Świat według Julki (5) [wulgaryzmy, +18]

Dłuższe utwory prozatorskie publikowane w odcinkach

Moderatorzy: skaranie boskie, Gorgiasz

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Majka
Posty: 34
Rejestracja: 18 mar 2017, 11:11
Lokalizacja: Podkarpacie

Świat według Julki (5) [wulgaryzmy, +18]

#1 Post autor: Majka » 25 lip 2017, 15:16

od początku
poprzedni odcinek tutaj

[akapit]W mieszkaniu, które wynajmował do spółki z kumplem, rzucił się od razu na łóżko, nie odpowiadając nawet na zaproszenie kolegi, który proponował mu piwo. Był w rozterce. Czuł, że pozwolił się wmanewrować w coś, co może niewesoło się skończyć dla niego. Żałował, że w ogóle dał się namówić na chlanie u Gienki. A zresztą, ileż tego chlania było?! Wypił nie więcej niż ćwiartkę. Ulżył sobie z tą dupą, to prawda, ale zamiast zwykłego odprężenia odczuwał coś, do czego nie przywykł. Jakiś niesmak, który zbierał mu się w ustach w postaci śliny. Splunął na środek pokoju i energicznie odwrócił się na bok. „Już we łbie mi się pierdoli” – pomyślał. Miał nadzieję przekimać się ze dwie godziny, bo do czasu spotkania na Rzecznej pozostawało prawie trzy. „Debil jestem chyba!” – W duchu zżymał się sam na siebie za to, że tak łatwo dał się wkręcić Zdzichowi w ten włam.
[akapit]Pojąwszy, że nie będzie w stanie usnąć, zaczął się zbierać. Nauczony doświadczeniem, wyjął z kieszeni kurtki i rzucił na łóżko nóż sprężynowy, który zazwyczaj ze sobą nosił. Nie zamierzał głupio wpaść jak poprzednim razem. Po północy wyszedł cicho z mieszkania, zamierzając obczaić teren jeszcze przed pojawieniem się chłopaków.

[akapit]Kiedy wjechał w Rzeczną, ustawił swój motor na parkingu przed osiedlem. Od tego miejsca do kiosku, który mieli zamiar zrobić, było nie więcej, niż sto metrów. Podążał powoli, spacerowym krokiem, uważnie rozglądając się wokół. Na parkingu panował spokój i cisza. Kiedy wszedł między bloki, patrzył po oknach. We wszystkich było ciemno. Powoli dotarł do miejsca, gdzie znajdował się kiosk. Przylegał do bocznej ściany bloku, która na szczęście nie miała okien. Sąsiedni budynek także był tak ustawiony, że stanowił niejako przedłużenie poprzedniego i też na bocznej ścianie nie posiadał okien. Kosma wolnym krokiem wszedł między bloki. Za kioskiem, sąsiadując z jego tylną ścianą, rosły jakieś krzaki – gęste i dość wysokie. Obok nich leżały na trawniku kraty, pewnie przygotowane do zamontowania. Wszystko było tak, jak mówił Zdzichu. Prosta robota! Kosma stał chwilę, rozglądając się uważnie. Nie widząc nikogo na horyzoncie, błyskawicznie przemknął na tyły kiosku. Tam już był skryty przed oczami przypadkowych przechodniów. Małą, punktową latarką poświecił po obramowaniu drzwi, prowadzących do wnętrza budy. Nie dojrzał żadnych przewodów, które mogłyby świadczyć o jakiejś ukrytej instalacji. Cieszył się, że przyszedł tu wcześniej sam. Jednego Zdzicha mógł być pewien, a obecność Korka i Lukasa wydawała mu się zagrożeniem, bo nie umieli oni trzymać stulonych jadaczek i ponadto Lukas był narwany i pieprznięty. Starając się poruszać bezszelestnie, Kosma wyjął z kieszeni kilka wytrychów. W świetle latarki obejrzał zamek. Potem ostrożnie włożył wytrych i chwilę nim manipulował. W końcu jego czułe ucho wysłyszało cichutki trzask. Uśmiechnął się do siebie, zadowolony. Schował wytrychy do kieszeni i nacisnął klamkę. Drzwi kiosku stanęły przed nim otworem. Zamknął je jednak, powycierał klamkę połą kurtki i, czając zza winkla, czy ktoś nie idzie, z powrotem wrócił na chodnik przed blokiem. Teraz już, jak przewidywał, wszystko powinno być jak bułka z masłem. Oczekując na kolegów, obszedł powoli wkoło ten blok i następny.
Chwilę zaniepokojenia przeżył, widząc, jak w osiedle powoli wjeżdża samochód straży miejskiej. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i akurat, kiedy go mijali, pochylił się, zapalając jednego i tym samym kryjąc twarz. Dojrzał jednak, że kierowca nie poświęcił mu zbyt wielkiej uwagi. Chwilę pozostał w miejscu, widocznym dla strażników, potem ruszył dalej, kierując się w stronę parkingu.

