- Jeszcze raz powoli przesunął wzrokiem po całym pomieszczeniu. Uczucie deja vu było
Do gabinetu wpadł zdyszany giermek. Padł na kolano pośrodku słonecznej plamy. Przez chwilę utkwił wzrok w marmurowej podłodze łapiąc oddech. W końcu podniósł oczy na Sędziego Rollina.
- Prokonsul Galio nie żyje! – Rozpalony z przejęcia młodzieniec jednym tchem wyrzucił z siebie wiadomość.
Sędzia spodziewał się czegoś zaskakującego, ale to przerosło jego oczekiwania. Jeszcze kilka godzin temu, rankiem, rozmawiał z Prokonsulem w zamkowych ogrodach. W niemym zaskoczeniu wpatrywał się w giermka.
- Prokonsul wypadł z okna, leży na dziedzińcu. – Chłopak uprzedził pytanie. – Chodź Panie zobaczyć.
Sędzia Rollin wyprostował się i wyszedł zza biurka. Giermek wstał i pospieszył przodem. Na korytarzu Sędzia ruszył za nim szybkim, ale dostojnym krokiem adekwatnym do roli dyplomaty. Z zamkowych pokojów wychynęły różne osoby wywabione wstrząsającą wiadomością. Wszyscy, choć w różnym tempie, z wyrazami zaskoczenia i niedowierzania na twarzach, zmierzali na zamkowy dziedziniec.
Prokonsul Galio leżał w bezruchu na brukowanym dziedzińcu, kilka łokci od wieży mieszkalnej, w której znajdowały się jego prywatne komnaty. Głowa przekrzywiona na bok wpatrywała się zastygłym wzrokiem w kostkę brukową. Ręce leżały bezwładnie wzdłuż ciała zwróconego nogami w stronę bramy głównej. Urzędowa wełniana szata barwy purpury okrywała ciało niczym pogrzebowy całun. Wokół zebrało się sporo osób – mieszkańców zamku, służących, jak i bawiących na nim cudzoziemców, ale tylko nadworny lekarz i dwóch strażników podeszło bliżej ciała. Pod ścianą wieży łkała młoda służąca. Inna starsza kobieta obejmowała ją ramieniem. Wnioskując po stroju, przełożona zamkowej służby. Po chwili doktor głośno zawyrokował sprawę w tych okolicznościach oczywistą:
- Nie żyje.
Sędzia Rollin spojrzał w górę na otwarte, duże okno w wieży mieszkalnej. Z wysokości komnat i ułożenia ciała wnioskował, że Prokonsul musiał stać tyłem do okna w momencie wypadnięcia z niego. Jeszcze raz spojrzał na ciało. Na bruku nie było najmniejszego śladu krwi. Siła uderzenia nie była duża. Komnaty Prokonsula znajdowały się na trzeciej kondygnacji. Przy dużym szczęściu można by było wyjść z takiego upadku nawet bez szwanku. Niestety Galio nie miał go nawet odrobinę.
- 2. Tymczasowo obowiązki Prokonsula przejął przewodniczący rady miejskiej Archelaus.
- 3. Tej nocy Sędzia spał krótko. Rozmyślał o porannej rozmowie z Prokonsulem w
- Zawsze uważałem połączenie amiriańskiej gorliwości religijnej z polityką za niebezpieczne – przyznał Galio.
- Niestety połączenie to zaowocowało u naszych wspólnych sąsiadów niepohamowaną przemocą – zauważył Sędzia Rollin.
- Dobrze wiem, Marcusie, że gdy Inkwizycja rozprawi się z wewnętrznymi wrogami, zwróci się w stronę terytorialnej ekspansji. I tutaj – Galio wziął głęboki oddech – tutaj moja mała ojczyzna może stać się pierwszą ofiarą.
- Umiejętna współpraca w regionie może przyczynić się do utrzymani pokoju.
- Wiem, do czego zmierzasz. – Prokonsul uśmiechnął się. – Jak dobrze wiesz, ja, tak jak i większość moich poddanych jesteśmy amirianitami. Otwarty sojusz z pogańską, wybacz określenie, Likarią i to wymierzony w amiriańskich sąsiadów byłby dla mnie samobójstwem. Zwłaszcza teraz, gdy na twarzach wielu radnych widzę niezdrową fascynację ideami i metodami Inkwizycji. – Twarz Prokonsula zdradzała zatroskanie.
