdzie oddali się spoglądaniem sobie w oczy i robótkom ręcznym, które Pulcheria osobiście wykonywała przy niewielkiej pomocy barona.
Miała ona włóczkę niderlandzką przecudnej miękkości i lekkości. Błękitną, jak niebo nad Bukaresztem w listopadzie i żółtą, jak żółtaczka. Była też włóczka turkusowa, przypominająca kiełbasę spożywaną na uczcie, czerwona, jak oczy Hrabiny i czystej bieli, niby bankowe konta Hrabiego. Tamże, delikatnie muskając się swymi arystokratycznymi członkami, wyszywali obraz, który zaczęli już dawno, w trakcie swych namiętnych schadzek.
Przedstawiał on cudne jezioro w lesie, po którym pływały śnieżnobiałe łabędzie. Czerwieniejące słońce zniżało właśnie swój codzienny bieg, by zanurzyć się
w niezmąconych najmniejszym powiewem wodnych toniach. Na leśną polanę przy jeziorze wyszły trzy jelenie z dumnym porożem. Podnosząc swoje łby wyrażały zachwyt, a z boku stał krasnal z siwą brodą w towarzystwie zajączka i przyglądali się całej scenie.
- Jeszcze trochę – dyszała Hrabina – Wyszywaj! Wyszywaj! Nie kończ jeszcze. Mam więcej tej włóczki.
- Już. Już. Phoszę, nie dam rhady – szeptał podniecony baron. – Chyba zaraz skończę.
- To zmieńmy pozycję – jęczała Pulcheria – ja będę robiła zajączka, a ty, najdroższy, pobawisz się łabądkami.
- Już wolę jelenie, kochanie – baron drżącymi palcami ujął nowy kłębek i jął wyszywać obfite poroże leśnych stworzeń.
I gdy tak w najlepsze trwały miłosne igraszki pary kochanków, cała sala zapomniała o bożym świecie, pogrążona w niezmierzonym oceanie zabawy i powszechnej wesołości.
Hrabia tymczasem, nadal na czworakach, przemierzył korytarz, przez nikogo nie niepokojony, wysunął się na zewnątrz starożytnego domostwa i zniknął w nocnych ciemnościach.
Minął czas jakiś, aż nagle potężna detonacja wstrząsnęła murami dworzyszcza Przeniewierskich. Zdało się, że niebiosa obsunęły się na ziemię, potężny wicher załomotał do okien sali balowej.
Wśród gości zapanowało nieopisane zamieszanie.
Wszyscy zamarli i stojąc w trwożnej gromadzie, wymieniali przerażone spojrzenia i wydając z siebie piski, szlochy, szlauchy, a niektórzy naśladowali odgłosy ptaków błotnych i tokujących głuszców.
Tylko nieliczni, w tym prezes Telefoniusz Liczman, nie stracili zimnej krwi.
- Chyba szambo wywaliło – zauważył przytomnie. – Widziałem już kiedyś coś takiego. Straszne. Było wtedy wiele ofiar.
- Ha! A możet być, że to listowy na rowerze kiche załapał! Ha!? – zasugerował generał Wykręt – Wkrętnicki.
Wszelkie rozważania i przypuszczenia zakończyły się wraz z wejściem na salę Walerego, którą opuścił na pewien czas.
Na ramiona miał zarzuconą srebrzystą pelerynę, a na głowie czarne, jak giełdowe prognozy dla Zimbabwe, sombrero.
Stanął pośrodku sali.
Goście otoczyli go rozszeptanym wianuszkiem, a on, zdjąwszy nakrycie głowy, wzniósł ręce ku górze i straszliwym głosem zakrzyczał.
- Gorze nam! Gorze!
Wśród gości zapanowało niemałe zamieszanie.
- Co on mówi?! Co to kurwa, znaczy, „gorze”?! Co on pierdoli?! – dał się słyszeć gwar podnieconych głosów.
Walery gestem prawej ręki uciszył wszystkich.
To znaczy, proszę jaśniepaństwa – przemówił donośnym, lecz już spokojnym tonem – że mój pan, jaśnie pan hrabia Antoniusz Alojzy Przeniewierski przed chwilą eksplodował przy pomocy własnoręcznie sporządzonego ładunku nitrogliceryny, którą spożył w celu autodestrukcji i definitywnego zakończenia doczesnej egzystencji. Jakieś pytania?
Sala milczała, a Hrabina, która właśnie wypełzła spod stołu w towarzystwie barona, zaczęła przeraźliwie szlochać i lamentować.
Zajączek nie wyszedł.