[akapit]Kolegów dojrzał nagle, gdy niespodziewanie wyszli spomiędzy zaparkowanych samochodów. Na ich widok nagle ogarnęła go wściekłość. Przodem szedł Zdzichu, za nim zaś Korek i Lukas, który ciągnął za rękę rudą, z którą byli u Gienki. Kosma dopadł Zdzicha.
- Popierdoliło was?! Co?! – wyrzucił z siebie. – Co ten pojebaniec odstawia?! – Był wściekły nie na żarty. Zdzichu tylko wzruszył ramionami. Kosma złapał Lukasa za ramię.
- A tyś się z chujem za łeb zamienił?! Ja pierdolę! Debil! – sierdził się coraz bardziej.
- No co?! Wyjebaj się, Kosma! – Lukas próbował się stawiać. – Moja broszka, nie?!
- Jaka twoja?! Popieprzyło cię całkiem! Po coś ją tu zabierał? Co, towar będziesz pakował, a ona ma ci fiuta ciągnąć, czy jak?! Nie jarzę, Lukas!
- Odpieprz się, Kosma! – Lukas szarpał się, próbując uwolnić się z silnego uchwytu. Zdzichu zatrzymał się i starał interweniować.
- Kosma, spoko! To już się stało, już mu nagadałem. Dajcie se siana, bo pół osiedla się obudzi!
- Zdzichu, tam do góry czarni pojechali – powiedział Kosma. – Mogą tędy wracać, albo i nie. Idźcie, róbcie swoje, bo już otworzyłem…
- Czarni?! Dawaj ich tu! – wrzasnął nagle Lukas i zamachnął się trzymanym w dłoni metalowym drągiem, którego Kosma uprzednio nie zauważył. - Przypierdolę ich! Kurwa! Przypier… Dalsze słowa Lukasa zlały się z potokiem dużo cichszych przekleństw, które Lukas wyrzucał z siebie po silnym ciosie pięści Kosmy.
- Stul pysk, debilu! Zdzichu, weź ode mnie tego kretyna, bo go zajebię! – Kosma podniósł kołnierz kurtki i szybkim krokiem poszedł w stronę kiosku. Był tak wściekły na Lukasa, że ledwie nad sobą panował. Po kilkunastu krokach dogonił go Zdzichu.
Kosma nawet na niego nie patrzył.
- Po coś ich brał? – warknął przed siebie.
- Bo ten kiosk to właściwie pomysł Lukasa.
- To potem mogłeś dać mu działkę.
- Kosma, Lukas się uparł, a wiesz, jaki jest popieprzony.
- Dlatego z takimi nigdy nie wchodzę w nic. I jeszcze tę dupę przywlókł ze sobą. Na świadka.
- Może nic nie będzie. Mówiłeś, że już otworzyłeś. Gdybym wiedział przyszedłbym sam.
- A oni do czego ci potrzebni? I po co ten debil brał tę brechę? Coście chcieli?! Szyby rozbijać?! Jak małolaty?!
- Kosma, spokój już, nie wnerwiaj się. – Doszli akurat do kiosku. Zdzichu czekał na Korka i Lukasa. – Ty tu czaisz, my idziemy do środka. Jakby co, daj znać.
- Zdzichu, zabieraj tych pierdolców ze sobą i pilnuj, bo narobią poruty i będzie dupa. Albo ja ich…
- Dobra już, dobra, Kosma.
[akapit]Kiedy Zdzichu, Korek i Lukas zniknęli na zapleczu kiosku, Kosma pozostał na chodniku z osamotnioną, trochę przestraszoną rudą, która, w kusej sukience i cienkim sweterku, szczękała z zimna zębami. Kosma nie zamierzał się tym przejmować i rozglądał się uważnie wokoło. W pewnej chwili zaklął siarczyście pod nosem. Bo oto z wnętrza kiosku błysnęło jasne światło latarki, którą wywijał Korek.
- Kurwa, co za kretyn! – powiedział Kosma pod nosem, rozglądając się tym uważniej wokół. Gdyby ktoś tędy przechodził, to nie było takiej opcji, by nie dojrzał światła we wnętrzu zamkniętego kiosku. Zostawił dziewczynę na chodniku i za moment już był na tyłach budy. Wsadził głowę do środka.
- Zdzichu! Światło, kurwa!
- Spoko, już zgasił!
Kosma wrócił na chodnik, ale był coraz bardziej niespokojny.
- Za dobrze się zaczęło – pomyślał.
[akapit]Przez dłuższy czas od strony kiosku dochodziły tylko ciche szmery. Było ciemno i wyglądało na to, że teraz wszystko już przebiegnie zgodnie z planem. Ruda podeszła do Kosmy i zapytała:
- Długo to jeszcze potrwa?
On jednak tylko wzruszył ramionami, bo nie miał chęci na żadną z nią rozmowę. Ani z nią, ani z nikim.