- Wasza Ekscelencjo, sojusz nie musi być tak otwarty. – Likaryjczyk uśmiechnął się przebiegle, odgarniając nisko zwisającą gałąź ozdobnej jabłoni. – Myślę, że subtelne sposoby działania w tym względzie mogą być nawet skuteczniejsze.
Prokonsul tylko się uśmiechnął. Galio był niezwykle roztropnym politykiem, a ponadto serdecznym i pogodnym człowiekiem, co sprawiało, że ciężko było nie darzyć go sympatią.
- Zdecydowanie nasza współpraca musi pozostać w wąskim kręgu zaufania. – Galio ściszył głos. – Problemem jest. – Prokonsul zawahał się, zastanawiając czy podzielić się obawami z Rollinem. – Problemem jest to, że nie do końca wiem… komu mogę zaufać na własnym dworze. – Galio coraz bardziej ściszał głos tak, że jego ostatnie słowa były dla Sędziego ledwo słyszalnym szeptem. Gdzieś w głębi ogrodu zaśpiewał słowik.
- Sytuacja w Likarii też nie jest łatwa Wasza Ekscelencjo – powiedział z namysłem Rollin.
- Masz na myśli coś więcej oprócz problemów z Kreonią? – Zaciekawił się Galio.
- Nasze zewnętrzne problemy łączą się z wewnętrznymi. W Likarii jest amiriańska mniejszość, która rośnie w siłę. Ma coraz bardziej wpływową reprezentację w naszym Senacie. Dąży do tego, by sprowadzić Inkwizycję także do nas.
- O tym nie wiedziałem – przyznał Galio. – Muszę jeszcze raz przemyśleć wszystko o czym tu mówiliśmy.
- Naturalnie Ekscelencjo – przerwał mu Rollin, gdy Galio nabrał powietrza i sam natychmiast skarcił się w myślach za to wtrącenie. Galio jednak nie zwracając na to uwagi pociągną swoją myśl:
- Przyjdź do mych komnat po uroczystej kolacji. Omówimy szczegóły.
Pierwsze promienie wiosennego słońca dotknęły dziedzińca zamku. Baszty kładły na nim długie cienie sięgające murów po zachodniej stronie. Do pomieszczenia, w którym spali strażnicy z likaryjskiego poselstwa, nieoczekiwanie wszedł Sędzia.
- Zbierz wszystkich – polecił czyszczącemu miecz giermkowi. – W południe wyjeżdżamy.
- Tak Panie – potwierdził giermek, choć nie ukrywał zdziwienia. Wyjazd nie czekając na uroczystości pogrzebowe zakrawał na dyplomatyczny skandal. Jednak o nic nie pytał wiedząc, że dowie się wszystkiego we właściwym czasie.
- 4. Sędzia Rollin wymógł natychmiastową audiencję u przewodniczącego Archelausa.
Przed wyjazdem pomaszerował do amiriańskiej katedry, która obok pałacu Prokonsula była najokazalszą budowlą w Nuuk, stolicy Chalcedonu. Jej potężne mury nie raz dawały schronienie ludności miasta w czasie wielkich niepokojów i wojen.
Ciało Prokonsula leżało na katafalku z kości słoniowej ustawionym przed ołtarzem w głównej nawie świątyni. Odziane było, zgodnie z amiriańskimi zwyczajami pogrzebowymi, w białą, prostą togę. Jedynie ciężki naszyjnik ze złotym orłem, będącym herbem Chalcedonu, spoczywający na piersi Prokonsula, świadczył o godności piastowanej przez niego za życia. Ciało jak i ołtarz tonęło w kwiatach.
Przejście Sędziego Rollina przez główną nawę wzbudziło niemałe poruszenie wśród mieszczan czuwających i modlących się w świątyni. Oto poganin szedł godnym krokiem przez sam środek ich katedry. Obecność pogan nie była zakazana, ale zazwyczaj było to związane z chęcią nawrócenia się na jedyną wiarę, czemu towarzyszyła pokora i skrucha widoczna w postawie przyszłego neofity. Szata Sędziego szeleściła przy każdym kroku wśród powietrza przesiąkniętego zapachem kadzidła. Była to szata koloru ciemnej, żywej zieleni przetykana złotą nicią, obszyta śnieżnobiałym pasem materiału, na którym wyhaftowano małe, złote smoki.