cdn: Wezuwiusz krzywdy
Ostatnio zmieniony 13 cze 2015, 17:51 przez misza, łącznie zmieniany 3 razy.
Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich ludzi nigdy nie będzie przyjaciółmi
/ przysłowie kirgiskie /

Awatar użytkownika
Gorgiasz
Moderator
Posty: 1608
Rejestracja: 16 kwie 2015, 14:51

Re: Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#2 Post autor: Gorgiasz » 04 cze 2015, 18:05

Ten fragment zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Bardzo lubię precyzyjne i konkretne (mogą być też wyimaginowane) odniesienia do malarstwa czy muzyki. Czytając o Szymanowskim, wcale mnie rozpacz nie ogarnęła, i to nie tylko dlatego, że nie trawię jego muzyki, ale po prostu dobrze to ująłeś. Tylko poprzedzające ten fragment wyliczanie fikcyjnych trunków jest nazbyt długie, a i nazwy niezbyt oryginalne. Ogólnie - wiele ciekawych, humorystycznych zwrotów i powiedzonek; nawet taki ponurak jak ja, kilkakrotnie (aż kilkakrotnie!) się uśmiechnął.
Z interpunkcją natomiast jest kiepsko, nawet spacje przed przecinkami i kropkami się trafiają, za to brak ich po trzech kropkach. Poprawiłem tylko to, co wydało się mi najbardziej rażące.
który dwie niedziele wstecz targnął swe na swe życie,
„targnął się”
zasiedli u szczytu, długiego dębowego stołu ustawionego w podkowę.
Przecinek po „długiego”, a nie przed.
- Jakież to wspaniałości nam przygotowali gospodarze na dzisiejszy wieczór ?
Zastanawiał się w myślach niejeden spośród obecnych.
- Jakież to wspaniałości nam przygotowali gospodarze na dzisiejszy wieczór ? - Zastanawiał się w myślach niejeden spośród obecnych.
Hrabia powstał lekko pomagając, sobie łokciami i uprzejmym gestem ręki poprosił Hrabinę Pulcherię,
Przecinek przed „pomagając”, a nie po.
witam wszystkich zebranych tu, miłych … - tu głos Hrabiny lekko zadrżał,
Powtórzone „tu”.
- Zostaw! To moja ! – Syknęła arystokratka i szpicem swego eleganckiego, wykonanego ze skóry jesiotra, bucika, starała się trafić w kostkę męża.
- Zostaw! To moja ! – syknęła arystokratka i szpicem swego eleganckiego, wykonanego ze skóry jesiotra bucika, starała się trafić w kostkę męża.
błyszczących opakowaniach, swymi lekkimi płatkami
Ten przecinek raczej zbędny.
na rozłożonych płachtach ekskluzywnych tygodników i prawicowych gazet rozpościerała się żyzna wyżyna wymyślnych surówek
Przecinek po „gazet”.
którzy ten kraj od wieków zamieszkali. Nie brakło i ryb w kraju morza zimnego,
„kraj – kraju”: powtórzenie.
I chyba powinno być „z kraju... ”.
przemieszanym z wonią dojrzewającego pobojowiska w Asturii trzy dni po pogromie Saracenów podczas upalnego lata.