Zajęty zapalaniem papierosa, dziadka, wychodzącego z drugiej klatki sąsiedniego bloku, zobaczył dosłownie w ostatniej chwili. Zdążył jeszcze przeciągle gwizdnąć i demonstracyjnie odwrócić się w stronę wylotu osiedlowej ulicy. W tym momencie obok nich przejechała taksówka. Starszy pan z laseczką przechodził akurat obok Kosmy, gdy od strony kiosku doszedł ich odgłos szurania i błysnęło światło latarki Korka. Kosma zacisnął zęby, powstrzymując cisnące mu się na usta przekleństwa. Starszy pan popatrzył na kiosk, a potem na Kosmę.
- Przepraszam ja pana, młody człowieku. Ale czy nie wydaje się panu, że tam ktoś jest? – zapytał grzecznie, laseczką wskazując cichą już teraz i ciemną budę.
- Gdzie? W tym kiosku? – Kosma grał komedię, jak mógł – Nie zauważyłem. A czemu?
- No, bo tak tam coś błysnęło, jakby latarka.
- Nie widziałem. Ale to może od świateł tej taksówki, która nas mijała?
- Tak pan myśli? No, pewnie ma pan rację, bo pan młodszy i lepsze ma ode mnie, starego, oczy. Tak pytam, bo teraz to tyle się słyszy o napadach i kradzieżach, że aż strach wyjść na ulicę. Ale nie przeszkadzam. I dobrej nocy życzę.
- Dobranoc panu. – Kosma odetchnął z ulgą. Dziadek był sympatyczny i wyraźnie niczego nie skapował.
[akapit]Ten moment odprężenia sprawił, że nie był w stanie wystarczająco szybko zareagować. Nie mógł zatrzymać Lukasa, który wyskoczył zza kiosku nagle, z żelazną brechą w ręku i, dobiegłszy do spokojnie się oddalającego dziadka, zdzielił go żelaznym prętem w głowę. Kosma nie zdążył temu zapobiec, choć rzucił się w kierunku Lukasa. Złapał go za kark w chwilę po tym, jak usłyszał przykry odgłos chrzęstu pękającej kości . Dziadek zwalił się na chodnik w momencie, gdy pięść Kosmy wylądowała na twarzy Lukasa. Ten też padł na trotuar, na kolana. Kosma dopadł dziadka. Krew z rozbitej głowy zabarwiła już płytki chodnika. Poszukiwał uporczywie pulsu. Bogu dzięki, był! Nachylił ucho nad ustami pobitego. Poczuł subtelne tchnienie oddechu. Chwała Bogu! – pomyślał.
[akapit]W międzyczasie dobiegł do nich Zdzichu i Korek. Obaj objuczeni byli dużymi, napełnionymi, turystycznymi torbami. Korek na widok pobitego człowieka, leżącego na chodniku, dał w długą i tyle go widzieli. Kosma ze złości wymierzył mocnego szpica w żebro Lukasowi i w kilku słowach zreferował całe zajście Zdzichowi. W międzyczasie ruda podeszła bliżej i nagle na widok dziadka i krwi, wciąż sączącej się z jego rozbitej głowy, zaczęła tupać i piszczeć przeraźliwie. Kosma złapał ją za ramiona i potrząsnął, próbując uciszyć. To jednak tylko wzmogło jej histerię. Nie widząc innego sposobu na uciszenie idiotki, zdzielił ją po prostu w twarz, z otwartej ręki, nie za mocno, tak, żeby się nie przewróciła, a tylko zamknęła jadaczkę. Pomogło momentalnie i dziewczyna stała już cicho, trzęsąc się tylko ze strachu i jęcząc od czasu do czasu. Kosma rozejrzał się wokół. Na końcu osiedlowej drogi dojrzał wtedy, zbliżające się powoli, światła samochodu. Wydawało mu się, że na dachu widzi błyskającego koguta.
- Zdzichu, czarni!
- Kurwa, Kosma! Chodu!
Kosma zawahał się.
- A co z dziadkiem?
- Znajdą go! Wiejemy! – Zdzichu w kilku krokach znalazł się za krzakiem, rosnącym na tyłach kiosku. Za nim pokuśtykał Lukas. Na chodniku pozostał tylko Kosma, roztrzęsiona dziewczyna i leżący, nieprzytomny dziadek.
[akapit]Młody mężczyzna zaklął pod nosem i, pociągnąwszy za rękę rudą, ukrył się w krzakach na moment przed tym, jak czarni dostrzegli leżącego na chodniku człowieka i zatrzymali się z piskiem opon. Wykorzystując zamieszanie, powstałe przy sprawdzaniu stanu dziadka, Kosma wycofał się prawie bezszelestnie za blok i, ciągnąc za sobą rudą, która w wysokich szpilkach potykała się co chwilę na nierównym trawniku, obiegł budynek dookoła, by dotrzeć do swojego motoru, ustawionego w bezpiecznej odległości od miejsca dramatycznych wydarzeń.