Rollin przystanął przed katafalkiem. Dłuższą chwilę po raz ostatni patrzył na unieruchomioną śmiertelnym spokojem twarz Prokonsula. Szepty ucichły. Sędzia przykląkł na jedno kolano, skinieniem głowy oddał ostatni hołd zmarłemu, po czym wstał i podobnie dostojnym krokiem opuścił świątynię.
- 5. Drzewa po zachodniej stronie traktu zaczęły strzępić tarczę słońca. Sędzia Rollin
- Patron Gimaldi chyba nie był zadowolony z tak szybkiego wyjazdu? – zagadnął Thovri wskazując na wóz, który zostawili za sobą.
- Nie był. – Odpowiedzi Sędziego towarzyszył delikatny uśmiech. – W końcu nasza misja miała charakter handlowy, a on i ci dwaj handlarze, których ze sobą wleczemy nie zdążyli załatwić zbyt wielu interesów w Chalcedonie.
- Ale czy nie wzięliśmy ich, tak no – Thovri zastanowił się nad brakującym słowem – dla niepoznaki?
Sędzia roześmiał się.
- Masz rację. – Sędziemu zawsze poprawiał się humor, gdy chłopak błysnął jakąś bystrą myślą lub wnioskowaniem. – Tak, wzięliśmy patrona kompani handlowej by nasza misja wyglądała na handlową, choć w rzeczywistości była o wiele ważniejsza. Niestety… – Sędzia zawiesił głos. Nastała chwila milczenia po czym odezwał się znowu.
- Thovri, jak myślisz? Czy śmierć Prokonsula była wypadkiem?
- Nie wiem, Panie – zaczął z wolna giermek wiedząc, że Sędzia często wystawia na próbę jego inteligencję zręcznymi pytaniami – ale nie słyszeliśmy żadnego okrzyku. Ta dziewczyna też mówiła, że po prostu upadł przed nią bez życia. Zupełnie jakby… – przerwał wahając się, ale widząc łagodny wzrok Sędziego kontynuował – jakby był już martwy w chwili upadku.
Sędzia spochmurniał. Thovri zaniepokoił się. Czy powiedziałem coś nie tak? Nie znosił gdy Sędzia był rozczarowany jego odpowiedziami. Ale dziś twarz Sędziego sposępniała z innego powodu.
- Tak chłopcze – powiedział ciężko wzdychając – tak właśnie mogło być.
Thovri z jednej strony odetchnął ucieszony, że nie zawiódł Sędziego, choć z drugiej poczuł ukłucie w sercu. Sędzia podzielał to co dla niego było dotąd tylko domniemaniem, że ten serdeczny człowiek – Prokonsul – został zamordowany.
- Będziemy dziś przekraczać Tarkaty? – zagadnął nieśmiało po dłuższej chwili niezręcznego milczenia.
- O nie mój młody przyjacielu. Górskie przełęcze są tym bardziej zdradliwe nocą. Zatrzymamy się w gospodzie u podnóża Tarkatów w której nocowaliśmy gdy zmierzaliśmy do Chalcedonu.
- Mogę o coś zapytać?
- Pytaj – przyzwolił Sędzia.
- Dlaczego wyjechaliśmy przed pogrzebem Prokonsula?
- Rano otrzymałem wieści z Likarii, które zmusiły nas do natychmiastowego wyjazdu.
- Co to za wieści? – dopytywał Thovri.
- A to już tajemnica państwowa. – Sędzia delikatnie się uśmiechnął.
Jechali jeszcze kawałek, przysłuchując się śpiewowi ptaków w tarkackich lasach. Później przystanęli chwilę, by dogonił ich wóz i reszta jeźdźców.
- 6. Panujący w karczmie półmrok rozświetlały tylko zażące się w kominku drwa i kilka lamp oliwnych.
- Szkoda, że tak brutalnie przerwano naszą wizytę w Nuuk. – odezwał się w końcu.
Po tych słowach włożył do ust widelec z małym kawałkiem mięsa.
Patron Gimaldi był człowiekiem o słusznej tuszy, acz dość wysokim. Jego kupieckie szaty błyszczały pomarańczem i fioletem. Niska czapka z piórkiem przekrzywiła się i wyglądała, jakby zaraz miała się zsunąć z łysiejącej głowy kupca.