Przecinek po „Asturii”.
Tylko prawdziwi rycerze kuchni podejmowali wyzwanie recepturze starych klasyków patelni i gwiazdy
„podejmowali wyzwanie recepturze” coś mi nie pasuje gramatycznie i stylistycznie
Kiedy muzyka się urwała goście stanęli oniemieli z zachwytu.
Przecinek po „urwała” by się przydał.
zarządzana przez niemniej sławną spółkę oberkuchmeistrów,
„ nie mniej”
duetem swych ciężkich barytonów, ”Maleus Maleficorum” ,
Jeśli miałeś na myśli znaną księgę „Młot na czarownice” to: Malleus Maleficarum”.
Rozmowy wzbijały się na niebotyczne wyżyny intelektualizmu, a takie terminy jak „ neoheglizm”, „umiarkowany solipsyzm” czy „wittgensteinowska koncepcja rzeczywistości”
„niebotyczne wyżyny intelektualizmu” - ten zwrot był niedawno.
omijając zręcznie splecione nogi, ręce i nieboraka – wisielca, który szklistym spojrzeniem niewidzących oczu,
omijając zręcznie splecione nogi i ręce nieboraka – wisielca, który szklistym spojrzeniem niewidzących oczu,
Phoszę, nie dam rhady – szeptał podniecony baron – Chyba zaraz skończę.
„chyba”
Wszyscy zamarli i stojąc w trwożnej gromadzie wymieniali przerażone spojrzenia i wydając z siebie piski, szlochy,
Przecinek po „gromadzie”.
- Chyba szambo wywaliło – zauważył przytomnie – Widziałem już kiedyś coś takiego.
„widziałem”
To znaczy, proszę jaśniepaństwa – przemówił donośnym, lecz już spokojnym tonem – że mój pan,
- To znaczy, proszę jaśniepaństwa – przemówił donośnym, lecz już spokojnym tonem – że mój pan,

Awatar użytkownika
lczerwosz
Administrator
Posty: 6936
Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51
Lokalizacja: Ursynów

Re: Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#3 Post autor: lczerwosz » 04 cze 2015, 20:57

Miałby być tak nikczemny koniec?
Dopisałem cdn.

Awatar użytkownika
skaranie boskie
Administrator
Posty: 13037
Rejestracja: 29 paź 2011, 0:50
Lokalizacja: wieś

Re: Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#4 Post autor: skaranie boskie » 07 cze 2015, 15:46

Mistrzostwo świata.
Tak umiejętnie przeplatasz epoki, że nawet niezauważalnie.
Jest przezabawnie, utwór oddaje ducha epok (kilku).
Czekam na ciąg dalszy.
:beer: :beer: :beer:
Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.


_____________________________________________________________________________

E-mail
skaranieboskie@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
zdzichu
Posty: 565
Rejestracja: 06 lip 2013, 0:06
Lokalizacja: parking pod supermarketem

Re: Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#5 Post autor: zdzichu » 07 cze 2015, 22:58

Panie Misza.
Co ja, ubogi zjadacz resztek z panajankowego imbisu i spijacz słodkich kropelek wisienkowych, mogę o takich ucztach? Skąd mnie wiedzieć, na ile pan realiów się trzymasz, a na ile zmyślasz. Gdy o potrawach czytam, myślę, że ani na jotę pan nie wyolbrzymiłeś, bo normalnie ślina cieknie. I paw też...
kurna po piersze
chcem pisać wiersze
po kurna drugie
zawsze mam w czubie

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Re: Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#6 Post autor: eka » 09 cze 2015, 13:27

:lol: :lol: :lol:
:bravo:

Awatar użytkownika
lczerwosz
Administrator
Posty: 6936
Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51
Lokalizacja: Ursynów

Re: Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#7 Post autor: lczerwosz » 11 cze 2015, 13:25

lepsze niż Ranczo

misza
Posty: 1263
Rejestracja: 31 paź 2011, 9:58
Lokalizacja: Wielkie Księstwo Poznańskie
Kontakt:

Re: Czar Komnaty. Epizod VI. Leguminy rozwiązłości

#8 Post autor: misza » 13 cze 2015, 15:59

Gorgiaszu :)

znowu wykonałeś gigantyczną robotę, a ja się obawiam,
czy nie syzyfową, albowiem jestem niepoprawny. Już się biorę za te przecinki, spacje,
powtórzenia i co tam jeszcze. Dziękuję :vino:

Kczerwoczu, kochanieńki ;)

nie trać nadziei, ale autor pozwoli sobie zachować dyskrecję.
Z drugiej strony, chyba nie przypuszczasz, że tak łatwo pozbyłbym się
tak malowniczej persony :vino:

Fioletowa Małpo :)

jasne, że będzie. "Czar komnaty" czeka pokrojony na kawałki
i tylko wklejać :vino:

Zdzichu :)

jadało się, jadało za "peerelu"! Teraz ostały się jeno wspomnienia
i puste blaszanki oraz butelki w zakurzonych skrytkach :vino:

Eka ;)

:) :) :) :vino:
Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich ludzi nigdy nie będzie przyjaciółmi
/ przysłowie kirgiskie /

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”