[akapit]Przebiegając wzdłuż bloku, pod najniżej zawieszonymi balkonami, klął pod nosem i zżymał się, przede wszystkim na siebie. Widząc Korka i Lukasa, w dodatku prowadzącego ze sobą tę durną dziwkę, powinien odpalić maszynę i zostawić ich tu samych. Lojalność wobec kumpla doprowadziła go do tego, że teraz znalazł się w głębokiej dupie. Stało się tak głównie za sprawą tego pieprzniętego Lukasa, który przywlókł wprawdzie ze sobą tę cizię, ale już nie pomyślał, żeby ją stąd zabrać, tylko spieprzył sam po tym, jak narobił draki z dziadkiem. Zostawił ją Kosmie na utrapienie. A on przecież nie mógł tak po prostu porzucić jej na tym chodniku, bo psy szybko wydusiłyby z niej wszystko i pewnie jeszcze tej nocy złożyłyby wizytę całej ich trójce. Nie, to jest jakieś chore! – pomyślał. – Toż gdyby Jeż, kumpel spod celi słyszał, że Kosma kiosk robił we czwórkę i do w dodatku z frajerami, to girami by się przeżegnał ze śmiechu! – Kosma na koniec masochistycznie dobił sam siebie.
W nadziei, że może jednak za tę głupotę nie przyjdzie mu zapłacić ceny, jakiej się obawiał, przerwał rozmyślania i skupił się tylko na obserwacji otoczenia, gdyż dotarli już do końca bloku, naprzeciwko którego znajdował się parking i pozostawiony tam przez Kosmę motor. Mężczyzna, przyklejony do ściany budynku, wyjrzał zza winkla. Na parkingu było jeszcze cicho i spokojnie. Zdecydowanym krokiem wyszedł zza rogu, prowadząc rudą ze sobą.
Kiedy podał jej swój kask, głupia cipa zaczęła się certować.
- Gdzie mnie zawieziesz? – pytała, jakby dopiero się obudziła i nie przyszła tu z własnej woli. Kosma usiadł na motor, lecz ona nie zamierzała tego zrobić.
- Nie pojadę z tobą, boję się.
- Oż, ty głupia cipo! – Zdenerwował się – Wsiadaj i nie pieprz!
Chyba naprawdę trochę się go przestraszyła, bo włożyła kask na głowę i usiadła posłusznie za Kosmą. Bez przeszkód dojechali do rynku. Kosma miał nadzieję spotkać tam chłopaków, a szczególnie Lukasa, któremu chciał przekazać dziewczynę. Po kumplach nie było jednak śladu. Chcąc nie chcąc, odwiózł ją pod dom na obrzeżach miasta i przy pożegnaniu przykazał twardo:
- Ty, pamiętaj tylko, gęba w kubeł, bo to nie przelewki, młoda. - Popatrzył przy tym tak, że dziewczyna skuliła się ze strachu i umknęła do domu.
[akapit]Kiedy wracał do siebie, oddychał już z ulgą. Po tych wszystkich denerwujących przeżyciach położył się spać, przysięgając sobie nigdy już nie powtórzyć błędów z poprzedniego wieczoru. Wkraczając na tę nową ścieżkę ze wszystkich sił starał się przyrzeczenia dotrzymywać.
Dziwki całkiem przestały go interesować. Nie miał do nich głowy, bo myśli jego skupiały się już tylko na tym, co niedawno stało się jego udziałem i swoistą przepustką do nowego życia – na muzyce i na tej, z którą ta muzyka nieodłącznie się Kosmie kojarzyła – na Julce.
W najbliższą środę też był oczywiście na rynku i czekał na swojej ławce. Widział Julkę, gdy wyszła z bocznej uliczki. Z futerałem skrzypiec na ramieniu wstał i udał się w jej stronę. Dziewczyna z uśmiechem podbiegła do niego.
- O! Jesteś, Kosma! – Dwa czarne, śmieszne kucyki podskakiwały jej przy uszach. – Idziesz na górę? – Nie czekając na odpowiedź, za rękaw bluzy pociągnęła go za sobą. Poszedł posłusznie, z radością nawet.
[akapit]Przesiedział całą próbę w tylnym rzędzie krzeseł, słuchając i przyglądając się wszystkiemu uważnie. Podziwiał tych ludzi; to, jak solidarnie starali się dawać z siebie wszystko, dla osiągnięcia zadowalającego efektu i jak doskonale się przy tym bawili. Byli zwartą grupą, połączoną wspólnym celem i tego właśnie Kosma im zazdrościł. A Julka była po prostu rewelacyjna! Dopiero teraz, w jasnym świetle żarówek, Kosma miał okazję dokładnie jej się przyjrzeć.