Sędzia Rollin pomyślał, że mógłby się nawet z nim zgodzić, gdyby chodziło mu o nagłą śmierć Prokonsula. Ale doskonale zdawał sobie sprawę, iż Gimaldi żałuje tylko niezrealizowanych interesów, więc pominą jego uwagę milczeniem.
- Czy sądzisz lordzie D’aragon – Gimaldi zwrócił się do Sędziego używając jego drugiego nazwiska rodowego – że uda się przywrócić bezpieczeństwo na szlakach handlowych przebiegających przez Kreonię?
- To już nie zależy od nas. – Sędzia wziął kufel i pociągnął z niego długi łyk ciemnego chalcedońskiego piwa. – My możemy dbać o bezpieczeństwo traktów w tej części lasu Rhynn, który należy do Likarii.
- O tak – ożywił się Gimaldi – z pewnością skazanie przez ciebie na śmierć tych pięciu rabusiów schwytanych w zeszłym miesiącu przyczyni się do bezpieczeństwa, ale droga przez Rhynn jest dłuższa i tym samym kosztowniejsza. A to niestety przekłada się na cenę towarów, które kompania Drzewny Popiół oferuje odbiorcom w Likarii.
Thovri na wspomnienie o karach śmierci wzdrygnął się. Jakkolwiek Sędzia był prywatnie człowiekiem dobrym i sympatycznym to na sali sądowej był nieubłaganą, karzącą ręką sprawiedliwości. Jeśli ktoś złamał prawo, a było to zagrożone karą główną, wydawał i podpisywał wyroki śmierci bez mrugnięcia okiem. Był całkowicie przekonany o słuszności prawa. Zresztą nic dziwnego, sam to prawo napisał. Wszystkie funkcjonujące w Likarii od trzydziestu lat kodeksy i przepisy prawne wyszły spod jego ręki.
Mimo to ten jeden aspekt trochę Thovriego przerażał. Niekiedy wydawało mu się, że Sędzia jest nazbyt surowy. Nigdy nie robiły na nim wrażenia błagania o litość. Nie można go było zdobyć emocjami – jeśli oskarżony logicznie nie udowodnił, że przemawiające na jego niekorzyść dowody oskarżenia są mylne, płaczem nie dał rady wyprosić złagodzenia wyroku.
Thovri zaraz się zreflektował. To przecież Sędzia wprowadził darmowych obrońców dla tych, którzy sami nie potrafili się bronić, a także zrównał, jeśli chodzi o ciężar dowodowy, słowo chłopa czy mieszczanina ze słowem szlachcica, wprowadzając tym samym nieznaną chyba nigdzie indziej równość stanów wobec prawa. Zinstytucjonalizował też królewskie prawo łaski, określając warunki, kiedy można się o nie ubiegać.
- Drogi Patronie – Sędzia wygodnie ułożył ręce na stole i przechylił się do przodu – to już żelazne prawo handlu i ekonomii, że w czasach niepokojów i wojen ceny rosną.
Gimaldi zamyślił się na chwilę nad pieczonym udźcem.
- Jak zwykle masz rację lordzie D’aragon – odrzekł, po czym chwycił za kufel z piwem, przystawił go do ust i opróżnił do dna.
- 7. Thovri stał pośrodku obozu. Obok niego z dogasającego ogniska unosiła się cienka
- Thovri, Thovri, chodź tutaj, potrzebuję cię.