Była szczupła, niska, o drobnej, prawie jeszcze dziecięcej sylwetce. Kosma patrzył na Julkę oczami dojrzałego mężczyzny i widział, że choć buzię miała śliczną, to kobiecych kształtów, jak na lekarstwo; małe, ledwie zaznaczające się piersi pod luźną bluzą, wąskie biodra w obcisłych jeansach, małe stopy i dłonie – to wszystko rozczulało go i kierowało jego myśli na drogę zupełnie dla niego nie znaną. W osobie Julki w tym początkowym okresie Kosma postrzegał głównie jej piękny głos i sympatyczną, otwartą na ludzi naturę. I tę niewinność niezwykłą, spontaniczność, która do dziewczyny przyciągała go najbardziej.
Dość już miał wyrachowanych, wyuzdanych dziewuch, których głównym celem życiowym było, by dać się przelecieć na tylnym siedzeniu samochodu, albo nawet gdzieś w kącie pod kiblem, na stojąco, jak to już nieraz mu się zdarzało. Po krótkim czasie Kosma porzucił te plugawe myśli i z radością powrócił do obserwowania i słuchania Julki. Miał przy tym wrażenie, że dusza jego unosi się gdzieś wysoko, pod sufitem i czuł, że oto doznaje czegoś niezwykłego tak bardzo, że momentami zapierało mu dech.
[akapit]Po próbie Julka podeszła do niego wraz z siwym mężczyzną, który przywitał się z nim uściskiem dłoni.
- No i co? Podobało się? – zapytał z uśmiechem.
- Bardzo – przyznał Kosma. Uczuł dumę na myśl, że taki ważny człowiek rozmawia z nim.
- Julka mówiła mi, że uczyłeś się grać sam. Naprawdę całkiem sam?
- Tak, kiedyś dziadek dał mi skrzypce i coś tam próbuję brzdąkać.
- Oj! Skromny jesteś, chłopie! Z tego co słyszałem, to coś o wiele więcej niż zwykłe brzdąkanie.
- Dziękuję panu. – Kosma czuł się uszczęśliwiony tą pochwałą.
- Nie panuj mi. Marek jestem. – Siwy mężczyzna powtórnie wyciągnął dłoń do Kosmy.
- Kosma – odpowiedział chłopak z szacunkiem.
- Kosma, posłuchaj. Gdybyś kiedyś chciał zrobić użytek z tego, co umiesz, to jestem właśnie w trakcie tworzenia takiego małego zespołu kameralnego i dobry skrzypek by się przydał. Co o tym myślisz?
- Kto? Ja? – Kosma aż zachłysnął się z wrażenia.
- No ty, chłopcze . Ty!
- Ale ja nie wiem… Nie znam nut… - wyznał zawstydzony.
- No, to trudniejsza sprawa. Tego nie przeskoczymy – Zmartwił się Marek. Za chwilę jednak podjął z entuzjazmem. – Ale gdybyś te braki uzupełnił, to mógłbyś z nami grać. Zrozumiałem, że znasz się z naszą Julką. To może ona by ci jakoś przybliżyła temat? Jula, co ty na to? – Marek zwrócił się do dziewczyny.
Julka z miejsca oblała się rumieńcem, ale ochoczo potaknęła.
- Nie ma sprawy, ja chętnie. Już mu to mówiłam.
- A więc świetnie! Jesteśmy zatem umówieni. Ty, Kosma pracujesz nad nutami, a jak będziesz gotowy, to gramy. Zresztą będę w kontakcie z Julą. Mała, przypilnuj go!
[akapit]Marek po tym pożegnał się z nimi i odszedł pakować swoje nuty. Kosma przez chwilę stał w miejscu, z wrażenia niezdolny do żadnego gestu. Oto ukazywała się przed nim nowa droga, taka, o której dotychczas mógł tylko marzyć. I klucz do tego spoczywał w jego ręku. I w małych rączkach tej czarnowłosej dziewczyny, która właśnie ciągnęła go za rękaw do wyjścia. Gdy opuścili salę Kosma miał ochotę śpiewać i tańczyć z radości. Chciał uściskać Julkę, ale gdy spontanicznie objął ją ramieniem, ona natychmiast zesztywniała i odsunęła się nieco od niego. Kiedy zaniepokojony spojrzał na nią, zobaczył jednak na jej twarzy szeroki uśmiech.
- A nie mówiłam ci? – Cieszyła się nie mniej, niż on sam. – Szybko się nauczysz, zobaczysz.
- Julka, kiedy miałabyś czas? – Chciał kuć żelazo, póki gorące.
- Dziś jest środa, w piątek mogę przyjechać na piątą do miasta, trochę się pouczymy do próby. Kosma, przynieś ze sobą coś do pisania i zeszyt nutowy.
- Julka, a gdzie się umówimy? – z wdzięczności wziął ją za rękę i, mimo protestów, ucałował jej delikatną, malutką dłoń.
- Możemy tu, pod bramą jak przed próbą. – Rozmawiając tak, zeszli już po schodach i zatrzymali się przed budynkiem. Na zewnątrz było ciemno i tylko gdzieniegdzie widać było wędrujących rynkiem przechodniów. Siąpił drobny deszczyk i było dość chłodno.
- Julka, jak dostaniesz się do domu?
- Jasiek zaraz przyjedzie.
- Gdybyś chciała, mógłbym cię odwieźć. Mam drugi kask. Raz dwa byłabyś na miejscu.
- Nie, Kosma. – Wciąż mu nie ufała – Jasiek zaraz będzie. – Skuliła się pod zimnym podmuchem wiatru, który zawiał pod arkadami.
- Zmarzłaś. Nie masz kurtki?
- Nie, przedtem było ciepło.
Kosma zdjął swoją kurtkę i opatulił nią dziewczynę, choć ta początkowo się wzbraniała. Wkrótce jednak wtuliła się w nią z zadowoleniem. Chwilę jeszcze rozmawiali, ustalając szczegóły wspólnej nauki. Myśl o spotkaniu z Julką na tym nowym gruncie napełniała Kosmę radością. Uwielbiał jej słuchać. Uświadomił sobie właśnie, że niemal z każdym zdaniem odkrywała przed nim nowe, czarowne życie, jakże inne niż to, które znał do tej pory. Lubił, gdy mówiła, śmiała się, żartowała. Polubił nawet jej dowcipne docinki, których mu nie szczędziła od czasu do czasu. Nie przychodziło mu nigdy do głowy, aby się na to oburzać. Toteż z żalem powitał dochodzący z niedalekiej odległości odgłos pracującego silnika samochodu jej brata, który wkrótce zatrzymał się obok nich.
Jasiek, widząc Kosmę, pozdrowił go przez okno i cmoknął w policzek siostrę nachylającą się doń. Julka zdjęła z siebie kurtkę i podała Kosmie ze słowami.
- Dzięki za kurtkę. Cześć, to do piątku.
[akapit]Kosma pomachał jej i, zaraz po tym jak ruszyli, wtulił twarz we wnętrze swojej kurtki, która trzymała jeszcze ciepło i zapach ciała dziewczyny. Czuł się szczęśliwy, jak nigdy dotąd.