Odwrócił się i dostrzegł wóz na polanie nieopodal obozu. Podszedł do niego. Na drewnianej budzie zobaczył głębokie zadrapania jakby zostawione przez ostre pazury niedźwiedzia. Poczuł zapach rozkładającego się mięsa. Ciszę przerwało bzyczenie. Tuż koło jego głowy przeleciała samotna mucha. Thovri śledził jej lot. Usiadła na krawędzi okienka karety, przespacerowała się po nim, po czym wleciała do środka. Bzyczenie wzmogło się jakby w środku znajdował się cały rój. Chłopak podszedł i otworzył drzwiczki. Od tego widoku zakręciło mu się w głowie. W środku leżało ciało, a zapach zgnilizny wzmógł się niemiłosiernie. Skóra trupa była sczerniała, a w pustych oczodołach kłębiły się muchy. Pomarańczowo-wrzosowe szaty, jak i niska czapka, która sturlała się wprost pod nogi Thovriego wskazywała, że martwy mężczyzna to patron Gimaldi. Chłopakowi zrobiło się słabo, poczuł jak treść żołądka podchodzi mu do przełyku. Chciał uciekać, ale siła strachu paraliżowała jego nogi. Chciał krzyczeć, ale czuł jak gardło wypełnia mu kwas żołądkowy. Nagle obraz zawirował i ogarnęła go ciemność. Uczucie w żołądku trochę osłabło. Próbował dojrzeć cokolwiek przez nieprzenikniony mrok. Jakiś szary kształt pojawił się nad jego głową. Po chwili przybrał coraz wyraźniejszy obraz tarczy księżyca. Gdy oczy przyzwyczaiły się do słabego księżycowego światła dostrzegł, że leży na sienniku w jednym z noclegowych pokoi. Wokoło spało pochrapując kilku strażników. Położył rękę na piersi. Czuł jak kołatające serce powoli się uspokaja. Na Pana Światła to był tylko sen, tylko sen – pomyślał przewracając się na drugi bok.
- 8. Trakt wiodący tarkacką przełęczą do Międzyrzecza był szeroki i łagodny. Wznosił się
- 9. Likaryjczycy dotarli pod wieczór do małej osady, pierwszej po przeprawie przez góry.
- Czy mogę zaśpiewać dla gości?
- Tak, tylko coś stosownego – odrzekł karczmarz. Thovri pomyślał, że wieść o śmierci Prokonsula i żałobie w Chalcedonie już tu dotarła.
Bard uderzył kilka razy w struny lutni. Większość głośnych rozmów ucichła. Jego zręczna ręka wydobywała ze strun spokojną, melancholijną melodię – Pieśń Martwego Kochanka. Zaraz też do melodii dołączył czysty, mocny głos barda:
Na sześć stóp okryła mnie ziemia.
Darń zielona mi kołderką.
Głuszy słowa, którymi wołasz.
Ja bezdźwięcznie szepczę w podzięce.
Nie lękaj się już, nie lękaj, kochanie.
Nie przepraszaj, nie klękaj.
Miłości nie rzuca się w przepaść.
A przecież nie było nam dane.
Za późno na przeprosiny.
Za późno.
Zostaniesz sama.
Jednak zanuć mi kołysankę łąkową.
Brzękiem pszczół, szelestem motyli.
Przepraszam, że odszedłem tak daleko.
Na sześć stóp i nieskończone mile.
Lecz obawiam się...
Że za późno...
Za późno już na przeprosiny.
Za późno...
Zaiste była to smutna pieśń. Thovri zastanawiał się, czy odtrącony kochanek popełnił samobójstwo, czy ukochana w inny sposób przyczyniła się do jego śmierci. Spojrzał na swego pana. Sędzia słuchał w skupieniu z półprzymkniętymi powiekami jakby kontemplował każdy dźwięk. Thovriemu zdawało się, że przez chwilę widział łzę w oku Sędziego. Rollin otworzył szerzej powieki ukazując wyraźniej dwoje przenikliwych, błękitnych oczu oprawionych czarnymi łukami brwi. Jego wysokie czoło odbijające światło pochodni, wraz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi sprawiało, że gładka pozbawiona zarostu broda tonęła w cieniu. Sędzia siedział schowany za wysokim kołnierzem czarnej koszuli. Z jego ramion opadał czarny płaszcz z kapturem, spięty na piersi złotą zapinką. Gdy pieśń dobiegła końca Sędzia rzucił srebrnego denara, który upadł wprost pod nogi barda. Ten niskim ukłonem wyraził docenianie dla takiej hojności. Rollin wstał od stołu, udając się na spoczynek. Sędzia był nie tylko dyplomatą i urzędnikiem, ale też zręcznie władającym mieczem rycerzem, choć jego zgrabne dłonie i długie, szczupłe palce wskazywałyby bardziej na artystyczną lub pisarską profesję ich właściciela. Nic też nie świadczyło o tym, że ma ponad sześćdziesiąt lat. Dzięki elfickiej krwi, Sędzia nie wyglądał nawet na trzydzieści. Thovri wiedział jednak, że przygodami jakie były jego udziałem w młodości, jeszcze zanim zaczął pisać prawo, można by obdzielić kilku podróżników.