Od tego czasu spotykali się regularnie. Trzy dni w tygodniu siadali przy stoliku w małej kafejce, mieszczącej się w suterenie jednej z rynkowych kamienic i Julka wprowadzała Kosmę w ekscytujący świat muzyki. Prowadziła go po jego zawiłych ścieżkach cierpliwie i z wielkim oddaniem. W nieskończoność tłumaczyła mu poważniejsze zagadnienia, dodatkowo przynosząc mu niezliczone ilości książek i podręczników, które Kosma pochłaniał w zaiście błyskawicznym tempie w domu, wieczorami. Początkowo wielu rzeczy nie rozumiał. O ile mógł, o tyle wspomagał się internetem. Gdy to okazywało się niewystarczające, zaznaczał sobie problem i pozostawiał do wyjaśnienia na spotkaniu z Julką. Ona przystępnie mu to wszystko tłumaczyła, przeważnie nieśmiało się przy tym uśmiechając i zabawnie gryząc końcówkę długopisu.
Z czasem wszystkie obco dla niego brzmiące terminy, jak gamy, skale, klucze, interwały, krzyżyki czy bemole, to wszystko nabrało konkretnego, jasnego dla Kosmy znaczenia. Cieszył się tym i czuł jak ślepiec, powoli odzyskujący wzrok. W domu od razu zabierał się za praktykowanie zdobywanej wiedzy i z radością odkrywał, że z nutowego alfabetu potrafi wydzierać już coraz większe, zrozumiałe fragmenty. Julka podrzucała mu też pierwsze, proste teksty nutowe, na których Kosma ćwiczył. Uważał to za wspaniałą rozrywkę i potrafił grać godzinami. Kiedy po dłuższym czasie zaczęli sięgać do bardziej ambitnych zapisów – tych stworzonych przez znanych kompozytorów - Kosma z uniesieniem uzmysławiał sobie, że dzięki tej nowej wiedzy zyskuje oto dostęp do niespożytej skarbnicy, wspaniałego źródła, zawierającego najbardziej uznane klejnoty w jego ukochanym, muzycznym świecie. Julka odkrywała też przed Kosmą świat harmonii i prawideł nią rządzących. Zdumiewał się logiką i konsekwencją tych zasad, bawił się stosowaniem ich w swoich własnych improwizacjach i bez trudu wychwytywał je w utworach znanych mistrzów. Doskonały słuch i muzyczna intuicja umożliwiały mu to i nawet Julka otwarcie go podziwiała.
- Kosma! – mówiła podekscytowana – Genialnie to bierzesz na ucho i wyczucie. Ja bym tak nie umiała! – Cieszyła się z jego postępów nie mniej niż on sam, a Kosma patrzył na nią z wdzięcznością i podziwem, bardzo szczęśliwy.
Na początku nie zdawał sobie sprawy z rodzaju relacji, jaka łączy go z Julką. Miał po prostu nieodparte pragnienie przebywania w jej towarzystwie. Na myśl o tym, że danego dnia ujrzy ją wieczorem, już od rana czuł się jakby unoszony na skrzydłach. Cały świat wydawał mu się piękny i godny uwagi.

[akapit]ciąg dalszy nastąpi
"Jeżeli zwariowałem, nie mam nic przeciwko temu"...
Saul Bellow "Herzog".

Awatar użytkownika
eka
Moderator
Posty: 10469
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Świat według Julki (5) [wulgaryzmy, +18]

#2 Post autor: eka » 11 sie 2017, 15:10

Moim skromnym zdaniem to najlepszy odcinek w cyklu.
Dobre dialogi, wysoki stopień prawdopodobieństwa fikcji literackiej, w tym konstrukcje przestrzeni. A ponadto świetny styl z wiarygodną stylizacją środowiskową.
Historia Kosmy i Julki wciąga. Pewnie przed chłopakiem pewnie jeszcze wisi kara za udział w opisywanej scenie kradzieży, ale mam nadzieję na happy end. : )
Proszę o kolejny odcinek, Majko.
:)

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”