- 10. Słońce powoli wspinało się po bladym nieboskłonie. Okoliczne drzewa rzucały długie
- Powiedz, co jest nie tak z patronem? – powiedział półgłosem Sędzia, nie otwierając oczu.
Słowa te zaskoczyły Thovriego. Spojrzał na Sędziego, ale ten się nie poruszył dalej siedząc zwrócony twarzą do słońca. Chłopak zaczął się intensywnie zastanawiać o co mu chodzi. Czy o to, że Gimaldi się wczoraj upił? Chwile biegły nieubłaganie odsuwając w czasie zadane pytanie, a Thovri nadal czuł w głowie pustkę. Jeszcze gorsza była świadomość, że milczy zostawiając pytanie bez odpowiedzi.
- Nie do końca rozumiem Panie, co masz na myśli – odrzekł wreszcie czując dziwną ulgę.
- Może źle zadałem pytanie – zaczął z wolna Rollin nadal nie otwierając oczu. – Cóż takiego intrygowało cię w Gimaldim wczorajszego wieczoru?
Thovri poczuł jak jego serce przyśpiesza, a całe ciało zalewa fala ciepła. A więc został zdemaskowany, nie tylko przez obiekt jego niegrzecznego wpatrywania się.
- Wczoraj… znaczy się… bo wczoraj… – Giermek czuł jak pocą mu się ręce.
Sędzia nagle odwrócił się do niego i popatrzył mu prosto w oczy. Thovri zamarł jak mały chłopiec przyłapany na myszkowaniu w spiżarni.
- Co cię trapi? – powiedział z niemal ojcowskim uczuciem Sędzia.
Ton Sędziego sprawił, że Thovri poczuł ulgę. W jednej chwili spłynęło na niego uczucie spokoju. Utkwił wzrok w wydeptanej ziemi i powoli wyszeptał:
- Czy czasem… miewasz koszmary Panie? – dokończył podnosząc wzrok na Sędziego.
- Koszmary? – Sędzia pomyślał chwilę. Powoli wyprostował się znów wystawiając twarz do słońca. – Raczej nie. Nauczyłem się przejmować kontrolę nad snami. Czy śnił ci się koszmar? Koszmar z patronem Gimaldim?
Thovri milcząco przytaknął głową.
- Opowiedz mi go.
- Byłem w naszym obozie ale… ale nie mogłem nikogo znaleźć. Potem usłyszałem głos jakby z karety. Wołał mnie, więc poszedłem. Otworzyłem drzwiczki, a w środku… – głos ugrzązł mu w gardle.
- Był patron Gimaldi? – dokończył Rollin.
- Tak, i on był… – Thovri obejrzał się przez ramię w stronę wejścia karczmy jakby zaraz miał się w nich pojawić patron. – był martwy.
- Hmm, ciekawe – odparł Sędzia i zamilkł.
- Co to może znaczyć?
- Znaczyć? – ożywił się Sędzia. – Pewnie jakaś wróżka z podgrodzia za kilka miedziaków powiedziałaby ci co to znaczy.
- Chcesz Panie powiedzieć, że sny nic nie znaczą? – zdziwił się giermek.
- Znaczą, ale nie to, co się wielu powszechnie wydaje. Czasami mogą się w nich odbijać nasze głęboko skrywane strachy, ale nie ma w tym nic mistycznego. To tylko projekcje naszego umysłu – Sędzia przesunął ręką po czole – który z naszych wspomnień… naszych marzeń… naszych obaw i uczuć tworzy obrazy i złudne doznania.
- A prorocze sny naszych kapłanów, wróżbitów? A sny Wyroczni? – Thovriemu trudno było się pogodzić ze słowami Sędziego.
- Jak by to powiedział amirianita, pogańskie gusła. A Wyrocznia… – Rollin prawie śmiał się przeczesując dłonią ciemne włosy – a Wyrocznia wypowiada wróżby wdychając opary zioła widzenia i zaręczam ci, że gdybyś sam się tego nawdychał, to też byś miał wizje.
Thovriego z jednej strony uspokoiły wyjaśnienia Sędziego odnośnie snów, z drugiej jednak nieco zasmuciło takie lekceważenie mocy bogów. Choć wychowywali go amiriańscy mnisi, nie był przekonany do jedynej wiary. Według nich jego rodzice byli poganami skazanymi na potępienie i ta myśl najbardziej mu się nie podobała. Stał na rozdrożu wierząc zarówno w jedynego amiriańskiego Boga jak i w starych bogów. Czasem złościło go, że nie pojmuje zagmatwanego świata religii.
- 11. Brodami przeprawili się przez Vermissę po czym ruszyli jej południowym brzegiem
Sędziego z zamyślenia wyrwał cichy świst. W pierwszej chwili pomyślał, że to wiatr świszczący w konarach jakiegoś starego drzewa. Zaczął nasłuchiwać. Po dłuższej chwili nie był pewien czy rzeczywiście coś słyszał, czy ten świst był tylko wytworem jego umysłu. Raz jeszcze spojrzał na pergamin przed sobą i gdy już miał przyłożyć do niego pióro świst powtórzył się. Wkrótce nie miał wątpliwości. Okrzyki dobiegające z obozowiska, rżenie koni i kolejne świszczące strzały upewniły go, że zostali zaatakowani. Do namiotu wpadł Thovri.
- Zdrada Panie! Zostaliśmy… – Głos chłopaka nagle się urwał, gdy strzała ugodziła go w szyję.
Thovri upadł u wejścia do namiotu. W słabym świetle lampy oliwnej widać było jak jego ciałem wstrząsają przedśmiertne drgawki, powietrze rzęzi w uszkodzonej krtani, a na ziemi rozlewa się ciemna plama krwi. Z zewnątrz dobiegał przeraźliwy krzyk mordowanych kupców. Sędzia dobył miecza.* W obozowisku zastał chaotyczną kotłowaninę. Nagle wybudzeni strażnicy usiłowali odpierać ataki zamaskowanych bandytów. Nieopodal leżał Fulgar ze strzałą w piersi. Pod wielkim dębem ciało kolejnego strażnika z długą ciętą raną od lewego ramienia aż po prawy bok. Po drugiej stronie obozowiska pod namiotem Gimaldiego Savidis i Gnadis próbowali bronić się długimi sztyletami. Z lasu dobiegał cichnący odgłos uciekających koni spłoszonych przez napastników. Jedynie światło księżyca rzucało słaby blask na te nierówne zmagania.
Sędzia natychmiast rzucił się do walki. Dzięki zdolności infrawizji odziedziczonej po elfickich przodkach widział w ciemności ciepło ciała każdego przeciwnika. Pierwszym ciosem wyprowadzonym z góry uderzył w głowę bandytę odwróconego do niego tyłem. Cięcie tuż pod uchem niemalże odseparowało jego czerep od reszty ciała. Uratowało to życie kapitanowi Gubbaru, który leżał na ziemi i miał właśnie zostać przez niego dobity. Z tego uderzenia wyprowadził płynnie kolejne cięcie uderzając w gardło topornika po prawej, który trzymając broń oburącz, zamachnął się na Sędziego. Z jego szyi trysnęła krew srebrząc się w świetle księżyca, po czym uniesiony topór przeważył go do tyłu powodując upadek. Nim jego ciało dotknęło wilgotnej darni Sędzia zatopił miecz w brzuchu bandyty nadciągającego z lewej. Na krótką chwilę w tej części pola bitwy zapanował spokój. Sędzia pomógł kapitanowi wstać. Dołączyło do nich dwóch strażników, którzy nieopodal uporali się ze swoimi przeciwnikami. Stanęli do siebie plecami przygotowując się do odparcia kolejnej fali atakujących. Ubrani na czarno, zamaskowani bandyci nadciągnęli z wszystkich stron dzierżąc w rękach miecze i topory.
Przez chwilę wydawało się, że szala zwycięstwa przechyli się na ich stronę, jednak napastników było zbyt wielu. Szyk załamał się gdy kapitan otrzymał cios toporem w głowę. Odgłos trzaskających kości czaszki zmieszał się ze szczękiem żelaza.
_____________________________________________________________
* Był to długi elficki miecz zwany Zielonym Smokiem, w całości wykonany z zielonkawego metalu wytopionego ze skały meteorytowej. W jego głowicy tkwił wielki szmaragd. Smukły trzon rękojeści ozdobiony był elfickimi symbolami, runami, motywami roślinnymi i sentencjami zapisanymi w alfabecie taugijskim. Jelec stanowiły dwa anielskie skrzydła skierowane lotkami w stronę głowni i czymś na kształt ozdobnych pazurów w stronę ostrza.
cdn.